Jojne Firułkes/Akt trzeci

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Jojne Firułkes
Podtytuł Sztuka w pięciu aktach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom III
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT TRZECI.
Ta sama dekoracja, co w akcie pierwszym, tylko drzwi sklepiku przymknięte od ulicy. W izbie na dwóch krzesłach leży ciało zmarłego Lajbela, przykryte prześcieradłem. Na ziemi pali się w lichtarzu świeca. Nieco dalej na ziemi także stoi zapalony kaganek i szlanka wody, nakryta płótnem. Obok ciała siedzi na ziemi CHANA z załamanemi rękoma. Na łóżku śpi DAWID NUS, na drugiem łóżku siedzi LEJZOR BEM, na trzeciem MAMKA, BALCIA i inne dzieci. W sklepie koło kontuaru siedzi JOJNE z głową opartą o kontuar. Oparta o szafę stoi MARJEM w kącie. W chwili podniesienia zasłony długa pauza. Pod piecem AWRUMEL. Milczenie. Po chwili wsuwa się GUSTA później MEŁAMED.
SCENA I.
ஐ ஐ
GUSTA.

Pst! Marjem! Czy już przyszli grubery?

MARJEM.

Jeszcze nie — ale zaraz przyjdą.

(Gusta wchodzi, skradając się).
MARJEM.
Czy ty się boisz, Gusta?
GUSTA
(potrząsając głową).

Tak, Marjem, ja się bardzo boję śmierci! Ja-bym nie mogła zobaczyć teraz Lajbele. Ja nie mogę nigdy patrzeć na umarłego! To bardzo nie wesoło (po chwili). U nas też nie wesoło... U nas Mozesa słabuje od tej paskudnej awantury na purym bal.

MARJEM.

Ona może z tego słabować, Gusta — ona miała wielki wstyd i ona teraz już nigdy za mąż nie pójdzie, bo ona już teraz nie jest uczciwa dziewczyna.

GUSTA.

Ty wiesz, Marjem... ja słyszałam, że Dawid Nus chce po mnie swatów przysłać.

MARJEM.

Dawid Nus? On to chce na złość Mozesie zrobić.

GUSTA.

Może i tak, Marjem, ale ja biedna dziewczyna, u mnie niema posagu, to ja chętnie pójdę za Nusa.

(Pukanie do drzwi sklepiku. Jojne wstaje i zagląda przez drzwi).
MEŁAMED.

Czy tu jest Awrumel belfer?

JOJNE.
Jest — wejdźcie, rebe.
MEŁAMED
(wchodząc).

Ja nie powinienem nigdy już wejść na twój próg, Jojne... Ty mi zrobił dużą krzywdę i zwyczaje pogwałcił. Ty Nusowi maskę zdarł, mnie to rebice opowiadała. Ona się tak zmartwiła, że miała chorość przez dwa dni. Ja ciebie powinien był do sądu pozwać, ale ja tego nie chcę robić, bo ja wiem, że ty jesteś głupi i że ty może był pijany.

JOJNE.

Rebe! Lajbele umarł — on tam leży.

MEŁAMED.

Ja wiem: ja przyszedłem tobie powiedzieć, że ja nie chcę, żeby ty do mnie do szkoły przychodził. Jabym przez ciebie mógł stracić wszystkie ucznie w szkole. Ty mówił wczoraj na ulicy, że Lajbele umarł przez to, że w szkole niema powietrza i wilgoć jest. Nu — może jaka kobieta cię posłyszeć i swego syna odemnie z nauki odebrać.

JOJNE.

Wszystkie to zrobić powinny.

MEŁAMED
(wściekły).

Ty się wściekł? Ja tobie zakazuję to mówić! ja tobie proces zrobię za to, że ty mnie interes psujesz! Lajbele umarł nie z tego, że mało było powietrza, ale z tego, że ten głupi belfer Awrumel z nim za dużo gadał, objaśniał mu. On miał małą głowę, a w taką małą głowę jest tyle miejsca, co na elementarz potrzeba. Niech on całą książkę na pamięć umie, to jemu dosyć roboty.

JOJNE.

Ty mnie chcesz proces wytoczyć, mełamed? Może nawet jabym taki proces przegrał — ale ty przegrałbyś swój proces, jakby ci go Bóg wytoczył. Tam Lajbele świadczyłby przeciw tobie!

MEŁAMED.

I ty i Awrumel belfer jesteście dwa warjaty! Ty i jemu powiedz, że ja jego w mojej szkole nie chcę mieć. Niech on już z cmentarza do mnie nie przychodzi, bo on mi swoją głupotą wszystkie dzieci ze szkoły wystraszy. On nie ma u mnie miejsca!

(Wychodzi i spotyka się we drzwiach z gruberami).
GUSTA
(przerażona).

Marjem... żałobnicy idą... ja się bardzo boję.

(Ucieka do kąta).
JOJNE.

Marjem, powiedz ty Chanie, że idą grubery.

MARJEM.

Ty sam idź do niej, Jojne; ja się boję do niej mówić, ona bardzo zgryziona!

JOJNE
(idzie do Chany).
Chano, idą żałobnicy... wstań, zrób miejsce dla trumny...
CHANA
(lamentuje).

O! Och, ja nieszczęśliwa matka! co ja teraz pocznę bez mojego syna! bez mojego kochanego Lajbele!

JOJNE.

Nie płacz, Chano! ty źle robisz, krzycząc tak i lamentując. Pomyśl tylko — ty sama siebie teraz żałujesz i nad sobą płaczesz, nie nad biednym Lajbele, bo jemu lepiej teraz, niż przedtem.

AWRUMEL.

Lepiej, Chano, lepiej!

CHANA

Dlaczego jemu lepiej? Przecież on miał co jeść i do chederu go oddałam, jak miał trzy lata. Inne matki nie zmogą się tak wcześnie i dzieci ich dopiero w piąty rok do chederu idą, a jego posłałam na naukę, jak jeszcze był taki maleńki... I dziś go muszę karawaniarzom oddać!

AWRUMEL.

Dlatego właśnie, Chano, dlatego, żeś go takiem maleńkiem dzieckiem do chederu posłała, teraz go karawaniarzom oddać musisz.

CHANA
(patrząc szeroko rozwartemi oczami na Jojnego i Awrumela).

Co on mówi, Jojne? Czy on prawdę mówi?

JOJNE.
On prawdę mówi!
(Na progu sklepiku ukazują się obaj karawaniarze. Przez drzwi widać gromadkę dzieci, które cicho zaczynają śpiewać pieśń żałobną).
CHANA
(na klęczkach płacze).

Ja chciałam dla niego dobrze! Ja chciałam, żeby on od maleńkości był nauczony!

JOJNE.

Ale on był za słaby, a nauka za silna, Chano. Był on, jak ten kwiat... on potrzebował światła i powietrza, a tyś mu wszystko odebrała, Chano!

CHANA
(na widok wchodzących gruberów).

Nie bierzcie go jeszcze! nie bierzcie go jeszcze!

(Mamka wychodzi z dzieckiem na ulicę).
AWRUMEL.

Szczęście, że nie większe nieszczęście.

CHANA.

Szczęście, że nie większe nieszczęście!

(Żałobnicy biorą ciało Lajbela w prześcieradle).
1 ŻAŁOBNIK
(kłaniając się przed Chaną).

Gdzie tate tego dziecka?

CHANA
(ponuro).
Tate niema: ojciec uciekł.
ŻAŁOBNIK.

Matko, niech ci przebaczy! (Zwraca się do dzieci). Bracie, niech ci przebaczy! Siostro, niech ci przebaczy!

(Przez uchylone drzwi widać żydów, mężczyzn, stojących na ulicy. Lejzor Bem; Jojne, Awrumel wychodzą za ciałem. Żałobnicy wychodzą ze sklepiku. Nus przewraca się na łóżku i zakopuje w bety. Pozostają same kobiety.


SCENA II.
MARJEM, GUSTA, CHANA, NUS śpi.
ஐ ஐ
CHANA
(lamentując).

O, Lajbele! Lajbele! byłoby lepiej, żebyś wcale na świat nie przyszedł!

MARJEM.

Nie krzycz, Chano!... masz jeszcze inne dzieci!

CHANA
(j. w., ubiera się do wyjścia).

Och! teraz muszę patrzeć jak go do trumny kładą! Och, ja muszę iść do ochrony!... ja muszę gotować...

MARJEM.

Idź lepiej do roboty, Chano; może ci to zejdzie z głowy.

CHANA

Nie zejdzie mi to z głowy! Tyle pieniędzy, co ja na szkołę wydałam — i teraz to wszystko karawaniarze zabrali... Balcia, ty trzewiki po Lajbele jutro weźmiesz; ja ciebie do chederu zaprowadzę. Ty się ucz!

(Wychodzi lamentując).
MARJEM.

Ja pójdę z tobą, Chano. Tobie będzie weselej na ulicy.

(Wychodzi za Chaną).


SCENA III.
GUSTA, później MOZESA, NUS śpi.
ஐ ஐ
GUSTA.

E! iść za mąż, to wieczne lamenty i zmartwienia! a nie iść za mąż — grzech! Jabym wolała nie iść... ale chciałabym iść... Mozeso! (Mozesa wychodzi wolno; jest słaba i zmieniona) — Dlaczego ty, Mozeso, wstała? Czemu ty nie leżysz, kiedy ci ciotka pozwoliła? Ja za ciebie w sklepie posiedzę.

MOZESA.

Ja chciałam porządek w sklepie zrobić, obliczyć, co jest towaru i wszystko zabrać... Chyba, że ty, Gusta, może chcesz po mnie handel wziąć?

GUSTA.

Co tobie, Mozeso? Dlaczego ty chcesz handel zwinąć?

MOZESA.

Bo ja teraz nie mam dla kogo pracować, Gusto. Jak ty była mała i Chana, nasz brat był mały, a ojciec jeszcze, choć w szpitalu, ale żył — to ja musiałam pracować w handlu, żeby dla was wszystkich na życie starczyło. Ale teraz ty, Gusta, jesteś duża dziewczyna, Chaim jest u blacharza, biedny nasz ojciec na cmentarzu — to i ja mogę nie handlować więcej, Gusto... i odpocząć.

GUSTA.

Ty już pracować nie chcesz, Mozeso? ty sił nie masz do pracy?

MOZESA.

Nie, Gusto, ty mnie nie rozumiesz. Ja do pracy siły mam, tylko ja do handlu sił nie mam. Ja nie umiem obliczyć zarobku na każdem kawałku koronki i wstążki; ja nie potrafię już tak zrobić, żeby kundmana oszukać na wszystkiem (po chwili). Ja dawniej to dla was zrobiłam — i innych ludzi oszukiwałam nieraz, żeby wam ciepłą strawę dać... ale ja tego robić dziś dla siebie nie chcę i nie będę...

GUSTA
(siada u jej nóg).

Ja ciebie dobrze nie rozumiem, Mozeso. Ale mnie się zdaje, że ty jesteś bardzo mądra, więc to, co mówisz, musi być mądre i dobre. Ale dlaczego ty za mąż iść nie chcesz? Ty ciotkę bardzo tym uporem gniewasz. Może tobie chodzi i o ten wstyd, co tobie Nus na purym bal zrobił? Aj, Mozeso! on bardzo bogaty, bardzo tego żałuje i on mówi, że on tak przez zazdrość do Jojnego zrobił. On mówił, że jak ty gonie zechcesz, to on się ze mną będzie żenił...

MOZESA.

Jeżeli masz go w myśli, to idź za niego, Gusto — ale mnie się zdaje, że ty o Szmulu myślisz, Gusto, więcej i lepiej, niż o Nusie.

GUSTA.

Może, Mozeso, Szmule mi się więcej podoba — ale Szmule nie ma jeszcze nic i ledwie parę rubli zarobi. Co to za mąż! A Nus już czeladnik. Jak Nus po mnie przyśle, to pójdę za Nusa. A ty, Mozeso? ty musisz także iść za mąż. To grzech u nas, jak kobieta zostaje bez męża...

MOZESA.

Niech już będzie na mnie ten grzech, Gusto.

GUSTA.

Dzieci mieć nie będziesz, Mozeso!

MOZESA
(z wielką powagą).

Gusto! u nas żydów jest tyle biednych dzieci, co matek nie mają — one będą moje dzieci!

GUSTA.
To nie wszystko jedno, Mozeso! No — zrób, jak ty chcesz; ty już duża jesteś, ty wiesz, co lepiej. Ja tymczasem wezmę dzieci i pójdę z niemi na spacer. One bardzo smutne po Lajbele... (wybiega po dzieci). Ajzyk, Boruch, Bałcia! pójdziemy na spacer!
Nus się budzi; opiera rękę na łokciu i patrzy przed siebie).
GUSTA
(wybiegając z dziećmi).

Ja za godzinę odprowadzę dzieci. Czy ty tu będziesz, Mozeso?

MOZESA.

Nie wiem, Gusto.

SCENA IV
MOZESA i DAWID NUS.
Mozesa wchodzi za kontuar, układa rzeczy w porządku w pudełkach, owija je w papier, chwilę szuka papieru pod kontuarem, wyjmuje z szafki kapelusz, potem wchodzi do izby, szukając papierów pod łóżkiem. Spotyka się nagle ze wzrokiem Nusa, który wstaje i siada na łóżku. Mozesa cofa się, lecz on zrywa się i wyciąga do niej ręce.
MOZESA.

Czego ty chcesz, Nus, odemnie?

DAWID NUS.

Przebacz ty mnie, Mozeso!

MOZESA.

Ja ci odrazu przebaczyłam, Nus. Ciebie zły duch opętał i przez ciebie mówił; bo człowiek taki, jak ty, złym być nie mógł.

NUS
(po chwili gwałtownie)

Dlaczego ty nie chcesz być moją żoną, Mozeso? Czy dlatego, że ja ciemny prosty żyd? Ale ty źle myślisz o mnie, bo choć ja, tak jak Jojne, książek nie czytał i nie czytam, to przecież ja umiem liczyć, grosze robić i, jak będę miał własną piekarnię, to ja potrafię interes prowadzić.

MOZESA.

Właśnie, Nus, ja lękam się, że ty za mądrze i za dobrze prowadziłbyś swój interes... a ja nie byłabym dla ciebie na żonę zdatną. A potem, ty może myślisz Nus, że ja mam jaki posag i dlatego się na mnie łakomisz. Ja nic nie mam w handlu ci pomagać nie będę. A nawet nie mógłbyś powiedzieć, żeś wziął czystą i uczciwą dziewczynę, boś sam się o to postarał, żeby ludzie mówili inaczej.

NUS.

Jak się z tobą ożenię, Mozeso, to ludzie przestaną na ciebie gadać.

MOZESA.

Ludzie nigdy żle nie przestaną o drugich mówić. A potem, Nus, tobie nie o mnie chodzi, ale o ten pół sklepik i mój zarobek. Tylko ja przedtem pracowałam dla mojego rodzeństwa, a teraz miałabym na ciebie pracować?!

NUS.
Nie na mnie, Mozeso; ale na nas oboje i na nasze dzieci. Myby mogli jeszcze nawet do pieniędzy dojść... mieć nawet dużo pieniędzy — parę sto rubli — jakby my się bardzo oszczędzali i byle czem obchodzili.
MOZESA
(patrząc w oczy Nusa).

A co potem byłoby, Nus?

NUS.

Ny — jakto co potem?

MOZESA.

Tak — potem, jakby my mieli pieniądze?

NUS.

Ny — toby... toby my mieli pieniądze, tak jak inni bogaci żydzi.

MOZESA.

Nie, ja tego nie chcę, Nus.

NUS
(z coraz większą złością).

Tobie ten głupi Jojne w głowie przewrócił? Ny — ja myślał, że jak ty przez niego taki wstyd miała na purym bal, to ty się od niego odwrócisz i zrozumiesz, że taki zabity i głupi Jojne, to tylko wstyd może dziewczynie przynieść. Bo on się z tobą nie ożeni — on handel zmarnuje... on niedługo będzie po ulicach chodził i będzie taki, co to dzieci będą na niego kamieniami ciskały. Ty się sama od niego odwrócisz, Mozeso.

MOZESA.
Nie, Nus, ja i wtedy się nie odwrócę od Jojnego.
NUS
(j. w.).

I ty także, Mozeso, będziesz z nim po prośbie, jak żebrak, chodziła, bo i ty nie jesteś, jak każda uczciwa i mądra żydowska kobieta, co chce za mąż iść, pracować, mieć dzieci i handlować, po to, aby do czegoś dojść. Ty także zmarniejesz, bo ty zwarjowała, Mozeso. Ty jeszcze głupsza od Jojnego! (z coraz większą złością). Jak ty myślisz? — może ja cię będę bardzo prosił? To ty się mylisz! Jaby tobie łaskę był zrobił, żebym taką wygonioną pannę chciał za żonę wziąć. A tak, ja wezmę Gustę... a ciebie niech djabeł porwie!

(Wściekły, rzuca się na łóżko i okrywa się z głową).
MOZESA
(stoi chwilę, patrzy na niego, potem mówi z westchnieniem).

Biedna Gusta!...

SCENA V.
MOZESA, JOJNE, AWRUMEL, NUS (śpi).
Jojne wchodzi wolno i, niewidząc Mozesy, która wróciła do sklepiku, siada przy kontuarze i opiera głowę na ladzie.
ஐ ஐ
MOZESA.

Jakto? jużeście wrócili? Nie byliście na cmentarzu?

AWRUMEL
(cicho).

Jojne od śmierci Małki nie może patrzeć na otwarty grób i słuchać, jak śpiewają „Kolerachmen“. Ja jego sam namówił, żeby do domu wrócił, bo źli ludzie mogą powiedzieć, że on robi jakie sztuczki.

MOZESA
(smutno).

Jak on nie może o Małce zapomnieć!

AWRUMEL.

On o niej nigdy nie zapomni, Mozeso. Ona była dla niego jak słońce! Ona, jak umierała, to swoją duszę w niego przelała i dlatego on już będzie do śmierci do niej należał — bo on jej wszystko winien, co jest w nim lepszego, Mozeso!

MOZESA
(składając ręce na piersiach).

A ja będę także do śmierci do Jojnego należała, bo ja winna mu to, co jest we mnie lepszego, Awrumel!

AWRUMEL
(patrzy na nią uważnie).

Ja ciebie dopiero teraz rozumiem, Mozeso!

MOZESA
(milczy chwilę — idzie do kontuaru, składa rzeczy, potem patrzy na Jojnego).

On nikogo z nas nie widzi. On cały jest w myśli tej chwili, kiedy Małkę w grób kładli... A ja chciałabym z nim pomówić, Awrumel.

AWRUMEL.

Pomów ty z nim, Mozeso! Mnie rebe ze szkoły wygnał. Jojne mi to mówił; ja sobie siądę na schodkach przed sklepem. Słońce już zachodzi, ale jeszcze go trochę jest. A słońce nic nie kosztuje, ono nas wszystkich jednakowo grzeje... czy bogatych, czy biednych.

(Wychodzi i siada na stopniach przed sklepem, ale drzwi są przymknięte).
MOZESA
(wychodzi cicho do Jojnego i dotyka jego ramienia).
JOJNE
(podnosi oczy łez pełne).

Kto mnie woła?

MOZESA.

To ja, Jojne. Daruj mi to, że ci tu przeszkadzam w myśleniu, ale ja chciałam ci powiedzieć ważną rzecz, Jojne. Ja zwijam handel i wyjeżdżam z Warszawy.

JOJNE.

Dlaczego ty to robisz, Mozeso?

MOZESA.

Ty wiesz, dlaczego ja to robię, Jojne!

JOJNE
(po chwili).

Ty dobrze robisz, Mozeso, ty bardzo dobrze robisz. Dziękuję ci — ja teraz także wiem, co zrobię. Ty, kobieta, miała więcej odwagi, jak ja. Mnie wstyd przed tobą, Mozeso!

MOZESA.

Ja ci powiem, Jojne, dlaczego ja miałam więcej siły. Bo ja ją brałam od ciebie. A ty nie miałeś zkąd brać odwagi i chęci. Ta, co była twoją siłą — ona w grobie!

JOJNE.

Ale, choć ona w grobie, ona zawsze przy mnie. Ale, gdzie ty jedziesz, Mozeso? dokąd? co będziesz robiła?

MOZESA.

Z Galicji przyjechały tu dwie żydówki. One mnie mówiły, ża tam miłosierni ludzie założyli tanie kuchnie dla biednych i że tam trzeba pomocnic. Ja prosiłam już dawno, żeby mi się o takie miejsce wystarały. I wczoraj mi powiedziano, że takie miejsce jest.

JOJNE.

Dlaczego ty chcesz tak daleko jechać Mozeso? Ty możesz i tutaj taką pracę mieć i tak samo drugim służyć.

MOZESA.

Nie, Jojne, ja tak samo drugim służyćbym tu nie mogła...

JOJNE.

Dlaczego? Przecież wszyscy biedni są jednakowi.

MOZESA
(cicho, po chwili wahania).

Tak, Jojne,.. ale ja tutaj nietylko biednych miałalabym w sercu. A im trzeba się oddać całą duszą; ty sam tak mówiłeś, Jojne... Ja muszę odjechać, koniecznie... Bądź zdrów, Jojne... Dziękuje tobie, żeś mi powiedział, co ja mam robić w życiu i że nie sam handel mi w życiu pozostał.

JOJNE.

Idź spokojnie Mozeso! Ja tobie także dziękuję; tu przy tobie było mi cicho i dobrze. Ty i Awrumel, jedni nie śmieliście się ze mnie i słuchali tego, co ja powiedziałem. Inni żydzi na mnie rzucali obelgi i patrzyli, jak na warjata, bo ja nie jestem jak oni i zowią mnie nieposłusznym warjatem.

MOZESA.

I mnie także nazywają nieposłuszną, Jojne, za to, że ja za mąż nie chcę iść według woli familji i swatek. Oni mówią, że każda żydówka musi iść za mąż, musi! I gdybym tu została, nie miałabym ani chwili spokoju. Dlatego z tąd pójdę, bo ja nie mogę być ta-kiem na targu zwierzęciem, które kupić przez swatów koniecznie trzeba! (po chwili). Ja jednak zostałabym tutaj, gdybyś ty mi to kazał, Jojne!

JOJNE.

Nie — idź lepiej, Mozeso! U ciebie także dusza inna. Ty mogłabyś zostać żoną niekochanego przez ciebie człowieka i być taką nieszczęśliwą, jak była ze mną Małka (gorączkowo). Nie! nie! nie! nie trzeba!

MOZESA
(silnie, patrząc w oczy Jojnego).

Ty gdybyś zechciał mnie, ja zostałabym, Jojne!

(Zakrywa twarz).
JOJNE
(zdziwiony).

ja? ja? coś ty powiedziała, Mozeso?

(Chwila milczenia. Słychać cichy śpiew, w żargonie Awrumela po za drzwiami sklepiku).
JOJNE
.

Ja ciebie nie zatrzymam, Mozeso! idź lepiej odemnie!

MOZESA
(postępuje ku drzwiom).

Bądź zdrów, jojne!

JOJNE.

My się nieraz jeszcze spotkamy, Mozeso, my oboje nieposłuszni... My po jednych ścieżkach chodzimy.

(Słychać łoskot od uderzenia we drzwi kamieniem i jęk Awrumela).
MOZESA.

Co to jest?

(Drzwi się uchylają, wchodzi przez nie Awrumel, trzyma w ręku kamień).
AWRUMEL.

Jojne! dzieci już na mnie kamieniami rzucają.

JOJNE.

Za co, Awrumel? za co?

AWRUMEL.

Za to, że ja siedział na słońcu i wiersze sobie układał... Ja zapomniał, że ja na ulicy i moje wiersze zacząłem śpiewać; mnie było dobrze, mnie było ciepło — ja był rad, ja się weselił — ja piosneczki chciał układać... i nagle ja dostał kamieniem w głowę. O! takie małe chłopaki, takie dzieci śmiały się ze mnie i zaczęły na mnie piaskiem i kamieniami ciskać! Takie małe! (po chwili). I ja nie mogę więcej na słońcu siedzieć i moje wiersze śpiewać! (po chwili). Tam są moje uczniowie z chederu! Oni już wiedzą, że mnie rebe wygnał!

JOJNE.

Złe! złe dzieci!

AWRUMEL.

Nie dzieci złe, to ich rodzice złe, bo nie nauczyli swoje dzieci litować się i kochać ludzi.

JOJNE.

Ja pójdę — ja te dzieci ukarzę!

(Idzie ku drzwiom, otwiera je; widać gromadkę dzieci, które z piskiem uciekają; Jojne patrzy za niemi i później wraca na front sceny).

Nie, Awrumel, ja tych dzieci ukarać nie mogę! Ja tak samo robił, kiedy ja był mały! A przecież ja sam winny temu nie był! Ty dobrze mówisz, że rodzice temu winni, Awrumel! (Po chwili). Ale ja pójdę! ja im powiem to, co im rodzice powinni powiedzieć. (Otwiera drzwi i opiera się o nie; mówi zwrócony do gromady dzieci). Dlaczego wy, dzieci, na biednego starca kamieniami ciskacie? On wie, co nędza, co bieda, co zmartwienie, co niedola. On całe życie dzieci nauczał i był dobry dla nich. On dziś starej głowy nie ma gdzie złożyć, bo on chciał waszego dobra! I dlatego, że on garbaty, wy mu w słońcu nie dajecie siedzieć...

JEDNO z DZIECI
(podnoti kamień i ciska nim na Jojnego; inne z krzykiem).

Jojne, Jojninke! a ungehorter!

(Uciekają).
AWRUMEL.

Podnieś ten kamień, Jojne! I ty będziesz jednym z tych, na których dzieci kamieniami rzucają...

(Jojne schyla się po kamień. Mozesa cofa się przerażona patrząc na Awrumela).
MOZESA.

Dawid Nus to także powiedział.

JOJNE.

On to mógł powiedzieć, Mozeso, bo Nus został się w duszy taki sam, jak te dzieci, okrutny. Teraz, Awrumel, każdy z nas ma kamień na drogę, na życie!

MOZESA.

O! i ja chciałabym mieć też taki kamień Jojne!

JOJNE.

Ty już go miałaś, Mozeso, tam na purym bal, kiedy ci Nus obelgę w oczy cisnął; to był kamień cięższy i gorszy, niż ten, Mozeso! Ty go będziesz mieć w sercu życie całe.

MOZESA.
Tak, Jojne, ty to dobrze powiedziałeś. Bądź zdrów, bądź zdrów Awrumel!
(Odchodzi powoli, przyglądając się Jojnemu i przymykając drzwi).
AWRUMEL.

To dobra i szlachetna dziewczyna! Ona byłaby dobrą dla ciebie żoną, Jojne.

JOJNE.

Ani ona, ani żadna! Nie mów mi nigdy o ożenieniu, Awrumel!

AWRUMEL.

Ja też pójdę, Jojne... Ja pochodzę po chederach, może mnie gdzie wezmą. Ale rebe Ajzyk musiał już i innym mełamedom o mnie powiedzieć... I tak mi już przyjdzie na starość gorzkie łzy wylewać i chyba żebrać po miłosiernych ludziach.

JOJNE.

Dokąd ja będę miał co jeść, ty Awrumel, nie będziesz głodny! Ty się ze mną dzielił twojem myśleniem, twoją nauką; ty mnie objaśniał, jak ona, jak Małka, kiedy jeszcze żyła. I mnie się zdawało czasem, że to ona mi ciebie zesłała, żebyś ty mnie oświecił i z ciemności i z głupoty wywiódł. Ty był dla mnie więcej, niż ojciec, i ja ciebie bardzo kocham, mój stary przyjacielu!

AWRUMEL.
Ja będę jeszcze pracy szukał. Ja jeszcze napisał trochę hebrajskich i żargonowych wierszy... Jabym chciał złożyć tyle pieniędzy, żeby w książkach wydać... Aj! aj! żeby mi się to udało! jaki jaby szczęśliwy był!
SCENA VI.
CIŻ SAMI i STARY FIRUŁKES, wchodzi wolno i staje zdziwiony.
ஐ ஐ
FIRUŁKES.

Ty nie na kirkucie?

JOJNE
(cicho).

Nie... mnie głowa boli!

FIRUŁKES.

To się przejdź... przeluftujesz się, to cię bolenie odejdzie.

JOJNE.

Ja w sklepie zostanę; a potem ja chciałem z tatą pomówić.

FIRUŁKES
(ciągle zły i zmieszany; pod chałatem ma pakunek, który stara się ukryć).

Ja dzisiaj czasu nie mam!

JOJNE.

Ja długo mówić nie będę... (po chwili z drżeniem trwogi). Tate, ja ztąd pójdę precz!

FIRUŁKES.

Zkąd? gdzie?

JOJNE.
Ze sklepu, z handlu.
FIRUŁKES.

To idź... Ja ci mówił, cobyś się luftował.

JOJNE.

Ja nie na spacer; ja chcę iść, tate, ale zupełnie od ciebie w świat, między ludzi!

FIRUŁKES.

Widzicie go! w świat! Czy ty pił dzisiaj dużo wejn? co?

JOJNE.

Ja nic dziś nie pił, tate.

FIRUŁKES.

Ty musiał pić — ty jesteś getrocket! Ty pójdziesz, ale jutro ze mną na giełdę pod bank; ty zobaczysz, jak się interesa robią. Ja ciebie z handlu zwolnię, bo ty osioł jesteś zabity... ale ty ze mną pod bank iść musisz!

JOJNE.

Ja nie pójdę z tobą, tate!

FIRUŁKES
(wściekły, bijąc kijem o podłogę).

Pójdziesz! Ja ciebie nauczę słuchać ojca! Ty mnie zadużo kosztujesz, a nic nie robisz;, ty mnie tyle kosztujesz, co kamienica, a w kamienicy mieszkają lokatory i płacą komorne, a w tobie nikt nie może mieszkać i ty próżny stoisz i żadne procenty nie niesiesz. Ja tobie znów nowy chałat kupił na wiosnę. Un mnie ten chałat tyle kosztował, coby mnie kosztowało, cobym kamienicę odtynkował — tobym podniósł komorne; a tak ja nie mogę podnieść komorne. Ty wiesz teraz, co ty mnie kosztujesz? ty... warjat!

JOJNE.

Ja też nie chcę więcej cię kosztować, tate, i nie chcę od ciebie ani jadła, ani chałata. Ja sobie pójdę i sam na siebie zarobię.

FIRUŁKES
(j. w.).

Siste! jak ty możesz zarobić? co ty możesz narobić? Ty! Do handlu trzeba mieć i kepełe i serce. A ty nie masz ani jedne, ani drugie.

JOJNE

Ja nie chcę handlować, ja pójdę za robotnika.

FIRUŁKES.

Oj waj! ty się wściekł z gorąca? Jojne, Jojninke, ja poślę po policję, niech oni ciebie do szpitala odwiozą!

JOJNE
(już coraz energiczniej).

Niech tate nie krzyczy. Ja ani warjat, ani pijany. Ja wiem, co mówię. Ja chcę tylko mieć co zjeść i gdzie spać, a pieniędzy zbierać nie chcę, bo takie pieniądze to zawsze z krzywdą biednych zebrane!

FIRUŁKES.
Pieniądz jest pieniądz; jak on jest w mojej kieszeni, to on już mój. Jak go drugi głupi mnie sam w ręce pcha, jabym był warjat, żebym ja go nie wziął.
JOJNE.

Ale ty, tate, często wydzierasz taki pieniądz drugiemu, a nie on sam ci ten pieniądz oddaje!

FIRUŁKES.

To jego wina... Czemu ja od niego jestem mądrzejszy i silniejszy? Żebym ja był taki, jak ty, tobym dziś nie był mądry Firułkes, kupiec Firułkes — ale kapcan Firułkes...

JOJNE.

Ale ja, tate, będę kapcan i chcę pracować, jak inne kapcany. Dlaczego ja miałbym ludzi oszukiwać? Czy nie mam takich samych rąk, jak inni ludzie? Ja mam takie same plecy do dźwigania ciężarów, jak inni ludzie — ja chcę pracować, jak inni ludzie!

FIRUŁKES.

Handel jest lżejszy i zyski niesie.

JOJNE.

A dlaczego my mamy tylko lżejsze mieć roboty i większe zyski? Nie, tate, ja z tobą nie zostanę, ja się od ciebie pieniędzmi obracać nie nauczę. Ja na to był zawsze zabity — dlatego ja pójdę!

FIRUŁKES
(w pasji).
A! ty teraz iść chcesz, kiedy ty mógłbyś odrobić to, co ja na ciebie wydał na maleńkiego!
JOJNE.

Jeżeli ja co zarobię, to ja tobie oddam, tate — ja się postaram.

FIRUŁKES.

A gdzie ja mam na to pewność? Jak ty tu jesteś, to ja mam pewność, że ty może co zaczniesz; a jak ty będziesz po świecie ganiał, to ja za tobą pędzić nie będę.

JOJNE.

To próżno, tate... ja nie zostanę, ja dłużej twojego chleba jeść nie będę!

FIRUŁKES
(podnosząc kij).

Ja ciebie ściągnę kijem przez głowę, to ty się upamiętasz!

JOJNE
(chwytając kij w powietrzu).

Tate! ty mnie nie trącaj! Ty możesz na siebie i na mnie nieszczęście ściągnąć!

(Firułkes stara się uspokoić, ale nie może; chodzi tu i tam, nareszcie staje i krzyczy).
FIRUŁKES.
Gaj weg! ty wyskrobek! Niech cię djabeł porwie!
(Jojne idzie ku drzwiom, zatrzymuje się i ogląda na ojca).
JOJNE.
Bądź zdrów, tate!
FIRUŁKES.

Gaj weg!

(Jojne wychodzi i przymyka drzwi za sobą. Podczas sceny Jojnego z ojcem Awrumel wyszedł cicho ze sklepu).


SCENA VII.
FIRUŁKES, NUS (śpi), później JOJNE.
ஐ ஐ
FIRUŁKES
(chodzi chwilę po sklepie, pluje, mruczy, potem zabiera w kieszeń niektóre przedmioty z szafy, zagląda do izby i mówi, nie widząc Nusa, zakopanego w bety).
Niema nikogo! (Patrzy na przedmioty znajdujące się w izbie, i mówi) — Ny! co to warte? To nie warte? To nie warte i dwudziestej części tych pieniędzy, co mi asekuracja zapłaci... Uni na tem jeszcze dobry interes zrobią... że ja ich łachy zaasekurował! (Idzie ku drzwiom i spogląda przez nie). Ten szmendryk poszedł, już poszedł... A niech idzie, niech go djabeł porwie! Taki syn; to żaden syn! Trzeba się spieszyć, zanim kto wróci. (Wraca; wyjmuje butelkę z naftą z kieszeni). Nafta (wącha). Nafta z benzyną, to się najlepiej pali! (Kropi naokoło kontuaru podłogę, wyjmuje z kieszeni wióry, które rozrzuca dokoła; macza paczkę wiórów w nafcie i wciska pod kontuar, potem wyjmuje z kieszeni zapałki i zapala. Robi to wszystko gorączkowo; chwilę czeka. Widząc, że dym wydobywa się z pod kontuaru, biegnie ku drzwiom i, będąc przy nich, obraca się triumfująco do publiczności). Tak się robi pieniądze! So macht man Geld!!
(Chce wychodzić, otwiera drzwi i staje jak wryty, spostrzegając Jojnego).
FIRUŁKES
(bardzo szybko).

Czego tu chcesz?

JOJNE.

Ja wróciłem, tate; chciałem książki zabrać, co one są w kuferku Małki...

(Chce wejść).
FIRUŁKES
(j. w.).

Tu niema nic dla ciebie — idź precz!

JOJNE
(postępując na próg, prawie siłą rozpaczliwą).

Ja muszę mieć te książki, tate... ja nic już od ciebie nigdy nie zechcę, tylko daj mi te książki!

FIRUŁKES
(ochrypłym głosem).

Gaj weg!

JOJNE
(spostrzegając dym).

Tate! tam się pali! pali się w sklepie!

FIRUŁKES
(z wściekłością).

Cicho! stul pysk! Pali się — to moje!

JOJNE.
Ale tam się spalą rzeczy Chany i Marjem i moje książki!
(Biegnie do kontuaru. Nus się budzi, zrywa się z łóżka i staje na przejściu między izbą i sklepikiem Jojne gasi ogień).
FIRUŁKES
(jak szalony).

Nie gaś! nie gaś! Zostaw, chodź ze mną, wynoś się!

JOJNE.

To wióry! to nafta! Co to? kto to podłożył (z krzykiem). To ty! to ty, tate! Ty sam ten ogień podłożył!

FIRUŁKES
(siniejąc z gniewu).

Ty milcz! Tobie sądzić ojca nie wolno!

JOJNE.

Ty dla pieniędzy chciał podpalić! podpalacz!

DAWID NUS
(wychodząc ze sklepu).

Podpalacz! Ja pójdę po policję! Niech cię wezmą w kryminał!

JOJNE
(cofając się).

Ty, Nus, był także tutaj?

NUS.
Ja był! ja spał! ja.... ja byłby się spalił!... Niech was obu wezmą w kryminał!...
JOJNE.

To nie on... to nie tate... to ja!...

NUS.

Wy dwaj! Ja was dwóch z naftą i wiórami złapał!...

FIRUŁKES
(w ataku apopleksji).

Ja? w kryminał? — i to przez mego syna, co mnie z sekretu wydał?!... Ja?!... (Bije rękami w powietrzu i pada na ziemię). O!...

JOJNE
(podbiega do ojca).

Tate! tate! co tobie?!

FIRUŁKES
(chrapliwie z największym wysiłkiem).

Precz! precz! ty zły syn! ty mnie zgubił, ty bądź przeklęty!! (Unosi się trochę i mówi strasznym, chrapliwym głosem następujące przekleństwa): Żebyś dostał ciężkiej choroby! Nigdy dla ciebie niema wesela! Masz zawsze chodzić w wielkiem zmartwieniu! Żebyś się wiecznie skarżył na swój los! Bądź przeklęty!!

(Umiera).
DAWID NUS
(porywa kij Firułkesa i dotyka nim Jojnego).

Idź precz ztąd, Jojne! Ty pod przekleństwem! Ojciec cię przeklął... Ty pod jednym dachem z ludźmi być nie możesz; ty już do ludzi żywotne nie należysz... Ja ciebie nawet do kryminału nie oddam, bo dla ciebie niema gorszej kary, jak przekleństwo! Precz, ty nieczyste stworzenie!

(Kijem usuwa Jojnego ze sceny, który się cofa, zakrywając oczy rękoma).
Zasłona wolno spada.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.