Nie odchodź... (cykl)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Słoński
Tytuł Nie odchodź...
Pochodzenie Wiśniowy sad
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Nowina”
Data wyd. 1918
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

NIE ODCHODŹ...



Nie odchodź! Jeśli na chwilę odwleczesz
smutek rozstania, to ból będzie mniejszy.
Nie odchodź! Może ten cichy odwieczerz,
ten cały złoty od słońca dzisiejszy
dzień będzie dla nas jedynem wspomnieniem,
które, jak gwiazda, powiedzie przez lata
dwa smutne duchy trawione cierpieniem,
gnane tęsknotą aż na krańce świata.
Może w przyszłości dzień dzisiejszy będzie
jedyną chwilą słonecznej pogody,

kiedy oboje, jak mrące łabędzie,
położym skrzydła na stojące wody,
by skonać pod tem wspomnieniem...
Więc jeszcze
nie odchodź, nie budź naszych dusz z zachwytu!
Niech je ostatni raz oskrzydlą wieszcze
sny srebrną ciszą błękitnego świtu.
Słyszysz noc idzie? Z ciemnej głębi boru
już patrzą na nas jej liliowe oczy...
Pogasły w szarej mgle łuny wieczoru,
przez pola szary mrok, jak widmo, kroczy,
a my stoimy pod tą strażą ciemną,
objęci przeczuć złych trwogą tajemną,
i nie możemy się rozstać...





POŻEGNANIE

Więc nigdy?... Dobrze... Do drogi gotowa
łódź... Nieruchome stoją wód rozlewy...
Dobrze... Odpłynę sam, a ty bądź zdrowa!
A jeśli kiedy w krzyku białej mewy
mój głos usłyszysz, pomyśl, żem legł w grobie
z tym krzykiem strasznym i z myślą o tobie.

A krzyk był twojem imieniem, a imię
twoje ostatniem było mojem słowem,

gdy, porzuciwszy swe sakwy pielgrzymie,
pod jakiemś obcem niebem lazurowem,
na pograniczu dwóch bytów stojący,
gasłem powoli, jak dzień odchodzący.

I wiedz, żem ciebie pamiętał, że niosłem
tę straszną pamięć z sobą na bezdroża,
gdy łódź bez steru ze złamanem wiosłem
gnał wiatr na obce i dalekie morza,
i wiedz, że ległem w niepłakanym grobie,
z tą nieszczęśliwą pamięcią o tobie.





W BEZBRZEŻNĄ DAL...

Wsłuchany w pieśń, w bezbrzeżną idę dal
zgubioną w mgłach ścieżyną,
a u mych stóp po grzbietach modrych fal
zerwane lilie płyną.

I słońce gra, i tęczy barwny łuk
na modrych falach kładnie,
a fala drży... to przyjdzie do mych nóg,
to w nurtach gdzieś przepadnie.


Wsłuchany w pieśń, w bezbrzeżną idę dal,
w echowe jakieś grania —
i tak mi żal, tak beznadziejnie żal
mojego miłowania.

I nie wiem sam, gdzie teraz jesteś ty,
mój dobry śnie z przed laty!
I płyną łzy, rzęsiste moje łzy
na wody i na kwiaty.





NA ŁODZI

Świat w powodzi srebrnych blasków tonie,
w starym sadzie szumią stare drzewa,
z lip kwitnących i z róż wstają wonie,
w słodkich woniach cały świat omdlewa.

W starym sadzie szumią stare drzewa,
lśnień miesięcznych leje się kaskada...
Lipy pachną i róże... coś śpiewa...
coś serdecznym smutkom odpowiada...


Lśnień miesięcznych leje się kaskada
na jeziora toń i górskie szczyty...
Lipy pachną i róże... Noc blada
z trwogą wita budzące się świty.

Na jeziora toń i górskie szczyty
jakaś jasność opalowa schodzi.
Ziemia, woda, góry i błękity
w srebrnych blasków kąpią się powodzi.

Jakaś jasność opalowa schodzi
w mgłach porannych cała wysrebrzona,
srebrem kładzie się na mojej łodzi
i z tęsknotą pyta mnie: — Gdzie ona? —

W mgłach porannych cała wysrebrzona,
schodzisz do mnie w tej przedrannej, dobie —
i płyniemy w noc, co w świtach kona
ja i ze mną ty, czy sen o tobie?





PRZYBLIŻ SWE USTA...

Przybliż swe usta... Patrz, jaka cicha
noc z bladych niebios na ziemię schodzi!
Już liść ostatni zwiądł i usycha,
i drży w miesięcznych blasków powodzi.

Przybliż swe usta... w milczącej dali
śród zwiędłych kwiatów czary się tworzą:
serce płomieniem żywym się pali,
lica czerwoną mienią się zorzą.


Przybliż swe usta, swą twarz płonącą,
a noc nas w srebrny sen ukołysze —
i żadne szmery twych snów nie zmącą,
snów, zasłuchanych w ciemność i w ciszę.

A gdy się niebios strop zarumieni
i księżyc zblednie, i gwiazdy zgasną,
my śród więdnącej zwolna jesieni
będziemy wiosnę witali jasną.





CZY TY PAMIĘTASZ?

Czy ty pamiętasz, jak szumiały drzewa
swe długie cienie rzucając na cmentarz?
Z niebios słoneczna lała się ulewa,
a myśmy smutni byli... Czy pamiętasz?

Dzień był upalny i cichy... Mogiły
drzemały w słońcu... Drzewa, niczem dziady,
szeptami szumów pacierze mówiły,
kładąc swe cienie na twej twarzy bladej.


Z kwiatów ku niebu szła słodycz gorąca,
z nieba spływały uśmiechy słoneczne,
a ty szeptałaś zlękniona i drżąca:
— Panie, daj martwym odpocznienie wieczne! —

I z nieba ku nam aniołowie biali
w słonecznych blaskach zstąpili na cmentarz
i nie umarłym, lecz nam żywym dali
spokój umarłych ludzi...
Czy pamiętasz?...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edward Słoński (syn).