Król Jan (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Jan
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT DRUGI.
SCENA I.
Pod murami Angers.
(Wchodzą: z jednej strony Arcyksiążę Austryi, z drugiej Filip, król Francyi; obadwaj na czele armii; Ludwik; Konstancya, Artur, Orszak).

Ludwik.  Witaj nam, książę, pod murami Angers!
Ryszard, co serce lwa swą dłonią wyrwał,
Twojego tronu poprzednik, Arturze,
Świętego boju żołnierz w Palestynie,
Skonał przedwcześnie sprawą tego księcia;
By złe naprawić choć w jego potomstwie,
Przybywa książę na me nalegania,
By w twej obronie chorągiew rozwinąć,
A wyrodnego stryja przywłaszczenia

Skarcić surowo. Kochaj go, Arturze,
Pocałowaniem śród nas go powitaj.
Artur.  Śmierć Lwiego Serca Pan Bóg ci przebaczy,
Gdy dziś potomstwu jego życie dajesz,
Wojny twej skrzydłem prawa jego słonisz.
Witam cię, książę, bezsilną prawicą,
Ale miłości czystej pełnem sercem.
Witaj nam, książę, pod murami Angers!
Ludwik.  Szlachetne dziecię, któżby cię nie bronił?
Ks. Austr.  Ten pocałunek niech będzie pieczęcią
Mojej przysięgi, że do mej ojczyzny
Nie wrócę przódy, aż to miasto Angers,
Wszystkie francuskie twoje posiadłości,
I tamte blade, tamte białe brzegi,
Odpychające ryczących fal wściekłość,
Swoich wyspiarzy dzielące od świata,
Póki ta Anglia morzem okolona,
Twierdza, wodnistym otoczona murem,
Od wszystkich obcych bezpieczna zamachów,
Póki ostatni ten zachodu cypel
Swoim cię królem i panem nie uzna, —
Póty nie złożę broni, piękne dziecię,
I nie pomyślę póty o powrocie.
Konstanc.  O przyjmij matki, przyjmij wdowy dzięki,
Nim dłoń twa silna powróci mu siły,
By ci sam lepiej miłość twą zapłacił!
Ks. Austr.  Niebieski pokój tych czeka, co oręż
W tak świętej sprawy podnoszą obronie.
Król Filip.  A więc do czynu! Dział obróćmy paszcze
Na mury tego upornego miasta.
Niech najbieglejsi naszej armii męże
Najkorzystniejsze wskażą stanowiska;
Zostawim kości nasze na tem polu,
We krwi francuskiej do rynku przebrodzim,
Lecz miasto dziecku temu powrócimy.
Konstan.  Czekajmy jeszcze na powrót poselstwa,
By nierozważnie szabli krwią nie broczyć.
Chatillon może przyniesie z pokojem

Prawa, o które chcemy wojnę toczyć,
Wtedyby gorzko przyszło nam opłakać
Krwi każdej kropli daremnie wylanej.

(Wchodzi Chatillon).

Król Filip.  Cud, pani; spojrzyj! Na twoje żądanie
Wraca Chatillon, poseł nasz do Anglii.
Jaką nam z Anglii przynosisz odpowiedź?
Mów, niecierpliwie słów twoich czekamy.
Chatillon.  A więc porzućcie liche oblężenie,
Do spraw ważniejszych zwróćcie wasze myśli.
Jan wasze słuszne odpycha żądania,
Siły gromadzi; przeciwne mi wiatry
Tak mnie spóźniły, że jego zastępy
Do brzegów naszych wraz ze mną przybiły.
Na czele hufców liczbą ośmielonych
Ku miastu temu ciągnie bez oporu.
Z nim matka jego, jak piekielna furya,
Do krwi i mordów słowem go podżega.
W jej towarzystwie jest bękart Ryszarda,
I synowicą jej Blanka z Hiszpanii,
I wszystkie głowy narodu gorące,
Tłumy ognistych, śmiałych ochotników,
Z obliczem dziewic, ale smoków sercem.
Przedali w Anglii swoje ojcowizny,
Z dumą na grzbietach całe niosąc mienie,
Śpieszą nowego szukać tutaj szczęścia.
Nigdy dzielniejszych wybór wojowników
Nie przebył morza na angielskich nawach,
By nieść pożogę ziemiom chrześcijańskim.

(Słychać bębny w odległości).

Odgłos ich bębnów nie daje mi kończyć:
Przychodzą szukać układów lub wojny;
Bądźmy gotowi.
Król Filip.  Jak niespodziewana
Ta ich wyprawa!
Ks. Austr.  Im niespodziewańsza,
Tym większych od nas wymaga wysileń,
Bo męstwo rośnie z niebezpieczeństwami.

Niech więc przybędą; jesteśmy gotowi.

(Wchodzą: Król Jan, Eleonora, Blanka, Bękart, Pembroke i wojsko)

Król Jan.  Pokój Francuzom, jeśli nam w pokoju
Do dziedzicznego wkroczyć dadzą miasta;
Gdy opór stawią, niech krew płynie Francyi,
A słodki pokój do nieba uleci,
Gdy my, bicz boży, skarcimy ich dumę,
Wyganiającą boży pokój z ziemi.
Król Filip.  Pokój Anglikom, jeżeli Anglicy
Wrócą do Anglii, by tam żyć w pokoju.
Kochamy Anglię, dla miłości Anglii
Pod ciężkim hełmem pot skronie nam wilży.
Nasze mozoły twoją były rzeczą,
Lecz miłość Anglii tak obcą twej duszy,
Żeś jej prawego wydziedziczył króla,
Przeciął nić tronu prawego następstwa,
Pokrzywdził króla-dziecię i pogwałcił
Dziewiczą cnotę monarszej korony.
Spójrz na ten brata twego wizerunek,
Oczy te, czoło, na kształt jego lane;
W tym małym wszystko odżyło obrazku,
Co z bratem w wielkich skonało rozmiarach;
Lecz ręka czasu drobny ten rysunek
Zwolna podniesie do wielkiego wzoru.
Wszak twoim starszym bratem był ten Godfryd,
A to syn jego; Anglia na Godfryda
Spadała prawnie; wedle ustaw bożych,
Godfryda prawa na syna przechodzą.
Skądże do króla przyszedłeś tytułu,
Gdy jeszcze tętni krew żywa w tych skroniach,
Którym należną wydarłeś koronę?
Król Jan.  Kto Francyi wielkie dał upoważnienie
Kłaść mi pytania, odpowiedzi żądać?
Król Filip.  Ten Sędzia, który do monarchów duszy
Szle myśl cnotliwą bacznem okiem czuwać
Nad pokrzywdzonem i zgwałconem prawem.
On nad tem dzieckiem zwierzył mi opiekę,
Z Jego rozkazu o zbrodnię cię skarżę;

Z Jego pomocą skarcić ją zamierzam.
Król Jan.  Chcesz sobie władzę nieprawną przywłaszczyć.
Król Filip.  Przywłaściciela chcę tylko obalić.
Eleonora.  Kogoż to, Francyo, zwiesz przywłaścicielem?
Konstan.  (Do Filipa) Pozwól mi odrzec, królu. Twego syna.
Eleonora.  Swego bękarta chcesz ukoronować,
Nad światem w jego zawładnąć imieniu.
Konstan.  Tak byłam wierną twojemu synowi,
Jak jego ojcu ty byłaś; to dziecię
Ojca Godfryda podobniejsze rysom,
Niźli Jan twoim, choć duszą podobny,
Jak deszcz jest wodzie, jak dyabeł swej maci.
Syn mój bękartem! Nigdy jego ojciec,
Bóg widzi, nie był uczciwiej poczęty,
Być nie mógł: wszakże byłaś jego matką.
Eleonora.  Dobrą masz matkę; ojca twego kala.
Konstan.  Dobrą masz babkę; chce ciebie pokalać.
Ks. Austr.  Zgoda i pokój!
Bękart.  Słuchajcie woźnego.
Ks. Austr.  Cóż to za dyabeł?
Bękart.  Dyabeł, co cię porwie,
Byle samego z twą cię potkał skórą.
Bo zając z ciebie, co, jak bajka uczy,
Przyszedł zdechłego lwa za brodę targać.
Ja ci tę skórę przysmalę, licz na to,
Bylem cię złapał; miej się na baczności.
Blanka.  Pięknie lwią skórę nieść temu przystało,
Co lwa z niej odrzeć odważył się śmiało.
Bękart.  Tak łup ten jego przystoi grzbietowi,
Jak nogom osła sandały Alcyda.
Ten ciężar z grzbietu zdejmie ci to ramię,
Lub nowy doda, który ci go złamie.
Ks. Austr.  Cóż to za junak, co nas przyszedł głuszyć
Słów niepotrzebnych wrzaskliwym potokiem? —
Królu, Ludwiku, słucham waszych żądań.
Ludwik.  Skończcie te spory, kobiety i błazny.
Treść naszych żądań ta jest, królu Janie:
Prawem Artura domagam się zwrotu

Anglii, Iriandyi, Anjou, Maine i Touraine;
Czy chcesz je zwrócić? czy chcesz złożyć oręż?
Król Jan.  Raczej me życie. Wyzywam cię, Francyo!
Sam się, Arturze, w moje oddaj ręce,
A zyskasz więcej od mojej miłości,
Niż dłoń tchórzliwa Francyi może podbić.
Poddaj się, chłopcze.
Eleonora.  Wróć do swojej babki.
Konstan.  O tak jest, dziecię, wróć do swojej babki,
Daj jej koronę, a babka ci twoja
Da za królestwo śliwkę, wiśnię, figę;
Ach, dobra babka!
Artur.  O skończ, droga matko!
Ach, czemuż w cichym grobie nie spoczywam!
Nie godnym sporów, które wywołałem.
Eleonora.  Matki się wstydzi biedny chłopiec, płacze.
Konstan.  Czy się jej wstydzi czy nie, hańba tobie!
O, nie wstyd matki, ale babki srogość
Z biednych ócz jego perły te wyciska,
Które do nieba wołają o pomstę.
Niebo je przyjmie jak czystą ofiarę,
I tym z kryształów kupione różańcem,
Kaźń sprawiedliwą na głowę twą zeszle.
Eleonora.  Nieba i ziemi hydna potwarczyni!
Konstan.  Nieba i ziemi hydna krzywdzicielko,
Próżno mi dajesz potwarczyni miano,
Bo ty i syn twój grzesznie przywłaszczacie
Pokrzywdzonego chłopięcia koronę,
Prawa i ziemie. Czyż dziecię to nie jest
Twojego syna najstarszego synem?
W tobie jedynie jego jest nieszczęście,
Na biednem dziecku Bóg twe karci grzechy;
Na niego spadła surowość zakonu,
Bo w drugiem tylko idzie pokoleniu
Od twego łona grzechem skalanego.
Król Jan.  Skończ, skończ, szalona!
Konstan.  Jedno jeszcze słowo.
To nie dość, że jest za grzech jej chłostany,

Lecz ją i grzech jej Bóg na chłostę wybrał
Tego potomka za nią chłostanego,
A przez jej chłostę, przez jej grzech jedynie.
Jego przestępstwa jej są przestępstwami,
A siepaczami pomsty za jej grzechy.
Na biedne dziecię cała kara spada,
A wszystko za nią; niechaj marnie zginie!
Eleonora.  Świegotko, mogę testament pokazać,
Który twojego syna znosi prawa.
Konstan.  Kto o tem wątpi? Zbrodniczy testament,
Zgangrenowanej babki grzeszne dzieło.
Król Filip.  Skończ, pani, albo miarkuj twoje słowa,
Bo nie przystoi naszą obecnością
Podobnym sporom dodawać otuchy.
Niech teraz trąba przywoła mieszkańców
Na mury Angers, niechaj nam powiedzą,
Kogo uznają: Artura czy Jana?

(Odgłos trąby. Pokazują się mieszkańcy na murach Angers).

Obywatel.  Na mury miasta kto nas przywołuje?
Król Filip.  Francya za Anglią.
Król Jan.  A Anglia za siebie.
Mieszkańcy Angers, wierni nam poddani...
Król Filip.  Ja to was, wierni poddani Artura,
Do przyjacielskiej wyzwałem rozmowy.
Król Jan.  Mnie przód słuchajcie dla waszego dobra.
Sztandar francuski, który tu powiewa
Pod waszem okiem, pod murami miasta,
Tylko na zgubę przyciągnął tu waszą.
Dział tych wnętrzności pełne są piorunów;
Już są gotowe na wasze okopy
Zionąć żelazne swoje oburzenie;
Już oblężenia krwawego przybory,
I cała srogość mściwości francuskiej
Przez bram szczeliny patrzą miastu w oczy.
Bez nas już murów tych śpiące kamienie,
Co bezpieczeństwa ściskają was pasem,
Jużby ze swego wapiennego łoża
Wypadły gromem dział tych postrącane,

I otworzyły na zemsty gościniec
Szeroki wyłom dla wojsk rozjuszonych.
Ja, król wasz prawy, z niemałym mozołem
Spieszną wam odsiecz pod mury przywodzę,
Od draśnień bronić lica waszych murów.
I patrzcie, Francuz rokowania żąda,
Ciska wam, zamiast kul w ogień owitych,
Co miały febrą mury wasze wstrząsnąć,
Słówka pokoju w kłąb dymu zawite,
By błąd zdradziecki do uszu wam wcisnąć.
Dajcie mu przeto zasłużoną wiarę,
Dajcie nam przystęp. Wasz król, dobrzy ludzie,
Długich pochodów wycieńczony znojem,
W waszych się murach domaga spoczynku.
Król Filip.  Nim odpowiecie, słuchajcie mnie przody.
Patrzcie, prawicą moją trzymam dziecko,
Którego świętych praw przysiągłem bronić,
Plantageneta młodego, on synem
Starszego brata tego tu człowieka,
I królem jego i ziem, które dzierży.
Za te zdeptane prawa, na wojsk czele,
Depcemy dzisiaj łąk waszych zieloność.
My wrogiem waszym o tyle jesteśmy,
O ile święta gorliwość nas zmusza
W obronie tego skrzywdzonego dziecka.
Oddajcie służby komu przynależy,
Waszemu panu, młodemu książęciu,
A nasz miecz, niedźwiedź jak okagańczony,
Tylko pozorną objawi wam groźbę.
Mych dział złośliwość wyczerpie się cała
Na chmury nieba ze swych ran szydzące.
Z nieposiekaną szablą i przyłbicą
Poniesiem chętnie wrzącą krew do domów,
Którąśmy przyszli mury te pokropić.
Odchodząc, w świętym zostawim pokoju
Was, żony wasze, wasze niemowlęta.
Jeśli ofiary moje odrzucicie,
Tych starych murów spróchniałe kamienie

Nie zasłonią was przed posłami wojny,
Choćby te wszystkie angielskie zastępy
W ich twardem kole z wami się zamknęły.
Czy chcecie teraz uznać mnie za pana
W imieniu króla waszego, Artura,
Lub czy mam gniewu mego hasło wydać,
I w krwi potokach praw moich dochodzić?
Obywatel.  Jesteśmy króla Anglii poddanymi,
Dla króla Anglii murów tych strzeżemy.
Król Jan.  Więc go uznajcie, otwórzcie mi bramy.
Obywatel.  To być nie może. Nasz hołd się należy
Temu, co stwierdzi swój królewski tytuł.
Nim to nastąpi, bramy naszych murów
Przed światem całym zatarasujemy.
Król Jan.  Czyliż korona króla nie dowodzi?
Gdy to za mało, na świadków przywodzę
Walecznych mężów trzydzieści tysięcy
Czystej krwi Anglów.
Bękart.  Bękartów i innych.
Król Jan.  Gotowych życiem prawa moje stwierdzić.
Król Filip.  Równi im liczbą i krwi równie czystej...
Bękart.  Między którymi nie brak też bękartów.
Król Filip.  Gotowi jego roszczeniom się oprzeć.
Obywatel.  Nim rozstrzygniecie czyje prawo lepsze,
Murów tych strzeżem dla lepszego prawa.
Król Jan.  Niechże Bóg duszom tym odpuści grzechy,
Które do wiecznej ulecą siedziby,
Nim spadnie rosa na ziemię wieczorna,
W obronie króla naszego królestwa!
Król Filip.  Amen! — Rycerze, do broni! do broni!
Bękart.  O święty Jerzy, coś smoka wychłostał,
I od dnia tego, dosiadłszy mu grzbietu,
Na szyldzie mojej cwałujesz karczmarki,
Jakiego cięcia nowego nas naucz! (Do Księcia Austr.)
Braciszku, gdybym w twej jaskini siedział,
Przy twojej lwicy, do twojej lwiej skóry
Przyszyłbym głowę rogatego zwierza,
W potwór cię zmienił.

W potwór cię zmienił.
Ks. Austr.  Cicho! dość już tego.
Bękart.  Drżyjcie! Czy ryki lwa tego słyszycie?
Król Jan.  Śpieszmy się teraz na wejściu doliny
Nasze do boju pułki uszykować.
Bękart.  Lećmy korzystne zająć stanowisko.
Król Filip.  Idźmy, czas drogi. (Do Ludwika:) Ty staniesz z odwodem
Na tamtem wzgórzu. Bóg i prawo nasze! (wychodzą)

SCENA II.
Pod murami Angers.
(Alarm; utarczki, potem odwrót. Wchodzi Herold francuski z trębaczami i podstępuje pod mury).

Herold fr.  Otwórzcie bramy, Andegaweńczycy,
Przyjmijcie króla waszego, Artura,
Dziś on potężną Francyi dał prawicą
Angielskim matkom gorzkich łez powody,
Siejąc ich synów trupy na tem polu.
Niejednej wdowy jęczącej mąż chwyta
Ziębnącą ręką zakrwawioną ziemię.
Niewielką stratą kupione zwycięstwo
Igra z tańczącym sztandarem Francuzów,
Którzy nadchodzą w tryumfalnym marszu
Ogłosić królem i Anglii i waszym
Młodego księcia Bretanii, Artura.

(Wchodzi Herold angielski z trębaczami).

Her. ang.  Uderzcie w dzwony, Andegaweńczycy,
Jan, wasz i Anglii nadciąga monarcha,
Pan placu boju po krwawych zapasach.
Srebrem błyszczące wojsk jego kirysy,
Krwią pozłacane francuską, wracają.
Ni jedno pióro z angielskiego hełmu
Francuzów lancą nie spadło draśnięte;
W tych samych rękach wracają chorągwie,
Co je do bitwy idąc rozwinęły.
Jak grono strzelców wracają Anglicy
Z pofarbowaną krwią Francuzów dłonią.
Otwórzcie bramy, witajcie zwycięzcę!

I. Obyw.  Z naszych wież szczytu nie trudno nam było
Dwóch armii ścigać atak i odwroty:
Nie przechyliła się zwycięstwa szala.
Cios za cios padał, krew za krew płynęła;
Dłoń dłoni, siła sile się równała.
Równo sprzyjamy równym zapaśnikom;
Póki jednego szala nie przeważy,
Obom strzeżemy miasta, nie żadnemu.

(Wchodzą z jednej strony: król Jan na czele wojska, Eleonora, Blanka i Bękart; z drugiej: król Filip, Ludwik, książę Austryi, wojsko).

Król Jan.  Francyo, czy jeszcze masz co krwi do straty?
Powiedz: czy pragniesz, by naszych praw potok,
Gniewny stawianą przez ciebie zawadą,
Wystąpił z granic rodzinnego łoża,
Twoje sąsiednie zalał nawet brzegi,
Jeśli przeszkodzisz srebrnej jego fali
Do oceanu spokojnie się toczyć?
Król Filip.  W gorącej próbie ni jednej krwi kropli
Mniej od krwi naszej nie wylała Anglia,
Ba! nawet więcej. Na dłoń tę przysięgam,
Władnącą tego klimatu ziemiami,
Nim sprawiedliwie dobytą broń złożym,
Lub cię zwyciężym, lub w poległych liczbę
Jednego więcej króla zapiszemy,
Aby tej wojny dziejom blasku dodać
Śmiercią monarchy wielkiego narodu.
Bękart.  O majestacie, jaką świecisz chwałą,
Gdy gniew zapala krew bogatą królów!
Śmierć teraz stali swą żelazną paszczę,
Szable przemienia w swe kły i pazury,
Ucztuje sobie na trupach poległych
W wątpliwym boju królewskich zatargów.
Czemu zdumieni stoją monarchowie?
Z krzykiem: „Do broni!“ wróćcie na plac krwawy,
Równe potęgą duchy rozognione!
Niech śmierć jednego drugiemu da pokój;
Krew, śmierć i rany niech będą wam hasłem!
Król Jan.  Po czyjej stronie miasta są mieszkańcy?

Król Filip.  Kto królem waszym, Andegaweńczycy?
I. Obyw.  Król Anglii, skoro rozpoznamy króla.
Król Filip.  W nas go uznajcie, praw jego obrońcach.
Król Jan.  W nas, naszych własnych praw przedstawicielu,
W nas, co prowadzim do was osobiście
Waszego pana, jak pana tej ziemi.
I. Obyw.  Silniejsza od nas przeczy temu władza.
Wiedzeni trwogą, w murach zamykamy
Nasze skrupuły, póki naszej trwodze
Król niewątpliwy końca nie położy.
Bękart.  Przez Boga, szydzą z was nędzne mieszczuchy,
Skryci bezpiecznie za murów blankami,
Skąd, jak na scenie, patrzą obojętnie
Na waszych sporów krwawe widowisko.
Radzę wam przeto, potężni królowie,
Jerozolimskim wzorem buntowników,
Na chwilę węzłem przyjaźni się związać
I na te mury wspólny gniew wymierzyć.
Niech działa wasze, po czeluść nabite,
Otoczą miasto od wschodu na zachód,
Aż piorunowym grzmotem w proch zamienią
Kamienne żebra zuchwałego miasta.
Niech deszcz ognisty leje na tych łotrów,
Aż się na gruzach domów rozwalonych
Nagimi jak to powietrze obaczą.
Rozdzielcie potem zjednoczone siły
I pomieszane na chwilę sztandary,
Twarz na twarz, oręż obróćcie na oręż:
Niechaj fortuna wybierze kochanka,
Któremu na swej miłości zadatek
Da w pocałunku chwałę i zwycięstwo.
Jak wam do smaku ta rada, królowie?
Czy nie zaprawna solą polityki?
Król Jan.  Na te niebieskie nad głowami sklepy,
Pochwalam wniosek. Powiedz, Francyi królu,
Czy wspólnie miasto obrócim w perzynę,
Potem rozstrzygniem, kto ma w niem królować?
Bękart.  Jeśli masz w sobie królewskiego ducha.

Przez harde miasto jak my pokrzywdzony,
Jak my, zwróć na nie dział twoich czeluście,
A kiedy cale na proch się rozleci,
Na siebie potem broń obróćcie wściekłą,
Aby zaludnić niebiosa i piekło.
Król Filip.  Niech i tak będzie. Powiedz, gdzie chcesz stanąć?
Król Jan.  My od zachodu ciśniemy zagładę
Na łono miasta.
Ks. Austr.  A ja od północy.
Król Filip.  Nasze pioruny luną od południa
Na harde miasto gradem kul ognistych.
Bękart  na stronie). Z jaką mądrością biorą stanowiska!
Jeden drugiemu kule w oczy ciska.
(Głośno) Trzeba im dodać ducha. Dalej! Naprzód!
I. Obyw.  Raczcie mnie słuchać potężni królowie,
A ja wam pięknej zgody wskażę drogę.
Bez krwi rozlewu podbijcie to miasto,
Wykupcie tłumy te od nagłej śmierci.
Co jak ofiary na plac ten przychodzą.
Wstrzymajcie zapęd, słuchajcie mej rady!
Król Jan.  Więc mów, ochotnych znajdziesz w nas słuchaczów.
I. Obyw.  Hiszpanii córka, Blanka, synowicą
Anglii jest króla; Delfina Ludwika
I tej dziewicy obrachujcie lata;
Jeśli gorąca miłość chce urody,
Któż się pięknością z Blanką może równać?
Jeśli pobożna miłość szuka cnoty,
Gdzie czystszą cnotę niż w Blance odkryje?
Gdy dumna miłość równych szuka związków,
W czyichże żyłach bogatsza krew płynie?
Pięknością, cnotą i świetnością rodu
Równie jest młody Delfin doskonały,
Lub, jeśli nie jest, to stąd, że nią nie jest;
I ona wszystkie ma doskonałości,
Jeżeli nie jest wadą, że nim nie jest.
On jest połową szczęśliwego męża,
Na dopełnienie jej mu tylko braknie
Ona piękności jedną jest połową,

On na dar ślubny przyniesie jej drugą.
Dwa te strumienie srebrne połączone,
Błogosławieństwem brzegów swoich będą.
Dwoma brzegami złączonych strumieni,
Ich opiekuńczą wy będziecie tamą,
Gdy je małżeńskim połączycie ślubem.
Od kul i armat silniejszy ten związek,
Śpieszniej od prochu bramy wam otworzy;
Bez tego związku morze rozdąsane
Mniej od nas głuche, lew mniej nieugięty,
I podwaliny skał mniej niezachwiane,
Śmierć nawet sama mniej wściekła w swym gniewie,
Niż my w obronie murów będziem naszych.
Bękart.  By was zatrzymać, patrzcie, jak z łachmanów
Wytrząsa starej śmierci zgniły kadłub!
A to mi gęba! na raz jeden pluje
Śmiercią, górami, skałami i morzem!
O lwie ryczącym mówi tak spokojnie,
Jak o szczenięciu młode prawi dziewczę!
Cóż to za puszkarz zucha tego spłodził?
Dym, ogień, kule w każdem jego słowie;
Swoim językiem daje bastonadę.
Chłosta nam uszy; każde jego słowo
Cios daje twardszy od francuskiej pięści.
Od czasu, jakem po raz pierwszy nazwał
Ojca mojego brata moim tatą,
Jeszczem słów takiej chłosty nie odebrał.
Eleonora.  Słuchaj go, synu, zwiąż ten zgody węzeł,
Daj synowicy bogatą wyprawę,
Tym bowiem węzłem utwierdzisz na zawsze
Koronę, na twej chwiejącą się głowie,
Zagasisz słońce, na któremby mogła
Potęgi owoc wydać ta latorośl.
Widzę wahanie w oczach króla Francyi;
Widzisz, jak szepczą? Nie trać sposobności,
Póki ich duszą ambitna myśl włada,
By ich gorliwość, roztopiona teraz,
Nie skrzepła znowu pod chłodnym powiewem

Prośby, litości i zgryzot sumienia.
I. Obyw.  Jakie przyjęcie znalazła u królów
Zagrożonego miasta myśl przymierza?
Król Filip.  Pierwszy do miasta przemówiłeś, Anglio,
Bądźże i teraz pierwszy z odpowiedzią.
Król Jan.  Jeżeli Delfin w tej księdze piękności
To słowo: „kocham“, wyczytać jest zdolny,
Godne królowej odbierze z nią wiano.
Anjou, Maine, Touraine, Poitiers, kraj wszystek
Z tej strony morza przez nas posiadany,
(Prócz tego miasta dziś oblężonego)
Na małżeńskiego łoża dam pozłotę,
By równą była najpierwszym księżniczkom
Blaskiem honorów, świetnością tytułów,
Jak im jest równą pięknością i rodem.
Król Filip.  Co mówisz, synu? Spójrz na jej oblicze.
Ludwik.  Patrzę, mój ojcze, i w oku jej widzę
Cud nad cudami, ojcze, cień mój własny,
Cień mój na słońcu! Przysięgam, że jeszcze
Nigdym samego siebie tak nie kochał,
Jak dziś, gdym ujrzał własny wizerunek
Na tle pochlebnem oka jej skreślony.

(Rozmawia po cichu z Blanką).

Bękart.  Na tle pochlebnem oka jej skreślony!
Na gniewnym marszczku brwi jej powieszony,
A ćwiertowany w jej sercu! Sam czuje,
Że miłość zdradził, na kaźń zasługuje.
Szkoda, że chłystek tak sponiewierany
W tak pięknem miejscu wisi ćwiertowany.
Blanka.  Wolą jest moją mego stryja wola:
Jeśli co w tobie widzi po swej myśli,
Przymioty, które do serca mu idą,
Na jego wolę łatwo moją zmieniam,
Lub, żeby myśl mą wyrazić dokładniej,
Do posłuszeństwa łatwo zmuszę serce.
Nie chcę cię zwodzić pochlebstwem, że wszystko
Co widzę w tobie, miłości jest godne,
Ale wyznaję, że nic tam nie widzę,

I najsurowszej myśli nawet sądem,
Coby obudzić mogło wstręt do ciebie.
Król Jan.  Co synowicą moja na to mówi?
Blanka.  Że powinnością jest jej świętą słuchać,
Co w twej mądrości raczysz postanowić.
Król Jan.  Więc mów, Delfinie, czy możesz ją kochać?
Ludwik.  Pytaj mnie raczej, czy mogę nie kochać;
Kocham ją bowiem z wszystkich sił mej duszy.
Król Jan.  Więc ci ją daję, z nią daję w posagu
Pięć ziem: Maine, Touraine, Vexin, Poitiers, Angers,
I srebrnych grzywien trzydzieści tysięcy.
Jeżeli z twoją zgadza się to wolą,
Rozkaż, Filipie, synowi i córce,
By sobie rękę podali wzajemnie.
Król Filip.  Przystaję chętnie. Dajcie sobie rękę.
Ks. Austr.  A z ręką usta, jestem bowiem pewny,
Żem ja tak zrobił w dniu moich zaręczyn.
Król Filip.  Otwórzcie bramy, Andegaweńczycy,
By zgodę przyjąć, co waszem jest dziełem,
Bo ślubny obrzęd, bez najmniejszej zwłoki,
W kaplicy Panny Maryi odprawimy. —
Czy jest w tem kole królowa Konstancya?
Wiem, że jej niema, jej bowiem obecność
Tej zgody wielką byłaby przeszkodą.
Kto wie, niech powie gdzie z swoim jest synem?
Ludwik.  W twoim namiocie, królu, w ciężkim żalu.
Król Filip.  A to przymierze przez nas dziś zawarte
Nie będzie na jej boleści lekarstwem.
Bracie, jak możem wdowę tę pocieszyć?
Przybyłem tutaj, aby praw jej bronić,
A drogą własnej poszedłem korzyści.
Król Jan.  Potrafim jeszcze wszystkiemu zaradzić,
Gdy hrabią Richmond i księciem Bretanii
Oglosim wspólnie syna jej, Artura,
Z dodatkiem tego bogatego miasta.
Niech kto pospieszy, na tę uroczystość
W naszem imieniu zaprosić Konstancyę.
Jeśli nie wszystkie spełnim jej życzenia,

Potrafim chociaż tyle ją ukoić,
Że ją od głośnych wstrzymamy lamentów.
Idźmy, z przepychem, jaki pośpiech zdarzy,
Niespodziewanych dopełnić obrzędów.

(Wychodzą wszyscy prócz Bękarta; obywatele oddalają się z murów).

Bękart.  Zgoda, królowie, świat, wszystko szalone!
Jan, by dziedzictwo zabrać Arturowi.
Część posiadłości chętnie odstępuje;
Filip, któremu zbroję własną ręką
Wdziało sumienie, który miecza dobył,
Jak boży żołnierz, w sprawie pokrzywdzonych,
Dał się uwikłać, gdy mu słowo szepnął
Ten zdań odmieniacz, chytry dyabeł, rajfur,
Który kark skręcał zawsze honorowi,
Łamał przysięgi i ciągnął za sobą
Królów, żebraków, starców i młokosów;
Dziewce, co niema prócz swego dziewictwa
Nic do stracenia, dziewictwo to kradnie
Ten gładkolicy szlachcic: własna korzyść,
Własny interes, ku nim świat się chyli.
Świat ten się kiedyś dobrze równoważył,
Po równym gruncie spokojnie się toczył,
Aż na pochyłość interesu wkroczył.
One to z pierwszej odbiły go drogi,
Przez nią o pierwszym zapomniał swym celu.
Ten to sam rajfur, ten sam wiarołomca,
Interes, zmiennej Francyi olśnił oczy,
Od zamierzonych odwrócił ją celów,
I wojnę w świętej rozpoczętą sprawie
Skończył pokojem zawartym nikczemnie.
Ja sam, dlaczegóż interes tak smagam?
Nie raczył dotąd umizgnąć się do mnie.
Nie ja z pogardą rękę bym mu zamknął,
Gdyby w nią złote swe anioły[1] wciskał;
Ale tej ręki nie pokusił jeszcze.
Jak żebrak przeciw bogaczom powstaję,

I pókim żebrak, będę głośno wołał:
Niema większego nad bogactwa grzechu;
Gdy się zbogacę, cnotą moją będzie
Wołać, że niema grzechu nad żebractwo.
Gdy dla korzyści król słowo fałszuje,
I ja w mem sercu ołtarz jej zbuduję (wychodzi).







  1. Anioł, złota moneta, na której był wizerunek Archanioła Michała.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.