Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom II/XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.

W jasny dzień i przy dobrem oświetleniu przedstawiała wyżej wspomniana chata, z grubych nieobrobionych kloców zbudowana, gliną obrzucona i rozmaitem zielskiem porośnięta, dość malowniczy widok. Chata znajdywała się w pośrodku zrębu, gdzie także kilka skał i kilkanaście niezrąbanych nasienników znajdowało się. Za płotem kwitł tytuń i rozmaite polne kwiaty. Do chaty przypierała buda, która była mieszkaniem ogromnego i strasznie dzikiego psa z rodzaju brytanów.
Tak chata jak i pies stanowiły własność niejakiego Maló Guerna, poświęcającego się dwojakiemu zawodowi. Maló Guern był rębaczem drwa i łowił ludzi. Mógł mieć około lat czterdziestu, był rosły, dziki z pozoru i żył samotnie z swoją żoną, z nazwiska Moryca. Mieli oni zawsze do czynienia, z czem nawet w Bretanii można było żyć w jakim takim dostatku, lecz oddawali się namiętnie pijaństwu i to była przyczyna nędzy.
Skoro tylko co zarobili, on siekierą, ona zaś przędząc na kołowrotku, natychmiast biegło jedno z nich lub drugie po flaszkę wina lub moszczu i pili tak długo, dopóki bez zmysłów na ziemię nie legli. Aby tę prostacką żądzę z większą skutecznością zaspokajać, Maló Guern trudnił się obok zwykłego zajęcia także tropieniem zbiegów więziennych. Będąc przy tem także złodziejem leśnym, jak wszyscy niemal bretańscy wieśniacy, doskonale rozumiał się na tresowaniu psów. Używszy ubrania galerników, które swemu psu wielokrotnie dawał do obwąchania, doprowadził niezmordowaną cierpliwością do tego, że jego straszny brytan wybornie rozpoznawał woń więzienną. Tu wspomnieć musimy, że każde więzienie i wszystkie w niem znajdujące się rzeczy przybierają po dłuższym czasie sobie tylko właściwą woń. Otóż podobnie jak woń wilka i lisa, tak i woń więzienia w Bagno działała na zmysł powonienia brytana, własność Guerna stanowiącego. Kiedykolwiek Guern wziął go z sobą celem śledzenia zbiega, to szukał tak długo, dopóki zbiega nie wytropił, a potem szedł za śladem i udaremniał wszelką chytrość złoczyńcy.
Skoro tylko strzałem armatnim dano znać o ucieczce zbrodniarza, Guern natychmiast zarzucał strzelbę na ramię, odwiązywał psa i prowadził go na łańcuchu naokoło całego miasta. Skoro tylko przybyli na miejsce, kędy zbieg przeszedł, pies natychmiast począł się rwać z łańcucha, Guern natenczas puszczał go wolno, a brytan szukał wietrząc kryjówki zbiega. Ukryty biedak przerażony widokiem okrutnego psa i zagrożony kulą, poddawał się zwykle bez najmniejszego oporu, poczem Guern prowadził zdobycz do Bagno i odebrał nagrodę. Od czasu, kiedy mechanik uciekł z więzienia, Guern codziennie prowadził psa zwykłą drogą, dotąd jednakowoż Smok, takie nazwisko psa, ani razu nie dał znać po sobie, że jest na tropie zbiega. Ztąd wnosił Maló Guern bardzo słusznie, że zbieg jeszcze zawsze w obrębie więzienia ukrywał się. Trzecia wycieczka również nie skutkowała, poczem Guern nie inaczej sądził, jak że zbieg dostał się szczęśliwie na morze lub jaką inną bezpieczną drogę ucieczki znalazł. Maló Guern stracił tą razą wszelką nadzieję i czekał innego szczęśliwego zdarzenia.
Onej burzliwej nocy, o jakiej wyżej mowa była, Maló i Maryca podczas bicia gromów i świecenia błyskawic długo bardzo wcale usnąć nie mogli. W końcu sen ich zmorzył i zasnęli. Brytan tymczasem począł warczeć i wietrzyć w górę podniesionym nosem dając wszelkie oznaki wzruszenia i niepokoju.
Maryca najpierw się obudziła i szturknęła męża kułakiem. Maló obudził się w jak najgorszeni usposobieniu i krzyknął:
— Czego chcesz do stu dyabłów?
— Bądź cicho i słuchaj.
— Cóż tam takiego?
— Pies!
— Pies szczeka, jak mi się zdaje.
— Nie, nie szczeka ale warczy.
— Co mówisz?
— Posłuchaj! Guern był posłuszny, podniósł się na łożu i słuchał z uwagą.
— Czy słyszysz? — rzekła po kilku sekundach Maryca — czy mam słuszność?
— Tak jest. Smok niepokoi się i szuka wiatru.
— To coś znaczy.
— Niezawodnie. To bydle ma rozum.
— Może to zbieg zbliżył się, którego szukają.
— Być może. Ej! byłby to połów nielada.
— Więc wstawaj! Ja także zrobię to samo.
— Jeszcze czas... Jeźli to zbieg, to blisko nie może być jeszcze, bo pies w takim razie wcale inny wyprawiłby spektakl.
W czasie tej rozmowy między mężem a żoną Vaubaron zbliżył się do zrębu ciężkim krokiem, bo był znużony i osłabiony.
— Czy twój karabin jest naładowany? zapytała Maryca.
— Nabiłem go dwoma kulami.
— Zdaje mi się, że Smok warczy teraz głośniej.
— W samej rzeczy. Czas jest, abym wstał.
Po tych słowach Guern zlazł z łóżka zasłanego siennikiem i szmatami rozmaitego rodzaju. Zaledwie się przyodział, zbieg stanął za płotem w pobliżu chaty.
Brytan w tej chwili począł rwać się, warczeć, szczekać i wyć robiąc hałas niesłychany.
— A! — rzekła Maryca — mówiłam ci, że jest blisko.
— Jeszcze nic nie jest stracone.
Rzekłszy to, Guern otworzył okno i krzyknął:
— Kto tam? Wiemy, co się dalej stało.
Vaubaron nie odpowiedział na zadane pytanie, lecz pospieszył chcąc się przedrzeć zrębem na drugą stronę pagórka. To mu się szczęśliwie udało i wkrótce zdążył na dolinę kędy płynął potok Penfeld zwany.
— To nikt inny, tylko zbieg Galernik — zawołała Maryca.
— Nie podlega wątpliwości. Założyłbym się, nie wiem o co, że tak jest.
— Spiesz się, bo cię wyprzedzi, umknie i sto franków dyabli wzięli.
— Bądź o to spokojna. Ktoby chciał umknąć przedemną i Smokiem musiałby mieć dyabla w sobie. Czy jest jeszcze wódka w domu?
— Jest jeszcze pół flaszki.
— No, to dobrze. Jutro będzie nie flaszka, ale cala beczka. Czy słyszysz babo? Jutro będzie cała beczka i wystarczy przynajmniej na miesiąc, abyśmy się codziennie popili.
Zachwycona tą uwagą przemówiła kobieta:
— Ruszaj wiec na polowanie! Ja także z tobą pójdę.
Rzekłszy to narzuciła na ramiona grubą guńkę i uzbroiła się w duży nóż. Mąż tymczasem zdjął ze ściany staroświecki karabin.
Maló i Maryca wyszli z chaty. Mąż odwiązał psa, a chwyciwszy lewą ręką za łańcuch poprowadził Smoka ze sobą.
Zaledwie pies uzyskał tę skąpą wolność, począł skakać jak szalony, tak że go pan z trudnością tylko mógł powstrzymać. Jedno mierzenie kolbą było wystarczające, aby przypomnieć psu jego obowiązek i do spokojniejszego zachowania się zmusić. Pogoń opuściła zagrodę, zostawiając furtkę otwartą.
— Szukaj, poszukaj! zachęcał Guern brytana.
Pies zawył z radości i poprowadził swego pana natychmiast na ślad zbiega.
Vaubaron uchodząc często zmieniał kierunek drogi, ale pies szedł krok w krok za śladem przy czem mu węch za doskonałego służył przewodnika. Nadmieniamy, że to zmyślne zwierzę zarówno dobrze widziało jak i wietrzyło.
Idąc za psem przybyli oboje małżonkowie w kilkunastu minutach na szczyt pagórka. Tu atoli, gdzie pagórek ku nagłemu spadkowi się pochylał. Smok stanął nagle jak wryty, spojrzał na swego pana oczyma, które jak węgle gorzały i począł wyć zapamiętale i szczekać.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.