[261]Młot wiejski.
(Urywek)
Széretnek az istenek engem
Remittö módra széretnek.
Pokochali mię bogowie żywo,
Pokochali mię z siłą straszliwą:
Dali głos mym płucom tak potężny,
Jako bitew wrzawy szczęk orężny,
Co, pustosząc ziemię naokoło,
Na ruiny zmienia wieś wesołą,
Krwią malując obrazy żałości:
Organista głosu mi zazdrości!
Oto samo niebo mi wybiera,
Moich płuc godnego bohatera,
(Niechaj Bóg od wszelkich klęsk go chroni):
To Fejnagy o szerokiej dłoni,
Wiejski kowal, jako sam się zowie,
Lecz fantazyą bogaci kmiotkowie,
Poetycznym natchnieni polotem,
[262]
Fejnagiego zowią Wiejskim młotem.
Wy, co siłą posiadacie ducha,
I nie drżycie, kiedy pieśń krwią bucha,
Bladych warg nie krzywicie w boleści,
Posłuchajcie strasznej mej powieści!
Ale wy, których serca drżą zawsze,
Gdy im śpiewać jakie czyny krwawsze,
Co słuchacie ich zlękli i smutni
Uciekajcie od mej groźnej lutni.
Amen! smutnie od ołtarza dźwięczy,
Święte modły kończy sługa boży,
I jak zwykle, lud, co wokół klęczy,
Amen! Amen! poważnie przywtórzy.
Zakończone już modły wieczorne.
Powracają do dom rzesze korne
I przy uczcie, sącząc dno kielicha,
Chwalą Pana. — W kościele zamkniętym
Była cisza. Gdy świątynia cicha,
Cichsza więcej, niż moczary wiosną,
Kiedy czajka uśnie snem zaklętym,
I gdy czapla, i gdy żaby posną
Była cisza zatem. Tylko oto
Bezlitośnie, głodne dwa pająki,
Nad soczystej śliwy pestką złotą
O przelękłej muchy walczą członki.
Wtem, nieszczęście! muchę opuściły,
Biegnie na to mysz, ile ma siły.
Chwyta zdobycz: tędy i owędy
Leci skryć się w fałdach rewerendy
I urządza tam ucztę wspaniałą,
[263]
Aż pająkom w oczach zaświtało.
Ależ nagle, co za grom rozprasza
Tej świątyni ciszę uroczystą:
Czyż to piorun te mury przestrasza?
Czy to w garnku gotuje się kasza?
Nie! to człowiek jakiś tak rzęsisto
Chrapie. Tam, na ławie rozciągnięty
I skulony, i we dwoje zgięty —
Śpi... Lecz oto budzi się już... Poczuł,
Że już dość ma chrapania... Odpoczął.
Wstaje... trze swe rozespane oczy...
Patrzy... ciemność go pogańska mroczy.
Idzie do drzwi... wali w mocne klamki,
Lecz, napróżno! nieruchome zamki.
Więc umysłem bystrym w locie chwyta,
W czem tu trudność sprawy jest ukryta
I, ponuro patrząc dookoła,
— Ach, zamknęli — rzekł — wrota kościoła.
Ale wnet, jak każe umysł męski,
Wzywa ducha siłę do pomocy:
Aby go nie zawiódł śród tej klęski —
I nie zawiódł go w tej strasznej nocy.
Wnet na lotnych skrzydłach, niby ptaszki,
Do tej myśli głębokich macierzy,
Po niebitej w ciemię, krągłej czaszki,
Tysiąc planów wybawienia bieży.
— Jak wyzwolić się? Ze wszech sił krzyczeć?
Ale tak, jak grom armaty srogiej
Nie uleci dwakroć takiej drogi,
Do jakiej ją pan puszkarz przyłoży,
Tak głos ludzki. — Niema na co liczyć!
Bo chociażbym krzyczał jak najsrożej
[264]
Nie usłyszy mię we wsi lud boży,
Gdyż wieś leży ztąd o pół godziny
Drogi, hen! tam w korycie doliny.
Czy przez okno skoczyć mam? Zaiste,
Gdym był jeszcze małem, zwinnem dzieckiem,
Gdym na drzewie wiśnie rwał soczyste,
Przed strażnikiem kryjąc się zdradzieckim,
Częstom skakał z wysokości drzewa.
Lecz to dzisiaj trudne. Dziś upływa
Czwarty krzyżyk życia nad mym włosem.
Męski wiek nad siłą moją cięży,
Skok tak wielki pewnie mię zmitręży,
I złamany kark będzie mym losem.“
Tak myśl z myślą, tocząc bój zażarty,
W kotle tęgiej głowy się przewija,
Tego męża cnego, co mu czwarty
Czwarty krzyżyk życia teraz mija.
I rozmyśla dalej i, markotny,
— Muszę inny znaleźć plan — wyrzecze —
Albo noc tu przeleżą samotny,
A bez ludzi wiekiem czas się wlecze.
I przez okno spojrzał — i na skrawym
Punkcie niebios utkwił wzrok ponury
I spoglądał, jako bocian, który
Nieruchomy czyha ponad stawem
Na obfity łup, który zaniesie
Swym pisklętom na słomianej strzesie.
Nagle więzień — „Mam już, mam! zawoła
I twarz jego błyszczy tak wesoła,
Jak, naprzykład, ziemia się raduje,
Gdy z niej słońce promienne zdejmuje
[265]
Z sadzy nocnych obłoków pokrywę.
Albo też jak, gdy płomienie żywe
W ciemnej kuchni błysną od komina —
I gdy mopsa chłód męczyć zaczyna,
A wielmożna pani wstaje z łoża
I do izby zawoła czeladnej:
— „Andziu, Andziu — wstań, zbudź się! czas ładny
Rozpal ogień! Szybko! Już lśni zorza!“
Andzia wstaje — czesze warkocz złoty,
I półsenna idzie do roboty,
I natychmiast krzemieniem i stalą
Pocierają hubkę, aż rozpalą,
Hubką żarzą krzesiwo; krzesiwem
Palą słomę; słomą wiązkę drzewa,
Aż zapłonął komin ogniem żywym
I mopsowi brzuszek wnet ogrzewa.
Więc powiadam, jako od płomieni
Zajaśniała kuchnia pośród mroku,
Taka radość blaskami się mieni
W bohatera mego smutnem oku,
Kiedy wołał: Mam! Ciekawy świecie!
Ty się pytasz: Cóż ma? powiedz przecie.
Więc posłuchaj, o ciekawy świecie!
Lutnio moja, śpiewać ci wypada,
Co on ma? Gdyś pierwej smutna, blada
W bohatera mego los patrzała,
I twarz twoja czysta, idealna,
Włzach boleści gorzkich się kąpała: —
Teraz na niej radość tryumfalna,
I łez szczęścia perły bez pochyby
Twarz twą w jednej orosiły chwili,
W jednej chwili błysnęłaś, jak gdyby
[266]
Srebrny guzik na czarnej attyli.
Jest już plan wyzwolenia wyborny,
Bowiem żadna nie powstaje złuda,
Gdy obmyśli rzecz mąż tak przezorny.
„To się musi udać! To się uda!
Mówił więzień w kościele zamknięty —
Na dzwonnicę wdrapię się po murze,
I z dzwonnicy zsunę się po sznurze.
Lecz, gdy dzwon zadzwoni potrząśnięty?
Już urządzim tak, że nie zadźwięczy.“
Nim bohater nasz plan swój subtelny,
Który pięknie świadczy, jaki dzielny
Duch w nim mieszka — szczęśliwie uwieńczy —
Odpocznijmy chwilę — i znużone
Siły nasze w inną zwróćmy stronę.
|