Król Piast/Tom II/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Król Piast
Tom II
Podtytuł (Michał książe Wiśniowiecki)
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1888
Druk Bracia Jeżyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Nazajutrz d. 27 Lutego, ironją losu wypogodziło się niebo, ociepliło powietrze, zaświeciło słońce, jak gdyby dniem tym przepowiadało długi szereg szczęśliwych! wszyscy to sobie tłumaczyli gwiazdką pomyślną nowożeńców; błogosławieństwem bożem. Król nawet, choć blady i zmęczony wstał uspokojony nieco, usiłując się z przeczuciem swoim pogodzić.
Od rana wszystko było w ruchu w klasztorze i na mieście i co miało towarzyszyć królowi, gotowało się wystąpić świetnie.
Już na granicy Cesarzowę matkę odwożącą córkę mężowi przyszłemu, — półtrzecia tysiąca szlachty zbrojnéj i strojnéj z przepychem na jaki się tylko zdobyć mogła, przywitało swą królowę.
Jechała ona nietylko w towarzystwie swéj matki ale razem ciotki swéj Maryi Anny mantuańskiéj i młodszéj siostry... Rodzina ta zdawała się rozstawać z obawą z przyszłą królową, i dodawać jéj męztwa do spełnienia ofiary, któréj cesarz Ferdynand III, wymagał po córce. Nie było tajemnicą że Eleonora jechała zalewając się łzami, narzekając na losy, oburzając przeciwko temu gwałtowi jaki jéj polityka ojca zadawała. Musiano przez całą drogę łzy jéj osuszać, pocieszać, utulać rozżaloną ale razem oburzoną i gniewną przeciwko swemu przyszłemu małżonkowi.
Szeptano o tem i w otoczeniu króla po cichu, pocieszając się tem iż czas złagodzi tęsknotę, zbliży i przejedna. Senatorowie królowi oddani i wszyscy co o cześć jego i narodu dbali, wysilali się teraz aby przyjęcie cesarzowéj i dostojnych jéj towarzyszek, uczynić prawdziwie królewskiem i wspaniałem. Wysilano się na wystawność, na okazanie bogactwa rzeczypospolitéj. Ze skarbca wszystko co mogło uświetnić przyjęcie, pomnożyć jego wspaniałość przywieziono z Krakowa... Kościół i sale w których gości miano przyjmować zawieszone całe przepysznemi kobiercami temi, wedle rysunków Rafaela i Gulio Romano, które stanowiły jedną z najkosztowniejszych spuścizn po Jagiellonach, — jaką się żaden naówczas królewski skarbiec poszczycić nie mógł. Wszystkie srebra i klejnoty koronne, najpiękniejsze naczynia, najrzadsze i misterne rzeźby z kruszczów drogich zdobiły kredensy częstochowskie...
Zarówno też orszak towarzyszyć mający królowi, konie i kolebki dobrane były najtroskliwiéj. Ubogi ów królik szlachecki widział się otoczonym bogactwy i wytwornością wyszukaną, którą lubił i cenił wysoko...
Sama liczba pocztów jakie z nim przybyły do Częstochowy, mogła dać pojęcie wysokie o zasobach rzeczypospolitéj..., a dobór młodzieży rycerskiéj, starszyzny poważnéj składał się na obraz niezrównanie uroczysty i świetny. Od lam złocistych, klejnotów któremi okryte były uzbrojenia, rzędy na koniach, dyndyki, sahajdaki i tarcze, jakby deszcz ognisty sypał się i oślepiał. Oprócz owych pół trzecia tysiąca szlachty, która od granicy towarzyszyła Cesarzowéj Eleonorze do noclegu i z niego wróciła do króla, aby się z jego połączyć orszakiem, miał Michał przy sobie pięciuset halebardników w barwie królewskiéj, kosztownie przybranych i jeszcze około dwóch tysięcy szlachty z całym przepychem na jaki się zdobyć mogła, ciągnącéj na straży osoby króla... Niemniéj nad osiemdziesiąt kolebek złocistych i srebrzystych, obitych aksamitami, wyściełanych lamami i adamaszkami wiozło urzędników, senatorów, dwór pański kolebka przepyszna, w któréj jechał król aż do miejsca, wyznaczonego na spotkanie z Cesarzową, zaprzężoną była ośmią końmi białemi, a trzy jéj podobne szły przeznaczone dla przyszłéj królowéj i jéj orszaku... Za powozem króla masztalerze i koniuszy prowadzili cudnéj urody wierzchowca, którego miał dosiąść dla spotkania Cesarzowéj.
Niemy, zamyślony, blady, jechał król... Na samem wsiadanem w Częstochowie, traf chciał że spotkał u drzwi nadchodzącą z innemi paniami — Helę Zebrzydowską, oczy ich zeszły się we wejrzeniu smutnem, łzami osłoniętem. Michał chciał się zatrzymać aby przemówić do niéj słowo, zawahał się, lecz nieubłagane konieczności etykiety dworskiéj zbliżyć mu się do niéj nie dozwoliły...
Król sam jechał w swéj złocistéj kolebce, strojny z wykwintnością największą, okryty sobolową delją... któréj spięcie samo karbunkułami ogromnemi jak słońce grzało...
Niedojeżdżając do Chłęchowa dano znać że powozy Cesarzowéj widać było na gościńcu... Zatrzymały się orszaki, stanęła kolebka i królowi podano konia, którego dosiadłszy, otoczony wyborem młodzieży z senatorów, wyprzedził pochód, aby powitać swą przyszłą... W chwili gdy mu podawano złote strzemię... koń, którego miał dosiąść, pośliznął się na topniejącym śniegu i upadł na przednie nogi. Nie trwało to jednak nad jedno oka mgnienie i pochwycił się natychmiast pełen ognia, tak że zaledwie bliżéj stojący, ten omen fatalny dostrzegli...
Stosunkowo do wytworności pocztów i powozów królewskich, nadciągające Cesarzowéj nie wydawały się bardzo świetnie, ale w tem ich zaniedbaniu i kroku ozdób u świecideł była powaga jakaś i majestat, na których orszakowi króla zbywało...
W wielkiéj kolebce siedziały Cesarzowa matka, któréj rysy nosiły inacze na sobie ślady piękności przekwitłéj, narzeczona króla Eleonora, a naprzeciw nich księżna mantuańska i młoda księżniczka siostra Eleonory...
Zatrzymały się powozy u namiotów rozbitych, do których droga suknem była wysłana i tu pierwsze uroczyste, z mowami i podziękowaniami nastąpiło powitanie... Przyszli małżonkowie — spojrzeli na siebie — ku wejrzeniu tem cała przyszłość się zawierała... Wzruszenie nawet nie przeszkodziło arcyksiężniczce Eleonorze we wzroku jakim zmierzyła męża zawrzeć groźby i niechęci... Szyderski uśmiech zadrgał na jéj ustach, a źrenice jasne od płaczu zarumienione jakby strzałą przeszyły Michała, który zdawał się błagać litości.
Postawa jego skromna, wyraz twarzy łagodny nie rozbroiły narzeczonéj, wzrok jéj nie stał się słodszym, ani mniéj groźnym... Mówił że pozostanie nieprzebłaganą.
Cesarzowa matka za siebie i za córkę musiała okazywać uprzejmość i wesele twarzą już nawykłą do tego przymusu dworskiego, który uczy śmiać się i smucić na rozkaz dany... choćby serce płakało i krwią zabiegało...
Takiemi wyuczonemi uśmiechy witały króla dwie księżne pokrewne... Michał chociaż powagę swą królewską dobrze utrzymać umiał, nie potrafił jednak ukryć całkiem wrażenia jakie na nim uczyniło wejrzenie przyszłéj żony, którą ile razy spotykał powtarzało mu tę samą groźbę przyszłości...
Królowa nie wydała mu się piękną, chociaż świeża jéj twarzyczka, płeć delikatna, rysy dosyć szlachetne nadawały jéj fizyognomję wyrazistą — ale nie było w niéj nic sympatycznego, pociągającego, niewieściego, a duma rodu cechę na niéj piętnowała odstręczającą. Dziecię Cezarów zdawało się mówić całem obliczem, iż nikomu z sobą na równi stanąć nie dozwoli.
Powitanie też było, pomimo uprzejmości Cesarzowéj matki, zimne i suche... a narzeczona widocznie unikała potem aby się jéj oczy nie spotkały ze wzrokiem przyszłego męża...
Wysłuchano mów i powinszowań, w czasie których królowa przyszła dawała znaki zniecierpliwienia i orszak znowu złożył się jak wprzódy, z tą różnicą iż król konno jechał u kolebki, po stronie z któréj siedziała Eleonora.
Przez cały ciąg drogi do Częstochowy, w czasie którego muzyki przygrywały, a potem bicie we dzwony i wystrzały z dział rozmowy i wymiany choćby kilku słów, czyniły niepodobną — król jechał milczący oczyma sięgając napróżno w głąb kolebki w któréj siedząca pani zdawała się rozmyślnie spojrzenia jego unikać.
Wszystko zresztą ściśle podług programu dopełnionem zostało, w kaplicy przed obrazem cudownym, młoda królowa zdawała się nabierać męztwa... i łzy już nieuroniła... Uklękła na modlitwę, w dłoniach zanurzyła twarz i pozostała tak chwilę długą, dopóki matka nie przyszła ją wyrwać z téj zadumy pobożnéj...

..................

Młoda para sama jedna w obszernéj komnacie sypialnéj — któréj środek zajmowało szkarłatnym pawilonem na złoconych kolumnach okryte szerokie łoże — stała niema przeciwko sobie.
Zmuszona spocząć na chwilę, obok małżonka, zaledwie drzwi się zamknęły za odchodzącą Cesarzową matką, zerwała się szybko Eleonora i osłaniając płaszczem białym ze złotem szyciem, który miała przygotowany, drżąca, poruszona, wybiegła oddalając w głąb’ komnaty. Z trwogą i groźbą razem w oczach, spoglądała w stronę, gdzie mąż pozostał.
Michał podniósł się też żywo — i z początku stał niepewny, potem krokiem powolnym zbliżać się począł do żony. Ale w miarę jak do niéj podchodził — Eleonora usuwała się przed nim, a doszedłszy do stołu, na którym przybory toaletowe rozłożono — podniosła głowę i wzrokiem odpychającym rzuciła na męża.
Michał zatrzymał się i jak winowajca, czekał — wyroku, czując, że ów mu zagraża...
Nierychło z ust królowéj dobył się głos łkaniem tłumiony.
— Najjaśniejszy panie, rzekła — wysilając się aby spokój i powagę odzyskać — proszę mnie posłuchać...
Król głową skłonił.
— Zostałam zmuszoną oddać wam rękę — ciągnęła daléj — nie pytano mnie o serce... Ono oddawna do kogo innego należało... Jestem otwartą i szczerą, oznajmuję mu to. Połączono nas przed ołtarzem, winnam mu posłuszeństwo, ale nie dam sobie zadać gwałtu — a spodziewam się, że nie zechcesz z praw swych korzystać...
Poruszyła się żywo i chwyciwszy ze stołu flaszeczkę lareadryny przyłożyła ją do twarzy aby orzeźwiającym jéj zapachem odetchnąć. — Oczy nabrały blasku rozpaczliwego, cała drżąca oczyma trzymała osłupiałego Michała w oddali od siebie...
Król długo nie mógł odpowiedzieć...
— Bolesny to wyrok dla mnie, rzekł nareszcie — ale potrafię mu się poddać, dopóki okoliczności go nie zmienią. Pani może poznasz mnie lepiéj...
— Ale postanowienia mojego nie zmienię nigdy! nigdy! powtórzyła z naciskiem Eleonora... Dla oczów ludzkich muszę być żoną jego, ale żadna siła zwolić mnie nie może — poddać się narzuconemu mi jarzmu nienawistnemu...
W. królewska Mość wiedziałeś o tem, bom mu znać dała przez osobę zaufaną, że mężem moim być nie możesz... Należało zerwać układy.
— Niezależało to odemnie, słabym głosem odparł Michał...
Nawet Najjaśniejszy ojciec wasz nie byłby zezwolił na to...
Eleonora potrząsała głową i jakby sama do siebie pomrukiwała ciągle.
— Nigdy! nigdy!
Wtém uczuła, że osłabła od wzruszenia, drżały pod nią nogi, i padła na stojące blizko krzesło. Głowę sparła na ręku, nie patrzyła już na męża, po twarzy widać było kroplami spadające łzy, których nie ocierała...
Michał stał jak wryty.
— Co mi pani rozkażesz? — zapytał chłodno.
— Abyś się W. Królewska Mość oddalił — rzekła żywo. Zmęczenie podróżą, wzruszenie będzie tłumaczyć potrzebę spoczynku...
Słuchał król, lecz nie ruszył się z miejsca...
— Zbyt to byłoby upokarzającem dla mnie — odezwał się. Oczy wszystkich są na nas zwrócone, na cóż mamy złośliwym dostarczać karmi.
— Mnie to bynajmniéj nie obchodzi — żywo przerwała, poruszając się królowi. Dziś lub jutro wielka tajemnica ta, że ani ja, ani serce moje nie należą do W. Królews. Mości, zostanie odkrytą i powszechnie wiadomą. Potrzeba przygotować się do tego...
— Może to być pani obojętnem — odparł król powoli — ale ja, jako panujący, mając dosyć nieprzyjaciół, nie chcę się im dawać na pośmiewisko. Nie dopominam się praw moich, lecz zachowanie form pewnych warować sobie muszę!
— Prawa! warować! — pogardliwie i gwałtownie podchwyciła Eleonora. Ja żadnych praw nie uznaję, ani ich sobie dyktować pozwolę...
I dumnie spojrzawszy z góry na nieszczęśliwą swą ofiarę, odwróciła się ze wstrętem. Powolnym krokiem Michał przeszedł się po komnacie zamyślony.
— Pozostanę tu parę godzin — odezwał się, zdala na sofie na sposób turecki wysłanéj zabierając miejsce.
— W. Królewska Mość możesz iść na spoczynek i namiot nad łożem zapuścić.
Obojętność, z jaką te wyrazy wymówił Michał, zdawała się uderzać królowę, spojrzała z ukosa na niego, jakby chciała wziąć miarę siły jego i charakteru. Na pytanie odpowiedzi nie dając, pozostała w krześle, rzeźwiąc się ciągle oddychaniem woni, którą przy ustach trzymała...
Nastąpiło długie, głuche milczenie. Nieporuszony, z oczyma wlepionemi w posadzkę — siedział król Michał. Eleonora niespokojna, rzucała się na siedzeniu.
Z dala zegar wieżowy bił powolnie godzinę...
Rozmowa zerwana nie zawiązała się już więcéj, aż w chwili gdy po godzinie upłynionéj, król powstał ze siedzenia. Eleonora poruszyła się, mierząc go wzrokiem.
— W. Królewska Mość — odezwał się zimno zabierając odchodzić małżonek — pozwolisz mi, abym z Najjaśn. Cesarzową matką otwarcie pomówił jutro... Nie godzi się i sumienie mi nie pozwala kłamać przed nią — milczeniem nawet. Powinna wiedzieć, w jakiem położeniu zostawia mnie i panią.
Eleonora krótko się namyśliła, brwi ściągnęła.
— Nie rozumiem — rzekła — na co się to przydać może, gdyż ani rozkaz matki, ani żadna przemoc nie zmusi mnie zmienić mego postanowienia. Będę dla W. Królewskiéj Mości i dla świata — królową, ale żoną jego — nigdy!
Pytać mnie o to co masz uczynić, nie potrzebujesz W. Królewska Mość. Oskarżanie mnie przed matką nie polepszy stosunków naszych, zwiększy tylko tę niechęć, ten wstręt, który miałam i mam do niego, i taić go nie będę...
Czyń W. Królewska Mość jak mu się podoba...
Michał milcząc ukłonił się i wyszedł. Nazajutrz w przepysznie przystrojonym refektarzu zastawione stoły czekały na młodą parę, która wraz z Cesarzową matką pod baldachimem na podwyższeniu zasiadła, mając przy sobie dwie księżniczki.
Dwór przepełniał salę, w któréj dostojniejsza część towarzystwa przy osobnych stołach się mieściła, a reszta w kurytarzach i dolnych izbach klasztornych rozdzieloną była. Małżonkowie dotąd nie zamienili słowa nawet, a Cesarzowa matka sama tylko niekiedy przerywała uprzykszone milczenie. Szumnie huczna muzyka usprawiedliwiała je po części.
Król jednak co chwila obracał się do żony, na ustach drgały mu pytania, ale ostre wejrzenie oniemiało. Parę razy Kiełpsz zdala dostrzegł, iż Michał zwrócony do żony mówił coś do niéj, i widział téż jak krótko, niechętnie, zbywając go odpowiadała Eleonora.
Po twarzy Cesarzowéj matki, która przy królu siedziała, przebiegały widoczne oznaki niepokoju i frasunku, po kilkakroć przechylała się do córki, starała wzrok jéj spotkać i oczyma jéj coś powiedzieć, lecz nie odniosło to żadnego skutku, królowa Eleonora pozostała jakby sztywną lalką, wyuczoną do pewnych ruchów, które z lodowatą obojętnością spełniała... Michał wysilał się na wesołość pozorną, na ożywienie, które udawać musiał...
Uczta w tych warunkach przeciągająca się długo dla form, które jéj towarzyszyły, stokroć jeszcze nieznośniéj dłuższą wydać się musiała obojgu królestwu... Przed oczyma ich obraz ten przesuwał się zamglony, niewyraźny, a odgłosy wesołe, okrzyki — brzmiały jak urągowisko.
Naostatek owoce, cukry i olbrzymie pyramidy ozdobne z napisami i godłami oznajmiły koniec téj męczeńskiéj biesiady.
Kiełpsz, który jako nowo mianowany Krajczy posługiwał ciągle swéj pani, miał jednak dosyć czasu, aby drugiej, téj, która go stokroć więcéj pociągała ku sobie, pozostać wiernym i dać dowód, że niezapomniał o niéj. Dwór niemiecko-włoski i polski młodéj królowéj siedział u drugiego stołu, a jedno z przedniejszych miejsc przy nim zajmowała jako powinowata królowi, Helena Zebrzydowska. Wśród mnóztwa ładnych twarzyczek, które jak grzęda kwiatków całą stronę osobnego stołu zajmowały, Hela odznaczała się tak klasyczną regularnością rysów i wyrazem ich niemal surowym a tragicznym, iż wszystkich oczy ściągła na siebie. Ubrana wykwintnie, ale z prostotą, o ile ona przy uroczystem wystąpieniu zachowaną być mogła. Zebrzydowska miała w sobie coś zagadkowo pociągającego.
Mimowolnie pytał się każdy patrząc na nią — kto być może ta młoda istota, piękna, poważna a tak smętna, jakby od kolebki chodziła w żałobie. Miejsce jéj u stołu tak szczęśliwie wyznaczonem zostało, że miała naprzeciwko siebie króla i królowę, a oczy jéj nie schodziły z obojga, szczególniéj z Eleonory...
Badała ją wzrokiem, starała się odgadnąć i sięgnąć do głębi duszy, a doznane wrażenie ściągało jéj brwi, chmurzyło twarz i czyniło coraz posępniejszą. Kiełpsz coraz to podbiegał nieznacznie...
— A cóż, królowa? — szeptał.
Hela nic nie odpowiadała.
Za drugim czy trzecim razem szepnęła do niego:
— Słyszałeś ją mówiącą?
— Dotąd nie — ani mówi, ani jeść raczy, talerze odbieramy nietknięte. Napiła się wody z winem...
— A król? — cicho dodała Zebrzydowska
— Król probował parę razy pytać o coś, ale nie ręczę, czy odpowiedź otrzymał...
Po uczcie tańce się rozpocząć miały, do których przystępowano z taką ochotą jak do stołu...
Cesarzowa zajęła miejsce pod baldachymem, wymawiając się od tańca...
Król z sześciu senatorami za sobą, panie najdostojniejsze przeprowadził kilka razy po sali. Tym samym powolnym krokiem przy dźwiękach muzyki, Michał przeszedł się z arcyksiężniczką, królowa podała rękę Pacowi, zmieniły się pary...
Eleonora posłuszna wskazówkom podawała rękę, szła wyprostowana, z oczyma wlepionemi gdzieś w obicia ścienne, powracała, siadała, wstawała, podobniejsza do automatu nie do żywéj istoty.
Król też w końcu, pomimo wysiłku aby się okazać szczęśliwym i ożywionym zesztywniał, ostygł i z tą samą obojętnością znudzoną, spełnił co mu w kole wskazano...
Muzyka tylko szydersko urągała weselem — które nie odbrzmiewało wśród ścian głuchych...
Programmatowi dnia nie było jeszcze końca. Na przeciw krużganków na piętrze, na których siedzenia kobiercami i futrami pookrywane przysposobione były, mistrz ogniów sztucznych i kierownicy uroczystości przygotowali widowisko, dla oglądania którego całe towarzystwo wyjść musiało.. Król podał żonie rękę, którą zlekka odtrąciwszy przeszła do matki, musiał więc zbliżyć się do Marji Anny Muntuańskiéj i z tą razem stanął patrzeć na zapalone i oświecone ługi tryumfalne, w powietrze wystrzelające cyfry połączone, deszcze iskier różno-barwnych, kaskady ognia, kule gorejące... — cały szereg pupilów fejerwerkera cekhauzu warszawskiego, który usiłował pokazać wiedeńskim gościom, że cesarskim nieustąpi...
Tłum stojący w podwórcach, ciżba ludu za murami twierdzy na polu, głośnemi okrzykami radości witały każde nowe zjawisko, które na ciemnem niebie pisało wróżby szczęścia i vivaty...
Dwory króla i królowéj, Cesarzowéj matki, panowie senatorowie, panie z Warszawy przybyłe, pomiędzy któremi jedne z pierwszych miejsc zajmowała kanclerzyna Pacowa — towarzyszyły królestwu...
Eleonora zawczasu wymówiła to sobie, na co się zgodzić musiano, że oprócz polskiego swego fraucymeru i urzędników, trzymać będzie mogła sługi do których była nawykłą. Zgodzono się na to tem łatwiéj iż wszystkie królowe rakuskiego domu zawsze z sobą przynosiły to niemiłe wyposażenie, które się do tego przyczyniło, aby żadna prawie z królowych nigdy do polskiego języka i obyczaju nie nawykła...
Kiełpsz, który z wielką ciekawością obliczał już tych, co pozostać mieli przy królowéj — dnia tego dopiero dostrzegł postać, która mocno zwróciła jego uwagę. Był to niemłody już, z twarzą dziwnie pomarszczoną, w peruce wielkiéj ale dosyć zaniedbanéj, charakterystycznéj i nie miłéj powierzchowności mężczyzna, którego mu wskazano jako sekretarza królowéj. Jedni go mianowali włochem, niemcem drudzy, a twarz tylko cechowała zgryźliwą, nieprzystępną, zamkniętą w sobie osobistość, która nie okazywała najmniejszéj ochoty, ani obeznać się, ani zbliżyć do tych, z któremi żyć jéj było przeznaczonem. Z rękami w kieszeniach, przygarbiony, drżąc od zimna, sekretarz ów wpatrywał się na pozór w ognie sztuczne, lecz daleko pilniéj badał oczyma niespokojnemi każdy ruch królowej i tych co ją otaczali...
Wyraz tego zmęczonego już życiem oblicza nie był wcale pociągający, ale w oczach błyskała inteligencja i wielka wiara w siebie... Dwór polski — wcale się nie zdawał czynić na nim wrażenia. Obejście się jego z ludźmi do służby i dworu królowéj Eleonory należącemi wskazywało, że zajmował stanowisko wysokie i miał prawo rozkazywania. Zostawiony sam sobie sekretarz miał bardzo nieprzyjemny pozór człowieka, który czuje się nie na swem miejscu... Brwi siwe nawisały mu aż na powieki, usta się zamykały silnie, fałdy i marszczki występowały na długiéj żółtawéj twarzy wyraziście, — lecz gdy się kto zbliżał i zwracał jego uwagę, lice wygładzało się, łagodniało — i starało przypodobać wyrazem uprzejmości. Szło mu widocznie o to aby robić znajomości i zasięgać informacije, bo zaczepiał z kolei po niemiecku, po włosku i po francuzku, wszystkich co mu się nastręczali. Kiełpsz wcale dobrze mógł mówić po niemiecku. P. sekretarz widział go usługującego królowéj jako krajczego i teraz gdy przypadkiem czy przez ciekawość — młody krajczy podsunął się i zbliżył ku niemu, — nadzwyczaj nadskakująco sprobował z nim zawiązać rozmowę.
Natrafiwszy na język niemiecki — niezmiernie się ucieszył. On sam mówił nim wprawnie bardzo, ale zaraz na wstępie prezentując się p. krajczemu, oznajmił że był włochem, że się zwał Toltini, a od dziecka będąc przy dworze języka niemieckiego nauczyć się miał sposobność.
Rozmowa rozpoczęła się od wielkich pochwał jakie sekretarz oddawał wspaniałości przyjęcia, wytworności stołu, wybornym winom — a na ostatek nawet świetnemu fajerwerkowi...
— Wszystko to dla naszéj królowéj pani — odparł Kiełpsz, — zdaje się straconem, tak dziś uderza i nas i każdego smutek jéj twarzy...
Toltini żywo bardzo zwrócił się do krajczego.
— A jakże się temu możecie dziwować, — przerwał... — To było dziecię ukochane, pieszczone, które nigdy, na chwilę nie opuszczało matki. Sama ta myśl że się z nią rozstać musi... napełnia ją boleścią. Sama jedna, zostanie w pośród obcych...
— My téż — rzekł Kiełpsz z podejrzanym uśmieszkiem dwuznacznym — nie dziwiemy się uczuciu bardzo naturalnemu, ale ubolewamy nad tém — i radzibyśmy tylko widzieć czem by ta tęsknota i smutek rozproszyć się dały.
Toltini obejrzał się z jakąś obawą dokoła.. i rzekł z wachaniem pewnem.
— Na to jedno jest lekarstwo — czas!!
I wnet zwracając rozmowę włoch począł badać Krajczego — o króla, o jego charakter, upodobania, usposobienie i t. p.
Krajczy rad był może tym pytaniom.
— Nie tylko ja — rzekł — ale wszyscy to panu zgodnie powiedzą o królu jedno, że nad niego lepszego człowieka i serca nieznaleść, ale w tem właśnie i największa przywara — bo zbyt jest łagodnym i dobrym.
Toltini podniósł brwi ruchem, który mu był właściwy i opuścił je. Cała skóra na czole poruszała mu się tak, że peruka z nią nawet to niżéj opadała, to się po nad czoło dzwigała...
— A! a! — rzekł — jak na króla rycerza, kraju w ciągłych wojnach, zmuszonego się bronić, gdzie wiele energii potrzeba — w istocie zbytnia dobroć może się stać szkodliwą, ale w domowem pożyciu.
Toltini dokończył takiem samem poruszeniem skóry na głowie i czole.
Pomyślał chwilę.
— Królowa też, którą i my wam przywieźli, — odezwał się — perła naszego dworu, odznacza się wielką serca dobrocią, ale — pieszczona... kobieta... nawykła mieć swoją wolę — musi zwolna nawykać do zastosowania się z wolą cudzą...
Wyszeptał to poufnie, chcąc Kiełpszowi tonem i miną okazać całą wartość tego poufnego zwierzenia się.
— A — odparł krajczy — spodziewam się, że na despotyzm naszego pana uskarżać się nie będzie...
Toltini przyjął to wdzięcznie.
— Ja pozostaję tu przy królowéj pani — rzekł. — Nawykłem do Wiednia, trudno mi bardzo się z nim rozstać było, ale nasza pani potrzebowała zaufanego do korespondencij człowieka. Cesarz ojciec życzył sobie tego... musiałem się poświęcić — uczyniłem to chętnie.
— Zostawiłeś pan rodzinę w Wiedniu? — zapytał Kiełpsz.
Włoch na parę kroków się cofnął.
— Ja! rodzinę? — począł śmiać się — nie miałem jéj nigdy.. Rodzice dawno mnie odumarli — a nigdy nie byłem żonaty. Poświęciłem się cały usługom najjaśniejszego pana... duszą i ciałem do niego należę...
I Toltini zawiązawszy kilka węzełków na nitce słów, które mu bardzo łatwo z ust płynęły, — dosyć zręcznie o króla rozpytywać począł.
Dotknął delikatnie, ostrożnie, ale zawcześnie przy nowéj znajomości, stosunków króla z płcią piękną.
Kiełpsz zamiarami zżymnął...
— Nasz król — zawołał — wychowany przez bogobojną matkę, nieśmiały z natury, — nigdy nie okazywał najmniejszéj skłonności do zbliżania się ku płci niewieściéj...
— A! — podchwycił Toltini — ale dwór polski za Władysława i Kaźmirza słynął z bardzo swawolnych miłostek!
— Niewiem — rzekł Kiełpsz — bom nie był wówczas na dworze — co się tyczy króla ten wychował się jak panienka...
Toltini słuchał z niedowierzaniem.
— Przecież jakieś upodobania mieć musi, coś w życiu musi go nęcić — odezwał się. — Niema człowieka, któryby skłonności jakichś nie okazywał. Myśliwstwo? Konie?
— Bardzo pomiernie się niemi zajmuje — mówił Kiełpsz. Jeżeli znowu przyjdzie do wojny, zapewne zajmie się wojskiem i stanie na czele jego.
U nas król Hetmanem być musi.
Włoch zamilkł — a po chwili wychwalać znowu zaczął elegancją i przepych z jakim wystąpił dwór i król.
— Otóż pan trafiłeś — przerwał Kiełpsz — na istotną słabość pana naszego. Lubi on wytworność i wykwintne stroje, wszystko co uszlachetnia człowieka i czyni go przyjemniejszym nawet powierzchownością.
— Jest to — gust wielkim rodom właściwy — rzekł Toltini.
— Nasz też król z panującego domu pochodzi — zamknął Kiełpsz...
Gdy tak rozmawiali w krużgankach ruch powstał, bo ognie się ostatnie spaliły, a marszałek szepnął królowi, iż czas było powracać do sal, w których jeszcze jedna dnia tego ceremonja odbyć się miała.
Nigdzie wspanialéj jak w polsce nie występowano z weselnemi podarkami.
Obejść się bez nich nie mogło tem bardziéj, że oprócz królowéj, któréj należały ze zwyczaju, — Michał musiał jakąś ofiarą, upamiętnić ten dzień cesarzowéj, jéj siostrze i młodéj siostrze żony...
Ceremonja oddawania darów zwykle następującego dnia po weselu się odbywała, lecz cesarzowa nagliła z powrotem do Wiednia, potrzeba więc było przyspieszyć...
Król podarki swe żonie złożył już był rano, teraz przyniósł je matce i dwom księżniczkom, a senatorowie po nim poczęli z kolei przynosić i składać u stóp królowéj Eleonory — podarki najrozmaitsze...
Niegrzeszono nigdy skąpstwem w takich razach, cóż dopiero gdy trzeba było iść w zawody z drugiemi?
Wysadzali się panowie dygnitarze, wojewodowie, kasztelani, a nawet niektórzy biskupi na te dary, — przy téj zręczności popisując z łaciną i włoszczyzną...
Poczynając od klejnotów, łańcuchów, naszyjników, pasów, do sreber, roztruchanów, miednic, nalewek, kubków, — kosztowne futra, wschodnie kobierce, wzorzyste makaty i obicia lawowe, stosami legły u nóg młodéj królowéj.
Cesarzowa, siostra jéj i młoda arcyksiężniczka zachwycone były i ubawione widokiem tych skarbców na które królowa tylko patrzyła z tak widoczną obojętnością i niemal pogardą iż matka po kilkakroć jéj do ucha szeptała, zapewne usiłując skłonić aby — trochę wdzięczniejszą twarzą starała się to przyjmować...
Cesarzowa też wyręczając ją po kilka razy odzywać się musiała do zbliżających panów aby zatrzeć nieprzyjemne wrażenie jakie na nich chłód i duma królowéj czyniły...
Król Michał wyręczał także żonę, która siedziała zastygła, jakby obca temu co się do koła jéj działo...
Tym którzy na to zwracali uwagę, mówiono po cichu.
— Czegoż bo chcecie od niéj! pierwszy raz rozstaje się z matką? Dajcie jéj odboleć rozłączenie się z rodziną.
Zabawy i tańce miały się potem przedłużyć jeszcze, zagrała muzyka, poruszyła się młodzież na dany znak króla, lecz ten chłód jaki odpoczątku obwiewał wszystko, paraliżował i pląsy niewesołe, urywane, które się wprędce skończyły, bo królowa uskarżała się na znużenie, a cesarzowa odjazdem wymawiała...
Męzkie tylko towarzystwo u marszałkowskich stołów zasiadło już podochocone zapijać za zdrowie obojga królestwa — a po kątach, zausznicy Prymasa siali już rozmaite pogłoski... i zbierali plotki...
Dla czego im jednym podobała się ta królowa z taką dumą i nieczułością witająca kraj, któremu panować miała? to tłumaczyć tylko mógł instynkt ludzki, przewidujący co mu za narzędzie służyć może.
Przyjaciele króla spoglądali na nią z trwogą w sercach.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.