Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Żebyś ich tak bardzo nie żałował, to ja ci dam daleko więcej niżeli były warte.
To mówiąc bogato przybrany pan, dobył dukata z kieszeni, i wsunął go w rękę Tomka.
Tomek podskoczył z radości, skłonił się nisko, obtarł oczy i zawołał.
— O, teraz zupełnie jestem szczęśliwy! i ptaszków nie obskubią i Matce pieniądz zaniosę!
— Czy twoja Matka tu mieszka? — zapytał go się jeszcze pan.
— Tu, niedaleko, zaraz w tej chatce w bok.
— W tej lepiance, co to ją ledwo widać z ziemi?
— W tej samej; o jak ona będzie szczęśliwa! jużbym rad jak najprędzej być u niej!
— No, to idź i bywaj zdrów! może się jeszcze z sobą zobaczymy?
— O, dobrze! — zawołał Tomek, kłaniając się kapeluszem.
Wtem odjechał pan, i z nim wszyscy inni, a chłopiec ruszył co sił miał do domu.
— Matko! Matko! — zaczął na nią wołać jeszcze przed drzwiami — dziś mi się powiodło; dostałem od pani wójtowej sera i jabłek, a od jednego prześlicznego pana jakiś grosz żółty, jakiegom jeszcze nigdy nie widział.
Małgorzata zadziwiła się niezmiernie, gdy zobaczyła dukata. Zaczęła się wypytywać o całą przygodę. Jak jej Tomek wszystko opowiedział, zawołała z radością:
— Toś ty z samym księciem rozmawiał!
— Z księciem! — krzyknął Tomek — ach Boże! i któż to jest ten książę?