Miłość Sulamity/Rozdział X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksandr Kuprin
Tytuł Miłość Sulamity
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1911
Druk W. Poturalski
Miejsce wyd. Kraków, Warszawa
Tłumacz Edmund Jezierski
Tytuł orygin. Суламифь
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ X.

W świątyni Izydy, na górze Watn-El-Chaw dopiero co skończyła się część pierwsza mysterjum, na które dopuszczano wiernych mniejszego poświęcenia. Kapłan porządkowy — starzec w białej szacie, z ogoloną głową, bezwąsy i bez brody, obrócił się ze wzniesienia ołtarza do ludu i wygłosił cichym, słabym głosem!
— Zostańcie w pokoju, synowie moi i córy. Doskonalcie się w czynach. Sławcie imię bogini. Niech będzie błogosławieństwo jej nad wami przez wieki wieków.
Wzniósł dłonie nad ludem, błogosławiąc go. I natychmiast wszyscy wtajemniczeni w mały stopień tajemnicy padli na posadzkę, a następnie wstawszy cicho, w milczeniu skierowali się ku wyjściu.
Dziś był siódmy dzień egipskiego miesiąca Famenota, poświęcony misterjum Ozyrysa i Izydy. Z wieczora uroczysta procesja po trzykroć obchodziła dokoła świątynię ze świecznikami, palmowemi gałązkami i amforami, z tajemniczemi symbolami bogów i ze świętemi podobiznami Fallusa. W środku pochodu na ramionach kapłanów i innych proroków wznosił się nakryty „naos“ z drzewa drogocennego, ozdobionego topazami, słoniową kością i złotem. Tam przebywała sama bogini, Ona, Niewidzialna, Darzycielka płodności, Tajemnicza, Matka, Siostra i Żona bogów.
Złośliwy Set podstępem ściągnął swego brata, boskiego Ozyrysa, na ucztę; podstępem kazał mu położyć się do wspaniałej trumny i, zatrzasnąwszy nad nim wieko, cisnął trumnę wraz z ciałem wielkiego boga do Nilu. Izyda, która dopiero co wydała na świat Horusa, w tęsknocie i we łzach poszukuje po całej ziemi ciała swego męża i długo, długo nie może go znaleść. Wreszcie ryby opowiadają jej, że trumnę fale zaniosły do morza i wyrzuciły na Biblos, gdzie dokoła niej wyrosło olbrzymie drzewo i skryło w swem pniu ciało boga i jego dom pływający. Król tej krainy rozkazał zrobić sobie z wielkiego drzewa mocną kolumnę, nie wiedząc, że w niej kryje się sam wielki bóg, Ozyrys, wielki ofiarodawca życia. Izyda podąża ku Biblos, przybywa tam zmęczona znojem, pragnieniem i ciężką drogą kamienistą. Izyda wyzwala trumnę ze środka drzewa, niesie ją wraz z sobą i kryje w ziemi pod murem miejskim. Ale Set znowu potajemnie porywa ciało Ozyrysa, rozcina je na czternaście części i rozrzuca po wszystkich miastach Górnego i Dolnego Egiptu.
I znowu w wielkim smutku i płaczu udaje się lzyda na poszukiwanie świętych członków swego męża i brata. Do płaczu jej przyłącza swe szlochanie jej siostra, bogini Neftis, oraz mężny Toot, oraz syn bogini, jasny Horus, Horyzyt.
Taki był tajemniczy sens obecnej procesyi w pierwszej połowie nabożeństwa. Teraz, po odejściu wierzących i po nieznacznym odpoczynku miała się dokonać druga część wielkiego misteryum. W świątyni pozostali tylko wtajemniczeni w wyższe stopnie — mistagogowie, epopei, prorocy i kapłani.
Malcy w białych szatach roznosili na srebrnych tacach mięso, chleb, suche owoce i słodkie wino peluskie... Inni rozlewali z wązkich tyrskich naczyń sikerę, którą w tamtych czasach dawano przed kaźnią przestępcom dla rozbudzenia w nich męstwa, przed śmiercią, ale która również posiadała wielką właściwość budzenia i podtrzymywania w ludziach ognia szału świętego.
Na znak porządkowego kapłana malcy oddalili się. Kapłan zamknął wszystkie drzwi. Poczem uważnie obszedł wszystkich pozostałych, wpatrując się im w oczy i naszeptując im słowa tajemnicze, które miały stanowić hasło nocy dzisiejszej. Dwaj inni kapłani przeciągnęli koło świątyni i dokoła każdej z jej kolumn srebrną kadzielnicę na kołach. Świątynia napełniła się błękitnym, gęstym, odurzającym dymem wonnym i po przez te kłęby dymu ledwie-ledwie można było dojrzeć różnobarwne ognie lamp, zrobionych z przejrzystych kamieni — lamp, oprawionych w rzeźbione złoto i pouwieszanych u sufitu na długich srebrnych łańcuchach. Za dawnych czasów ta świątynia Izydy i Ozyrysa wyróżniała się niewielkim rozmiarem i biedą i była wyciosaną na kształt pieczary w głębi góry. Wązki pod ziemny korytarz prowadził ku niej z zewnątrz. Ale za dni panowania Salomona, który stał się protektorem wszelkich religji, oprócz tych, które zezwalały przynoszenie dzieci na ofiarę, i dzięki zabiegom królowej Astis egipcjanki rodem, świątynia rozszerzyła się w głąb i ku górze i ozdobioną została bogatemi ofiarami.
Poprzedni ołtarz jednakże pozostał nieporuszony w swej pierwotnej surowej prostocie, wraz z mnóstwem małych pokoików, otaczających go i przeznaczonych do przechowania skarbów, ofiar i świętych przedmiotów, jak również dla osobliwych, tajemnych celów podczas najbardziej okrytych tajemnicą orgji mistycznych.
Za to w istocie wspaniały był zewnętrzny dziedziniec świątyni z pilonami na cześć bogini Hetar i z czterostronną kolumnadą z dwudziestu czterech kolumn. Jeszcze okazalej urządzoną była wewnętrzna, podziemna sala dla modlących się. Jej mozajkowa posadzka, była cała ozdobiona sztucznemi wyobrażeniami ryb, zwierząt, ziemnowodnych i dzikich. Sufit był pokryty błękitną glazurą, a na niej lśniło słońce, świecił srebrny księżyc, błyszczały niezliczone gwiazdy i szybowały na rozpostartych skrzydłach ptaki. Posadzka była tu ziemią, sufit niebem, a spojone były ze sobą, niby potężnemi pniami drzew, okrągłemi i ozdobnemi kolumnami. I jak wszystkie kolumny dopełniały się stropami w kształcie delikatnych kwiatów lotosu albo cienkich zwitków papyrusu, tak że leżący na nich sufit rzeczywiście wydawał się lekkim i powietrznym jak niebo.
Mury do wysokości wzrostu człowieka obłożone były czerwonemi płytami z granitu, wywiezionemi za żądanie królowej Astis z Teb, gdzie miejscowi mistrze umieli nadawać granitowi zwierciadlaną gładkość i zdumiewający połysk. Wyżej aż do samego sufitu, ściany również jak i kolumny, upstrzone były rzeźbami i pomalowane wizerunkami oraz podobiznami i symbolami bogów obu Egiptów. Był tu Sebech, czczony w Fajume w postaci krokodyla i Toid, bóg księżyca, przedstawiany jako Heis w mieście Chmunu i bóg słoneczny Horus, któremu w Edfu poświęcono kopiec, i Bast z Bubas w postaci kota, Szu, bóg powietrza — lew; Pta — apis, Hator — bogini radości, krowa, Anubis — bóg balsamowania z głową szakala i Monta z Hermenu, i Minu koptów i bogini nieba Neit z Sals i wreszcie w postaci owcy, straszny bóg, którego imienia nie wymawiano i którego zwano Chentiementu, co znaczy „Żyjący na Zachodzie“.
Półciemny ołtarz wznosił się nad całą świątynią, a w głębi jej mglisto świeciły złotem ściany świętego przybytku, kryjącego wizerunek Izydy. Troje wrót — wielkie, średnie i dwoje bocznych, małych — prowadziły do przybytku. Przed środkowemi stał ofiarnik ze świętym nożem kamiennym z etiopskiego obsydianu. Stopnie prowadziły do ołtarza, a na nich rozłożyli się młodzi kapłani i kapłanki z cytrami, fletami, tympanami i bębnami...
Królowa Astis leżała w małym, potajemnym pokoju. Niewielki otwór kwadratowy, misternie zakryty ciężką zasłoną wychodził wprost na ołtarz i dawał możność bez ujawnienia go, śledzić za wszystkiemi szczegółami misterjum. Lekkie, wązkie szaty z lnianej gazy, przetkane srebrem, obciśle obejmowały kształty królowej, pozostawiając ręce obnażonemi do ramion i nogi do połowy łydek... Poprzez przejrzystą materję różowo świeciła się jej skóra i znać było wszystkie prawidłowe linje i pagórki jej kształtnego ciała, które dotychczas, pomimo trzydziestu lat królowej, nie zatraciło swej giętkości, piękna i świeżości. Jej włosy, pomalowane na niebieski kolor, rozpuszczone były na ramiona i plecy, a końce ich ubrane w niezliczone kulki aromatyczne. Twarz miała mocno wyróżowioną i wyblanszowaną, a lekko podkreślone tuszem oczy, wydawały się wielkiemi i pałały w ciemności, niby wielkie ślepia bestji z kociego rodu.Złoty, święty ereus opadał od szyi na dół, przedzielając półobnażone piersi.
Od czasu, gdy Salomon ochłódł ku królowej Astis, znużony jej nieokiełznaną namiętnością ta z całym żarem południowej zmysłowości i z całą wściekłością kobiecej zazdrości oddała się potajemnym orgjom wypaczonego popędu, jakie wchodziły w wyższy kult rzezańczego służenia Izydzie. Pokazywała się wszędzie w otoczeniu kapłanów kastratów i nawet teraz, kiedy jeden z nich miarowo obwiewał jej głowę wachlarzem z piór pawich — inni siedzieli na posadzce, wpijając się w królowę bezmyślnie — błagalnemi oczyma. Nozdrza ich rozszerzały się i drżały od wiejącego na nich aromatu jej ciała, a drżącemi palcami starali się nieznacznie dotknąć do skraju jej lekko chwiejącej się szaty. Ich niezmierna, nigdy niezaspakajana pożądliwość egzaltowała ich wyobraźnię do ostatnich granic. Ich pomysłowość w rozkoszach Cybelii i Aszery przekraczała wszelkie możliwości ludzkie. I dzięki temu czcili oni królowę tę więcej niż Izydę i kochając ją, nienawidzili, jako nieskończone źródło ogniste rozkosznych i okrutnych mąk.
Ciemne, złe, strasznie i czarowne wersje krążyły o królowej Astis w Jerozolimie. Rodzice pięknych chłopców i dziewcząt chowały swe dzieci przed jej spojrzeniem; imienia jej obawiano się wymawiać na łożu małżeńskiem, niby znaku uroku i oplugawienia. Ale niepokojąca, odurzająca ciekawość pociągała ku niej dusze i oddawała we władze jej ciała. Ci, którzy doznali chociażby raz tylko jej okrutnych, krwawych pieszczot, już nie mogli zapomnieć jej nigdy i stawali się na wieki jej nieszczęsnymi, wzgardzonymi niewolnikami. Zdolni, iżby ją tylko posiąść, do wszelkiej zbrodni, do wszelkiego grzechu i poniżenia, stawali się podobnymi do tych nieszczęsnych, którzy spróbowawszy raz tylko gorzkiego, makowego napoju z krainy Othyr, wywołującego słodkie marzenia, już nigdy nie porzucą go i tylko ten napój uznają, dopóki szał i wyczerpanie nie przerwą pasma ich życia.
Powoli kołysała się w rozpalonem powietrzu zasłona. W milczącem zachwyceniu widzieli kapłani swą okropną rozkazodawczynię. Ale ona jakgdyby zapomniała o ich obecności. Usunąwszy lekko zasłonę, patrzyła bezustannie nawprost przed siebie, na tę stronę ołtarza, gdzie niegdyś z poza ciemnych załamań starożytnych złotem bramowanych zasłon ukazywało się prześliczne, jasne oblicze króla Izraelskiego. Jego tylko kochała swem ognistem i grzesznem sercem wzgardzona królowa, okrutna i namiętna Astis. Jego przelotnego spojrzenia, łagodnego słowa, dotknięcia jego rąk szukała wszędy i nie znajdywała. Na uroczystych pochodach, na objadach pałacowych i w dni sądu okazywał Salomon ku niej szacunek, niby ku królowej i córce króla, ale dusza jego była martwa dla niej. I nieraz dumna królowa rozkazywała w uroczne godziny przenosić się koło Domu Libańskiego, aby chociaż z daleka, nieznacznie, poprzez ciężkie tkaniny lektyki, ujrzeć wśród nadwornego tłumu dumne, niezapomniane, piękne oblicze Salomona. I dawno już jej ognista miłość ku królowi tak mocno zrosła się z żrącą nienawiścią, że sama Astis nie umiała ich odłączyć.
Dawniej i Salomon odwiedzał świątynię Izydy w dni wielkich świąt i składał ofiary bogini, a nawet przybrał tytuł jej głównego kapłana, drugiego po faraonie egipskim. Ale straszne obrządki „krwawej ofiary zapłodnienia“, odwróciły jego umysł i serce od Matki bogów.
— Wykastrowany gwałtem lub przez nieświadomość, albo w chorobie, albo trafem — nie jest poniżony przed Bogiem — rzekł król. — Ale biada temu, kto sam się kaleczy.
I oto już cały rok łoże jego w świątyni pozostawało pustem. I daremnie ogniste oczy królowej chciwie patrzyły teraz na nieruchome zasłony.
Tymczasem wino, sikera i odurzające dymy już okazały widoczny wpływ na zebranych w świątyni. Częściej było słychać krzyk i śmiech i szczęk padających na kamienną posadzkę naczyń srebrnych. Zbliżała się wielka tajemnicza chwila krwawej ofiary. Ekstaza ogarnęła zebranych.
Błędnem spojrzeniem obrzuciła królowa świątynię i wiernych. Wiele tu było czcigodnych i znakomitych ludzi ze świty Salomona i z jego dowódców: Ben-Hever właściciel krainy Argovii, Achimaas, ożeniony z córką Salomona Basemath i dowcipny Ben-Daker i Zobuth, noszący na wzór zwyczajów wschodnich wysoki tytuł „przyjaciela królewskiego“ i brat Salomona z pierwszego małżeństwa Dawida — Daluja, słaby, półmartwy człowiek, przedwcześnie zidyociały od rozpusty i pijaństwa. Wszyscy oni byli — ci szczerze wierzący, inni z wyrachowania, inni wskutek naśladownictwa, a inni wskutek zmysłowości — czcicielami Izydy.
I oto oczy królowej zatrzymały się długo i badawczo, z natężoną myślą, na pięknej młodzieńczej twarzy Eljawa, jednego z naczelników straży królewskiej.
Królowa wiedziała, dlaczego płonie takim jasnym rumieńcem twarz jego, dlaczego z taką namiętną tęsknotą wpatrzone są płonące jego oczy tu, na zasłonę, która ledwie rusza się od dotknięcia przepięknych białych rąk królowej. Razu pewnego, prawie żartem, powodując się chwilowym kaprysem, wpłynęła na Eljawa tak, iż spędził wraz z nią całą długą noc rozkoszy. Nad ranem puściła go, ale od tego czasu wiele dni z rzędu widziała ona wszędy — w pałacu, w świątyni, na ulicach — dwoje zakochanych w niej, pokornych, tęskniących oczu, które prześladowały ją wszędy...
Ciemne brwi królowej zsunęły się i jej zielone, długie oczy zaraz poczerniały od strasznej myśli. Ledwie dającym się zauważyć ruchem ręki kazała rzezańcowi opuścić w dół zasłonę i rzekła cicho:
— Wyjdźcie wszyscy. Chuszaju, pójdziesz i wezwiesz ku mnie Eljawa, naczelnika straży królewskiej. Niech przyjdzie tu sam.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksandr Kuprin i tłumacza: Edmund Krüger.