Już liście żółknąc i opadać poczynały, ptaki podróżne wybierały się do cieplejszych krajów; już pola ogołocone z kłosów kryły w sobie przyszłego roku nadzieje; deszcz zimny padał niekiedy, a jeśli trafił się jeszcze dzień pogodny i ciepły, za dobrodziejstwo natury był uważany. Każdy robił przygotowania na zimę, napełniał piwnice i spiżarnie, oblepiał, obtykał mieszkanie swoje, skupował i zwoził drzewo, żeby mu głód i mrozy nie dokuczyły. W jednej tylko chatce nie robiono tych przygotowań; położona była w bok Jabłonny, mieszkała w niej biedna wdowa z synkiem ośmioletnim.
Małgorzata była chorą i ubogą, nie miała żadnego dobytku, żadnych nawet krewnych. Rodziła się w Kaliskiem; w młodym wieku straciła rodziców! Służąc w jednej wiosce, u uczciwego gospodarza, podobała się parobkowi z drugiej chaty i poszła za niego. Żyli z sobą szczęśliwie, pracowali oboje i dobrze im się wiodło. Urodził im się syn, i powiększył ich szczęście. Lecz później wstąpił do wojska, nie mogła Małgorzata wstrzymać go od tego: w sekrecie przed nią przystał do żołnierzy i już w ułańskim ubiorze stanął przed jej oczyma. Tak mu było do twarzy w kaszkiecie i w mundurze. tyle rozprawiał, jak to on w krótkim czasie zostanie kapralem, później furyerem, nareszcie oficerem, z jakimi orderami wróci. Małgorzacie, jako kobiecie, serce się roześmiało i na czas jakiś łzy ronić przestała. Ale pułk cały opuścił wkrótce okolice Kalisza i udał się do Warszawy.