Niebo i Ziemia/Scena IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Gordon Byron
Tytuł Niebo i Ziemia
Pochodzenie Tłómaczenia
Wydawca Gebethner i Wolff
Wydanie drugie
Data wyd. 1874
Druk Czcionkami Gazety Lekarskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Edward Odyniec
Tytuł orygin. Heaven and Earth
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SCENA IV.
Góry — jaskinia — skały Araratu.
Jafet (sam).

Dzikie pustynie! lochy, co się zdacie
Bez dna i granic! i wy dumne góry!
Tak niezachwiane w swych skał majestacie,
I tak wspaniałe w swéj krasie ponuréj:
W płaszczach z mgły białéj, lub w zielonéj szacie
Drzew, jak wy wiecznych, i jak wy nad chmury
Czołem wiejących! Któżby waszéj sile
Nie ufał? w wieczne nie zawierzył trwanie? —
Przecież za kilka dni — może za chwilę,
Może w téj chwili — cóż z was pozostanie?
Gruz! — czcze igrzysko wód! co te otchłanie,
W piekieł aż zda się idące głębiny,
Po brzeg wypełnią, i gdzie swe posłanie
Miał lew, skaczące naniosą delfiny! —
A ludzie — ludzie! bliźni, bracia moi!
Któż z was zostanie, coby nad szerokim,
Jednym was wszystkich grobem — gdy was w swojéj
Głębi pochłonie morze — z łzawém okiem
Wspomniał przynajmniéj o was? — Przyjaciele!
Ziomkowie moi! jestżem ja tak wiele
Lepszy lub gorszy od was, że koniecznie
Przeżyć was muszę — wszystkich! — ach! i wiecznie

Tęsknić i płakać po was? — O! ty świecie!
Czyliż cię poznam, gdy po tylu zmianach
Wyjdziesz znów z grobu? — Gdzież wtedy będziecie
Miejsca rozkoszne! gdziem marzył o Anah,
Gdym się spodziewał serca jéj: lub one,
Dzikie, lecz niemniéj miłe mojéj duszy,
Jaskinie, lasy, gdziem łzy niedzielone
Lał na jéj srogość, lubując w katuszy? —

(Patrząc ku górze).

Być-że to może, aby ten szczyt skały,
Gdzie chmury niegdyś skrzydła swoje darły,
Co sam jak gwiazda lśni śród gwiazd — by wały
W głąb go zbić mogły, i w swych wirach starły:
Że jutro może zadziwione słońce
Próżno go jasném szukać będzie okiem,
By jak dziś, naprzód na jego wysokiém
Czole, zwyciężać noc i jéj mgły śpiące:
Lub przed zachodem, wieniec swych promieni
Zawieszać na nim: by nad światem wzbity,
Jak lampa świata świecił się w przestrzeni,
I zstępującym Aniołom swe szczyty
Dzierżył za pierwszy stopień, gdy zesłani
Schodzą na ziemię lub w przepaść otchłani? —
Być-że to może, ażeby te słowa.
Straszne, okropne słowa: „Już go nié ma!“
Tyczyć się miały tego skał olbrzyma,
I wszystkich rzeczy — prócz tych, co Jehowa

Rozkazał w arce zbawić ojcu memu? —
Możeż on zbawiać co chce? a jaż czemu
Nie mógłbym zbawić jednéj — co bez zmazy,
Co najpiękniejsza z wszystkich córek ziemi?…
Nie miałbym zbawić jéj — gdy sprośne płazy,
I zjadłe żmije z towarzyszmi swemi
Ujść mają zguby — by i przyszłą ziemię
Tchem swym zarażać, i na ludzkie plemię
Syczeć, i kąsać, i w grząskich bagniskach
Czołgać się, które na świata zwaliskach
Długo stać będą i dymić — aż w końcu,
Z zgnilizny tego, znów jaki świat nowy
Wyjdzie, i wyschnie, i stwardnie na słońcu,
Razem mogiła i pomnik grobowy
Świata przeszłego: gdzie dziś jeszcze tyle
Miryad żyje — a jutro, za chwilę,
Tyle miryad umrze? — O! ty świecie!
Tak piękny i tak młody! w pełnym kwiecie
Życia i krasy! Jak ja kocham ciebie!
Jak mi żal ciebie! gdy co dnia, co nocy,
Liczę twe kwiaty, twe gwiazdy na niebie,
I krótkie chwile twoje! — Nie mam mocy
Ratować ciebie, jak i Jéj nie mogę,
Jéj — co najbardziéj wiąże mię do ciebie:
Lecz jak syn prochu twego, żal i trwogę
Czuć tylko muszę — jakich od stworzenia
Żaden nie doznał i doznać nie może,
Prócz mnie, co jeden z mojego plemienia
Wiém straszną przyszłość, i sam w lada porze,

Jeden, mam płakać na wszystkich pogrzebie! —
O! Boże! mógłżeś?… —

(Łoskot w jaskini i śmiechy. — Duch przelatuje).
Jafet.

W imię Jego!
Kto tu?

Duch (śmieje się).

Cha, cha, cha!

Jafet.

W imię Wszechmocnego!
Mów, ktoś jest?

Duch (śmieje się).

Cha, cha!

Jafet.

Przez potop i ziemię,
Co ma być pastwą morza! przez głąb, z któréj
Morze się wyprze! przez niebo, co brzemię
Chmur swoich zrzuci i zaleje góry!
Przez Tego, który
Stworzył i zniszczy świat ten poziomy!
Ty nieznajomy!
Ty niewidomy!
Duchu nieczysty! mnie nie ustracha
Śmiech twój szyderczy! — Czego się śmiejesz?

Duch.

Czego łzy lejesz?

Jafet.

Nad ziemią, i nad jéj dziećmi.

Duch (odlatując).

Cha, cha, cha!

Jafet (sam).

Jak duch nieczysty urąga z rozpaczy
I żalu mego! jak się cieszy z końca
Nieszczęsnéj ziemi! — nad którą krąg słońca
Wejdzie, i nigdzie życia nie zobaczy! —
Jak cicho wkoło! — Ziemia śpi — i ludzi,
I wszystkie twory sen objął — jak cichy,
Jak snać spokojny! — i może ich łudzi
Długą przyszłością szczęścia, chwały, pychy!…
Cóż, gdy się zbudzą i ujrzą śmierć?…

(Łoskot w jaskini).

Kto tu?
Kto? mów! co w nocy czając się zakryciu,
Szepcesz i migasz tylko jak śmierć w życiu? —
Mów! bo się twego nie boję łoskotu!

(Duchy wylatują z jaskini).
Jafet.

Co za szum!
Z dołu i z góry,
Co za tłum!
Lecą jak chmury!

Chór Duchów.

Radość nam!
Ohydne plemię,
Z rajskich wygnane już bram,
Że dało zwieść sie nam,
Że chciało zrównać nam,
Mądrością bez naszéj mocy:
Traci nynie
I tę ziemię,
I téj nocy
Całe plemię
Zginie, zginie!
Radość nam!
Nie czas ich, nie nędza, nie mór, nie żelazo,
Nie troska po jednym wydusi;
Wszyscy za jedną razą,
Co żyje, zginąć musi! —
Świat i lud
W głębi wód!
Dziś ich ostatni wschód! —
Cha, cha! tak chce On sam!
Tryumf nam!
Ocean z swoich tam

Wyjdzie i zajmie glób,
Ich świat, ich tron, ich grób,
Jak oni, trup! —
Cha, cha! bedziem słyszeli,
Ich jęk, i ryk topieli,
Lecącéj z wszystkich stron:
Cha, cha! ujrzym ich zgon!
I dzień, gdy ich nie będzie! —
Śmierć wszędzie!
I nigdzie tchnienia, prócz wichrów zhukanych,
I nigdzie ruchu, prócz fal rozdąsanych,
I nigdzie nawet wierzchołka skał,
By ku nim Aniół zstąpić gdzie miał,
By pomoc dał:
Cha, cha! niechajby chciał!
Lub niechby tam sami z rozpaczą się wdarli,
By widzieć, co wszędzie
Na ziemi:
By widząc jak drudzy, jak wszyscy wymarli,
Przeczuwać, co będzie
I z niemi!
Cha, cha! mieć będziem dość!
Potop — śmierć — czczość —
To świata gość!
Z południa na północ, z zachodu na wschód,
Nic prócz wód!
Od końca do końca, od dołu do szczytu,
Nic oprócz obłoków i fali błękitu!…
Świat barw, pstry w różny wzór,
Kwiat łąk, cedr gór,

Dąb, i skał zrąb,
Pochłonie głąb! —
Któż widząc zgadnie
Co znikło na dnie
W jéj toni?
Komu da dociec,
Albo odsłoni.
Ten, co sam władnie,
Co będzie po niéj:
Świat? złom? —
Kto się ośmieli
Na jéj topieli
Wznieść dom?

Jafet (występując).

Mój ojciec!
On z swą rodziną! —
Nie ludzkie plemię,
Źli tylko zginą,
Co każą ziemię:
To Pański sąd! —
Słyszycie? precz więc ztąd!
Sprośni szatani!
W przepaść otchłani
Precz w wieczną noc!
W Nim, nie w was moc
Karać za grzechy
Świat nasz i nas;
Czcze wasze śmiechy!
Waszéj pociechy
Nie przyszedł czas! —

Precz więc, precz do swych jam!
Aż was i tam,
Potop dosięże,
I jako węże
Na wierzch wypławi:
Byście noszeni
Wiatrem w przestrzeni,
Czuli moc Pana,
Co starł szatana,
A nas choć skarał — wybawi!

Duch.

Synu Noego!
Gdy ty z rodziną,
Jedni z całego
Rodu waszego
Ujdziecie żywi,
Gdy wszyscy zginą,
Będziecież lepsi albo szczęśliwi? —
Nie! — nowy świat i ludzie,
W grzechu i trudzie
Jak dziś żyć będą: lecz pośledniejsi,
Słabsi i mniejsi
Od tych olbrzymów, co dziś zuchwale,
Dumni w swéj chwale,
Depcą tę ziemię:
Aniołów plemię
Z matek ziemianek; — wy ich dziedzice,
Prócz téj różnice,
Weźmiecie tylko po nich — trosk brzemię.

Czyż się nie będziesz rumienić,
Sam jeden na wszystkich grobie,
Jeść, pić, zalecać się, żenić,
I płodzić proch równy sobie?
Z sercem tak nizkiém, z tak bezwstydném czołem,
Że na sam obraz takiego zniszczenia.
Nie masz dość męztwa ni żalu, by społem
Chcieć zginąć raczéj, niż szukać zbawienia!
Któżby chciał przeżyć wszystkich braci swych?
Kto? prócz głupich lub złych? —
My nienawidzim was,
Bo ród nasz różny od siebie:
Lecz patrzaj! każdy z nas
Wyrzekł się tronu w Niebie,
Raczéj, niż żeby obojętny świadek,
Patrząc na braci upadek,
Lękał się z nimi podzielać męczarnie! —
Idź, nędzny! żyj i giń marnie!
A gdy świat potop ogarnie,
Tak, że ON nawet spójrzawszy na ziemię,
Wezdrgnąć się musi nad woli swéj czynem:
Gardź ojcem swoim, że przeżył swe plemię,
I sobą, żeś jego synem!

Chór Duchów (wylatując z jaskini).

Śpieszmy się, cieszmy!
Dziś nasz czas!
Śmiertelnik podły
Swojemi modły
Nie spłoszy nas!

Nie będzie czcił,
Proch, pył!
A my, co nigdy nie czcili
Tego, co tak chce czci,
Że zwłokę jednéj chwili,
Wiecznością kary mści:
My, my obaczym wyparcie się toni,
Aż jeden żywioł czynić będzie dzieło
Wszystkich w chaosie. — A oni, a oni!
Czcze zlepki gliny, dumni z swéj nicości,
Którym się niebo osiągnąć pragnęło,
Zginą! — a wiatrem rozwiane ich kości,
Bielić się będą po mrocznych przepaściach,
Po niedostępnych gór i skał urwiskach,
Gdzie głąb w swych coraz srożejąc napaściach,
Ścigać ich będzie w ostatnich łożyskach;
Gdzie nawet dzikie bestye w popłochu
Zbędą srogości, jak w pierwszych dniach świata,
I przy jagnięciu tygrys w tymże lochu
Kryjąc się legnie, jakby obok brata,
I zginą razem; — aż znów wszystkie rzeczy
Będą jak były: martwe, niestworzone,
Prócz niebios w górze! — którym niech złorzeczy
Ten, co zostanie: gdy z nim przymuszone
Zawrze sojusze śmierć; — śmierć, co ocali
Tę błahą resztkę dawnego stworzenia,
Na przyszły zasiew żniw swych; — i gdy słońce,
Z osiadłych mułów potopowéj fali,
Wypiecze nowy świat: — z tego nasienia
Wzejdą dla czasu nowych lat tysiące,

Nowe istoty, i dawne cierpienia,
Zazdrość, nienawiść, praca i niewola.
Aż póki… —

Jafet (przerywając).

Przedwieczna Wola
Nie wytłómaczy ludziom snu tego,
Powikłanego dobrego i złego:
I pod wszechmocnéj skrzydło opieki,
I wszystkie wieki,
I wszystkie rzeczy,
I ród człowieczy,
Wziąwszy, odkupi — i moc piekielną
Zwalczy na wieki!
I pokutnicy, ziemi skruszonéj.
Jéj pierworodny wdzięk przyrodzony,
Raj nieskończony,
Wróci, z litości nad skazitelną;
Gdzie człek, czcząc w sobie duszę nieśmiertelną,
Nie zdoła więcéj jak niegdyś przewinić,
Gdzie zły duch nawet będzie dobre czynić!

Duch.

Cha, cha! i kiedyż to cudo nastąpi?

Jafet.

Gdy Zbawca zstąpi!
Naprzód w ubóstwie,
A potém w chwale. —

Duch.

Tymczasum w mnóstwie
Nędz swych, zuchwale
Klnąc tylko na nie, cierpcie nikczemnie,
Aż świat wasz w proch się rozwieje!
Walczcie z sobą, i z Niebem, i z piekłem — daremnie,
Aż niebo poczerwienieje
Od krwi dymiącéj z waszych bitew pola! —
Zmienią się czasy, rzeczy, kraje, ludy,
Lecz pozostaną bez nowéj pociechy,
Też same grzechy,
Łzy, troski, trudy,
Zbrodnie — i matka ich: wasza zła wola! —
Też same burze
Serc, jak w naturze
Wichry i gromy,
Szaleć w was będą; i ten poziomy
Świat wasz i plemię
Pochłoną — jak potop ziemię! —

Chór Duchów.

Cieszmy się, duchy!
Śmiertelny! bądź zdrów! —
Słyszym już, słyszym, jak wałów szum głuchy
Wzmaga się, rośnie, jak ryk głodnych lwów.
Wichry, jak orły, podnoszą swe pióra,
Każda swe źródła napełniła chmura,
W dole i w górze,
Niebo i morze

Otwarły swoje upusty; — a ludzie!
Ślepi, jak byli
Od pierwszéj chwili,
Trwają w ułudzie!
Nie widzą znaków złowieszczych; nie słyszą,
Co my słyszymy: po nad ziemską ciszą
Gromadzących się gromów; jak z obłoku
W obłok przechodzą, i hasła wyroku,
Na wpół zatlone, czekają — i drzemią.
Płacz, płacz! o! ziemio!
Grób twój jest bliższy, niż niedawna jeszcze
Kolebka twoja! — Drzyjcie! o! wy góry!
Chwila wybija — gdy morze i deszcze
Szczyt wasz zaleją; a morskie potwory,
Poziome płazy, i konchy ślimaków,
Czepiać się będą, gdzie dziś króle ptaków
Gniazda swe ścielą! — O! jakże zakraczą
Z żalem, z rozpaczą:
Spłoszone same, i próżno do góry
Zwąc swe pisklęta nieodziane pióry,
I słysząc tylko z ich krzykiem pospołu
Szum fal rosnących! — a człowiek od dołu
Patrzając na nie, zazdrościć im będzie
Skrzydeł szerokich — niezdatnych im na nic!
Bo gdzież je zwiną? kiedy tylko wszędzie
Śmierć i grób — woda — bez dna i bez granic?

Cieszmy się! tryumf nam!
Z przepaści jam
Do chmur,
Radośny wznieśmy chór,

Nad ruiną
Świata tego! —
Wszyscy zginą!
Prócz jednego,
Szczepu Seta pokolenia,
Zbawionego od zniszczenia,
Na cierpienia!
Lecz ród Kaima,
Olbrzym w olbrzyma,
Lecz córki jego, chlubne urodą,
Zalegać będą martwe pod wodą,
Lub na wznak na niéj — z rozpuszczonemi
Włosy długiemi,
Martwém obliczem będą się żalić
Na srogie Nieba: co ich ocalić,
Co nie raczyły mieć w swéj obronie,
Istot tak nawet pięknych po zgonie! —
Darmo! ON, Przeznaczenie,
Co rzekł, nie przeinaczy;
I po ogólnym jęku rozpaczy,
Ogólne śmierci milczenie
Ogarnie ląd! —

Nam czas, czas lecieć ztąd!
Świt się już bieli,
Mgły nocne bladną.
Lećmy weseli!
Nim słońce strzeli,
Ujrzym, jak zbladli
Iść będą na dno
Wściekłéj topieli! —

Myśmy upadli,
Oni upadną!
Lećmy weseli!

(Duchy wznoszą się w górę i znikają).

Jafet (sam).

Bóg sam obwieścił przeznaczenie ziemi,
Enoch niém groził w księgach[1], których słowa,
Jak gromy w chmurze, grzmią po nad grzesznemi;
I rady ojca mego, i budowa
Arki Przymierza, i same złe duchy,
Czyniące z naszych klęsk urągowiska,
Głoszą je światu — a świat jak był, głuchy,
Wprost leci w przepaść; co choć już tak bliska,
Tak nieuchronna: zatwardziałéj duszy
Ludzi nie wzrusza — jak jęk ich nie wzruszy
Sprawiedliwości Boga, i wylewu
Wód, spełniających dzieło jego gniewu! —
Jak cicho wkoło! na całéj przestrzeni
Nie widać jeczcze żadnych groźnych znaków;
Brzask, jako zwykle, tli się, i rumieni
Chmury, strzegące swoich zwykłych szlaków.
I słońce wkrótce po nad dniem zniszczenia
Wejdzie — jak weszło w czwartym dniu stworzenia,

Gdy Stwórca rzekł mu; „świeć!“ i zaświeciło —
Nie ludziom jeszcze — ale obudziło
Słodszy od głosu ludzkiego, głos ptaków:
Co jak Anioły, swobodnemi pióry
Wznoszą się w niebo, i jak oni sami,
Łącząc swe pieśni w napowietrzne chóry,
Dawce dnia, codzień witają przed nami! —
I oto chwila — gdy śród chmur i lasu
Pieśń ich wnet zabrzmi; i jasny krąg słońca
Wejdzie, nieświadom tak bliskiego końca
Istot, które ożywia, ani czasu
Który im mierzy! — Ptaki z wdzięcznym głosem,
Nócąc, zapadną w głąb bez dna i brzegu;
Słońce, po jasnym krótkich dni obiegu —
Ha! wejdzie! — ale nad czém? — nad chaosem,
Co był przed czasem, i dziś przed obliczem
Słońca odrodzon, czas znów czyni niczém. —
Bo czas bez życia, cóż jest? — nicość! sprzeczność!
Czas dla stworzenia jest tém, czém jest wieczność
Dla Stworzyciela — co sam nieskończony!
Wieczność bez Niego, stałaby się czczością;
Czas bez człowieka, dla niego stworzony,
Kona z człowiekiem; — i równie wiecznością
Pochłonion zginie — jako ludzkie plemię
W bezdennéj głębi wód chłonących ziemię! —
Ktoś idzie? — ludzie, czy niebieskie duchy? —
Jak piękne! — twarzy nie widzę — lecz ruchy,
Lecz ich postaci na tle czarnéj góry! —
Idą w mgle, jakby płynęły! — Po sprośnych
Duchach, co wiążąc swe piekielne chóry,

Z łez méj boleści, szyderczemi śmiechy,
Tryumfowały w urąganiach głośnych:
Widząc ich, czuję jak promień pociechy! —
Któż wié, czy nawet — o com razy tyle
Błagał za światem: — czy nie niosą może
Wyroku łaski, zwłoki — choć na chwilę —
Na chwilę skruchy i żalu? — O! Boże!
To Anah!




  1. Księgi Enocha, zachowane u Etyopczyków, miane są przez nich za przedpotowe.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Gordon Byron i tłumacza: Antoni Edward Odyniec.