Strona:Edward Słoński - Wiśniowy sad.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiedy oboje, jak mrące łabędzie,
położym skrzydła na stojące wody,
by skonać pod tem wspomnieniem...
Więc jeszcze
nie odchodź, nie budź naszych dusz z zachwytu!
Niech je ostatni raz oskrzydlą wieszcze
sny srebrną ciszą błękitnego świtu.
Słyszysz noc idzie? Z ciemnej głębi boru
już patrzą na nas jej liliowe oczy...
Pogasły w szarej mgle łuny wieczoru,
przez pola szary mrok, jak widmo, kroczy,
a my stoimy pod tą strażą ciemną,
objęci przeczuć złych trwogą tajemną,
i nie możemy się rozstać...