Jak lampart dostał plam na skórze

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Rudyard Kipling
Tytuł Jak lampart dostał plam na skórze
Pochodzenie Takie sobie bajeczki
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1922
Druk R. Kaniewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Wyrzykowski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.
JAK LAMPART DOSTAŁ PLAM
NA SKÓRZE.

W tych czasach — moje kochanie — gdy wszystko było nowe i ładne, lampart żył w okolicy, zwanej Wyżyną. Zapamiętaj sobie, że nie była to Nizina, ani Zagajnik, ani Kwaśna Łąka, lecz tylko naga, rozpalona od słońca kamienista płaszczyzna, gdzie nie było nic, prócz piasku, skał piaskowej barwy i kęp żółtawej, jak piasek, trawy.
Żyła tam także żyrafa i zebra, i kudu (prążkowana antylopa), i różne inne zwierzęta; a wszystkie były od stóp do głowy piaskowo-żółtawo-brunatne.
Ale najbardziej piaskowym, żółtym i brunatnym był lampart, podobny z maści do szaro-żółtawego kota; nie różnił się ani na włos od żółtawej, szarawej, brunatnawej barwy Wyżyny.

Było to bardzo źle dla żyrafy, zebry i innych zwierząt, gdyż lampart przyczajał się jedynie na żółtawych, szarawych, brunatnych kamieniach, albo na kępie trawy, a kiedy nadeszła żyrafa, zebra, kudu lub jakie inne zwierzę, rzucał się na nie i pozbawiał je skaczącego żywota. Wierzaj mi, że tak uczynił!
A był tam także Murzyn (podówczas wyłącznie szarawo — żółtawo — brunatnawy), uzbrojony łukiem i strzałami, który przebywał wraz z lampartem na Wyżynie. I obaj polowali razem: Murzyn uzbrojony łukiem i strzałami, a lampart tylko zębami i pazurami, i tak nękali żyrafę, zebrę, kudu, kwaggę i inne zwierzęta, że te poprostu nie wiedziały, gdzie mają skakać. Wierzaj mi — moje kochanie — że nie wiedziały!
Po upływie długiego czasu — zwierzęta żyły podówczas Bóg wie jak długo — nauczyły się unikać wszystkiego, co wyglądało jak lampart, lub jak Murzyn; a potem — za przykładem żyrafy, która miała najdłuższe nogi — pouciekały wszystkie z Wyżyny. Dreptały przez wiele, wiele dni, aż przyszły do wielkiego lasu, pełnego drzew i krzewów i pasiastych, plamistych, pełzających, pląsających cieni, i tam się ukryły.

A po ponownym upływie długiego czasu, skutkiem przebywania przez pół w mroku, a przez pół poza mrokiem, oraz skutkiem pełzających, pląsających cieni, które od drzew na nie padały, żyrafa stała się całkiem plamistą, a zebra prążkowaną, a kudu i inne zwierzęta nabrały maści ciemniejszej i dostały na grzbiecie drobnych, falistych, szarych kresek, przypominających korę drzewną.
I mogłeś je zwietrzyć i mogłeś je usłyszeć, ale zobaczyć mogłeś je tylko bardzo rzadko i to nawet wtedy, gdy wiedziałeś całkiem na pewno, w którą masz patrzeć stronę. Żyły sobie przewybornie pośród wyłącznie plamistych, barwistych cieni leśnych. Tymczasem lampart i Murzyn uganiali się po wyłącznie szarawej, żółtawej, brunatnej Wyżynie i dziwili się, gdzie się podziały, ich obiady, śniadania i podwieczorki. Wkońcu, gdy głód im dokuczył, jedli szczury, chrabąszcze i króliki skalne; i obaj dostali okrutnych boleści.
Wtem spotkali pawjana o psiej głowie, szczekającego pawjana, najmądrzejsze zwierzę w całej południowej Afryce.
I odezwał się lampart do pawjana (a dzień był bardzo gorący):
— Pawjanie, gdzie się podziała wszystka nasza zwierzyna?
A pawjan mrugnął oczyma. On wiedział.
I odezwał się Murzyn do pawjana:
— Czy nie mógłbyś mi wskazać obecnego miejsca pobytu miejscowej fauny?[1]. (Oznaczało to zupełnie to samo, ale Murzyn zwykł posługiwać się długiemi zdaniami, był bowiem dorosły).
A pawjan mrugnął oczyma. On wiedział.
I pawjan odparł:
— Dziczyzna jest na innem miejscu; a chcesz, lamparcie, usłuchać mej rady, to zmień maść, jeśli tylko możesz.
Na to rzekł Murzyn:
— To wszystko bardzo ładnie, ale chciałbym wiedzieć, dokąd wywędrowała miejscowa fauna?
A pawjan odpowiedział:

— Miejscowa fauna udała się do miejscowej flory,[2] gdyż zachodziła konieczna potrzeba zmiany powietrza; a chcesz, Murzynie, posłuchać mej rady, to dokonaj zmiany twej skóry, jeśli tylko możesz.

To zdziwiło lamparta i Murzyna, więc wyruszyli w drogę, aby szukać miejscowej flory. I Bóg wie, po ilu dniach ujrzeli wielki, wysokopienny las, pełen drzew i wyłącznie plamistych, barwistych, skakających, pląsających, hasających, migających cieni. (Wymów to bardzo prędko i głośno, a przekonasz się, jak ogromnie cienisty musiał być ten las).
— Co to takiego? — odezwał się lampart.
— Ciemno zupełnie, a przecież jest tam mnóstwo malutkich, drobniutkich światełek?
— Nie wiem — odrzekł Murzyn — ale może to jest miejscowa flora. I wietrzę żyrafę i słyszę żyrafę, ale jej nie widzę.
— To dziwne — rzekł lampart — zapewne pochodzi to stąd, że jeszcze nie oswoiliśmy się z mrokiem; i ja wietrzę zebrę i słyszę zebrę, ale jej nie widzę.
— Poczekaj-no chwilę — przemówił Murzyn. — Już oddawna nie polowaliśmy. Może być, że zapomnieliśmy, jak one wyglądają.
— Gdzie tam! — odparł lampart. — Pamiętam je dokładnie, a zwłaszcza szpik z ich kości. Żyrafa mierzy niespełna siedemnaście stóp i jest od głowy do stóp całkiem szarawo-brunatna.
— Hm! — mruknął Murzyn i utkwił oczy w pląsających, hasających cieniach miejscowej flory leśnej. — Więc w tych mrokach powinnyby wyglądać, jak dojrzałe banany w wędzarni.

— Przebóg — rzekł lampart — poczekajmy, aż się ściemni. Polowanie przy świetle dziennem to poprostu wstyd!

Więc czekali, a kiedy noc zapadła, lampart usłyszał naraz, że coś parska i prycha. Światło gwiazd przedostawało się jasnemi prążkami poprzez gałęzie. A kiedy skoczył w kierunku, skąd wychodziło prychanie, zaleciała go woń zebry i uczuł koło siebie coś podobnego do zebry; więc powalił je na ziemię, a ono rzucało się, jak zebra, ale go nie widział. Przeto rzekł:
— Uspokój się, istoto bez postaci! Posiedzę na twej głowie do świtu, bo z tobą dzieje się coś, czego nie rozumiem.
Wtem doleciało go chrząkanie, łomot i szamotanie.
Murzyn zawołał:
— Złapałem coś, czego nie widzę. Pachnie jak żyrafa i rzuca się jak żyrafa, a wcale nie ma postaci.
— Niedowierzaj mu — odrzekł lampart. — Usiądź mu na głowie i czekaj świtu. Ja robię to samo. Tu wszystkie stworzenia nie mają postaci. Siedzieli przeto, nie ruszając się z miejsca, aż do białego dnia, a wtedy lampart spytał:
— Cóż, braciszku, upolowałeś na śniadanie?
Murzyn poskrobal się w głowę i odparł:
— Gdyby to było wyłącznie brunatno-złotawo-żółtawe od głowy do stóp, byłoby żyrafą, ale ma na całem ciele kasztanowate plamy. A ty, braciszku, co upolowałeś na śniadanie?
Zkolei lampart poskrobal się w głowę i odpowiedział:
— Gdyby to było wyłącznie szarawo-brunatnawe, byłoby zebrą, ale ma na całem ciele czarne i czerwone prążki. Coś ty, u licha, zrobiła ze sobą, zebro? Czyż nie wiesz, że na Wyżynie mogłem cię dojrzeć z odległości dziesięciu mil? Wszak ty jesteś pozbawiona postaci!
— Tak jest — odpowiedziała zebra — ale tu nie Wyżyna. A czyż tego nie widzisz?
— Teraz widzę — rzekł lampart. — Ale wczoraj nie widziałem. Jak się to robi?
— Pozwólcie nam wstać — odparła zebra — a my wam pokażemy.
Więc pozwolili wstać zebrze i żyrafie; zebra stanęła za niewielkim krzakiem cierniowym, przez który przedzierało się światło słoneczne, tworząc jasne prążki; a żyrafa stanęła za kilkoma wysokiemi drzewami, od których padały cienie nakształt plam.
— A teraz uważajcie — zawołały zebra i żyrafa. — To robi się w ten sposób: Raz, dwa, trzy i gdzie jest wasze śniadanie?
Lampart wytrzeszczał oczy i Murzyn wytrzeszczał oczy, ale w lesie nie było widać nic, prócz cieni prążkowanych i cieni plamistych, a zebry i żyrafy nie było ani śladu. Odeszły sobie spokojnie i ukryły się w cienistym lesie.
— Hi! hi! — zaśmiał się Murzyn. — To sztuczka, której trzeba się nauczyć. Zapamiętaj to sobie, lamparcie! Wśród tych mroków wyglądasz, jak kawałek mydła na beczce z węglami.
— Ho! ho! — ryknął lampart — zapewne niezbyt się zdziwisz, gdy ci powiem, że wśród tych mroków wyglądasz, jak plaster gorczyczny na worku z węglami.
— Wszystko to pięknie — przerwał mu Murzyn — ale z wymyślania nie będzie śniadania. Czy tak, czy inaczej, sens tej całej historji jest taki, że nie jesteśmy przystosowani do naszego tła. Posłucham rady pawjana; powiedział mi, abym się zmienił, a ponieważ tylko skórę mogę na sobie zmienić, więc to uczynię.
— A w jaki sposób? — spytał lampart, ogromnie wzburzony.
— Umaluję się bardzo efektownie na kolor czarniawe — brunatny, z domieszką barwy purpurowej i odrobiną błękitnawej. Potem będę mógł się ukrywać w jaskiniach i za drzewami.
I zaraz jął zmieniać swą skórę; a lampart wpadł jeszcze w większe wzburzenie, gdyż jeszcze nigdy nie widział człowieka, zmieniającego swą skórę.
— Cóż ja teraz pocznę? — spytał Murzyna, który właśnie kończył malować swój mały palec.
— Zrób także to, co ci pawjan radził. Powiedział ci, abyś zmienił maść.

Ten obrazek przedstawia lampartami Murzyna, gdy, idąc za radą mądrego pawjana, Murzyn zmienił skórę, a lampart wystroił się w plamy. Murzyn stał się prawdziwym Murzynem i został nazwany Sambo. Lampart dostał nazwisko Cętkowany i od tego czasu tak się nazywa. Właśnie polują w plamistym, barwistym lesie i rozglądają się za Madame Raz — dwa — trzy — gdzie — jest — wasze — śniadanie. Przypatrz się obrazkowi dokładniej, a ujrzysz Madame Raz — dwa — trzy; stoi niezbyt daleko. Murzyn ukrył się za plamistem drzewem, bo ono odpowiada kolorowi jego głowy. Lampart stoi obok kupy cętkowanych, nakrapianych kamyków, bo one odpowiadają plamom na jego skórze. Madame Raz — dwa — trzy — gdzie — jest — wasze — śniadanie stoi obok, po żerając liście z wysokiego drzewa. Jest to prawdziwa łamigłówka obrazkowa.
— Ale jaką? — zapytał lampart.

— No, oczywiście, maść twej skóry.
— A cóż to pomoże?
— Przypomnij sobie żyrafę — rzekł na to Murzyn — a jeżeli wolisz prążki, to pomyśl o zebrze. Im bardzo wygodnie z ich plamami i prążkami.
— Umm! — mruknął lampart — za nic nie chciałbym wyglądać, jak zebra.
— Nic nie mam przeciw temu — odezwał się Murzyn — ale się namyśl. Nie mam ochoty polować bez ciebie, ale będę musiał to uczynić, jeżeli będziesz upierał się przy tem, aby wyglądać jak słonecznik na płocie, posmarowanym dziegciem.
— No, to się zgadzam na plamy — rzekł lampart — ale żeby nie były ordynarnie duże. Za nic w świecie nie chciałbym wyglądać, jak żyrafa.
— Zrobię ci je końcami palców — odpowiedział Murzyn. — Mam jeszcze dość czernidła na skórze. Stań tutaj!
Potem złożył razem końce pięciu palców (a jeszcze miał dość czernidła na swej nowej skórze) i raz po razu dotykał niemi lamparta. A gdzie się dotknął końcami palców, tam zostawało pięć małych czarnych punktów, tuż obok siebie. Ujrzysz je na każdym lamparcie, kochanie. Chwilami palce ślizgały się, a wtedy plamy były nieco zamazane. Lecz, jeśli się przyjrzysz dokładnie lampartowi, to zawsze ujrzysz pięć plam — od posmarowanych tłustem ezernidłem pięciu palców.
— Jakiś ty teraz piękny! — odezwał się Murzyn. — Możesz teraz leżeć na gołej ziemi, a będziesz wyglądał, jak kamień. I możesz leżeć na liściach i będziesz wyglądał, jak blask słoneczny, przesiany przez gałęzie, i możesz leżeć na środku drogi, a nie będziesz wyglądał na nic szczególnego. Rozważ to sobie — i ani mru-mru!
— Lecz, jeśli ja to wszystko mogę — odrzekł lampart — to dlaczego ty nie porobiłeś sobie plam na skórze?
— Bo Murzynowi w samym czarnym kolorze bardziej do twarzy. A teraz chodź, zobaczymy, czy nie damy sobie rady z „Madame Raz — dwa — trzy, gdzie jest wasze śniadanie!“
I poszli dalej, i po wszystkie czasy — moje kochanie — żyli szczęśliwie. I na tem koniec.
Tu i ówdzie zdarzy ci się usłyszeć, że dorośli ludzie powiedzą:
— Czyż murzyn może zmienić swą skórę, a lampart dostać plam?
Atoli mnie się zdaje, że dorośli ludzie nie odezwą się z takiem niemądrem pytaniem, skoro ono nie przyszło wtedy na myśl ani lampartowi, ani murzynowi; jak ci się zdaje?
A teraz — moje kochanie — żaden z nich nie postawi tego pytania. Są bowiem z siebie zupełnie zadowoleni.





  1. ogół zwierząt właściwych pewnemu krajowi, pewnej okolicy.
  2. takiż ogół roślin.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Rudyard Kipling i tłumacza: Stanisław Wyrzykowski.