Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mego męża, zaklinam cię na Boga, ratuj go!
— Gdzie on jest? zapytał Vaubaron szybko.
— Jest on tu, tu pod wodą, całkiem blisko, wiem to dobrze, chociaż go nie widzę. Potem krzyczała dalej:
— Maló! Słuchaj mnie Maló! Jest tu ktoś, kto cię dobędzie z wody. Gdzieżeś jest mój stary? Dajże odpowiedź, daj znać o sobie!
Vaubaron poszedł z biegiem rzeki i natężał wzrok, chcąc ujrzeć człowieka. Z początku nie mógł nic widzieć, lecz gdy się jego oczy do ciemności przyzwyczaiły, ujrzał jakąś czarną masę unoszoną przez spienione bałwany. Widząc, że to nikt inny być nie może, jeno człowiek który go prześladował, rzucił się bez namysłu w wodę, pochwycił tonącego a raczej jego zwłoki i popychał go potem płynąc ku brzegowi. Maryca klęczała na brzegu i czekała przybycia nieznajomego.
Nie podlega wątpliwości, iżby dzieło Vaubarona smutny koniec wzięło, bo był zmęczony i jak wiemy na lewem ramieniu srodze zraniony, gdyby pan Bóg nie był przyszedł z pomocą człowiekowi, który dla ocalenia życia swemu nieprzyjacielowi, swój własny żywot na niebezpieczeństwo naraził.
Tuż poniżej miejsca, gdzie Vaubaron do wody skoczył, koryto rzeki zmieniało pod znacznym kątem bieg pierwotny. W miejscu tem ziemia utworzyła rodzaj przylądka trawą porosłego. Woda była tu wcale nie głęboka, grunt piasczysty, bałwany w tem miejscu od brzegu odbite traciły swą zgubną gwałtowność. W tem miejscu Vaubaron wyciągnął na