Mały Tomek z Jabłonny

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klementyna Hoffmanowa
Tytuł Mały Tomek z Jabłonny
Pochodzenie Wybór powieści, opisów i opowiadań historycznych
Redaktor Piotr Chmielowski
Wydawca „Czytelnia Polska“
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia C. K. Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Mały Tomek z Jabłonny.


Już liście żółknąc i opadać poczynały, ptaki podróżne wybierały się do cieplejszych krajów; już pola ogołocone z kłosów kryły w sobie przyszłego roku nadzieje; deszcz zimny padał niekiedy, a jeśli trafił się jeszcze dzień pogodny i ciepły, za dobrodziejstwo natury był uważany. Każdy robił przygotowania na zimę, napełniał piwnice i spiżarnie, oblepiał, obtykał mieszkanie swoje, skupował i zwoził drzewo, żeby mu głód i mrozy nie dokuczyły. W jednej tylko chatce nie robiono tych przygotowań; położona była w bok Jabłonny, mieszkała w niej biedna wdowa z synkiem ośmioletnim.
Małgorzata była chorą i ubogą, nie miała żadnego dobytku, żadnych nawet krewnych. Rodziła się w Kaliskiem; w młodym wieku straciła rodziców! Służąc w jednej wiosce, u uczciwego gospodarza, podobała się parobkowi z drugiej chaty i poszła za niego. Żyli z sobą szczęśliwie, pracowali oboje i dobrze im się wiodło. Urodził im się syn, i powiększył ich szczęście. Lecz później wstąpił do wojska, nie mogła Małgorzata wstrzymać go od tego: w sekrecie przed nią przystał do żołnierzy i już w ułańskim ubiorze stanął przed jej oczyma. Tak mu było do twarzy w kaszkiecie i w mundurze, tyle rozprawiał, jak to on w krótkim czasie zostanie kapralem, później furyerem, nareszcie oficerem, z jakimi orderami wróci. Małgorzacie, jako kobiecie, serce się roześmiało i na czas jakiś łzy ronić przestała. Ale pułk cały opuścił wkrótce okolice Kalisza i udał się do Warszawy. Małgorzata nie mogła rozdzielić się z mężem, poszła za nim z synem swoim Tomkiem. Niedługo on bawił w tem mieście, rozkazano mu iść wraz z innymi do Prus. Janek równie odważny jak każdy prawdziwy żołnierz, idąc zawsze śmiało naprzód, nie kryjąc się za drugimi, zyskał pochwałę starszych w kilku utarczkach; lecz pod Friedlandem kulą w piersi ugodzony, na miejscu ducha wyzionął.
Małgorzata przez kilka miesięcy nie wiedziała o swojem nieszczęściu, została była w Warszawie. Z trudnością tyle zarobić mogła, żeby siebie i dziecko wyżywić. Codzień prawie chodziła do biura wojennego dowiadywać się, czy nie wiedzą czego o Janku Grywaczu? Długi czas mówili jej, że żadnej nie mają wiadomości; nareszcie dnia jednego powiedzieli jej, że zabitym został! Padła biedna Małgorzata bez zmysłów, skoro usłyszała te słowa, ledwo jej się docucić można było! Dobroczynne jakieś panie, zobaczywszy stan jej, kazały ją zanieść wraz z dzieckiem do szpitala: tam lubo w natłoku chorych, rannych i nieszczęśliwych wszelkiego rodzaju, doznała wielkiego starania. Tomka umieszczono między sierotami na czas jej słabości i Małgorzata pomimo ciężkiej choroby, pomimo cięższej jeszcze rozpaczy, wyszła wkrótce z niebezpieczeństwa. W kilka tygodni wróciły jej się cokolwiek siły, ale zdawało się, że ze zdrowiem przybywało jej żalu. Wyszła ze szpitala, żeby drugim ustąpić miejsca, błogosławiąc miłosierne siostry, które się tak nią i synkiem opiekowały.
Lubo tak nieszczęśliwa, Małgorzata ceniła życie; gdyby umarła, cóżby się z jej Tomkiem stało? Dla mego więc, więcej niż dla siebie, poszła szukać chleba. Jeszcze osłabiona pracować wiele nie mogła. Przed swoją chorobą poznała się była z żoną żołnierza z tego samego pułku, w którym był jej mąż; u niej znalazła przytułek, ale ta żołnierka sama biedna, żywić jej długo nie mogła. Małgorzata żyła w wielkiej nędzy i niedostatku, kiedy nareszcie pomyślnym trafem poznała się z kowalem z Jabłonny. Dobry ten człowiek zlitował się nad nią i namówił, żeby z nim pojechała.
— Na wsi wszystko łatwiej niż w mieście — rzekł do niej — wyrobię wam w jakiej chacie pomieszkanie; będziecie siedzieć komorą: lubicie pracować, umiecie prząść, roboty i chleba wam nie zabraknie.
Małgorzata usłuchała poczciwego kowala, wsiadła z nim i z Tomkiem na jego wózek, i niedługo stanęła w Jabłonnie. Była blisko tej wsi mała i nędzna chatka, ledwie ją widać było, tak już wklęsła w ziemię; jedne miała drzwi i jedno okienko, komin niski z drzewa i z gliny, nie wyższy od słomianego dachu. Dawniej mieszkał tam stary jeden nędzarz, właśnie umarł przed kilkoma tygodniami, i to jego mieszkanie za wstawieniem się kowala do ekonoma, dostało się Małgorzacie. Może pałac najpyszniejszy tyle możnego nie ucieszy pana, ile ta nędzna chatka biedną uszczęśliwiła wdowę; wiedziała, że przynajmniej gdzie spocząć będzie miała, że nikt jej głowy nie zakłóci, a pozbawiona od tak dawna własnego przytułku i spokojności, ceniła je wysoko. Wszystko jej się wieść zaczęło, uspokoiła się cokolwiek po stracie męża; roboty miała dosyć, to w polu, to w domu: letnią porą żęła, w ogrodach robiła, w zimie przędła. Tomek wyglądał jak pączek różany i prawdziwą jej był pociechą.
Trwała ta pomyślność lat kilka; już i Tomek nieraz parę groszy sobie zarobił. Zwinny, usłużny, kochany był w całej Jabłonnie. Często posyłano go tu i owdzie, dawano mu rozmaite małe roboty: on zawsze dobrze się sprawił. Ale jednego roku na wiosnę Małgorzata się rozchorowała. Chciał jej się zwić kołtun, baba jakaś lekarka przeszkodziła, obcięła jej włosy, i Małgorzatę takie suche bóle męczyć zaczęły, że leżeć kilka niedziel w łóżku przymuszoną była; a gdy wstała, tak miała pokurczone nogi, że z największą trudnością przejść przez izbę potrafiła. Nic już w polu ani w ogrodach robić nie mogła, przędła tylko: i tak jej całe lato zmarniało! Widziała z daleka jak w czerwcu szły kobiety grabić siano, jak później biegły śpiewając do żniwa, każda sobie coś zarobiła, każda była zdrowa, mogła chodzić: ona tylko jedna siedzieć na miejscu i stękać musiała! Ale Małgorzata była bogobojna, wiedziała, że trzeba się zgadzać z wolą Stwórcy i wszystko przyjąć z ręki Jego; znosiła więc cierpliwie tę nową przygodę i nie traciła nadziei!
Tymczasem Tomek ośm lat skończył, a przywiązany niezmiernie do Matki, usługiwał jej, rozweselał, zarabiał ile mógł. On codzień rano zamiótł izbę, przyniósł w dzbanku wody ze studni, nazbierał wiór, rozpalił ogień, odnosił gospodyniom to co Matka uprzędła, starał się o len świeży; śpiewał jej różne pieśni i piosenki, a kiedy co od kogo dostał, z radością jej oddawał. Jak już mówiłam, wszyscy w Jabłonnie Tomka kochali, bo był usłużny i dobry, a Tomek korzystając z tego, często parę groszy zarobił.
W październiku łatwo się dają ptaszki w sidła łapać; Tomek wiedział o tem; w Jabłonnie byli tacy, którzy małe ptaszki zabijali, skubali, czyścili, kładli na rożenki i tak na sprzedaż do Warszawy wozili. Tomek wystarał się o siatkę, nauczył się jak ją zastawiać, umyślił dostarczać ludziom tej zwierzyny, i wielką sobie intratę z tego polowania obiecywał. Matka swojem przędzeniem, on swojemi usługami tyle zarobili, że przez lato głodu nie doznali, ale na zimę żadnego nie mieli funduszu. Już się zbliżała; wszyscy o zapasie drzewa, zboża, jarzyn myśleli, a Małgorzata i grosza na to wszystko nie miała! W Tomku aż serce drgało z radości, kiedy sobie pomyślał, że za swoje ptaszki może choć furkę drzewa kupi.
Wśród października zastawił więc wieczorem swoją siatkę. Nazajutrz, skoro zwyczajne usługi koło Matki zrobił, pobiegł do tego miejsca; w drodze napotkał panią Wojciechową, żonę wójta.
— Tomku! Tomku! — zawołała na niego — pójdź do mnie: mam dla ciebie robotę. Poukładasz mi pięknie jabłka na słomie, ale pierwej obetrzesz każde.
Tomkowi pilno było do ptaszków, ale pani wójtowa była bardzo dobrą i bogatą, mógł od niej co dla Matki dostać, a to było Tomka najgorętsze żądanie; poszedł więc z nią, zrobił co mu kazała; zabawił więcej niż godzinę: dała mu krajankę sera i dwa duże czerwone jabłka. Tomek schował ser do jednej kieszeni, a że w drugiej wielkie były dziury, włożył jabłka za sukmankę. Świeżością i okrągłością wyrównywały jego policzkom. Podziękowawszy pani wójtowej, pobiegł co prędzej do ptaszków. Z daleka ujrzał koło sieci wielkie ich mnóstwo; zbliżył się pocichu, spuścił sieci, ale jeszcze niewprawny, niezręcznie to zrobił. Poleciały w górę przelęknione ptaszki, złapały się tylko dwie czeczotki i czyżyk. Uradowany jednak tym pierwszym połowem, Tomek odstawił sieć ostrożnie i wszystkich trzech dostał. Czeczotki włożył do kapelusza, a czyżyka wziął do ręki.
— O, kochany mój ptaszku — mówił do niego, głaskając go i całując — jakie masz piękne żółte piórka! żebym był bogaty, zarazbym ci kupił klatkę i chowałbym u siebie, takbyś dużo jadł! Ale ja biedny, muszę cię sprzedać! Zabiją cię, oskubią, na rożenek wsadzą; ach! jak mi cię żal, mój biedny czyżyku!
Tu Tomkowi łzy się zakręciły w oczach.
— Żeby nie dla Matki, to jabym cię zaraz puścił; może i ty masz matkę? nie gniewaj się więc, że ja daleko bardziej kocham moją od ciebie!
Tomek mówił to wszystko do swego czyżyka, wracając do domu drogą. Kiedy kończył ostatnie słowa, usłyszał za sobą stąpanie koni, i głos jakiś, który na niego wołał:
— Chłopczyku! chłopczyku! co ty tam tak rozprawiasz?
Tomek się zląkł, obejrzał się i wypuścił czyżyka! ptaszek w momencie jednym znikł z jego oczów, chłopiec chciał biedź za nim, kiedy obróciwszy się lepiej, spostrzegł pana prześlicznej urody, bogato ubranego na koniu, i za nim kilku innych, mniej wystrojonych. Tomek poznał zaraz, że to jakiś wielmożny, chciał się ukłonić, zdjął kapelusz: wyleciały i drugie dwa ptaszki! W najżywszej rozpaczy, nie zważając na przytomność tylu panów, rzewnie płakać i narzekać zaczął. Ten sam pan, który na niego wołał, zapytał go się przyjemnym głosem: dlaczego tych ptaszków tak żałuje?
— Jak — odpowiedział Tomek łkając — nie mam żałować! kiedym za nie miał Matce furkę drzewa kupić.
— To twoja Matka musi być bardzo biedną?
— Zapewne że biedna, a do tego i chora; o moje ptaszki! moje ptaszki!
— Żebyś ich tak bardzo nie żałował, to ja ci dam daleko więcej niżeli były warte.
To mówiąc bogato przybrany pan, dobył dukata z kieszeni, i wsunął go w rękę Tomka.
Tomek podskoczył z radości, skłonił się nisko, obtarł oczy i zawołał.
— O, teraz zupełnie jestem szczęśliwy! i ptaszków nie obskubią i Matce pieniądz zaniosę!
— Czy twoja Matka tu mieszka? — zapytał go się jeszcze pan.
— Tu, niedaleko, zaraz w tej chatce w bok.
— W tej lepiance, co to ją ledwo widać z ziemi?
— W tej samej; o jak ona będzie szczęśliwa! jużbym rad jak najprędzej być u niej!
— No, to idź i bywaj zdrów! może się jeszcze z sobą zobaczymy?
— O, dobrze! — zawołał Tomek, kłaniając się kapeluszem.
Wtem odjechał pan, i z nim wszyscy inni, a chłopiec ruszył co sił miał do domu.
— Matko! Matko! — zaczął na nią wołać jeszcze przed drzwiami — dziś mi się powiodło; dostałem od pani wójtowej sera i jabłek, a od jednego prześlicznego pana jakiś grosz żółty, jakiegom jeszcze nigdy nie widział.
Małgorzata zadziwiła się niezmiernie, gdy zobaczyła dukata. Zaczęła się wypytywać o całą przygodę. Jak jej Tomek wszystko opowiedział, zawołała z radością:
— Toś ty z samym księciem rozmawiał!
— Z księciem! — krzyknął Tomek — ach Boże! i któż to jest ten książę?
— Cała Jabłonna i wiele innych włości — odpowiedziała Małgorzata — należy do zacnego, do kochanego pana; nazywa on się książę Józef Poniatowski. Jeszczem była dziewuchą, kiedym już o jego dobroci, o jego cnotach słyszała; on chociaż jest poważany od samych nawet cesarzów, jednak mile rozmawia z najprostszym człowiekiem!
— O, prawda! — przerwał jej Tomek — on do mnie tak mówił grzecznie, jak czasem pan wójt nie zagada, a przecież on większy pan od pana wójta? A żebyś wiedziała, Matko, jaki śliczny! oczy ciemne, twarz miła, a wąs jaki! Czapkę miał trochę na bakier, i tak mu z tem pięknie było! Ale żem ja go jeszcze dotąd nie widział?
— On tu nie mieszka — rzekła Małgorzata — czasem tylko przyjeżdża, i niedługo zabawiwszy, wraca.
Jeszcze rozmawiali, kiedy zapukał ktoś do chatki. Tomek pobiegł otworzyć, i zobaczył jednio z tych ichmościów, którzy z księciem jechali. Wszedł, zaczął chwalić Małgorzacie syna, powiedział, że w rzeczy samej z samym księciem rozmawiał i bardzo mu się podobał, wypytywał się biednej kobiety o wszystkie szczegóły jej nieszczęścia. Małgorzata opowiadała mu wszystko śmiało i wysławiała dobroć księcia. Odszedł posłaniec, a wychodząc powiedział jej:
— Cieszcie się, poczciwa kobieto, skończy się wasza nędza, tem rychlej jeszcze, iż mąż wasz był żołnierzem.
W istocie tego samego dnia dowiedziała się Małgorzata, że obok tej chatki, jeszcze przed zimą, postawią umyślnie dla niej inną nową: że książę kazał jej wyznaczyć kawał gruntu na ogród, krowę, sto złotych na zapomogę i na leki! Stało się tak wszystko. Uszczęśliwiona Małgorzata, poradziwszy się biegłego lekarza, wkrótce wyzdrowiała. Jak drugi raz książę do Jabłonny przyjechał, już mogła pójść do pałacu z synem, paść mu do nóg, i podziękować za dobrodziejstwa. Zaczęła posyłać Tomka do szkoły; wpajała w niego te cnoty, których już tak szczęśliwe miał zarody; i dzień nie minął, żeby oboje gorąco nie prosili Boga, o życie i zdrowie dla swego dobroczyńcy!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie .