Kirgiz (Zieliński, 1847)/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gustaw Zieliński
Tytuł Kirgiz
Podtytuł powieść
Wydawca Księgarnia zagraniczna
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Indeks stron




Z

VI.

Za danym znakiem — Auły zdjęto, —
Zebrano sprzęty, — jurty zwinięto,
I na dwókolne złożono wozy... —
Zwolna — ruszają ciężkie obozy;
Step się ożywia, pstrzy i zaludnia. —
A nad taborem — lotnemi pióry
Dzikiego ptastwa wędrowne chmury,
Szybują z krzykiem, w stronę południa.


L




Liczne — wzdłuż równin ciągną się stada.
Na czele idzie owiec gromada
Mocnych, wypasłych i ciemnej wełny,
U każdej Kurdjuk[1] tłustości pełny.
Dalej — rozrosły buhaj na przedzie,
Czerwono-bury z pręgi czarnemi,
Zwolna, schylając łeb swój ku ziemi,
Ryczące stado za sobą wiedzie.
Dalej w odstępach — tu dojne klacze; —
Tam, źrebiąt tabun igra i skacze; —
Owdzie poważne, brodate kozy; —
Wielbłądy juczne; ładowne wozy; —
Pod okiem bacznem, co wszędy czuwa,
Cały się tabor w stepy posuwa.


L




Ludność Kirgizga — starzy i młodzi
W spiczastych czapkach — lśniących jerhakach;[2]
Kobiety w czadrach[3] i pstrych kołpakach;
Dziewki i dziatwa, co ledwie chodzi,
Strojno, bogato, — wszyscy na koniach. —
Młodzież harcuje z boków po błoniach.
A całej hordy zgiełkliwe pienie —
Ryk stad przeciągły — i koni rżenie —
I głos chrypliwy skrzypiących osi —
Echo, daleko w stepy roznosi.


Do str. 60.

Lit. u Fr. Krätzschmera w Lipsku

L




Ludno, wesoło — w pustej krainie. —
Tu, słychać pieśni, tam, łowców krzyki;
Z leż wypłoszony czujny zwierz dziki
Zdala przed gwarem, pierzcha w pustynie;
Łowcza go zgraja ściga i szczuje,
Lub ugłaskanym orłem poluje. —
Cokolwiek pomknie na step bezdrożny,
Czy lotna sarna; czy wilk ostrożny
Który się milczkiem z łozy wykrada;
Już w pogoń za nim berkut puszczony
Leci, dopędza, na grzbiet mu siada,
Bije skrzydłami, ściska w swe szpony,
I krzywym dzióbem wydziera oczy.
Z bolu i strachu, przelękłe zwierze
Póty na miejscu kołem się toczy,
Aż który z łowców pędem przyskoczy
I ze szpon orła zdobycz odbierze. —

Tym czasem inni — pomykające —
Nahajką z konia biją zające.



S




Sunie się tabor — a przodem bieży
Kilku zwinniejszych z grona młodzieży;
Dziwią zręcznością — probują siły; —
Bawią, natarciem udanej bitwy: —
W końcu do widnej w dali mogiły,
Stawają rzędem, zacząć gonitwy. —
A kiedy konie czekając znaku,
Już niecierpliwe rwą się do biegu;
Na dzielnym, stepnym, pędząc rumaku,
Młoda dziewczyna staje w szeregu. —
Na znak — puszczają konie — i lecą... —
Lecz, kroków ledwie sto ulecieli,
Wiedziony wprawną ręką kobiecą
Wyprzedza wszystkie, rumak Demeli.
A jeźli który z współzawodników

Do str. 63.

Lit. u Fr. Krätzschmera w Lipsku

By ją zatrzymać, posunie dłoni...
Dziewczyna w pędzie, zwija się... broni...
Pletnią zuchwałość karcąc młodzików;
I przodek bierze, — i w każdej chwili
Co raz się od nich odsuwa dalej. —
Niektórzy, — konie nazad zwrócili;
Inni, — w połowie mety zostali;
Jeden ją ścigał, konia nie szczędził,
Zbliżał się... równał... aż ją dopędził,
A kiedy wbiegli na kurhan razem,
Tak ją zaklinał czułym wyrazem:



D




Demelo!.. słuchaj!... dłużej nie zwlekaj...
« Teraz czas,... teraz zemną uciekaj. —
« Ja ci przysięgam... jak Allach w Niebie.
« Dla ciebie jednej; — tylko dla ciebie, —
« Zrzekłem się mojej zemsty, — ... na wieki!...
« Tu już gościnnej dla mnie opieki

« Nie ma, — nadbiegną,... patrz!... nie daleko...
« I bezbronnego w sztuki rozsieką...
« Jeżeli niechcesz, by ta mogiła
« Krwią moją, w twych się oczach, zbroczyła;
« Uciekaj!... czas jest... ujdziem pogoni,
« Noc wkrótce swym nas cieniem osłoni. » —
Mówił wzruszony i ręką drżącą
Chwycił jej konia cugle puszczone,
I tak w pół chcącą i w pół niechcącą,
W największym pędzie, powiódł w tę stronę,
Kędy zarośle, jak modra wstęga,
Kończyły w dali skraj widno-kręga.



W




Wtem — trzech się konnych z tłumu oddziela.
Widać że pogoń — bo w ślad za niemi
Pędzą, zaledwie tykając ziemi. —
« Patrz!.. patrz!... mój Ojciec! » — krzyknie Demela.
— « Nie bój się droga — jeździec odpowie, —

« Odstęp dość znaczny... a słońce nizko...
« I konie dzielne... i krzaki blizko...
« To Bij nie prędko o nas się dowie, —
« A jutro!... już nas nikt nie rozdzieli! »...
Świsnął — i na wschód jak wiatr lecieli. —



J




Jedni i drudzy, mkną stepem chyżo;
Lecz raz rzucony między nich przedział
Nie uległ zmianie. — Ktoby powiedział,
Że się do siebie nigdy nie zbliżą. —
Wnet, — słońce zaszło, wiatr wiał zachodni,
Coraz to ciemniej, coraz to chłodniej;
Zmierzch padł na stepy, — przez chwilkę jeszcze
Jeźdźcy, jak plamki czernią się w mroku;
I coraz, coraz nikną we wzroku...
Tylko z pod kopyt trawa szeleszcze.


S




Stójcie! » — Bij krzyknął do swej drużyny —
« Już nic nie widzę — noc taka ciemna....
« Dalsza gonitwa całkiem daremna,
« Wszak, co najlepsze konie z stadnicy,
« Mają pod sobą. — Droga szczęśliwa!...
« Niech lecą! »... — wrzasnął z dzikim uśmiechem;
A step szyderczem powtórzył echem:
— « Niech lecą! ».. — « Jak-to?... Bij się odzywa —
« Mam wrócić?... wrócić... i żyć shańbiony?..
« O nie!... wiatr z dobrej wieje nam strony....
« Puścim za niemi takie pogonie,
« Od których żadne nie ujdą konie. —
« Wy dwaj — jak można odemnie dalej
« W prawo i w lewo ruszcie — a żywo,
« Macie przy sobie krzemień, krzesiwo..
« Niechaj z was każdy stepy zapali. » —



W




Wnet, na trzech punktach, stal iskry ciska...
Iskry w garść suchej trawy ujęte,
Podmuchem wiatru silnie rozdęte,
Trzy, śród przestrzeni, tworzą ogniska,
Co tak pełgają promieńmi mdłemi,
Jakby trzy gwiazdy legły na ziemi.
Ogień się rzuca na zeschłe zioła,
Wiatr go rozdyma, miota, roztrąca,...
I już się palą trzy wielkie koła,
Jak gdyby z niebios spadły trzy słońca.
Z tych kół ognistych, przez podmuch świeży,
Żar się wylewa w jasnych potokach;
A każdy potok w step czarny bieży
W liniach, zygzakach, wężach, przeskokach. —
Już wichrem gnane w przestwór daleki
Z trzaskiem i z sykiem płoną trzy rzeki,
Płyną... wzbierają falą płomieni;
Niebo się krwawą łuną czerwieni. —



L




Luby!... patrz!... jak się niebo oświeca...
« Czy księżyc wschodzi?... » — « O! blask księżyca,
« Droga Demelo, nie takiej mocy...
« To pewnie błyszczy zorza północy. » —




O




Ogień — z wściekłością ciągle rosnącą,
Coraz się szerszem korytem leje. —
Bucha.... iskrami sypie.... szaleje....
I już trzy rzeki z boków się łączą,
I straszny pożar, w lewo i w prawo
Płomienną, długą, toczy się lawą. —
Zbudzony światłem, z poblizkich krzaków
By dzień powitać, leci rój ptaków....
Leci... na skrzydłach waży się — śpiewa....

I milknie — w paszczy otchłani wrzącej....
Paszcza wciąż zieje — a krzaki, drzewa,
Gdy je obejmie oddech palący,
Stawają w ogniu i jak gwiazdami,
Chwilę złotemi trzęsą liściami;...
Przeszło.... i drzewa w popiół się sypią....
A jako fale wzburzone kipią,
Tak hucząc leci powódź płomieni,
Niebo się coraz krwawiej czerwieni. —



L




Luby!.. jak widno!... czyż to być może,
« By tak okropnie świeciło zorze?...
« Patrz!... jak za nami błyska czerwono! ».. —
— « Ha!.. — krzyknął jeździec — to stepy płoną! »..
I nim od ogni oczy odwrócił,
Zmienił kierunek i w bok się rzucił. —
— « O moja droga! — jak zajrzę okiem,

« Tak wszędzie pożar... pasem szerokim
« Przez całe stepy zdaje się płynąć....
« Ale się nie trwoż... miej więcej męztwa....
« Oby nam tylko prąd ognia minąć,
« Wyjdziemy zdrowo z niebezpieczeństwa »...



L




Lecą... wiatr świszcze... coraz gęstszemi
Step się kłębami dymu ocienia. —
A dym, jak goniec, gdzie dotknie ziemi
Rozwija czarny sztandar zniszczenia.
— « Demelo!... konie nierówno biegą....
« Twój się opóźnia... śpiesz... czasu niema....
« Allach! twój pada!... przesiądź na mego...
« Zbawienie blizko... patrz przed oczyma
« Las... byle stanąć w tym lesie,
« Wiatr, od nas pożar bokiem przeniesie! »... —


Do str. 76.

Lit. u Fr. Krätzschmera w Lipsku

R




Rzekł, — Demela, lekko na koń wsiada;
Jeździec ręką w pół kochankę chwyta,
Pędzi konia... wzrokiem ognisk bada...
I drży... a koń, jeździec i kobieta
Kłębem dymu jak chmurą owiani,
Falą ognia jak piekłem ścigani,
Umykają z największym pośpiechem. —
Wtem — wiatr z ognisk takim żarem wionął,
Że duszącym objęty oddechem
Padł koń drugi i ducha wyzionął. —



J




Jeździec groźno wzniósł oczy do nieba,
Twarz mu dzikim pałała wyrazem. —
« Luba!... luba!... tu rozstać się trzeba!...
« Śmierć już blizko!... umierajmy razem! »...

I zbłąkany wzrok topiąc w jej lice
Dodał głosem najświętszej żałości:
« Oh!... już nigdy, nigdy nie nasycę
« Ani zemsty, ani mej miłości! »... —
Jak dwie wierzby przy jednym strumieniu
Gałązkami ujmą się, pochwycą...
Tak młodzieniec z stepową dziewicą
W tem ostatniem, smutnem uściśnieniu,
Pocałunkiem usta do ust zlali;
Duch się z duchem, tchnienie zbiegło z tchnieniem
Pocałunkiem i tem uściśnieniem
Tu — na całą wieczność się żegnali. —
I przeszło przez nich morze płomieni....
Przeszło.... a w miejscu zgasłych pożarów,
Dziś, — znowu cisza pośród obszarów;
I jeszcze bujniej step się zieleni. —





DRUKIEM F. A. BROCKHAUSA W LIPSKU.Składał Woj. Maniecki.




  1. Kurdjuk — jest to ogon krótki u owiec kirgizkich, który tak wypełnia się tłustością że w końcu przybiera postać wielkiego garbu. — Ta osobliwość odróżnia owce kirgizkie od wszystkich gatunków owiec.
  2. Jerhak, suknia męzka, ze skóry źrebięcej, włosem na wierzch obróconej z obszewkami axamitnemi jaskrawych kolorów. — Sam jerhak pospolicie bywa czarnego lub brunatnego koloru, krojem zupełnie do tureckich Chałatów podobnym.
  3. Czadry — zasłony, u Kirgizek białe, głowę wyjąwszy twarz i pół figury okrywające.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gustaw Zieliński.