Król Jan (Shakespeare, tłum. Korzeniowski, 1895)/Akt pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Jan
Pochodzenie Dzieła Wiliama Szekspira Tom III
Redaktor Henryk Biegeleisen
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1895
Druk Piller i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Józef Korzeniowski
Tytuł orygin. The Life and Death of King John
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom III
Cały zbiór:
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIERWSZY.

SCENA PIERWSZA
Nortampton, Sala w pałacu.
(Wchodzi KRÓL JAN, ELEONORA, PEMBROK, ESEX, SALISBURY i inni, z nimi SZATYLION).

Król Jan. Czegóż wiec żąda Francya? Szatylionie!
Szatylion. Filip, król Francyi, przez swojego posła,
Którym ja jestem , pozdrowiwszy ciebie
I pożyczony twój majestat...
Eleonora. Jak to?
Majestat pożyczony? Dosyć dziwny
Początek.
Król Jan. Cicho, cicho, dobra matko!
Pozwól, niech wprzódy skończy swe poselstwo.
Szatylion. Król Filip, ceniąc ważność praw Artura
Plantażeneta, syna twego brata
Gotfryda, który zszedł już z tego świata,
Prawną pretensyę rości i objawia
Tak do tej wyspy, jak jej terytoryum,
Irlandyi, Anżu, Poatu, Turenu,
Manu — żądając, byś odrzucił oręż,
Którym nad niemi władniesz, byś go złożył
W ręce Artura, syna twego brata,
Razem twojego króla i monarchy.

Król Jan. I cóż nastąpi, jeśli się nie zgodzę?
Szatylion. Surowa przemoc dzikiej, krwawej wojny,
Co zmusi oddać prawa, wzięte gwałtem.
Król Jan. I tu za wojnę wojna, krew za krew i w zamian
Przemoc za przemoc. Tak odpowiedz Francyi.
Szatylion. Przyjm więc wyzwanie króla mego z ust mych,
To jest ostatni kres poselstwa mego.
Odnieś mu moje — i powracaj z Bogiem.
Bądź błyskawicą w oczach swego króla,
Bo nim zdasz przed nim sprawę, już tam będę.
I grom dział moich da się wam usłyszeć.
Śpiesz więc. Ty masz być trąbą mego gniewu
I smutną klęski waszej przepowiednią.
Straż honorową dajcie mu w podróży.

(Do Pembroka).

Tobie to zlecam. — Bądź zdrów, Szatylionie!

(Wychodzi Szatylion i Pembrok).

Eleonora. I cóż mój synu! Zawszem to mówiła,
Dumna Konstancya nie odpocznie póty,
Dopóki Francyi i całego świata
Dla sprawy syna swego nie zapali.
A łatwo było złe uprzedzić, łatwo
Słowem miłości, lekkim jej dowodem,
Spór ten zagodzić, dziś go moc dwóch królestw
Rozstrzygać musi krwi strasznymi skutki.
Król Jan. Siła i władza za mną, za mna prawo.
Eleonora. O! bardziej władza, synu, niźli prawo.
Inaczej źleby bardzo być musiało
Ze mną i z tobą. To ci me sumienie
Szepce do ucha. Tego, oprócz nieba
I mnie i ciebie, niechaj nikt nie słyszy.

(Wchodzi szeryf z Nortamptonszajer, który mówi cicho z Esexem).

Esex. Jest tu, mój królu, spór szczególny, z głębi
Kraju przed sąd twój go przynoszą. Rozkaż.
Ażeby strony weszły.
Król Jan. Niechaj wnijdą.

(Szeryf wychodzi).

Opactwa nasze, dobra moja matko,
Zapłacą wszystkie koszta tej wyprawy.

(Powraca szeryf, z nim Robert Fokonbrydż i Filip, jego brat, zwany bękartem).

Kto wy jesteście?
Bękart. Ja wierny poddany
Waszej królewskiej Mości, szlachcic rodem
Z Nortampton, przytem starszy syn, jak myślę,
Roberta Fokonbrydż, rycerza tego,
Który był niegdyś Lwiego-Serca ręką,
Dającą honor, w polu pasowany.
Król Jan. A ty kto jesteś?
Robert. Syn i dziedzic tegoż.
Król Jan. Jakże? on starszy, a ty jesteś dziedzic?
Nie z jednej zatem matki pochodzicie?
Bękart. Z jednej, potężny królu! to wiadomo;
Z jednego także ojca, jak rozumiem,
Chociaż o pewne prawdy tej dowody
Racz spytać, królu, nieba i mej matki.
Ja wątpię, jak i każde dziecię może.
Eleonora. Precz, grubianinie, który sromisz matkę
I ranisz cześć jej tem powątpiewaniem.
Bękart. Nie ja, o pani! ja powodów nie mam.
To skarga brata mego, a nie moja,
Którą jeżeli wesprze dowodami,
Urwie mi z pięćset funtów na rok. Niech więc
Bóg strzeże matki mojej cześć i razem
Moje dochody.
Król Jan. Dobry, śmiały chłopak!
Jakże on, będąc młodszym, może sobie
Rościć pretensye do dziedzictwa twego?
Bękart. Jak? tego nie wiem, chyba że zagarnąć
Chce mój majątek. Nieraz mię nazywał
Bękartem. Czylim ja poczęty prawnie,
Czyli nie, zwalam to na głowę matki.
Żem zaś poczęty należycie, (dzięki
Tym kościom, które dla mnie się trudziły),
W tem, racz, mój królu, sam być sędzią, nasze
Twarze zrównawszy. Jeśli nas obydwóch
Spłodził Sir Robert i był ojcem naszym,
I jeśli syn ten całkiem doń podobny,

Robercie! ojcze! na kolanach niebu
Dziękuję, żem do ciebie niepodobny.
Król Jan. Co za szaleńca niebo nam zesłało?
Eleonora. Ma jakiś zarys twarzy Lwiego-Serca,
I dźwiękiem głosu z nim coś spokrewniony.
Czy nie spostrzegasz śladów mego syna
W szerokich jego członkach i budowie?
Król Jan. I moje oko także porównywa
To podobieństwo. On zupełny Ryszard. —
Ty odpowiadaj, co cię pobudziło
Do ziem braterskich rościć sobie prawo?
Bękart. Bo ma pół-lica, równie jak mój ojciec,
I z tem pół-licem chce mieć całą ziemię.
Pół-liczny groszak miałby pięćset funtów!
Robert. Królu i panie! póki żył mój ojciec,
Twój brat używał często mego ojca...
Bękart. Taką powieścią dóbr mi nie odbierzesz,
Ty powiedz, jak używał mojej matki.
Robert. I raz w poselstwie wysłał go do Niemiec,
Z cesarzem w ważnych sprawach się umawiać,
Które się owych dotyczyły czasów.
Z nieobecności jego korzystając,
Król w tymże czasie bawił w naszym domu,
I jak się bawił... wstyd powiedzieć. Ale
Co prawda, prawda. Morza i szerokie
Lądy dzieliły ojca od mej matki,
Gdy ten wesoły panicz był poczęty,
(Tom słyszał nawet z ust mojego ojca).
Dobra i ziemie, na śmiertelnem łożu,
Mój ojciec mnie przekazał i konając,
Stwierdził, że syn ten matki naszej nie był
Bynajmniej jego synem, lub w tym razie
Przyszedłby na świat o czternaście niedziel
Pierwej, niż trzeba. Tak więc, dobry królu!
Pozwól, ażebym posiadł to, co moje:
Dobra ojcowskie, według ojca woli.
Król Jan. Twój brat, kochanku, jest zupełnie prawnym.
Żona twojego ojca go nosiła
Po ślubie, jeśliby zatem sfałszowała,
Jej to jest wina, której się poddaje

Każdy mężczyzna, który bierze żonę.
Powiedz mi, gdyby brat mój, co, jak mówisz,
W poczęciu jego zadał sobie prace,
Od ojca twego żądał go, jak swego.
Nie prawdaż, przyjacielu, że twój ojciec,
Przed całym światem, miałby pełne prawo
Nie dać mu tego ciołka od swej krowy?
I w rzeczy samej, jeśli brat mój, choćby
Był jego ojcem, wziąć go nie miał prawa,
Równie twój ojciec, choćby ojcem nie był.
Nie miał żadnego prawa go odrzucić.
Z tego wypada, że syn mojej matki
Począł dziedzica twemu ojcu, który
Posiadać musi ojca twego ziemie.
Robert. Czyż ojciec nie ma prawa wydziedziczyć
Dziecię, co nie jest jego?
Bękart. O! Sir Robert
Nie więcej prawa miał mię wydziedziczyć.
Jak chęci spłodzić. Tak przynajmniej myślę.
Eleonora. Co wolisz, czyli zwać się Fokonbrydżem,
I wespół z bratem ziemie swe posiadać,
Czy być przyznanym synem Lwiego-Serca,
Panem samego siebie, lecz bez ziemi?
Bękart. O Pani! gdyby brat mój miał twarz moją,
A ja twarz jego, twarz Sira Roberta,
Gdybym miał nogi, tak jak żerdzie, cienkie,
Ręce podobne do wypchanej skóry
Węgorza, gdybym twarz miał równie płaską,
Tak, żebym róży nie mógł zatknąć w ucho.
A ludzie patrząc na mnie, by wołali:
Patrzcie, trzy grosze idzie! — gdybym przy tej
Postaci miał być panem tego kraju,
Bodajbym z miejsca tego się nie ruszył,
Oddałbym każdą stopę mojej ziemi.
Ażeby nie mieć podobieństwa z niemi.
Eleonora. Lubię cię. Chcesz-że zrzec się swego mienia,
Jemu je oddać i mnie towarzyszyć?
Jestem żołnierzem i na Francyę idziem.
Bękart. Bracie! weź ziemię, a ja los swój biorę.
Twe lice dają-ć pięćset funtów na rok,

A za pięć groszy możesz je odprzedać.
Pani! Jam gotów iść za tobą na śmierć!
Eleonora. Jabym wolała, żebyś poszedł przodem.
Bękart. Obyczaj kraju daje ci pierwszeństwo.
Król Jan. Twe imię?
Bękart. Filip. Tak się moje imię
Zaczyna, starszy syn Sira Roberta
Żony.
Król Jan. A teraz nosić będziesz imię
Tego, którego nosisz postać. Klęknij,
Filipie! ale powstań czemściś większem,
Powstań, Ryszardzie i Plantażenecie!
Bękart. Bracie po matce! podaj mi swą rękę.
Ja mam cześć z ojca, ty masz ziemię. Niechże
Błogosławioną będzie ta godzina,
Czy dnia, czy nocy, co mnie życie dała,
A ojca twego daleko posłała.
Eleonora. Prawdziwy umysł masz Plantażeneta.
Jam twoja babka, tak też mnie nazywaj.
Bękart. Z przypadku, dobra pani, a nie z prawa.
Trochę pobocznie, trochę coś na lewo,
Przez płot lub oknem. Ale cóż to szkodzi?
Kto nie śmie we dnie, niechaj nocą chodzi.
Mieć, to rzecz główna, a jak? mniejsza o to.
Kto trafia, dobrze strzela, czy z daleka
Strzela, czy z bliska. I mój cel dopięty,
Jestem, czem jestem, jakkolwiek poczęty.
Król Jan. Idź, Fokonbrydżu i masz już, czegoś żądał.
Rycerz bez ziemi dał ci kraj bogaty.
Chodź, matko! pójdź, Ryszardzie! spieszmy, spieszmy
Do Francyi. Tam nas więcej, niż potrzeba.
Bękart. Bywaj zdrów, bracie! niech ci szczęście służy.
Byłeś spłodzony w najuczciwszy sposób.

(Wychodzą wszyscy, oprócz Bękarta).

Na stopę wyżej wzniosłem się w honorze.
Na stóp nie mało niżej w posiadaniu.
Cóż robić! Za to mogę zmienić w ledy
Każdą Johasię. I gdy mi kto rzeknie:
„Dobry dzień Panu!“ Dzięki ci, kochanku!
Powiem. A jeśli jego imię Jerzy,

Nazwę go Piotrem. Bo imiona ludzkie,
Przy nowej części, wylatują z głowy,
I przy tej zmianie pomnieć je, to znaczy
Nie mieć powagi, zbyt być popularnym.
Dziś i wojażer, z piórkiem swem od zębów.
Siądzie za stołem mojej Wielmożności.
I gdy mój brzuch rycerski się napełni,
Ssąc sobie zęby, zacznę rozpytywać
Wymuskanego podróżnika. „Cóż tam?
Kochany panie!“ (wsparłszy się na łokciu,
Rozpocznę). „Chciałbym prosie cię, mój dobry!“
Mówi pytanie; tuż odpowiedź pójdzie
Prędko i prosto, jak w elementarzu.
„Wielmożny Panie!“ powie tu odpowiedź,
„Jak Pan rozkaże, gotów jestem służyć“.
„Nie, Dobrodzieju!“ rzeknie zapytanie.
„Owszem z ochotą“... Tak wiec nim się dowie
Odpowiedź, czego od niej chce pytanie,
(Podając sobie wzajem komplementa,
O Alpach paplać i o Apeninach,
O Pireneaeh i o Po), ciągniemy
Rzecz naszą dalej do wieczerzy samej.
I to jest właśnie wyższe towarzystwo,
Takim, jak mój, umysłom przyzwoite.
Bo ten bękartem będzie swego czasu,
Kto nie przesiąknie tą przyzwoitością.
(Ja nim zostanę, choć się nią przejmuję),
I to nie w sukniach i w delikatności,
W zewnętrznej formie, w powierzchownej krasie...
Lecz w szczerej chęci przygotowywania
Trucizny, coby słodką, słodką była
Dla zębów wieku. Tego się wyuczę,
Nie żebym drugich chęć miał oszukiwać,
Lecz żebym sam uniknął oszukaństwa.
To mi oczyści ścieżkę wyniesienia.
Cóż to za pani w męskiej sukni spieszy?
Poczta w spódnicy. Czyliż nie ma męża,
Któryby przed nią trąbił?

(Ledy Fokonbrydż i Jakób Gurnej wchodzą).

Ach! niestety!

To moja matka. Powiedz, dobra Pani,
Co cię do dworu ciągnie z tym pospiechem?
Ledy Fokonbrydż. Gdzie jest ten łajdak? gdzie on? gdzie jest brat twój?
Co tu na honor matki swej poluje?
Bękart. Kto? brat mój Robert? syn sira Roberta?
Ów Kolbrand Olbrzym, mąż potężnej ręki?
Sira Roberta syna szukasz? matko!
Ledy Fokonbrydż. Sira Roberta? Ty zuchwały chłopcze!
Dlaczego mówisz z takiem urąganiem?
Sira Roberta syna? A ty czyj syn?
Bękart. Jakóbie Gurnej! zostaw nas na chwilę.
Gurnej. Idę, Filipie!
Bękart. Filip wróbel — dobry
Jakóbie! Pewne fraszki się odkryły,
Potem ci powiem więcej.

(Gumej wychodzi).

Dobra matko!
Sira Roberta synem ja nie jestem.
Sir Robert mógłby swoją cząstkę we mnie
Zjeść w wielki piątek i nie złamać postu.
Sir Robert mógł coś zrobić, ale przyznaj,
Mógłże mnie spłodzić? Nie, sir Robert nie mógł.
My znamy przecież jego płody. Zatem
Powiedz mi, matko, komum za te członki
Obowiązany? bo sir Robert nic się
Do sporządzenia nóg tych nie przyczynił.
Ledy Fokonbrydż. Czyś ty się sprzysiągł z bratem, coś powinien
Bronić mój honor dla własnego dobra?
Skąd te przykąsy? ty zuchwały chłopie!
Bękart. Rycerzu! powiedz, matko! bom ja rycerz,
Jak Bazylisko. Jestem pasowany,
I uderzenie czuję na ramieniu,
Ale nie jestem synem twego męża,
Sira Roberta zrzekłem się i dóbr swych;
Ród prawy, imię, ziemię, wszystkom stracił.
Dajże mi, dobra matko, poznać ojca.
Musi być człowiek, co się zowie! Któż on?

Ledy Fokonbrydż. Jak to? nazwiska swego się wyrzekłeś?
Bękart. I równie szczerze, jakbym zrzekł się dyabła.
Ledy Fokonbrydż. Ryszard Lwie-Serce był twym. ojcem, chłopcze!
Długą, gwałtowną prośbą przełamana,
Miejsce mu dałam w łożu mego męża.
Ty byłeś płodem tak drogiego błędu.
Oby mi niebo nie porachowało
Tej winy! była ona nieuchronną,
Gwałt w jego prośbie zrobił mię bezbronną.
Bękart. Klnę się tem światłem, gdybym miał się znowu
Urodzić, nie chciałbym lepszego ojca.
Są grzechy, które mają swój przywilej
Na ziemi, takim jest i twój. Nie z głupstwa
Zbłądziłaś, matko! Serce swe oddałaś
Jako hołd winny temu, co kochając,
Umiał rozkazać. Z jego niezrównaną
Siłą i furyą i lew nie śmiał walczyć,
Ni serca swego z ręki jego wyrwać.
Kto zdołał siłą wydrzeć serce z piersi
Lwa, ten mógł zyskać i kobiety serce.
Tak, matko! z całej duszy ci dziękuję
Za tego ojca. Kto zaś się ośmieli
Wyrzec, że źle się stało, żem się począł,
Do piekła poszlę jego duszę! Pójdźmy,
Obaczysz krewnych. Oni ci powiedzą,
Że gdyby serce twoje odrzuciło
Prośby Ryszarda, toby grzechem było.
Kto powie: nie tak, temu moje ramię
Dowieść potrafi, że głupi i kłamie.

(Wychodzą).




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Józef Korzeniowski.