Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Któż, jeżeli nie ja.
— Radzę ci, nie mieszaj się do tego, bo w takim razie możnaby się domyślić także, iż upuszczając koronki, podnosisz wraz z niemi kamienie, rzucane do ciebie przez mur ogrodowy.
— Kłamstwo! — zawołała Nicolina — to raz, a po wtóre nie taka to znowu wielka zbrodnia. Co innego podkradać się pod okna, gdy się panienka rozbiera... Cóż pan na to, panie Gilbercie?
— Objaśnię cię, panno Nicolino, że zbrodnią jest wsuwać pod furtkę pańskiego ogrodu klucz dla swojego kochanka.
Nicolina zadrżała.
— Ja przyznam, że się tu istotnie zakradłem, bo byłem niespokojny o zdrowie panny Andrei, której życie uratowałem przed paru dniami, czego wymownym właśnie dowodem był kawałek sukni w mojem ręku, ale dodam, że, wszedłszy wzbronioną drogą, zastałem w ogrodzie innego obcego mężczyznę, wpuszczonego przez pannę Nicolinę.
— Gilbercie! Gilbercie!
— Taką to jest znana cnota panny Nicoliny.
— Powiedzże, proszę cię teraz, że byłem w twoim pokoju dlatego, iż jestem zakochany w pannie Andrei, a ja jej powiem, że kocham się w tobie, a na pewno mi uwierzy, boć sama jej to w Taverney opowiadałaś.
— Gilbercie! miej litość!...
— I zostaniesz wypędzoną panno Nicolino; i zamiast jechać z panienką do Trianon i zawracać