Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 1.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I otworzyły na zemsty gościniec
Szeroki wyłom dla wojsk rozjuszonych.
Ja, król wasz prawy, z niemałym mozołem
Spieszną wam odsiecz pod mury przywodzę,
Od draśnień bronić lica waszych murów.
I patrzcie, Francuz rokowania żąda,
Ciska wam, zamiast kul w ogień owitych,
Co miały febrą mury wasze wstrząsnąć,
Słówka pokoju w kłąb dymu zawite,
By błąd zdradziecki do uszu wam wcisnąć.
Dajcie mu przeto zasłużoną wiarę,
Dajcie nam przystęp. Wasz król, dobrzy ludzie,
Długich pochodów wycieńczony znojem,
W waszych się murach domaga spoczynku.
Król Filip.  Nim odpowiecie, słuchajcie mnie przody.
Patrzcie, prawicą moją trzymam dziecko,
Którego świętych praw przysiągłem bronić,
Plantageneta młodego, on synem
Starszego brata tego tu człowieka,
I królem jego i ziem, które dzierży.
Za te zdeptane prawa, na wojsk czele,
Depcemy dzisiaj łąk waszych zieloność.
My wrogiem waszym o tyle jesteśmy,
O ile święta gorliwość nas zmusza
W obronie tego skrzywdzonego dziecka.
Oddajcie służby komu przynależy,
Waszemu panu, młodemu książęciu,
A nasz miecz, niedźwiedź jak okagańczony,
Tylko pozorną objawi wam groźbę.
Mych dział złośliwość wyczerpie się cała
Na chmury nieba ze swych ran szydzące.
Z nieposiekaną szablą i przyłbicą
Poniesiem chętnie wrzącą krew do domów,
Którąśmy przyszli mury te pokropić.
Odchodząc, w świętym zostawim pokoju
Was, żony wasze, wasze niemowlęta.
Jeśli ofiary moje odrzucicie,
Tych starych murów spróchniałe kamienie