Listy do cudzej żony/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Listy do cudzej żony
Pochodzenie Listy do przyszłej narzeczonej i Listy do cudzej żony
Wydawca Saturnin Sikorski
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia Artystyczna Saturnina Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Wiesz Pani czem kogo kusić! Mniejsza o beczkę czernidła i o wagon papieru, ale owa bezwzględna cisza wiejska, jaką mi obiecujesz, to przedmiot westchnień wszystkich ludzi zmuszonych pracować umysłowo w zgiełku i turkocie wielkiego miasta; ale ta cisza jest zdradna, ja ją znam. Zdaje się człowiekowi, że w leciuchnej łódce płynie po równej, gładkiej i niczem niezmąconej powierzchni jeziora, że może zapomnieć w danej chwili o wszystkiem i wyłącznie tylko ze swemi myślami pozostać. Co bo może mu przeszkadzać, jaki szmer przerywać bieg myśli na wielkiej, jak lustrzana szyba gładkiej, powierzchni wody?
Takby się zdawało, Szanowna Pani Dobrodziejko, a przecież jest inaczej, owa bezwzględna cisza nie istnieje. Zamyśliłeś się, a oto nie wiadomo zkąd figlarz wietrzyk wyskoczył i dmucha na ciebie; z trzciny nadbrzeżnej woła na cię dzika kaczka, w górze rybitwa zatacza szerokie kręgi i jak kula spada na wodę po zdobycz, to znów ryba mąci powierzchnię wody, błysnąwszy nagle przed oczami srebrną łuską, para gołębi przelatuje tuż nad twoją głową, łomocząc skrzydłami, czapla zapada na płytkie wybrzeża, jaskółki muskają w przelocie toń gładką, a tam z lasu biegnie w podskokach trwożnie sarenka, aby pragnienie ugasić. Znam ja, Pani Dobrodziejko, tę ciszę pozorną, tę niby martwotę pełną życia i oddawna wiem o tem, że ciszy nigdzie niema: choćby człowiek szukał jej w podziemiach, to i tam przyjdzie za nim nietoperz, szczur, pająk, przyjdą różne robaki, aby zaprotestować i powiedzieć, że ciszy bezwzględnej niema i że jej szukać próżny trud. I polowanie nie jest dla mnie pokusą; nie mogę się przekonać do tej niby rycerskiej rozrywki, polegającej na zabijaniu lub kaleczeniu zwierząt. Z zaproszenia Pani korzystałbym chętnie, nie dla ciszy, której nawet w najbardziej zapadłych zakątkach wioskowych niema, nie dla polowania, nie posiadającego, jak dla mnie przynajmniej, powabów, ale dla towarzystwa, dla oderwania się chwilowego od atramentu i papieru, który mi Pani chce wagonami sprowadzić. Niech Pani cofnie zamówienie i wstrzymać każe transport, ja nie przyjadę i z gościnności korzystać nie będę, gdyż nie mogę teraz. Z zaproszenia wolę skorzystać latem, jeżeli doczekam i jeżeli państwo w domu będziecie. Bardzo rad będę poznać pana Henryka, bo już, dzięki tej naszej korespondencyi, powziąłem dla niego sympatyę... Dzięki naszej korespondencyi... Czy Pani nie uważa, że ona jakoś się psuje, traci racyę bytu, odbiegamy w niej coraz bardziej od kwestyi, Pani nie rzuca już pytań, nie chce rad i, daj Boże w dobrą godzinę to powiedzieć, niema pani miny (bo i w korespondencyi minę mieć można), niema pani miny nieszczęśliwej, znudzonej życiem kobiety... Jestem prawie pewny, że w ostatnich czasach musiała pani wypięknieć. Czy tak? Czy zwierciadło potwierdza moje przypuszczenia? Czy pan Henryk zauważył to zblizka, czego ja się domyślam zdaleka? Niech mi Pani koniecznie, ale to koniecznie o tem napisze. Nie chodzi tu o zaspokojenie zwykłej ciekawości, lecz o stwierdzenie teoryi. Bo, widzi Pani, chociaż jestem kawaler i prawdopodobnie do końca życia temu szlachetnemu stanowi będę wiernym, jednak piękność niewieścia bardzo mnie zajmuje i przyszedłem do przekonania, że na nią, to jest na piękność, składają się nietylko zewnętrzne przyczyny. Niech się to Pani nie wyda paradoksem, ale kobieta piękna jak Wenus może się wydawać wcale nieładną — w pewnych warunkach — a natomiast osoba zaledwie że przystojna, może robić wrażenie uroczego zjawiska: pierwsza, jeżeli jej nie ożywia jaka przyczyna wewnętrzna, psychiczna, pozostanie tylko manekinem, ładną figurką porcelanową, ale zachwycić, a nawet zaciekawić nie zdoła; druga, daleko skąpiej wyposażona w urodę, może się wydać zachwycającą.
Może to Pani łatwo sprawdzić, niech Pani tylko obserwuje tłumiącą ziewanie piękność, znudzoną czczością i pustką bezmyślnego życia, i kobiety zatrudnione, oddane zajęciu, kobiety, spełniające obowiązki swe z przekonania, z zasady... Niech Pani przypatrzy się kiedy kobiecie-matce, nawet nie uchodzącej za ładną, niech Pani spojrzy na jej twarz w chwili, gdy bierze dziecko na rękę, lub pochyla się nad kołyską. Zobaczy Pani wówczas, jak ta kobieta wypięknieje, jak się ożywią jej oczy, rozpromieni cała twarz. Przypomina Pani sobie bezwątpienia wspólną naszą kuzynkę, dziś już nieżyjącą, która do późnego wieku zachowała szczególną świeżość cery i blask oczu, nazywano ją „piękną staruszką bez zmarszczek.“
Nieraz bywała ona zapytywana, jakim sposobem potrafiła się tak zakonserwować doskonale?
— To nie żadna sztuka — odpowiadała — zimna woda i mydło, to są moje jedyne kosmetyki, zatrudniona zawsze od rana do nocy, nie znałam prawie co bezsenność, chyba gdy dzieci chorowały i trzeba było czuwać nad niemi; nie zaznałam też nigdy co to nudy, a zawsze myśląc o mężu i dzieciach, nie miałam czasu zastanawiać się nad sobą i wytwarzać zmartwień. Oto cały sekret.
Dzielna to była kobieta, doskonała żona i matka.
Pamięta ją Pani zapewne. Ja widziałem ją po raz ostatni przed czterema laty, było to na krótko przed jej śmiercią. Jeszcze mam przed oczami jej postać, wzbudzającą poszanowanie. Przyjmowała udział w rozmowie i bez względu na wiek podeszły, obchodziło ją wszystko, o czem mówiono. Zacna staruszka ręce miała wciąż zaprzątnięte, pomimo, że się jej jaknajsłuszniej odpoczynek należał. Szyła ciągle jakieś stroje dla wnuków. Przeszła przez życie cicho, a tak pożytecznie, tyle dobrego zrobiła! Jakże nie cenić i nie szanować jej pamięci.?!
Wpadł mi przypadkiem do rąk rękopis, pamiętnik kobiety, szkoda, że niedokończony, pisany urywkowo, ale można z niego jeszcze coś wydobyć. Była to widocznie nieszczęśliwa istota i nietrudno z pamiętnika wywnioskować, że pragnęła pozbyć się ciężaru życia dobrowolnie. Może kiedy w wolnym czasie uporządkuję ten manuskrypt, obecnie poprzestanę na zakomunikowaniu Pani kilku bardziej charakterystycznych wyjątków. Oto co mówi między innemi wiotki, napół zbutwiały papier, co opowiadają drobne, pospiesznie kreślone literki...
„... Od dziecka wciąż mi kładziono w głowę, żem ładna, że stworzona jestem do szczęścia, do zabaw, odbierania hołdów. Niech im Bóg tego nie pamięta...
... Byłam dzieckiem — lalką, byłam kobietą-lalką, strój mnie zachwycał, pochlebstwa upajały...
... Na moje nieszczęście, teraz to widzę jasno, przyszłam na świat w tej sferze, w której nie znają, co to troska o byt. Pieniądz ułatwia wszelkie zachcianki, pozwala być niczem, nie umieć dobrze nic, żyć życiem motylka.
... Wydano mnie zamąż... Czy kochałam człowieka, którego towarzyszką zostać miałam? — to pytanie nie zastanawiało mnie bynajmniej; więcej mnie zajmowała przepyszna suknia ślubna, uroczystości weselne, szereg zabaw projektowanych, wyjazdy, wreszcie bawiła mnie rola samodzielnej już pani domu, mogącej jaśnieć we własnych salonach i upajać się aż do zawrotu głowy kadzidłem pochlebstw, których mi nie szczędzono.
... Każdy mężczyzna z naszego towarzystwa mówił mi, że jestem piękna, zachwycająca, urocza, że uszczęśliwić mogę uśmiechem, spojrzeniem, słówkiem przychylnem, a ja słuchałam tych słów banalnych, bezmyślnych, upajałam się niemi...
... Za mężem byłam krótko, po dwóch latach pożycia, umarł. Nie rozpaczałam po nim, nie uczułam braku tego człowieka. Ładnej blondynce bardzo do twarzy w żałobie... Mówiono mi jeszcze więcej komplementów niż poprzednio, mówiono goręcej i śmielej.
... Po roku zdjęłam żałobę i znów wyszłam zamąż... Tym razem jeszcze gorzej. Pierwszy mąż był mi zupełnie obojętny: ani dobry, ani zły; drugi, prześladował mnie zazdrością. Z początku bawiło mnie to i starałam się usilnie, aby miał powody do wybuchów gniewu, a raczej pozory powodów. Nie przypuszczałam, że rzeczy zajdą tak daleko. Zranił w pojedynku człowieka, który tyle był winien, że ja uśmiechałam się do niego. Zranił go ciężko, a ze mną rozszedł się. Sprawa naszego rozwodu ciągnęła się dość długo; przez ten czas chorowałam ciężko, a ślady przebytych cierpień wyraźnie zarysowały się na mej twarzy. Zestarzałam się, zbrzydłam, patrząc w lustro, doznawałam wrażeń okropnych...
... Koniecznie, koniecznie chciałam wskrzesić dawną moją piękność, próżna praca... chciałam znów otoczyć się rojem wielbicieli jak dawniej, jeszcze raz wyjść za mąż i bawić się jak dawniej. Niestety, nie udawały się moje zabiegi. Uroda znikała szybko, a prócz tego majątek mój, źle administrowany, zmniejszył się znacznie; przestałam być ponętną i z tego względu.
... Jestem teraz osamotniona, przerażająca pustka dokoła mnie, życie staje się okropnym ciężarem.
... Czemuż nie dano mi zasad, ideałów, dążeń, czemuż nie nauczono mnie pracować?...
... Byłam niczem, jestem niczem i odchodzę w nicość.
... Po co ja żyłam?“
Biedna kobieta, nieprawdaż? Ciekawa rzecz, co się z nią stało? Może skończyła odrazu samobójstwem, może powolnie zatruwała się morfiną, a może wegetuje jeszcze, wstrętna sama dla siebie, przykra dla otoczenia, jeżeli ma jakie, zazdroszcząca biedakom i wyrobnikom, którzy jednak miewają niekiedy uśmiech na twarzy i chęć do życia.
Smutny obraz!
Pewien myśliciel powiada, że matką wszystkiego złego, wszystkich nieszczęść, występków, nawet zbrodni — jest próżniactwo. Człowiek, który nic nie robi i nie jest użyteczny dla drugich, nie zasługuje na miano człowieka — nie jest nim.
Wielka to prawda i gdyby stosowano się do niej, byłoby ludziom daleko lepiej na świecie.
Wybacz, kochana Kuzynko, że ten list, jak na karnawał, jest może za smutny, ale niestety, życie nie z samych uśmiechów się składa...







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.