Kawaler Des Touches/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jules Amédée Barbey d’Aurevilly
Tytuł Kawaler Des Touches
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1901
Druk Kraków, Druk. „Czasu”
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Lucjan Rydel
Tytuł orygin. Le Chevalier Des Touches
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Helena i Parys.

— „Kawaler des Touches!“ — zawołały Ichmość Panny de Touffedelys równocześnie i dobranym wtórem, rzekłbyś, iż obie jeden tylko mają głos na współkę.
— „Kawaler des Touches!“ — rzekł z kolei Imci Pan de Fierdrap, prostując nogi ruchem człowieka wielce zdumionego — „jeśli go widziałeś księże, to istotnie jest to duch, prawdziwy duch, co wrócił z tamtego świata i tuła się, wprost przeciwnie, jak my, którym z tułactwa po świecie danem było wrócić bez tylu za chodów.“
— „I bez dochodów“ — przerwał mu wesoło ksiądz, który lubił grę słów.
— „Ale w takim razie“ — mówił dalej baron — „zmuszasz mnie, bym się zgodził z pojęciami Jejmość Panny Sankty o duchach, ów Des Touches bowiem, kawaler Des Touches de Langotirèe, którego w Londynie, po uwiezieniu go przez Dwunastu nazywaliśmy żartem Piękną Heleną, umarł i to na śmierć, w parę lat później w Edynburgu, od pchnięcia szpadą w wątrobę“.
— „Myślałem tak samo, jak ty, Fierdrap — a pokazuje się, że to nieprawda“ — odpowiedział ksiądz de Percy, rozglądając się kolejno po damach, które wpadły w osłupienie na samo nazwisko kawalera Des Touches, bo to był jeden z najsłynniejszych bohaterów za ich młodych czasów. — „O tak, byłem przekonany, że umarł... I któżby mógł przypuszczać, co innego, skoro przez tyle lat zaginął o nim wszelki słuch, od czasu owego rozgłośnego porwania i pojedynku. I cóż ty na to? Przecie nie mam jaskry na oczach, a widziałem go dopieroco na placu Kapucyńskim, a nawet go słyszałem — bo mówił do mnie...!“
— „Dlaczegóż zatem nie przyprowadziłeś go z sobą, księże?“ — rzekł, śmiejąc się niepoprawny baron de Fierdrap. Obstawał on uparcie przy tem, Że jego przyjaciel Percy grał komedyę dla nastraszenia Jejmość Panny Sankty. — „Poczęstowalibyśmy go filiżanką herbaty, jako dawnego towarzysza niedoli i nasłuchalibyśmy się jego dziejów. A ciekawe być muszą dzieje człowieka, który zmartwychwstał“.
— „Ciekawe i smutne, o ile wnosić mogę z tego, com widział“ — powiedział ksiądz, który się nie dawał zbić z tropu docinkami przyjaciela owego, barona — „ale zanim on sam zdąży ci kiedy opowiedzieć swoją historyę, zrób mi tę przyjemność i mojej dzisiejszej posłuchaj!“
Ichmość Panny de Touffedelys zawisły wzrokiem na ustach księdza, a Jejmość Panna de Percy opuściła haft na kolana i ciągle oczy wlepiała w brata z natężoną uwagą.
— „Byłem dziś“ — mówił, stojąc jeszcze ksiądz — „na obiedzie u naszego poczciwego de Vaucelles. Był z nami także Sortôville i Kawaler du Rifus. Po obiedzie oni wszyscy zasiedli do whista, bo grywają zawsze co czwartek. Chcieli mnie także zatrzymać, po trosze ze względu na tego nieboraka du Rifus, aby mu trochę ułatwić granie z „kołkiem“, bo rady sobie dać nie może, jako iż jest nazbyt roztargniony — a potrosze i ze względu na mnie, abym nie szedł w deszcz. Ale ponieważ mój drelich tyle się deszczu boi, co pierze kani, pozwoliłem im wygadać się do syta i ruszyłem w drogę pomimo słoty, ale takiej słoty, że, jak to mówią, i „psa by nie wygnał“. Otóż od ulicy Garncarskiej do ulicy Siqueta nie spotkałem żywej duszy prócz perukarza Chelus. Istny majster pijacki, szedł wśród deszczu i zataczając chodem» śrubowate gzygzaki, a mijając mnie, wykrztusił zalanym głosem „dobry wieczór.“ Ale u wylotu ulicy Siqueta, kiedy skręcałem na rogu placu, skulony pod parasolem, aby się uchronić przed wiatrem, który mię siekł deszczem prosto w nos — poczułem nagle, że jakaś ręka chwyta mnie gwałtownie za ramię. Ręczę ci, mój Fierdrap, że ta ręka miała w sobie coś dotykalnego, coś najzupełniej cielesnego. I w świetle mojej latarki — bo latarnie uliczne wszystkie już były pogasły — spostrzegłem na dwa palce tuż przed moją twarzą — twarz jakąś... A co jest nie do wiary, ale na duszę moją klnę się wam, że twarz to była jeszcze brzydsza od mojej... twarz wyniszczona, brodata, wyblakła, o błyszczących, obłędnych oczach. Twarz ta krzyknęła mi głosem ochrypłym i zajadłym od goryczy:
— „Otom ja Kawaler Des Touches! — nieprawda, że to niewdzięcznicy?“
— „Matko Bolesna — zawołała Jejmość Panna Sankta, blednąc jak wosk. — Czy ksiądz pewny zupełnie, że on był żyw?...
— „Pewny jestem“ — odparł ksiądz, „tak pewny, jak tego, że Waszmość Panna żyjesz. Ot proszę patrzyć“ — dodał, odwijając rękaw sutanny. — „dotąd mam ponad dłonią znak odciśnięty tą ręką rozpaloną i kurczową, która mnie puściła dopiero po długim uścisku! Tak! To nasza Piękna Helena, wierzaj mi, Fierdrap! Ale jaki on zmieniony, zgrzybiały, obłąkany! To był Kawaler des Touches — sam to powiedział! Poznałem go, mimo tych łachmanów, jakimi okrył go czas i nędza! Chciałem doń przemówić, zapytać go... Kiedy nagle dmuchnął i zgasił mi latarkę, przy której świetle patrzyłem nań, zdjęty żalem i zdumieniem. Zgasiwszy ją, zniknął mi, jak gdyby się był rozpłynął wśród deszczu, zawieruchy i mroku“.
— „I cóż — cóż dalej“ — spytał Imci Pan de Fierdrap, wyrwawszy się z głębokiej zadumy.
— „Dalej — nic... To wszystko“... — odparł ksiądz, i rozsiadł się w fotelu, który wyciągał do niego ramiona.
— „Nie widziałem już nic i nic nie słyszałem. Przyszedłem tu ogarnięty jakby zgrozą tego dziwnego widziadła. Nie pamiętam, żebym czuł kiedykolwiek coś podobnego, chyba raz, jeszcze w Sorbonie, gdy się założyłem, że pójdę na cmentarz o północy i z najzimniejszą krwią wbiję gwóźdź na grobie jednego z kolegów, którego dzień przedtem pochowano. Wstając z grobu, na którym ukląkłem, żeby lepiej gwóźdź wetknąć, czułem, że coś mnie ciągnie za sutannę“...
— „Jezu!“ — krzyknęły obie Touffedelys tym samym dźwiękiem głosu i wzdrygnęły się pod tem samym bliżniaczem wrażeniem.
— „Ty sam ją sobie przygwoździłeś“ — rzekł baron de Frierdrap. — „Znam tę historyę! Jeśli twój upiór dzisiejszy był podobny do tamtego“...
— „Mój Fierdrap, miarę w żartach przekraczasz!“ — powiedział majestatycznie kanonik tonem, niedopuszczającym dalszych przycinków.
— „A, skoro rzecz bierzesz z tej strony, mój księże, to gotówem znowu być poważnym, jak ten kot, co pije ocet... i to ocet, którego ty nalałeś!.. Ależ rozważmy, starajmy się ujrzeć wszystko we właściwem świetle, choć latarka twoja zgasła.... Po co Des Touches przyjeżdżałby do Valognes, po nocy i to w takim opłakanym stanie?“
— „Musi być obłąkany“ — rzekł chłodno ksiądz de Percy, wypowiadając myśl swoją, jakby mówił sam do siebie.
— „To nie ulega wątpliwości, że na mnie zrobił wrażenie szaleńca, zbiegłego z jakiegoś szpitala... Był okropny!“
Na to z naciskiem odezwał się Jmci Pan de Fierdrap:
— „Już to oni zasługi oddane im wynagradzają w ten sposób, że ich słudzy istotnie mogliby podostawać obłędu“.
— „W samej rzeczy41 — odparł ksiądz, rozwijając myśl przyjaciela — „jesteśmy sami swoi, a do nich tyle mamy przywiązania, że wolno nam się poskarżyć w cichości. Oni postępują kubek w kubek, jak Stuarty — i skończą, jak Stuarty! Cechuje ich ta sama lekkość uczuć i ta sama niewdzięczność, co tamtych. Kiedy ten nieborak, spotkawszy mnie, zaczął mówić o niewdzięcznikach, to nie potrzebował zgoła wymieniać ich z nazwiska. Poznałem go i w jednej chwili — pojąłem.“
Tu nastała chwila milczenia. Ichmość Panny de Touffedelys nie pisnęły słowa ze wzruszenia i osłupienia — a może i dlatego, że nic nie myślały. Ale zasady monarchiczne Jejmość Panny de Percy, która według własnego swego wyrażenia — wyznawała Religię Królewskiego Majestatu, jęknęły aż w niej. A ten jęk zmienił się w stanowcze zaprzeczenie ostrym słowom księdza:
— „A, mój bracie!“ — odezwała się głosem pełnym wyrzutu.
— „Regalistka, naprzekór wszystkiemu i wszystkim! Bohaterka, naprzekór wszystkiemu i wszystkim! To godne ciebie, moja siostro“ — rzekł ksiądz, obracając ku niej białą swą głowę. — „Więc ty ciągle jeszcze chodzisz w spodniach aksamitnych w paski, i w grubych butach dragońskich? Ciągle jeszcze dosiadasz okrakiem swej klaczy, a wszystko w obronie domu Bourbońskiego!...“
Jejmość Panna de Percy była jedną z amozonek regalistowskiej partyzantki. Nie raz w przebraniu męskiem służyła jako ordonans lub z sztafetą biegała między rozmaitymi wodzami, którzy, podnieśli okolice Maine’u i chcieli pod broń powołać Cotentin. Była tedy czemś w rodzaju słynnego Kawalera d’Eon, jeno bez jego rysu samozwaństwa. Jak mówiono, chadzała niegdyś na podjazdy i to z odwagą, jaką mógłby poszczycić się niejeden mężczyzna. Nie groziło jej niebezpieczeństwo, by piękność lub wiotkość kibici mogła zdradzić jej płeć niewieścią. Przeciwnie, brzydota jej mogła raczej postrach rzucić na wrogów.
— „Teraz jestem już starą panną do niczego“ — rzekła, odpowiadając na drwinki brata z odcieniem smutku, w którym było nawet coś z wdzięku — „i nie mam nawet siostrzeńca w Szkole Paziów, któremu mogłabym przekazać „karabin po ciotce.“ Ale umrę, jak żyłam, wierna naszym władcom i do śmierci nie zniosę, by się kto przeciw nim odzywał.“
— „Ty, moja Percy, więcej warta jesteś niż oni i my razem z nimi!“ — powiedział ksiądz, pełen podziwu dla tego przywiązania dozgonnego, którego już sam nie podzielał. Mówił do siostry po nazwisku, jak do mężczyzny, a w tym zwykłym u niego sposobie przemawiania do niej był rodzaj hołdu, na który ona zasługiwała, ta siostra, ta stara lwica.
Pochwala z ust księdza podziałała na bohaterkę partyzantów, jak ostroga na konia... Zresztą podniety nie potrzebowała, by zakipieć życiem ta natura gorąca, targana ruchliwością nieustanną, a od ukończenia wojen — bezcelową. Na stolik cisnęła gwałtownie pod lampę osnowę swego haftu. W tę kanwę wbijała ona igłę, jak się gwoździe wbija, a z igłą razem wbijała całą niecierpliwość, jaka trawiła jej duszę, odkąd przestała u drzwi ojczystego dworca przybijać czaple i bąki, upolowane własną ręką. Z hałasem zerwała się z krzesła i mimo podagry, chodzić szybko zaczęła po salonie z płonącym wzrokiem i z rękoma w tył założonemi, zupełnie jak mężczyzna.
— „Kawaler Des Touches — w Valognes!“ — mówiła raczej sama do siebie, niż do obecnych.
— „Na rany Chrystusowe,! czemużby nie miał tu być?“ — dodała jednym tchem. Podczas dawnych wojen, na popasach, przy blasku miesiąca, nauczyła się zaklęć i silnych wyrażeń. Nie używała ich wprawdzie na codzień, ale same cisnęły się jej na usta, ilekroć ogarniało ją wzburzenie. Podobnie powraca dzikie i zuchwałe ptactwo do siedzisk swoich z dawna opuszczonych. — „Bo przecie cóż w tem niemożliwego?! Człowiek, co bił się w partyzanckiej wojnie, a nie poległ w niej, życie musi mieć twarde. Zamiast wylądować w Granville, wysiadł pewno ze statku w Portebail albo w zatoce Carteret i zatrzymał się w Valognes, po drodze do swych rodzinnych stron. Pochodzi bowiem, ile mi się zdaje, z pod Avranches.
— „Ale, mój bracie — mówiła dalej, stając przed nim ciężko, jak gdyby dotąd nogi jej tkwiły w tych wielkich butach, o których ksiądz wspominał przed chwilą i jak gdyby na głowie zamiast kfefu z pomarańczowych i zielonych jedwabi — miała jeszcze ciągłe trójgraniasty kapelusz, jaki nosiła za młodu na włosach zwiniętych w pytkę — „ależ mój bracie, skoro jesteś pewien, że to był on sam, Kawaler Des Touches, czemuż go puściłeś, czemu nie zmusiłeś go przynajmniej, żeby się z tobą rozmówił?!“
— „Gonić go! Mówić z nim!“ — odezwał się ksiądz, baraszkując w odpowiedzi na to, co Jejmość Panna de Percy mówiła z powagą i przejęciem. — „Któż goni wicher w polu — i kto rozmówi się z człowiekiem, co jak błędny ognik mignie: fiut! i już go niema, zanim się zdążyło rozpoznać go na dobre. I to jeszcze w taką słotę, jak dziś, Mościa Panno siostro!“
— „O, w tobie było zawsze coś paniczykowa — tego, mój księże! — mówił dalej ów dragon w spódnicy fałdzistej; on zaiste nie miał w sobie nigdy nic panienkowatego.
— „Ja byłabym się puściła za Kawalerem De Touches. Biedny Kawaler!“ — mówiła dalej nie przestając chodzić — „jemu ani przez głowę nie przechodzi, że wy, de Touffedelys, nie macie już zamku Touffedelys, gdzie była nasza generalna kwatera. Nie przypuszcza, że z was teraz takie sobie Jejmoście w Valognes, ani że jeden z jego wybawców zszedł na to, iż wieczorami haftuje u was w salonie!“
— Co pani mówi, Waszmość Panno de Percy? — rzekł baron de Fierdrap — podnosząc nos zagrzebany całkowicie w głębi blaszanego pudełka, w którem nosił swój Tea-Pocket, jak się wyrażał. I nos ten, o nozdrzach drżących z zaciekawienia, zwrócił ku Jejmości Pannie de Percy. Ona zaś chodziła ciągle po bawialni, od kąta do kąta, jak olbrzymie rozmachane wahadło.
— „A prawda! Ty o tem nie wiesz, Fierdrap!“ — przemówił znowu ksiądz. — „Ale siostra moja, jak ją tu widzisz, w całej okazałości falban, jest jednym z wybawców Des Touches’a. Ni mniej, ni więcej, mój drogi! Kiedyśmy w Anglii polowali na lisy, ona tymczasem brała udział w słynnej wyprawie Dwunastu, która wydawała nam się czemś tak bohaterskiem. Opowiadał nam tę wyprawę Sainte-Suzanne raz wieczorem u mego krewniaka księcia de Northumberland. Pamiętasz?... Sainte-Suzanne nie mówił nam, że moja siostra była jednym z tych zuchów. Nie wiedział o tem, i ja sam dowiedziałem się dopiero po naszym powrocie z tułactwa. Utaiła tak dobrze płeć swoją, albo może ci panowie tak umieli dochować tajemnicy, że ją brano za jednego z owej szlachty, która się pomiędzy sobą nie znała. Nawoływali się tylko nawzajem hasłem „Biała Kokarda“. Dałżebyś temu wiarę, że jednym z Parysów naszej Pięknej Heleny była właśnie... moja siostra?!..
— „Doprawdy!“ — rzekł Imci Pan de Fierdrap, nie zważając na ucieszną i teatralną postawę, jaką przybrał ksiądz de Percy przy ostatnich słowach. Bure oczy barona jęły rzucać iskry, jak skałka flinty i nabrały połysku skałki lśniącej stalowym blaskiem. „Doprawdy!“ — powtórzył — Waszmość Panna brałaś udział w wyprawie Dwunastu? Zaczem niech mi Waszmość Panna pozwoli ucałować tę dzielną rękę, bo na mój honor szlachecki — nie wiedziałem o tem zgoła!“
Wstał, wystąpił na sam środek za panną de Percy, ujął ją za rękę, za tę rękę trochę grubą i tak mało dziewiczą, że nawet starość nie zdołała jej wybielić — i ucałował ją z takim rycerskim sentymentem, iż w oczach jakiego poety byłby stanął cały opromieniony, on, staroświecki rybołowca ubrany cudacznie i świecący nosem centkowanym.
Ona zaś rękę podała mu jak królowa. I rozległo się, w dowód hołdu, głośne cmoknięcie, bo hołd był prawdziwie żołnierski, a pocałunek starego zapaleńca zabrzmiał, jak wystrzał z pistoletu. I zaraz potem zamienili oboje na raz — jeden z tych uroczystych ukłonów, o jakich ze słyszenia tylko wiemy, iż je składano, stając do menueta.
— „Moja siostro, de Percy“ — ozwał się ksiądz — „o Des Touches’u będziemy mieli zapewne wiadomości jutro, lecz tymczasem jego pojawienie się nasuwa nam na pamięć jego dzieje; więc dziś wieczorem, przy kominku, czy nie opowiedziałabyś ich od początku do końca, bo Fierdrap zna je tylko po łebkach, jak mówią u nas w Normandyi. Słyszał tę historyę na emigracyi niedokładnie i coraz to inaczej opowiadaną!“
— „I owszem, mój bracie“ — rzekła Jejmość Panna de Percy. Ksiądz tak ją uradował swoją prośbą, że aż poczerwieniała z radości, jeśli można rumieńcem nazwać to, że z jednej barwy, która stanowiła jej cerę, przeszła do innej o mocniejszym odcieniu. — „Ale już wybiła dziewiąta i Jejmość Panna Amata niebawem przyjdzie. To jej pora. I w tem cała trudność: jak przy niej opowiadać o uwięzieniu Des Touches’a, kiedy w tej przygodzie zginął jej narzeczony w sposób tak dziwny i okrutny? Nie można liczyć na to, że biedna dziewczyna jest głucha i czem innem będzie zajęta; bywają dni, w których nieszczęsna zasłona, rozpięta pomiędzy nią a światem, rzednie i przepuszcza odgłosy słów. I kto wie, czy dziś właśnie nie jest taki dzień.“
— „Gdy powietrze jest bardzo przewiewne“ — rzekła Jejmość Panna Urszula de Touffedelys, zajmująca się wiecznie ubogimi chorymi, a ztąd gotowa zawsze do wyjaśniania wad organicznych, których lekarze wyjaśnić nie umieli — „gdy powietrze jest bardzo przewiewne, wówczas możecie być spokojni, że nie usłyszy ani jednej zgłoski z tego, co się będzie mówiło.“
— „O, powietrze jest bardzo przewiewne“ — rzekł ksiądz, wodząc rękami po nogach — „bo całą zawieję przeciągów czuję poprzez jedwabne pończochy. I kiedyż nareszcie każecie Waszmość Panny znieść ze strychu do galonu parawan?“
— „Zatem“ — powiedział baron de Fierdrap, idąc za własną swą myślą — „nie zaczynajmy, póki ona nie przyjdzie, żebyśmy potem nie musieli przerywać.“
Jakoż zegar suchym brzękiem wybił kwadrans na dziesiątą.
Zegar ten przedstawiał wyzłacaną figurkę Bachusa, który stał, odziany skórą tygrysią, i jak zwykły ziemski bednarz podtrzymywał boskiem swem kolanem beczkę; jej dno stanowiło tarczę zegarową, wahadłem zaś było winne grono, obsiędzione przez pszczoły. Na cokole, uwieńczonym bluszczami i powojami, o trzy kroki od kędzierzawego boga, leżał porzucony thyrsos, amfora i puhar... Ciekawie wyglądał taki zegar u starych panien, które pijały tylko mleko lub wodę, a o mytologię bynajmniej tak nie dbały, jak ksiądz de Percy!
Otóż w tejże chwili dzwonek u drzwi odpowiedział na tykanie zegaru, dźwięcząc cienkim głosem w głębi korytarza, wychodzącego na ulicę.
— „Idzie! Nie potrzebowaliśmy długo czekać na nią“ — dodał baron.
I ta, którą oni zwali Jejmość Panną Amatą i od której zależał cały ich wieczór, drzwi otwarła i weszła, nie opowiadając się przez służbę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jules Amédée Barbey d’Aurevilly i tłumacza: Lucjan Rydel.