Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom II/XXXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXII.

Guern walczył z bałwanami oboma ramionami starając się utrzymać na wierzchu wody, co mu się też udało, lecz te konwulsyjne wytężenia i rozpaczliwe ruchy nie mogły go w żaden sposób zbliżyć do brzegu. Te daremne usiłowania trwały czas jakiś, a w końcu potężny bałwan wody porwał i uniósł go z sobą najmniej 20 kroków daleko. Tonący zanurzył się. Oślepiony i prawie zaduszony dobył się przecież jeszcze raz na wierzch wody i począł krzyczeć co mu sił starczyło:
— Na pomoc! Jestem zgubiony! Ratujcie! Na Boga zaklinam was, ratujcie! Jeźliście chrześcijaninem, to dajcie mi pomoc, bo ginę!
Potem poszedł pod wodę.
Skłonność Marycy do męża była wprawdzie tylko zwierzęcą, mimo to przecież przywiązała się doń bardzo, podobnie jak tygrysica przywiązuje się do swego towarzysza. Podobnie jak była przyzwyczajona wieść z Guernem żywot nędzny, tak teraz na myśl, że go może utracić, przestraszyła się okropnie. Biegała jak zmysłów pozbawiona po brzegu rzeki Penfeld z rozczochranemi włosami, dzikie wydając wycie i powtarzała nie myśląc, to modlitwy, to przekleństwa.
— Miej odwagę stary! — krzyczała raz za razem — trzymaj się na wierzchu, ja cię nie opuszczę... ja jestem tu! Miej tylko odwagę, a wydobędziesz się z wody!
W istocie ta nieszczęśliwa istota nie zrobiła nic, aby męża ocalić. Nie umiała ona pływać taksamo jak jej mąż, nie myślała o niczem, a nawet nie przyszło jej na myśl, aby podać bodaj jaką gałąź tonącemu. Nie myślała o niczem, zapomniała nawet o samej sobie, tak bardzo przelękła się. Widziała tylko, jak fale unosiły ciało jej męża. Człowiek ten byłby niechybnie zginął, gdyby mu wczesna pomoc nie była przybyła.
Vaubaron znużony walką, którą właśnie stoczył, oddalał się, gdy w tem posłyszał okrzyk trwogi, jaki wydał był tonący Guern. Zrozumiał natychmiast, o co chodziło i w pierwszej chwili okrzyk ten napoił go prawie radością.
— Nieszczęście, które mi ten nędznik przygotował, rychło zwali się na niego samego — pomyślał — i pomści się za mnie! O Boże, jakże jesteś sprawiedliwy! Ten człowiek już mnie więcej ścigać nie będzie.
W najbliższej chwili atoli przestraszył się Vaubaron tych słów sobkostwu tylko właściwych.
— Jak to! — rzekł do samego siebie — ja się ważę wspominać imię Boga w chwili, gdy obok mnie ginie człowiek. Czyż jestem godzien to uczynić, gdy nie pomyślałem o tem, aby mu być z pomocą? To jest mój nieprzyjaciel, lecz cóż to ma do rzeczy? Zawsze jest to mój brat w Chrystusie i powinienem mu dopomódz, jeźli mam mieć prawo do opieki opatrzności Boskiej!
Gdy mu ta myśl w głowie zaświtała, wrócił się i zdążył do rzeki Penfeld o wiele szybciej, niż się przedtem był oddalił. Maryca spostrzegła zarys człowieka, którego w ciemności na brzegu rzeki stojącego ujrzała. Nie myśląc wcale o tem, że to mógł być nie kto inny jeno zbieg prześladowany, poczęła wołać błagalnym głosem:
— Na Boga! to mój mąż tonie. Mego męża woda uniosła. Kimkolwiek jesteś człowiecze, ratuj mego męża, zaklinam cię na Boga, ratuj go!
— Gdzie on jest? zapytał Vaubaron szybko.
— Jest on tu, tu pod wodą, całkiem blisko, wiem to dobrze, chociaż go nie widzę. Potem krzyczała dalej:
— Maló! Słuchaj mnie Maló! Jest tu ktoś, kto cię dobędzie z wody. Gdzieżeś jest mój stary? Dajże odpowiedź, daj znać o sobie!
Vaubaron poszedł z biegiem rzeki i natężał wzrok, chcąc ujrzeć człowieka. Z początku nie mógł nic widzieć, lecz gdy się jego oczy do ciemności przyzwyczaiły, ujrzał jakąś czarną masę unoszoną przez spienione bałwany. Widząc, że to nikt inny być nie może, jeno człowiek który go prześladował, rzucił się bez namysłu w wodę, pochwycił tonącego a raczej jego zwłoki i popychał go potem płynąc ku brzegowi. Maryca klęczała na brzegu i czekała przybycia nieznajomego.
Nie podlega wątpliwości, iżby dzieło Vaubarona smutny koniec wzięło, bo był zmęczony i jak wiemy na lewem ramieniu srodze zraniony, gdyby pan Bóg nie był przyszedł z pomocą człowiekowi, który dla ocalenia życia swemu nieprzyjacielowi, swój własny żywot na niebezpieczeństwo naraził.
Tuż poniżej miejsca, gdzie Vaubaron do wody skoczył, koryto rzeki zmieniało pod znacznym kątem bieg pierwotny. W miejscu tem ziemia utworzyła rodzaj przylądka trawą porosłego. Woda była tu wcale nie głęboka, grunt piasczysty, bałwany w tem miejscu od brzegu odbite traciły swą zgubną gwałtowność. W tem miejscu Vaubaron wyciągnął na brzeg ocalonego człowieka, który zdawał się być nieżywym.
Maryca dopomagała zbiegowi, który tylko z trudem na wodzie mógł się utrzymać i topielca za sobą ciągnął. Widząc Bretanka, że jej mąż zimny i nie rusza się wcale, sądziła, że już nie żyje i poczęła zawodzić i łkać na nowo.
Vaubaron rozpiął suknie Guerna, przyłożył rękę do piersi, a przekonawszy się, że w topielcu jeszcze serce bić nie przestało, rzekł łagodnym, pełnym współczucia głosem:
— Nie płacz kochana pani. Zapewniam ją, że jej mąż jeszcze jest przy życiu.
— A czy to tylko jest prawdą, czy mnie pan nie zwodzisz?
— Nie! To, co mówię, jest rzeczą pewną i sama to wkrótce zobaczysz. Mąż pani przyjdzie rychło do siebie i będziesz z nim mogła rozmawiać.
Uspokojona temi słowy, pochwyciła Maryca ręce mechanika, głaskała je, całowała, dziękując i wychwalając Vaubarona za to, że z narażeniem własnego życia, męża jej ocalił. Tymczasem przepowiednia mechanika spełniła, się rychlej, niż się sam tego mógł spodziewać. Odurzenie, jakiemu po kilkakrotnem zanurzeniu się Maló podległ był, musiało przed olbrzymią siłą, jaką posiadał, do dwu albo trzech minut ustąpić. Maló poruszył się i począł oddychać. Rychło potem otworzył oczy i rzekł jeszcze bardziej dzikim choć słabszym głosem niż zwykle:
— Brr, jakie tu przeklęte zimno. Do dyabła, gdzież jestem?
Zaledwie Guern te słowa wymówił, Vaubaron, który ten dowód skuteczności swoich usiłowań tylko czekać się zdawał, runął zemdlony na ziemię. Zmęczenie, ból i troska pozbawiły go przytomności.
— Co to jest? Krzyknęła Maryca. — Teraz znowu przyszła kolej na tego! Matko najświętsza, ulituj się! Boże, cóż się ma stać z nami?
Tymczasem Guern już zupełnie przyszedł do siebie i starał się uporządkować myśli i przypomnieć sobie wszystko, co dotąd zaszło. Pomogła mu w tem żona odpowiadając na zadane pytania. Potem Guern zrozumiał już dobrze, że został ocalony, lecz jakim to się sposobem stało, jeszcze wcale nie wiedział.
— Kobieto, czyś to ty mnie z wody wyciągnęła?
— Ach Boże! ja nie, bo jakżebym była w stanie to uskutecznić?
— Któż zatem dobył mnie z wody?
— Oto ten!
— Czy to jest ktoś z naszych?
— Nie wiem tego. Ten biedny, dzielny człowiek padł zemdlony na ziemie i potrzebowałbyś tylko rękę wyciągnąć, aby go zabić.
— Któż on jest?
— Alboż ja wiem.
— Gdzież był?
— Był po drugiej stronie rzeki i ja go tu przywołałam wzywając pomocy. Przybył na moje wołanie, gdy nikogo koło nas nie było, bez namysłu rzucił się do wody, porwał cię i wyniósł na brzeg. Powinniśmy mu być wdzięczni za to, mój stary, bo bez niego, sam to przyznasz, jabym była pozostała wdową a tybyś już nie żył na świecie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.