Strona:PL Rudyard Kipling - Takie sobie bajeczki.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przebóg — rzekł lampart — poczekajmy, aż się ściemni. Polowanie przy świetle dziennem to poprostu wstyd!
Więc czekali, a kiedy noc zapadła, lampart usłyszał naraz, że coś parska i prycha. Światło gwiazd przedostawało się jasnemi prążkami poprzez gałęzie. A kiedy skoczył w kierunku, skąd wychodziło prychanie, zaleciała go woń zebry i uczuł koło siebie coś podobnego do zebry; więc powalił je na ziemię, a ono rzucało się, jak zebra, ale go nie widział. Przeto rzekł:
— Uspokój się, istoto bez postaci! Posiedzę na twej głowie do świtu, bo z tobą dzieje się coś, czego nie rozumiem.
Wtem doleciało go chrząkanie, łomot i szamotanie.
Murzyn zawołał:
— Złapałem coś, czego nie widzę. Pachnie jak żyrafa i rzuca się jak żyrafa, a wcale nie ma postaci.
— Niedowierzaj mu — odrzekł lampart. — Usiądź mu na głowie i czekaj świtu. Ja robię to samo. Tu wszystkie stworzenia nie mają postaci. Siedzieli przeto, nie ruszając się z miej-