Niebo i Ziemia/Scena V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Gordon Byron
Tytuł Niebo i Ziemia
Pochodzenie Tłómaczenia
Wydawca Gebethner i Wolff
Wydanie drugie
Data wyd. 1874
Druk Czcionkami Gazety Lekarskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Edward Odyniec
Tytuł orygin. Heaven and Earth
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


SCENA V.
Wchodzą SAMIASA[1], AZAZIEL, ANAH I AHOLIBAMAH
Anah (postrzegając Jafeta).

Jafet!

Samiasa.

Adamita!

Azaziel (do Jafeta).

Po co,
Zkąd tu przyszedłeś? sam, tak późną nocą,
Gdy bracia twoi śpią wszyscy?

Jafet.

Aniele!
Cóż mi odpowiesz, gdy się wzajem ciebie
Twojemi słowy zapytać ośmielę:
Po coś jest tutaj, gdyś powinien w Niebie?

Azaziel.

Cóż to? nie pomnisz? nie wiész, że w podziele
Na nas przypadło, mieć w straży twe plemię
I świat?

Jafet.

Nie dzisiaj! — gdy występną ziemię,
Nie tylko dobre duchy, co ją strzegły,
Ale złe nawet z przestrachem odbiegły,
Wiedząc o strasznych i blizkich jéj zmianach.
Wy tylko jedni… — Anah moja! Anah!
Tak próżno, chociaż tak długo i stale
Kochana przez mię! po coś ty tu z niemi,
Gdy żaden dobry duch nie jest na ziemi? —

Anah.

Jafecie! nie śmiem mówić — ale, ale…
Przebacz mi!

Jafet.

Obyć przebaczono w Niebie,
Gdy już przebaczać nie będą nikomu! —
Bo w błąd cię wiodą.

Aholibamah.

Dość! precz ztąd do domu,
Dumny proroku! nie chcemy znać ciebie.

Jafet.

Przyjdzie czas może, że mię poznasz lepiéj,
A siostra twoja pozna, jakim byłem
Dla niéj, i dla was: — gdy głusi i ślepi
Posłyszą — ujrzą — pojmą, co mówiłem.

Samiasa.

Słuchaj mię, synu Patryarchy? który
Czysty był zawsze przed Bogiem! Zkąd w tobie
Gniew, jakby ku nam, i żal tak ponury?
Czémeśmy mogli, ja lub on, w téj dobie
Krzywdę ci zrobić?

Jafet.

Krzywdę! ach! i jaką! —
Ale nie! — Czuję, że choć równie ze mną
Stworzona, równie śmiertelna: wszelako
Nie wart jéj byłem, i nigdy wzajemną
Miećbym jéj nie mógł. — Anah! bywaj zdrowa!
Nieraz z ust moich słyszałaś te słowa,
Lecz dziś ostatni raz słyszysz. — Anieli!
Lub ktobądźkolwiek jesteście! o jedno
Pytam was tylko: czy będziecie chcieli,
Czy macie władzę, przed zgubą niezbędną.
Zbawić ją — zbawić obie?

Azaziel.

Jaką zgubą?

Jafet.

Cóż to? nie wiecie? Czyliżbyście mieli,
Dzieląc grzech z ludźmi, dzielić téż ich grubą
Ślepotę i jéj karę? lub przynamnie
Smutek mój? —

Samiasa.

Smutek? — Mógłżem wróżyć sobie,
By proch miał mówić zagadkami dla mnie?

Jafet.

Jeśli ich Pan twój nie rozwiązał tobie,
Biada wam! i im z wami!

Aholibamah.

Niech tak będzie!
Jeśli kochają, tak, jak są kochani,
W nas znajdą Niebo — byle z nami wszędzie,
Jak my je z nimi znajdziem — choć w otchłani!

Anah.

Ach! siostro, siostro! nie mów tak!

Azaziel.

Dla czego? —
Boisz się przy mnie? —

Anah.

Ach! O ciebie tylko!
Bo chętnie resztę szczęścia śmiertelnego,
I życia oddam, byle smutną chwilką
Nie zaćmić nigdy twéj wieczności koła!

Jafet.

Toż więc dla niego? tak jest! dla Anioła,
Zrzekłaś się, widzę, serca Adamity! —

Ale to mniejsza! — byleście, on i ty,
Wzajem dla siebie nie zrzekli się Boga!
Bo przed Nim związki duchów z śmiertelnemi
Nie znajdą łaski; bo cel nasz i droga
Różne są od ich: — nam praca na ziemi,
I śmierć; im Niebios gwiaździste pobyty,
Rozkosz i wieczność! — Biadaż! jeśli niemi,
Wzgardzą dla prochu! a proch w dumę wzbity,
Dla nich, zalśniony promieniem ich czoła,
Zapomni Boga! — Lecz jeśli cię może
Aniół ten zbawić: — zostań z nim w téj porze,
Gdy moc niebieska chyba zbawić zdoła.

Anah.

Ach! on nam wróży śmierć!

Samiasa.

Śmierć? — nam śmierć wróżyć,
Lub tym co z nami? — Gdyby nie łzy twoje,
Śmiertelny! śmiać się musiałbym, nie trwożyć.

Jafet.

Śmiéj się! — O siebie ja téż się nie boję,
Ani nad sobą płaczę! — jam bezpieczny:
Nie dla mych zasług — lecz dla cnót rodzica,
Co prosty w drogach życia, i stateczny
W wierze przed Panem, sprawił, że prawica
Jego dziś z nami. — Lecz oby wam dano
Moc zbawiać drugich!… lub gdybym zamianą

Życia mojego za Jéj — która sama
Wiąże mię tylko do życia — mógł dla Niéj,
Najniewinniejszéj z wszystkich cór Adama,
Okupić miejsce w arce, gdy wybrani
Synowie Seta wejdą w nię!…

Aholibamah.

Zuchwały!
Toż więc śmiesz mniemać, że my, krew Kaima,
Pierworodnego w raju; że my córy
Takiego ojca: że mybyśmy chciały
Mięszać się z wami? ze krwią Setą? który,
Ostatni owoc skrzepłéj krwi rodziców,
Dziedzic ich tylko tułatwa i hory,
Tak z ojcem naszym nic wspólnego nié ma,
Jak raj z tym światem: jak wdzięk naszych liców
Z wdziękiem cór waszych: albo jak postaci
Młodzieńców naszych, z wzrostem twoich braci?
Nie! nigdy, nigdy! chociażby od tego
Zależeć miało ocalenie świata! —
Ród nasz był zawsze zdala od waszego:
Wszystko nas dzieli — strach pewno nie zbrata.

Jafet.

Aholibamah! przecz się wzruszasz gniewem?
Nie z tobą mówię. — Zbyt wiele z Kaima
Wzięłaś z krwią jego, coć tak w pychę wzdyma,
Jakby ją wsławił bratniéj krwi rozlewem! —
Ale ty, moja Anah! — Zwę cię moją,
Choć nią nie jesteś! — ach! bo z tym wyrazem

Rozstać się wtedy —gdy i z tobą razem
Rozstać się muszę — nie śmiem; — lecz na twoją
Litość się spuszczam, że mi to przebaczy. —
O! moja Anah! ty, którąby raczéj
Zwać córką Abla; takeś niepodobna
Do cór Kaima; chyba że nadobna
Licem jak one!

Aholibamah.

Dość niewczesnéj mowy!
Chcesz jak wąż w raju, pochlebnemi słowy,
Przelać w jéj duszę jad, co płonie w twojéj. —
Ja, gdybym miała podzielać twe zdanie,
Gdybym myślała, że w niéj, siostrze mojéj,
Jest coś z krwi Abla!… — Lecz precz ztąd, szatanie!
Kusisz mię! — kłótni szuka twoja zawiść.

Jafet.

Córko Kaima! zazdrość i nienawiść
Kaim wszczął piérwszy.

Aholibamah.

Kaim nie był wrogiem
Ojca twojego; nie zabił mu synów.
Przecz chcesz być sędzią innych jego czynów,
Które są tylko między nim a Bogiem? —

Jafet.

Prawda! zbłądziłem. Pan go sądzić będzie. —
Anibym mówiąc wspomniał, że przewinił,

Gdybyś się sama, w gniewnych słów zapędzie,
Nie zdała chełpić z czynu, co uczynił;
A nawet… —

Aholibamah.

On jest ojcem ojca mego,
Syn pierworodny sił ludzkiéj natury,
Przed jéj upadkiem; — miałażbym się jego
Wstydzić? lub zaprzeć rodu mego, który,
Wszystko czém słynie po nim odziedziczył? —
Patrz! któż śmie z nami stanąć w porównanie:
Z pięknością w twarzach? z wzniosłością w postaciach?
Z długością naszych dni?

Jafet.

Pan je policzył!

Aholibamah.

Niech i tak będzie! lecz póki ich stanie,
Chlubić się będę w ojcu mym i braciach!

Jafet.

Ród Seta w Bogu tylko szuka chluby. —
A ty, o! Anah?

Anah.

Co bądź Bóg przeznaczy,
Bóg jeden nad wszystkiemi — wiém, że trzeba
Znieść bez szemrania — oby bez rozpaczy! —
Lecz gdybym mogła, w dniu powszechnéj zguby,
Co ma przyjść, mówisz, prosić o co Nieba:

Jedyną prośbą byłoby, bym sama
Nie pozostała w życiu: gdy nikomu
Z mego plemienia, rodziny i domu,
Pan nie przepuści. — O! Aholibamah!
Cóżby był dla mnie świat, lub inne światy,
Lub sama wieczność? bez miłéj przeszłości —
Bez ciebie, ojca; bez waszéj miłości,
I bez tych wszystkich rzeczy, co jak kwiaty,
Rozkoszną ziemię stroiły przedemną;
Albo jak gwiazdy, świecące w noc ciemną,
Ciągnęły oczy by w Niebo spozierać? —
Ach! jeśli dla nas Niebo nie z kamienia,
Siostro! proś, módl się! błagaj przebaczenia! —
Śmierć tak jest straszna — gdy ty masz umierać!

Aholibamah.

Cóż to? czyż słowa płonnych marzycieli,
Co swoją arką siebie tylko straszą,
Zachwiały ciebie? — Patrz! czyż nie Anieli
Czuwają przy nas? dzielą miłość naszą? —
A nawet bez nich — czyżby już innego
Nie było środka, jak u stóp Noego
Żebrzeć o życie? Wolałabym raczéj!… —
Lecz po co wznawiać dzikie jego mary,
Twór niewzajemnych uczuć i rozpaczy,
Albo wyziewów téj mrocznéj pieczary? —
Patrz! któżby z posad wzruszył te opoki,
Tę cała ziemię? albo te obłoki
W ocean zmienił? albo z ziemi morze
Podniósł ku niebu? — Patrz! zważ! kto to może?

Jafet.

Ten, co to wszystko jedném słowem stworzył.

Aholibamah.

Kto słyszał słowo te?

Jafet.

Świat, co niém ożył. —
Śmiejesz się? — spytaj twojego obrońcy!
Jeśli jest Aniół — stwierdzi prawdę Jego.

Samiasa.

Aholibamah! Bóg jest wszechmogący!

Aholibamah.

Jam zawsze czciła Boga — stwórcę mego:
Boga miłości, nie smutku.

Jafet.

Niestety!
Czyż miłość sama nie jest także smutkiem?
Nie tylko miłość męża i kobiety,
Trwająca krótko w życiu naszém krótkiém:
Lecz sam Przedwieczny, gdy w łonie miłości
Swojéj świat począł: czyż nie miał przyczyny
Smucić się wkrótce: gdy na jego syny
Wzniósł — bo wznieść musiał — miecz sprawiedliwości?

Aholibamah.

Tak powiadają.

Jafet.

Tak jest bez wątpienia.




  1. Czyt. Samijasa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Gordon Byron i tłumacza: Antoni Edward Odyniec.