Józef Balsamo/Tom VII/Rozdział LXXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Józef Balsamo
Podtytuł Romans
Wydawca Wende i spółka
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia „Rola“ J. Buriana
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Joseph Balsamo
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LXXV
CO PRZEWIDZIAŁ GILBERT?

Andrea, zostawszy sama w pokoju, podniosła się z kanapy. Dreszcz przebiegł Gilberta.
Rękoma alabastrowej białości wyjmowała szpilki przytrzymujące jej bujne włosy, a lekki peniuar, okrywający ją, zsunął się z jej ramion, obnażając szyję i piersi.
Tak stojąc, z rękami podniesionemi do głowy, Andrea była zdumiewająco piękna.
Gilbert przykląkł, krew gorącą falą biła mu do głowy i zalewała serce; ćmiła wzrok, przyprawiała o zupełne szaleństwo. Była chwila, gdy chciał wpaść do pokoju i zawołać:
— Ach! Piękną jesteś, piękną! ale nie bądź tak dumną, winnaś mi życie! jam cię ocalił!
Wtem Andrea, rozwiązując stanik, zaplątała tasiemkę, a nie mogąc jej rozwiązać sama, gdyż siły zaczęły ją opuszczać, chwyciła za sznurek od dzwonka i gwałtownie szarpać nim zaczęła.
Gilbert oprzytomniał. Nicolina miała nadbiec niebawem na wezwanie, najlepiej będzie uniknąć z nią spotkania. Zwrócił się ku drzwiom, prowadzącym do ogrodu. Ale, niestety, baron, wchodząc, zatrzasnął je za sobą i Gilberi otworzyć ich nie mógł.
Wszedł tedy do pokoju Nicoliny, która, na odgłos dzwonka, co tchu biegła z ogrodu.
— Idę, idę, w tej chwili, tylko drzwi zamknę, panienko.
W istocie zamykała drzwi, a przez roztargnienie wyjęła klucz z zamku i włożyła go do kieszeni.
Tracąc nadzieję wydostania się drzwiami, Gilbert zbliżył się do okna; było zakratowane; wsunął się tedy w kąt pokoju i obmyślał sposoby wydostania się na wolność.
Nicolina tymczasem, rozbierając swą panią mówiła, że, lękając się o kwiaty, aby im chłód nocny nie zaszkodził, poszła pozamykać okna cieplarni.
Głos pokojówki drżał trochę i wprawne ucho mogło niejedną w nim fałszywą usłyszeć nutę, ale Andrea nie zwracała wcale uwagi na rozmowy lub postępki służby, bo nie potrafiłaby zaprzątać sobie głowy tem, czem zajmuje się gawiedź kuchenna.
Nicolina, rozebrawszy panią, położyła ją do łóżka, starannie okryła kołdrą, powiedziała najsłodszym, na jaki zdobyć się mogła, głosem „dobrej nocy“, i wyszła na palcach z pokoju.
Wychodząc, zamknęła za sobą drzwi oszklone, przeszła przez swój pokój i nucąc coś zcicha, skierowała się co prędzej do drzwi ogrodu. Gilbert chciał przesunąć się za nią, ale zmiarkował, że nie potrafi wyjść niepostrzeżenie, jeśli zaś Nicolina nagle go zobaczy, weźmie na pewno za złodzieja, narobi hałasu, a wtedy zostanie schwytany, sponiewierany i obity przez służbę. Pomyślał, że w takim razie lepiej pokazać się pokojówce, skorzystać z przewagi, jaką mu dawała podpatrzona tajemnica i zostać dobrowolnie wypuszczonym.
W tym celu zastąpił jej drogę i stanął wprost okna, przez które przebijał się promień księżyca.
Nicolina wzięła go za kochanka, pozostawionego w cieplarni i rzekła:
— Cóż za nieostrożność! To ty?
— Tak to ja, ale radzę ci nie krzyczeć i zachować się tak, jakgdybym na prawdę był tym, za kogo mnie wzięłaś.
— Gilbert! — krzyknęła — Gilbert! a ty po co tu przyszedłeś?
— Mówiłem ci, żebyś była cicho — odpowiedział chłodno młody chłopak.
— Co pan tu robisz? — zapytała gniewnie Nicolina.
— Nazwałaś mnie przed chwilą nieostrożnym, a sama jeszcze nieostrożniej się zachowujesz.
— Bo też nie wiem dlaczego nawet pytam, o to co cię tu sprowadziło.
— Co chcesz powiedzieć przez to?...
— Że przyszedłeś zobaczyć pannę Andreę.
— Pannę Andreę? — zapytał spokojnie Gilbert.
— Wiem, że się w niej kochasz, ale wiem także, że ona wcale nie myśli o tobie.
— Doprawdy?
— Radzę ci też mieć się na baczności, panie Gilbercie! — powiedziała znowu groźnym tonem Nicolina.
— Mieć się na baczności... — powtórzył młody chłopak.
— Tak jest.
— Dlaczego?
— Bo cię oskarżę.
— Kto? ty Nicolino?
— Tak, ja, i każę cię wypędzić.
— Spróbuj — odrzekł Glibert z uśmiechem.
— Wyzywasz mnie?
— Wyzywam.
— Pomyśl co się stanie, jeżeli powiem panience, panu Filipowi i panu baronowi, żem cię tu spotkała?
— Stanie się to, co powiedziałaś, zaczną mnie gonić i może nawet złapią; ale wypędzoną będziesz ty, nie ja, bo ja już tu nie jestem przecie.
— Dlaczegóż miałabym być wypędzoną?
— A do kogóż adresowane są bileciki miłosne, owinięte na kamień i wrzucane do tego ogrodu?
— Miej się na baczności, panie Gilbercie, znaleziono w twojem ręku kawałek sukni panny Andrei, gdy cię napół żywego podniesiono na placu.
— Tak powiadasz?
— Tak, pan Filip opowiadał ojcu. Dotąd nie domyśla się on niczego; ale przy pewnej pomocy, domyśliłby się bardzo łatwo.
— Któżby mu tę pomoc ofiarował?
— Któż, jeżeli nie ja.
— Radzę ci, nie mieszaj się do tego, bo w takim razie możnaby się domyślić także, iż upuszczając koronki, podnosisz wraz z niemi kamienie, rzucane do ciebie przez mur ogrodowy.
— Kłamstwo! — zawołała Nicolina — to raz, a po wtóre nie taka to znowu wielka zbrodnia. Co innego podkradać się pod okna, gdy się panienka rozbiera... Cóż pan na to, panie Gilbercie?
— Objaśnię cię, panno Nicolino, że zbrodnią jest wsuwać pod furtkę pańskiego ogrodu klucz dla swojego kochanka.
Nicolina zadrżała.
— Ja przyznam, że się tu istotnie zakradłem, bo byłem niespokojny o zdrowie panny Andrei, której życie uratowałem przed paru dniami, czego wymownym właśnie dowodem był kawałek sukni w mojem ręku, ale dodam, że, wszedłszy wzbronioną drogą, zastałem w ogrodzie innego obcego mężczyznę, wpuszczonego przez pannę Nicolinę.
— Gilbercie! Gilbercie!
— Taką to jest znana cnota panny Nicoliny.
— Powiedzże, proszę cię teraz, że byłem w twoim pokoju dlatego, iż jestem zakochany w pannie Andrei, a ja jej powiem, że kocham się w tobie, a na pewno mi uwierzy, boć sama jej to w Taverney opowiadałaś.
— Gilbercie! miej litość!...
— I zostaniesz wypędzoną panno Nicolino; i zamiast jechać z panienką do Trianon i zawracać tam głowy paniczykom, będziesz musiała pozostać tu i poprzestać na zalotach prostych żołnierzy, takich, jak teraźniejszy twój kochanek, pan Beausire.
Gilbert zaczął się śmiać złośliwie.
— Przez litość, panie Gilbercie, nie patrz się pan tak na mnie, nie szydź ze mnie, bo ja boję się ciebie..
— A więc otwórz drzwi i, jeżeli ci spokój miły, milcz jak grób o wszystkiem, co się tu dziś stało.
Pokojówka otworzyła drzwi, drżąc jak w febrze.
Gilbert wyszedł, a gdy młoda dziewczyna wskazała mu na furtkę ogrodu, rzekł:
— Obejdzie się; panna masz swoje sposoby wpuszczania tu kochanków, ja mam swoje, aby się — stąd wydobyć. Ukochany Beausire czeka oddawna w cieplarni, idź więc do niego i pozostań tam dziesięć minut.
— Dlaczego dziesięć minut?
— Tyle bowiem potrzebuję czasu, aby się stąd ulotnić. Pamiętasz historję żony Lota, którą ci opowiadałem w Taverney, gdy schodziliśmy się pod stogami siana?... No, to nie oglądajże się poza siebie, bo mogłoby cię spotkać coś jeszcze gorszego, niż przemiana w słup soli.
Nicolina, przerażona, nie odpowiedziała ani słowa i poszła do cieplarni, gdzie oczekiwał zaniepokojony Beausire.
Gilbert tymczasem przemknął się ostrożnie pod murem, odnalazł linę i puścił się nanowo w napowietrzną wędrówkę. Udało mu się nadspodziewanie i wkrótce był już zpowrotem w swojej izdebce na strychu.
Znalazłszy się w niej, podarł karteczkę, leżącą na stole i położył się spać!
Niezadługo potem Teresa zapytała go przez drzwi, czy czego nie potrzebuje. Podziękował, ziewnął i pogrążył się w śnie głębokim.
Wtedy wszystko znikło z jego pamięci, pozostała tylko Andrea, nawpół rozebrana z rękami wzniesionemi w górę, wyjmująca szpilki z włosów.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.