Jeden trudny rok/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Dąbrowski,
Tadeusz Kwiatkowski
Tytuł Jeden trudny rok
Podtytuł Opowieść o pracy harcerskiej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1938
Druk Drukarnia „Linolit”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


TRZY LISTY

Markus przesyła pozdrowienie przyjacielowi Hubertowi!
Chorągiew nasza urządza w tym roku ogromną wycieczkę zastępów starszych chłopców. Swojego czasu interesowały Cię sprawy starszych chłopców, dlatego w ogólnym zarysie chcę Ci opisać naszą wycieczkę. Może po namyśle dołączysz się do nas. No, więc zaczynam.
Dnia 1 lipca zastępy wyjadą pociągiem do miasteczka S. Tu pod miastem rozbiją namiociki wycieczkowe, wiesz, te wojskowe, co zarazem mogą służyć za peleryny. Wieczorem przy ognisku napompuje się wszystkich zapałem. Przedtem będzie odprawa wszystkich zastępowych. A 2 lipca zastępy ruszą na wycieczkę. Cała wycieczka nosi nazwę „szlakiem złotego kółka”. Dlatego, że w programie będą punkty z próby na przodownika. Miasteczko S. leży jeszcze przed górami. Po dwóch dniach marszu chłopcy już zbliżą się do gór. We wsi wyznaczonej według szlaku (a szlaków jest 8) po porozumieniu się z organizacją „Młoda Wieś”, chłopcy przepracują 3 dni w polu jako pracownicy biedniejszych gospodarzy. Jedzenie będą gotować sami z własnych lub zakupionych artykułów spożywczych. Nie wolno zastępom brać za to pieniędzy, ani nawet wyżywienia. W ciągu tych trzech dni pracy muszą urządzić jedno ognisko dla wsi oraz dokonać wywiadu społeczno-gospodarczego. Potem ruszą dalej. Ale marsz nie odbędzie się dniem. Do miejscowości odległej o 20 km muszą dojść nocą. Będzie to również według wymagań na stopień przodownika. Wreszcie w piątym dniu wędrówki zastępy otworzą listy z instrukcją i wezmą natychmiast udział w grze wojennej polegającej na tym, że zastępy szlaków parzystych 2, 4, 6, 8, przejdą na szlaki nieparzyste. Po dokonaniu tego zadania mają deptać po piętach zastępów szlaków nieparzystych, wyprzedzać je i w miarę zwinności prześcignąć, tak by w 7 dni wędrówki dotrzeć do umówionych wsi. Stąd wyślą meldunek o wykonaniu zdania i ruszą na dalszą wędrówkę. Dalsza wędrówka będzie trwać jeszcze 4 dni. Możliwem jest wówczas używanie środków lokomocji oprócz kolei i autobusów. Mogą robić przez ten czas, co chcą. Jedynie wskazane jest urządzenie ogniska w jakiejś wsi. Po tych czterech dniach, a w 12-tym dniu wędrówki muszą dotrzeć do wsi T. Tu, na dużej równinie stanie znowu obóz wszystkich zastępów. Każdy zastęp będzie sam gotował, odpoczywał i lizał się z ran i odparzeń. W tych trzech dniach odbędą się pokazy i ogniska całości, oraz odprawa zastępowych, na której poda się hasła na przyszły rok. Wszystkie zastępy będą nastawione na jaknajwiększe zżycie się. Dlatego będziemy kładli nacisk na herbatki zastępów i wspólne imprezy. W czasie całej wędrówki będą mieli zastępowi książeczki wędrówki, w których zaznaczać będą wykonane prace. Jedynie podpis zastępowego będzie dla Komendy sprawdzianem pracy zastępu. Tak, że tu będzie się jedynie polegać na honorze wodzów naszych zastępów. Na ostatniem ognisku rozda się zastępom dyplomy udziału w marszu na szlaku „za złotem kołkiem” oraz oznakę w kształcie kołka z literką chorągwi. O ile zgadzałbyś się wziąć udział ze swoimi w tej imprezie, to pisz jak najprędzej. Chyba się, zgadzasz, co Hubercie?

Twój Marek.

∗             ∗

Drogi Stefku!
Jest godzina pół do szóstej rano. Leżę na beczce i konam ze złości. Ja go zabiję! Nie pozwolę się maltretować. Co on sobie myśli, jak on m nie traktuje? Zdeptał we mnie cały honor ludzki… Kto? — spytasz?
Ten — osioł!
Nie próbuj się domyślać. To żaden z naszych kolegów, żaden z wodzów, wogóle nie epitet a zwierz.
Jesteśmy w jego niewoli. Jak wiesz, nasz obóz jest roboczy. Grupa rodziców harcerzy z Pawłowa otworzyła tu spółkowo zespól pensjonatów dla letników z Łodzi, a my spełniamy, wzamian za utrzymanie, funkcje pomocnicze. Raniutko rozprowadzamy do domków mleko, jarzyny, prowadzimy rachunkowość, dostarczamy beczkowozem wodę, bo tu ze studniami krucho.
Właśnie ta woda. To przez nią on ma nad nami taką władzę, bo on ciągnie beczkę. Tak się to łatwo mówi: ciągnąć, ale spróbuj to wykonać z osłem…
Dajmy na to, że wypchałeś go ze stajni, rozplątałeś uprząż, w którą ze zręcznością prestidigitatora zaplątuje się w tej samej sekundzie, gdy się do niego zbliżasz ze szlejami i lejcami. Dajmy nawet na to, że go już zaprzągłeś, że przy tym nie wyżarł ci z kieszeni chustki do nosa, które lubi pasjami.
Wyobraźmy sobie nawet — choć to „przesadyzm“ — że jakimś cudem przy pompowaniu wody ten genjusz złośliwości nie posuwa się systematycznie o krok wprzód za każdym razem, gdy tobie miotającemu się w skurczach przy pompie, udaje się wywołać strumień wody, który wtedy oczywiście zbryzguje wierzch beczki. Dajmy na to…
Ale wtedy — ruszyć naprzód, przejechać właściwą drogę i zatrzymać się przed właściwym domem! O bogowie… to trzeba zrobić kilkanaście razy. Ani razu nie wystarzcza prośba „wio”, „prr”, czy namowa biczyska. Nie byłby osłem.
Trzeba zaprzeć się obiema nogami przede łbem 1 ciągnąć go na siebie. Ale zaleca się uwagę, bo zwierz ma dwojaką taktykę. Albo ze zdolnością salonowej histeryczki „załamuje się psychicznie” — i wtedy przepadłeś. Podwija nogi, kładzie się na drodze i bez dodatkowej pomocy nie podniesiesz go. Bić nie pomaga: trzeba go dźwignąć na drągach i postawić na nogi. To mu sprawia szaloną rozkosz: od tej chwili staje się jak baranek. Albo stosuje inny system, ten właśnie, co dziś. Gdy tak zapierasz się przed nim, cały podany do tyłu, on — rusza z kopyta! Chwytasz się grzywy, szlei, dyszla, bo cię rozjedzie, ta rzymska kwadryga. Potem kozackim procederem wydobądź się spod brzucha bydlaka i uwieszony u jego szyi, ryj obcasami ziemię, aby jakoś rozszalałego Rossynanta zahamować. Stanie o kilkanaście kroków zadaleko i będziesz musiał donosić wodę kubełkiem, jeśli jej jeszcze coś pozostanie w beczce po szalonej jeździe. I potem znów zajadła walka o każdą piędź ziemi.
Oto dzieje tryumfu osła nad człowiekiem.
Posyłam ci to „zdjęcie na migawkę”, popełnione dziś rano, a teraz, korzystając z czasu wolnego, opisuję o naszem życiu.
Klawo jest, choć roboty dużo. Oprócz tych czynności rannych utrzymujemy jeszcze przewóz letników przez rzekę i dozór na plaży przy kąpieli. Nasi „zawodowi pływacy” spalili się na słońcu na bronz, ale też narzekają na ból oczu od nieustannego obserwowania mieniącej się w słońcu powierzchni wody. Michał wzdycha do słoty, czy możesz sobie coś podobnego wyobrazić? Oprócz tego prowadzimy rachunkowość letniska. To Stach i Zygmunt. Współpraca „czwórki” z „ósemką” układa się doskonale. Nie ma żadnych zgrzytów. — Wszyscy w jednakich mundurach i przy jednej pracy. Myślę tak sobie: czy też ta współpraca i przyjaźń utrzyma się na stałe? Ano, zobaczymy. Zamiar po obu stronach jest.
Trochę mało czasu na ćwiczenia harcerskie. Stach opracował plan samotnych „łazęg po puszczy” i odbywa z nami srogie „próby wodzowskie”. Podpatrzyłem go, korzysta z książki Ungeheuera „Próby wodzów”. Każda próba jest innego rodzaju — na spryt, na odwagę, na umiejętność wnioskowania, na wytrwałość. Po próbie jest obrzęd. Każdy z nas ma swój pal. Gdy którą próbę odbędzie dobrze, wieczorem wypala się na totemie znak danej próby. Ja mam już znak sprytu i znak odwagi. A przerżnąłem próbę wytrwałości. Już widzę twoją głupią minę, jak się uśmiechasz złośliwie z tego powodu. I wiesz, przyznam ci się, że przez takie próby, człowiek zbiera się w garść. To jest dobre.
Dużo obiecujemy sobie po wędrówce poobozowej. Będzie 6 dni w zespołach, jak kto chce, i trasa jak kto chce. Tylko ma być conajmniej 150 klm. I każdy zespół ma coś przynieść jako łup z wędrówki: 10 rzeczy do rzeczy, 10 rzeczy od rzeczy — jak mówi Stach. To znaczy — dziesięć zdobyczy poważnych, wywiadów gospodarczych, społecznych czy krajoznawczych albo przysług, oraz dziesięć dobrych kawałów, przygód albo awantur. Ja idę z Romanem i Mietkiem, bo w tym samym zespole odbyliśmy nasze dni pracy na wsi i dobrze nam było.
Ach, prawda, nie pisałem ci jeszcze o tej pracy na roli. Przeszły nam łatwiej niż spodziewaliśmy się, a raczej i trudniej i łatwiej. Trudniej, bo to ciężka robota, ani kiedykolwiek przypuszczałem; najgorzej pierwszego dnia, potem coraz człowiek się przyzwyczaja. Ale zato niespodzianką dla nas było, że tak łatwo zaprzyjaźniliśmy się z tymi gospodarzami, u których pracowaliśmy. Ponieważ to w tej samej wsi, gdzie nasz obóz, więc już poznaliśmy ich w czasie ognisk, zapoznaliśmy z naszemi zasadami pracy, więc potem naszą pomoc przyjęli bez nieufności. Jaki to ciekawy człowiek, nasz gospodarz! Mówi rzeczy, których się u nas nie słyszy w mieście; z początku wydaje się to dziwne, a potem widać, że on ma rację. Gdy tak z nimi popracować razem, to się patrzy na świat temi samemi oczyma co on. Myślę, że do tej naszej wystawy „pracy człowieka” musimy włączyć pracę na roli.
I już kończę pisanie, bo i tak się rozpisałem. Pisz teraz ty, ciekaw jestem spraw ogródka dziecięcego. Wyjechaliśmy tak ze środka roboty. Opisz, co i jak!
Pozdrawiam cię. Dołącza się Stach. Czuwaj!

Tarzan.

∗             ∗

Kochany Tarzanie!
Pytałeś się mnie, co słychać w mieście. Wy sobie tam pewnie pracujecie w słońcu, czystym powietrzu letnim — a mimo to nie mam Ci czego zazdrościć. Już nareszcie osiągnęliśmy cel! tyle miesięcy męki, niepokoju — byliśmy bliscy klęski i oto teraz przedwczoraj nastąpiło otwarcie ogródka dla dzieci kolo Małpiego Gaju. Nie chodzi mi o te uroczystości, przemówienia, peany chwały. Patrzyłem z radością na dzieciaki. Kiedy starsi stawali nad każdym przyrządem, oglądali i podziwiali — podniósł się gwar przeogromny. Wszystkie mały szkraby powłaziły na drabinki, huśtawki i tory zjazdowe. W tym momencie dopiero odczułem radość. Widok twarzy roześmianych dzieciaków, ich frajda to wszystko razem sprawiło, że po sercu rozlała się we mnie radość ogromna. Już mi w oczach nie stoi ten chłopczyk, konający w szpitalu, już dzieciaki mają swe „podwórko”, swe miejsce zabaw. Mały brzdąc wpadł na mnie z impetem, goniąc za kółkiem; miał takie same oczki jak tamten — ze szpitala. Mało co nie wycałowałem zdumionego szkraba. To nie wszystko. Okazało się, że harcerki teraz przyszły nam z pomocą. Oto zajęły się dzieciakami, one właściwie bawią się z dziećmi. Poprostu jest to półkolonja. A my… Nas, kilku „miastowiczów” pomaga przy kuchni, z której wydaje się dzieciom obiad i podwieczorek, pilnujemy, by nikt nie krzywdził szkrabów i by się one nie pobiły. Powiedz Hubertowi, że wreszcie dopięliśmy swego celu. Nie wiem, kiedy zobaczysz go, ale ma na końcu wędrówki przydreptać do Was. Okazuje się, żeśmy mogli zwyciężać. Teraz — jak ja się czuje, jak się cieszę nie wyobrażasz sobie, Muszę kończyć — wołają na podwieczorek i dzieciaki biegną do kuchni.
Tymczasem żegnam Cię

Czuwaj!
Stefan




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Juliusz Dąbrowski, Tadeusz Kwiatkowski.