Jeden trudny rok/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Dąbrowski,
Tadeusz Kwiatkowski
Tytuł Jeden trudny rok
Podtytuł Opowieść o pracy harcerskiej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1938
Druk Drukarnia „Linolit”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I ZNOWU WRZESIEŃ!

We wrześniowem powietrzu jest czasem upajający zapach, a w żyłach ciała ludzkiego czuje się jakąś wspaniałą moc. Coś rozsadza od wnętrza, mocą niezmożoną przenika uśmiech ludzki. Babie lato długiemi smugami opasuje kapelusze i twarze. Z drzew sypkie liście naskakują na trawę, chodniki i ludzi. Czas jest piękny, jak jabłka rozczerwienione, pachnące. I tak nad zachodem słońca dobrze iść przyjacielskim zespołem w las, w białe pasy szosy. Szedł Stach Rokicki, Hubert Szott, Adam Cienkoszyja, Konrad i Tarzan. Pogwizdywali cicho pod nosem, a z twarzy opalonych uśmiech jeszcze się nie zrywał przez długie chwile. Ciszę przerwał Stach, częstując wszystkich czekoladą, której zapasowa tabliczka wyglądała mu z kieszeni.
— No, co, może usiądziemy tutaj?
Hubert spojrzał krytycznie na ziemię, na mostek, potem cykając śliną nabok, usiadł na mostku, zwiesił nogi nad wodą i zadumał się. Chłopcy kończyli czekoladę i sadowili się wygodnie.
— To może już zaczniemy roczny rachunek sumienia, co? — zapytał Tarzan.
— Ano — tak — westchnął wyrwany z marzeń Hubert — właśnie myślałem o tym roku, co idzie, a wracać trzeba do tego, co było. Ciekawe są te okresy rzutowania w przyszłość i wracania do tego, co było.
— Bo z tego, co było, bierzemy przykład i świadomość własnej siły i słabości.
Konrad obrócił się od wody do towarzyszy i powiedział:
— Pamiętacie, jak prezes K.P.H. mówił, że my, właśnie my tworzymy historję naszego środowiska. Wydawało mi się, że to zwykły oklepany komunał. Teraz widzę, że staruszek miał rację. Stworzyliśmy historję jednego roku. Dawniej, czytając historję drużyny sądziliśmy naszych poprzedników za okresy nieróbstwa. Sądy nasze były straszliwie surowe. A teraz…
— Teraz — tak samo sądziłbym ich, jak i nas — odezwał się Hubert. Nikt nie może i nie ma praw a wymigać się od zdania rachunku z tego, co robił. No, więc jazda — rozpoczynajmy sąd.
— Podejmę się — odezwał się Adam — być prokuratorem. Więc oskarżam drużynowego. Najcięższym zarzutem będzie to, że nie znał osobiście wszystkich chłopców. On obok zastępowego powinien opiekować się chłopcami i pomagać im.
— Głupi jesteś, Adam — Tarzan nie wytrzymał — chyba nie znasz sprawy Władka, zastępowego drużyny, że mówisz w ten sposób. Hubert wykazał, że orjentuje się w sprawach chłopców bardzo dobrze. Jestem mu wdzięczny za to, że pomógł mi przy kilku sprawach chłopców mojego zastępu.
— Daj spokój, Tarzan, odezwał się Hubert — no, gadaj dalej!
— Więc drugą sprawą jest sprawa braku współpracy z harcerkami. Mogliśmy z niemi urządzić kilka wypraw i wycieczek wspólnych, a tymczasem…
— E, co tam baby! — mruknął Tarzan.
— No, nie bądź takim wrogiem w stosunku do niewiast — powiedział Hubert. Ma rację pod tym względem Adam. Ale liczyłem na to, że w przyszłym roku przeprowadzimy współpracę. Tymczasem chciałem nas samych zgrać. Co się tyczy moich wiadomości o chłopcach, otóż sprawa przedstawia się tak: — Miałem notes, który teraz z sobą przywiozłem.
— Notowałem w tym czarnym zeszycie wszystko, co spostrzegłem, o którymbądź z nas. Dobrze, że było tylko dwudziestu ośmiu. Większej ilości już nie mógłbym objąć. Te notatki o postępowaniu naszych chłopców dały mi materjał, na podstawie którego mogę powiedzieć, kto się nadaje w przyszłym roku na zastępowego, a kto na członka współdziałającego swojego zastępu.
Siedzący dotychczas spokojnie Stach spytał: — Czy macie jakie jeszcze zarzuty względem tegorocznej pracy?
Chłopcy spojrzeli po sobie.
— Raczej nie, mruknął Konrad.
— Co, nawet i ty nie, Adam?
— Nie, nic nie mogę powiedzieć, bo było lepiej, niż się spodziewałem.
— Lepiej niech Hubert powie o planach przyszłego roku.
— Ja wolę nie mówić — wykreślcie wy sami plan pracy. Ja dołączę z moimi projektami.
— No, to nas zaskoczyłeś — zawołał Tarzan, bo ja zostawiłem wszystkie projekty w domu. Ale to dobrze, Hubert, że tak chcesz. Mnie się pali wszystko, masę mam projektów, a tak dotychczas hamowałeś mię mimowoli swemi projektami. Teraz, to co innego!
— Ja proponuję spotkanie za dwa dni — dodał Adam. — Ułożymy projekt prac i kalendarzyk zajęć. Potem przedstawimy ci, Hubert, nasze projek* ty i uzgodnimy to wszystko.
— Dobrze, że wykruszyliście się z okresu niemowlęctwa. Nareszcie będziecie sami prawdziwymi twórcami pracy. Nie możemy tylko zapominać o jednym. Praca czy zabawa nasza musi być zawsze mocna, bardzo entuzjastyczna i trwała. Wciąż wprzód, nigdy w miejscu. Nigdy w spokoju, bo to nasza śmierć, nasze gnicie. Ciągle w ruchu, w nowej pracy, w nowych zajęciach.
— A jeżeli wykruszą nam się ludzie, będą chcieli odpocząć, albo odejść? — spytał Stach, mrużąc swym zwyczajem oko.
— To będziemy ich zbierać, by nikt z nas, starych, nie wykruszył się, nie odpadł. Tym samym zespołem będziemy szli — odezwał się Adam.
— Nie, Adasiu, mylisz się.
Adam spojrzał na Huberta ze zdziwieniem. — Przecież sam kiedyś tak mówiłeś?
— Owszem, mówiłem. — Ale dużo zmieniło się od tego czasu. Ciągle trzymać jednych ludzi to nie sposób. Trzeba dobierać nowych. Muszą być wciąż świeże soki żywiczne, które utrzymują jakąś ideę przy życiu, więc koniecznym jest dobieranie ludzi. Jedno jest w tem niebezpieczeństwo. Ludzie potrafią wspaniale wykrzywiać ideę, przerabiać na swoje kopyto. To jest niebezpieczne. Ale wierzę, że jeżeli wychowamy ich w blasku naprawdę pięknych i szczerych ideałów, to rozwój idei może pójść nam na dobre.
— Tak — Hub — niebezpieczeństwo to istnieje wszędzie! dorzucił Stach.
— Istnieje wszędzie — ale my wierzymy że w tym roku tak samo dalej pojedziemy w piękną podróż naszych myśli i marzeń. Znowu ławą ruszymy i na drogi i na zabawę i pracę. Hej! Hej! znów zrobimy ruch! Bez szumu i hałasu a jednak buńczucznie i młodzieńczo.
— E! pójdziemy! — Adama aż zatknęło.
— Masz rację, Cieńkoszyja. Pójdziemy i zrobimy ruch. Pomożemy innym, pomożemy w nauce i w życiu; zbudujemy samych siebie. I powiemy sobie w końcu tego nowego roku, że zakasane po łokcie rękawy nie były tylko dla wygody, a były symbolem naszej pracy i tego co dokonano. Chcemy pracować dobrze jeszcze rok, tylko rok, potem może już nas nie będzie, więc tym drugim rokiem dalej pójdziemy, wedrzemy się w gąszcze wielu spraw, trosk. I będzie radośnie i smutnie, będzie dobrze — dorzucił Tarzan.
Niebo się zaczerwieniło a w pojedyńczych drzewach ćwierkały ptaki, daleko sunął turkocący wóz, w dali wiły się dymy z chałup. Na niebo wypłynął bardzo bladziutki księżyc, kompan ich przygód i wypraw.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Juliusz Dąbrowski, Tadeusz Kwiatkowski.