Kościelisko (Tarnowski)/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kościelisko |
Pochodzenie | Poezye Studenta Tom III cykl Sonety tatrzańskie |
Wydawca | F. A. Brockhaus |
Data wyd. | 1865 |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały cykl Sonety tatrzańskie |
Indeks stron |
Wstąpiłem w świat zaklęty cudów i ogromu —
Wąwozy jak miast ruin kręcą się ulice
Górą masy piramid — przy których karlice
Tumy ziemi i gniazda człowieczego domu…
Środkiem pędzi Dunajec w pianach, rozhukany
Z brył na bryły się targa, wściekły i szalony,
A nad nim się z olbrzymów zwiesza świat złożony
W dwie arcydzieł, natury niebotyczne ściany!...
Tu, gdy duch twój znużony po zapasach świata,
Siądź, i dumaj w milczeniu chwile i godziny,
Tubyś chwilą przemarzył godzinami — lata,
I wstał siwy, choć siadłeś młody w zachwyceniu!
Tak drze się życie nasze przez głazów szczeliny,
Aż się stwórca odnowi — w stęsknionem stworzeniu!...
Zrazu łąka falista jak morskie przestrzenie
Po jej kwiatach pod Upłaz[1] pędzą chyże fale,
Jaszczurzy się powierzchnia w przejrzystym krysztale,
Słońce zmienia w klejnoty podwodne kamienie!
O dolino anielska! najcudniejsza w świecie!
Kiedy okiem po tobie błądzi pielgrzym ziemi,
Ty mu kraje odtwarzasz obrazy rajskiemi,
Jakich już nienapotyka w tym świata szkielecie!...
Dalej idąc wstępuje w ciaśniejsze przestworza
Skał — co jako posady całych światów stoją,
To jak tumy z wieżami, to zamki co stroją
Korony baszt swych wieńce lasów, co z nad łoża
Muzyki fal Dunaja, szum swój łączą społem
Jak szatan co swe głosy chce łączyć z aniołem!
O mówcie mi wy skały, wy zamczyska stare,
Szumem wichrów i chórem rozgrzmianych piorunów.
O naturze co siostrą ducha z pól piołunów,
I anielstwie niebosów co krwi dają czarę...
Czytam w tobie z zachwytem o natury księgo!..
W górze Zbójeckie[2] izby — Stoły — a tam — Sowa
Jak szatan skamieniały — dalej Trupia głowa
I Organy, grające milczenia potęgą!...
Kościelisko — to kościół najpierwszy na ziemi,
Co Bóg sobie zbudował wśród dzikiej natury,
A tu go chwalą lilie — orły, lasy, góry —
Fale — burza — i cisza z piosnki pastuszemi...
A kiedy burza zbudzi las do wichrów skory,
To w kościelisko Boże — prawią się nieszpory...
Grody całe zaklęte w głazy Tytaniczne,
Ogrom pod ogromniejszym Zina się ogromem
I tak w niebo się piętrzą kolosów rozłomem
Stolice duchów — burzy szczyty błyskawiczne...
O potęgo natury! tyś przerażająca!
Kiedy okiem potoczę po licach tej ziemi
Rozumiem Cię człowieczą łzą, tchnieńmi niememi,
Lecz i ty mnie rozumiesz wtedy — ty milcząca!
W tobie jest świat proroczy, co nieraz pytanie
Rozwiąże mękom ducha, bóstwa ideałem!...
Jak gruzy wielkich myśli głazy twe w zaranie
Śpiewają tu przez wieki milczeniem wspaniałem
Nad wszelkie głosy, wieczność! której tu niestanie
Pieśni śpiewać — lecz ją dośpiewa — Zmartwychwstanie!
Kiedy w świecie twych urwisk stoję jak zaklęty,
Straszno mi przed ogromem twoim o naturo,
Lecz kiedy zgaśnie słońce — a księżyc nad górą
Jak łza twórcy zawiśnie, w ciemnościach poczęty...
Wtedy się kocham w tobie — i z miłością syna
Rzucam się na twe łono!... a twe czarne bryły —
Dumają we łzach cichych —
Wodospadów siły
Ciszej grają — ty mówisz do mnie — o! jedyna!...
Wtedy płaczę przed tobą — i piersi rozdzieram,
I najtajniejsze tajnie serca ci roztwieram,
A ty harmonią życia i gwiazd promieniami
Zapełniasz jedną duszę — wielkimi duchami
Co wstają we mgle dziejów — na szczyty je wzywasz —
Że się zrywam i w arfę biję! —
A ty śpiewasz!...
Pytam ludu — skał pytam, o tej chwili dzieje,
Kiedy górskie orlęta, broniące swą ziemię,
Spadły za swoich turni na Mongolskie plemię
Jak piorun co śpi długo w chmurach, aż zaśmieje
Się w pomsty śmiech!...
O — trwoga — !
Tam nad ogniskami
Mrowie czarnych potworów z małemi ślepiami
Wrzasku ciche doliny napełniły grzechem,
Co śmiech szatana, w sercach ludu brzmiał echem —
I z swych turni górale, z nożami, toporem
Rzucili się jak ślepi w przebój na tłum dziki,
I bój wrzał od południa — w noc — aż hordy krzyki
Jękły — a lud wziął górę nad szarańczym tworem
I drzewa z turni pchnięte, gniotły najezdniki
A na stosa trupów księżyc przeląkł się wieczorem!...
Czy to jeszcze wre bitwa! noc opadła skały —
Nie, to huczy Dunajec — po trupach wezbrany,
Po stosach ciał i kości krwawe pędzą piany,
Tu śpią hordy co w strasznej bitwie gardło dały...
Noc jasna rozwidniała skał ponure czoła
A łożysko Dunajca trupami zasłane
Wezbrało — i swym rykiem, dzikie, rozhukane
Urąga im — i chwali krwawych pomst anioła!...
Tak długo po ich trupach płyną mętne fale,
Później kości ich w słońcu nad śniegi zbielały
I Trupie głowy w słońce wzrok powyszczerzały,
A nad niemi krzyk orłów gubi się na skale
Po szkieletach kaskady szumią w wściekłym szale
Po wiekach — w Kościelisko — kości skamieniały!...
KRAKÓW.[3]
Obyś tak kiedyś ... Amen! dokończ ty narodzie!...
Gdy w miedź czoła ich strzaskasz twe pęta w swobodzie!
Lecz idźmy dalej!... dziki wąwóz tuż przed nami
Tu skamieniały myśli — Boga przed wiekami!...
Czy to droga ku piekieł bramom chaotycznym?
Czy to Olimp strącony potęgami krzyża
Hardy ogromem swoim czoła nie uniża?
Czy sen potworów, przed dniem Apokaliptycznym?...
Tam w górze co za olbrzym wśród mgły rannej wstaje?
Te wieże? te kopuły?... dzicz! zaklęte światy!...
To Wawel![4] to Maryacka wieża niebo kraje,
Łzy ciche z śniegów tutaj rosną skalne kwiaty —
Tu — kleniem! bo w tym świecie gasnących promieni
Bóg mówi do człowieka — przez usta — kamieni!...
POD SMYTNIĄ.
Tu na olbrzymim głazie lubię paść znużony
I okiem tonąć w cuda rozlane bez miary —
Z skał ciskać w grzmiące fale kwiaty, i mech szary,
Co płyną jak wspomnienia w swych tajemnic światy!...
Za mną skał piramidy — a w lasach ich skronie
Bez końca rosną, łamią się — ssą błękity,
A tam w morzu promieni słońca, złote szczyty
Pysznej!... co w śnieżnych szatach zbłękitniona tonie...
Nade mną Smytnia tu od wieków się schyliła!...
Nad basztami skał wielkie zamczysko natury —
Zdobywać go szatanom — a z słonecznej chmury
Bronić ... aniołom — wielkiej — jak chaosu siła!...
Ona chce słońce wstrzymać — stawi harde czoło,
Dumna, że skał olbrzymy karleją w około...
Smutnaś duszo człowiecza z pieśniami twojemi
Wśród słów Boga zaklętych w wody i kamienie,
Na czole kamienieje chmur myślą zwątpienie,
Skrzydła jak zwiędłe kwiaty chylą się ku ziemi...
I tęsknisz przywalona ogromów chaosem —
Ale gdy spojrzysz w głębie twoich głębokości,
To się zrywasz — i w orli krzyk nieśmiertelności
Wstajesz większa nad skały, gromów piejąc głosem...
I wśród walk płyniesz w błękit milczącym sokołem,
Depcząc podłych mrowiska — ciasnych czasek światy,
Po nad świętych mogiły rzucasz tęcze kwiaty,
I gwiazdy trącasz śnieżnem, acz skrwawionem czołem!...
Bo wiesz — choć runą skały — ty będziesz do końca
Piękna nieśmiertelnością nad gwiazdy i słońca!...
PYSZNA.
Tu koniec Kościelisku — Dunajcu początek —
Pyszna jak wielki ołtarz stoi basztą gromów,
A nad nią o północy księżyc z skał załomów
Wstaje hostią natury — kapłanki pamiątek...
Tu arfę strzaskać tobie o biodra tej skały,
Co w słońcu mówi cudów słowy promiennemi,
Jaką była myśl pierwsza Boga o tej ziemi
Zanim jej niezczłowieczył człowiek z bóztwa chwały. —
O! strzaskaj ją i piersi roztrąć krwawe, młode,
Szczęśliwy, czyje usta piersi matki ssały,
Będę targał twe trzewia, twą młodość, swobodę
Jak trzewia Prometeja, by się odradzały...
O sieroto natury! znam żar co cię trawi!...
Orle mój! iskra spali — ale płomień zbawi!...