Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ślił dostarczać ludziom tej zwierzyny, i wielką sobie intratę z tego polowania obiecywał. Matka swojem przędzeniem, on swojemi usługami tyle zarobili, że przez lato głodu nie doznali, ale na zimę żadnego nie mieli funduszu. Już się zbliżała; wszyscy o zapasie drzewa, zboża, jarzyn myśleli, a Małgorzata i grosza na to wszystko nie miała! W Tomku aż serce drgało z radości, kiedy sobie pomyślał, że za swoje ptaszki może choć furkę drzewa kupi.
Wśród października zastawił więc wieczorem swoją siatkę. Nazajutrz, skoro zwyczajne usługi koło Matki zrobił, pobiegł do tego miejsca; w drodze napotkał panią Wojciechową, żonę wójta.
— Tomku! Tomku! — zawołała na niego — pójdź do mnie: mam dla ciebie robotę. Poukładasz mi pięknie jabłka na słomie, ale pierwej obetrzesz każde.
Tomkowi pilno było do ptaszków, ale pani wójtowa była bardzo dobrą i bogatą, mógł od niej co dla Matki dostać, a to było Tomka najgorętsze żądanie; poszedł więc z nią, zrobił co mu kazała; zabawił więcej niż godzinę: dała mu krajankę sera i dwa duże czerwone jabłka. Tomek schował ser do jednej kieszeni, a że w drugiej wielkie były dziury, włożył jabłka za sukmankę. Świeżością i okrągłością wyrównywały jego policzkom. Podziękowawszy pani wójtowej, pobiegł co prędzej do ptaszków. Z daleka ujrzał koło sieci wielkie ich mnóstwo; zbliżył się pocichu, spuścił sieci, ale jeszcze niewprawny, niezręcznie to zrobił. Poleciały w górę przelęknione ptaszki, złapały się tylko dwie czeczotki i czyżyk. Uradowany jednak tym pierwszym połowem, Tomek odstawił sieć ostrożnie i wszystkich trzech dostał. Czeczotki włożył do kapelusza, a czyżyka wziął do ręki.