Strona:Edward Słoński - Wiśniowy sad.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przybliż swe usta, swą twarz płonącą,
a noc nas w srebrny sen ukołysze —
i żadne szmery twych snów nie zmącą,
snów, zasłuchanych w ciemność i w ciszę.

A gdy się niebios strop zarumieni
i księżyc zblednie, i gwiazdy zgasną,
my śród więdnącej zwolna jesieni
będziemy wiosnę witali jasną.