Przejdź do zawartości

Izabella królowa Hiszpanii/XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XXIII.
WESELE KRÓLOWEJ.

Dzień 7 maja 1845 był dla stolicy Hiszpanji dniem świetnej uroczystości.
Madryt bogato przystrojony obchodził zaślubiny młodej królowej.
Ulice zamieniły się w pełne kwiatów ogrody.
Z balkonów zwieszały się różno-barwne dywany, a z okien powiewały długie chorągwie; w bogatszych dzielnicach miasta chorągwie odznaczały się bogactwem jedwabnych materji i złotych wyszywań; w biedniejszych mniejsze i skromniejsze. Wszędzie widniały herby Hiszpanji i Neapolu. Tak między bogatymi jak i uboższymi okazywały się oznaki życzliwości.
Ulice i place dotykające pałacu królewskiego, przystrojone były kwiatami i girlandami, które wspaniale jedne domy z drugiemi łączyły.
Długi szereg świątecznie przebranych tłumów, gdzie młodzież pomięszaną widziano ze starcami, bogatych z ubogimi, od rana zapełniał starożytną katedrę, w której po południu odbyć się miał obrzęd kościelny.
Wewnątrz starożytnego kościoła zatrzymano miejsca dla dworzan i dygnitarzy; dla tego też od samego rana tłumy zebrały się w szerokiej ulicy, ażeby znaleźć dla siebie stanowisko, z któregoby można widzieć dostojnego małżonka i młodą infantkę.
Przed południem już tłumy utworzyły tak zbitą masę, że halabardziści księcia Walencji wyrobić musieli ulicę w ulicy, ażeby dozwolić przejazdu ekwipażom dworskim, które zdążać miały do katedry.
Tłum zwiększał się co chwila, a ciekawi zajmowali wszystkie wzniesienia, dachy domów pokryły się głowami, które jedna przy drugiej tworzyły jednolitą masę, której końca widzieć nie było można. Wszyscy nieopisaną cierpliwością i wytrwaniem oczekiwali pojawienia się królowej i infantki Luizy. Dwadzieścia tysięcy głów w jedną całość zbitych, to liczba zastanowienia godna, a porządek i spokojność zachowana wprawiały w podziw.
Halabardziści — atletycznej budowy żołnierze doborowej powierzchowności w złocistych mundurach, w rzymskich hełmach, który to ubiór nadawał im starożytną postawę tworzyli po obu stronach szpaler; tak, że pozostała pomiędzy nimi wolna ulica, na której pokazały się nakoniec bogato złocone ekwipaże królewskiej rodziny, którym towarzyszyły powozy adjutantów, dam dworu, dworzan i dalszy orszak.
W chwili kiedy się ukazała ośmiokonna kareta, pokryta bogatemi złoceniami, wioząca do katedry królowę Izabellę, zabrzmiał okrzyk przez cały tłum wydany: — Viva la reyna Izabella!
Ośm białych andaluzyjskich rumaków, któremi kierowało czterech bogato przybranych stangretów, ciągnęło złoconą karetę królowej, — nawet szprychy karety były szczerem złotem grubo pokryte, równie jak i stopnie; wnętrze karety okrywał biały aksamit.
Ta galowa kareta, wiodąca dziś władczynię Hiszpanji, wiozła do katedry jednego Filipa i jednego Ferdynanda, była dowodem ogromnego bogactwa hiszpańskiej korony, niezmiernych skarbów, jakie podbite złotodajne kraje władczyni Nowego Świata przynosić musiały.
— Viva la reyna Izabella! brzmiało w ustach zebranego ludu, a królowa piękniejsza aniżeli zwykle odpowiadała na ten radosny okrzyk nadobnym ukłonem przez czas całego przejazdu od pałacu do katedry.
Książę Walencji otworzył drzwiczki od karety; sztywny, zimny Narvaez podał dostojnej pannie młodej ręki i poprowadził ją przez słabo oświetlony korytarz do starożytnej katedry, przepełnionej wonią kadzideł i towarzyszył jej aż do miejsca, w którem na nią oczekiwała królowa-matka.
— Wasza Królewska Mość wygląda blado, strudzenie maluje się w jej oczach, — rzekł książę półgłosem do młodej królowej.
— Pozory często mylą Mości Książę. Sądziłam, że właśnie dziś wypada nam być bardzo ożywioną. — Odpowiedziała królowa z obojętnością nie stosowaną przy tych słowach; potem powitała damy w prawej nawie umieszczone, gotując się przejść przed wielki ołtarz, gdzie znajdowała się jej matka. Narvaez tymczasem oddawszy ukłon grandom i dostojnikom udał się do lewej nawy.
Ogromny w swoich rozmiarach kościół przedstawiał wzniosły i zachwycający widok. Dwa długie rzędy filarów, podpierających sklepienia, przedzielały go na trzy części zajęte trzema rzędami ławek, między któremi pozostawała pewna przestrzeń dozwalająca dostać się pod wielki ołtarz. Na ścianach zawieszone były wielkie okazałe obrazy świętych naturalnej wielkości, Które także znajdowały się na głównych filarach i w bocznych ołtarzach.
Wysokie okna służące jako ramy dla ciemnego szkła weneckiego, które wśród dnia rzucały cudne półświatło na przejścia i filary, były przysłonięte dla podniesienia wrażenia, jakie sprawiało światło kościelne, którego łagodny wpływ oddziaływał na wzrok i duszę zebranych.
Potężne wrażenie, wzniecone samym ogromem świątyni, znacznie podnosi jeszcze śpiew wykonywany z towarzyszeniem organów, woń kadzideł i blasków jarzącego światła; zebrane to wszystko w jedną całość skłania duszę do modlitwy i wznieca mysi o bóstwie.
Ogromne filary pomieszczone w całym kościele, w prezbiterium tworzyły białą rotundę wyłożoną kobiercami; przy ostatnich, w cieniu prawie znajdowały się konfesjonały z ciemnego drzewa grubo wyrabiane.
Przy stopniach ołtarza, po obu stronach znajdowali się bogato przybrani chłopcy, bezustannie poruszający kadzielnice; na ołtarzu krucyfiks ze szczerego złota dwanaście stóp wysoki, błyszczał pomiędzy okazałemi świecidłami.
Ławki zajmowali dworzanie, którzy nie byli świadkami i nie należeli do orszaku.
Odgłos organów huczał ginąc w dalekiej przestrzeni.
Wybiła godzina wielkiej uroczystości. Przejściem pozostawionem w środkowej nawie postępował sędziwy arcybiskup Madrytu, w pontyfikalnem ubraniu, pod wspaniałym baldachimem niesionym przez sześciu księży; dwudziestu chłopców postępowało obok nich i za nami niosąc wonne kadzidła, orszak zamykało czterdziestu prałatów i zakonników, mi czele których znajdowali się Antonio i Matteo, Melino i Fulgencio.
Był to orszak długi, pełen powagi.
W prawej nawie, na jednej linji z arcybiskupem postępowała ku wielkiemu ołtarzowi królowa Hiszpanji. Miała na sobie białą atłasową suknię z długim szeleszczącym ogonem, na który, spada szeroki biały koronkowy welon. Mirtowy wieniec zdobił jej głowę. Piękną szyję i ramiona stroiły świetne klejnoty. Koronę, którą zastępował mirtowy wieniec diamentami obsypany, niesiono na aksamitnej poduszce.
Izabella jaśniała świetniejszą pięknością i milszym aniżeli kiedykolwiek powabem. Ciemna zieloność z białemi kwiatami i jaśniejącemi brylantami, zdobiły jej czarny włos, tak skromnie, a jednak tak po królewsku, jej niebieskie pełne rzewnego wyrazu oczy, rzucały blask bardziej jeszcze porywający, a na młodocianem obliczu widniał wyraz melancholji i tęsknoty.
Jakie uczucia grały w duszy pięknej królowej i co znaczył wyraz smutku rozlany na jej twarzy kiedy szła do ołtarza połączyć się dozgonnym związkiem z swoim kuzynem, który od tej chwili miał się nazywać jej małżonkiem. Kto zajął jej serce? Kto jest przyczyną smutku królowej, którą szczęście zdaje się otaczać ze wszech stron.
Marja Krystyna szła za nią. Miała na sobie ciemno wiśniową suknię na wierzchu, a białą atłasową pod spodem; głowę jej zdobił diadem z drogich kamieni rozlicznych kolorów. Królowa matka mniej okazywała radości w tym dniu uroczystym, aniżeli się spodziewano, a oblicze jej surowe i wyniosłe zawsze, nie ukrywało cierpkiego wyrazu, który widzieć się dawał ilekroć regentka niemiłego doznawała uczucia. Za nią postępowały damy najznamienitszego pochodzenia, a w najbliższem otoczeniu królowej, w którem jaśniało wiele uroczych twarzy, błyszczały oczy południowym blaskiem; spostrzegamy w ich liczbie margrabinę Beville. Suknia na niej biała jedwabna, koronkowem okryciem narzucona, ciemne jej włosy zdobi bukiet z granatów.
Z lewej nawy zbliżył się ku ołtarzowi w tym samym czasie książę Franciszek z Assyżu, w towarzystwie ogromnego orszaku panów i oficerów jaśniejących licznemi orderami.
Książę pomimo małego wzrostu i pociągłej twarzy, wyglądał bardzo okazale. Miał na sobie generalski mundur z ciemno-granatowego sukna z czerwonym kołnierzem, krojem podobny do mundurów pruskich oficerów; rabaty bogato złotem wyszywane były na pół wywinięte, niski kask trzymał w lewej ręce.
W ślad za nim postępował Narvaez z tej przyczyny, że zajął miejsce księcia Rianzares, małżonka królowej matki, który nagle zachorował; dalej posuwali się oficerowie wszelkiej broni, następnie Olozaga, generałowie O‘Donell, Prim, Concha, grandowie rycerzy Rodyjskich, Posada, Hererka i inni. Serrano nie znajdował się między nimi.
Patrjarcha Indji, sędziwy prałat, pierwszy wstępuje na stopnie ołtarza.
Marja Krystyna prowadzi młodą królowe Izabellę, a książę Walencji księcia Franciszka do stopni ołtarza. Damy orszaku zgromadzają się po prawej stronie, panowie po lewej: prałaci stoją po bokach ołtarza, zakonnicy zaś pozostali w rotundzie przy jego stopniach.
Królowa i koronujący się książę muszą zgiąć kolana w czasie tej wzniosłej uroczystości i wznoszą modlitwę do Pana Zastępów. W chwili, kiedy Izabella spuszcza piękne oczy do turkusów kolorem podobne, utkwiwszy je w kobiercu rozpostartym pod jej nogami, słyszeć się daje w lewej nawie odgłos przyspieszonych kroków i wyniosła postać szlachetnego rycerza ukazuje się między panami. Kobierzec tłumi odgłos kroków, zakonnicy rozstępują się, ażeby mu dozwolić przejścia, — zbliża się do zgromadzonych grandów.
Umilkły organy, arcybiskup zadaje sakramentalne pytanie królowej i księciu Franciszkowi z Assyżu.
W tej chwili Izabella podnosi w górę swoje cudne oczy niebieskie, gwałtowne wzruszenie maluje się na jej obliczu, bladość śmiertelna pokrywa jej lica, — z wysileniem zaledwie może się utrzymać na nogach, gdyż obok niej pierwszy z grandów obok Narvaeza zajmuje miejsce, — ledwie oczom swoim daje wiarę — to on! to Serrano, jej ukochany Franciszek, marzenie jej duszy, jedyny przedmiot tkliwej miłości. Pojawia się on w chwili kiedy innemu zaprzysiądz musi miłość dozgonną, kiedy już ma wyrzec fatalne: Tak!
Szczególny wypadek, fatalna przepowiednia! Serrano zwrócił piękne ciemne oczy w stronę nadobnej Izabelli, zatopił w jej oczach spojrzenie palące, namiętne!
Arcybiskup zmuszony był powtórzyć zadane pytania i otrzymał niewyraźną i cichą odpowiedź, poczem połączył ręce małżonków.
Izabella, która nie mogła oderwać oczu od oblicza ukochanego, spostrzegła na jego czole głęboką ranę. Przezorny Nawaez oznajmił jej tylko, że Prim i Serrano, generałowie gwardji królewskiej, odniósłszy świetne zwycięstwo nad karlistami, nie zdążyli przybyć do stolicy.
Prim nie chciał powracać do Madrytu bez przyjaciela, został z nim w klasztorze w Burgos po rozbiciu obozu karlistowskiego.
Izabella śmiertelnie niepokoiła się nie otrzymując żadnej wiadomości o lubym Don Franciszku; a tem bardziej, że w krótkim czasie po jego odjeździe posłała mu promień czarnych włosów z swojej pięknej główki i nie otrzymała żadnego dowodu wdzięczności, lub przywiązania.
Niespodzianie spostrzega go; niezagojona rana jest dostatecznem usprawiedliwieniem w oczach przerażonej Izabelli. Don Franciszek walczył i krew przelał w jej obronie.
Urok tej myśli rozpromienił serce młodej i ognistej królowej! Co stąd mogło wyniknąć dla jej kuzyna, z którym za chwilę pierścień zamienić miała...
Prim ukazał się także w katedrze. Nie wiedział o tajemnem uczuciu jakie łączyło królowę z jego młodym przyjacielem, Don Juan Prim zbliżył się do stopni ołtarza i spoglądał z uwielbieniem na piękną królowę, pomyślał, że pragnąłby znajdować się na miejscu Franciszka z Assyżu.
Myśl ta jak błyskawica mignęła w jego umyśle i zniknęła na zawsze; widział tylko z jakiem uwielbieniem przyjaciel jego wpatrywał się w majestatyczną postać królowej.
Arcybiskup wymówił słowa błogosławieństwa.
Królowa-matka odprowadziła Izabellę od ołtarza, króla zaś Narvaez. Damy otaczały królowę, grandowie zaś zbliżyli się do młodego króla i złożyli mu powinszowania.
Kiedy królowa-matka udała się na prawo a Narvaez na lewo, ażeby doprowadzić infantkę Luizę i księcia Montpensier do ołtarza dla wykonania takichże samych ślubów, król odezwał się do Serrany, który nieruchomy i milczący stał przy stopniach ołtarza.
— Dzielny generale, jak widzę rana twoja już się zagoiła. Czy nie masz jednego słowa życzliwości dla małżonka twojej królowej.
— Wasza wysokość raczy mi wybaczyć, że rozmarzony wzniosłym widokiem, jaki miałem przed oczami, dość silnych wyrazów znaleźć nie mogę.
— Utrzymują, że ludzie czynu w podobnych uroczystościach z trudnością myśli swoje wyrażać zdołają; odrzekł małżonek królowej. Nie bierzemy przeto za złe milczenia waszego.
Serrano skłonił się z uszanowaniem, ale wzrok jego ciągle był zwrócony na Izabellę, która stanęła w ten sposób, że mogła spoglądać na twarz Don Franciszka: spojrzenia ich spotkały się i wyraziły myśli, które oni tylko sami zrozumieć mogli.
Druga para stanęła przed patrjarchą Indji. Infantka Luiza i syn Ludwika Filipa zgięli kolana, zamienili pierścienie i otrzymali błogosławieństwo.
Teraz dopiero skończyła się podwójna uroczystość, ogólna modlitwa wzniosła się do stopni tronu króla królów, poniesiona duchem zebranych. Organy wygłosiły ostatnie tony, a pełna powagi cisza zapanowała w starożytnej świątyni.
Młoda królowa wsiadła do karety i w pośród okrzyków zebranego tłumu powróciła do zamku. Drugim powozem jechał książę małżonek, następnie królowa-matka z infantką, a za niemi książę Walencji i książę Montpensier.
Damy dworskie i grandowie zamykali orszak weselny.
Madryt cały jaśniał jakby morze ogniste. Okna wszystkich domów gorzały rzęsistem oświetleniem; na balkonach i dachach paliły się różnorodne płomienie, na Prado i w wielu innych miejscach urządzono ogniste fontanny. Dzień ten był prawdziwie dniem uroczystości dla ludu madryckiego, tłumnie gromadzącego się na placach, ulicach oświetlonych tak, że tak jasno na nich było, jakby słońce najczystszym blaskiem świeciło. Teatry dawały bezpłatne widowiska, na Prado i placu Mayor, rozdawano wino; tłumy, przy huku dział, spełniały toasty za pomyślność dostojnych par. W zamku zebrani goście, z najwyższych sfer kraju i zagranicy wesoło obchodzili uroczystość zaślubin młodej królowej i infantki.
Wszystkie sale były rzęsisto oświetlone; sala tronowa, sale Filipa, Marji Krystyny i królowej Izabelli, jaśniały tysiącami jarzących świec.
Infantka Ludwika, obecnie księżna Montpensier, chciała zaraz na drugi dzień wyjechać z małżonkiem swoim w południowe strony państwa.
Skrzydło pałacu, zajmowane do tej pory przez infantkę, przeznaczone zostało dla młodego króla małżonka Izabelli. W całem urządzeniu zamku zaszły ważne zmiany.
W sali tronowej zastawiony był stół z niepojętą do uwierzenia obfitością; w innych salonach, salach, galerjach i pasażach zastawiono również stoły dla gości i dworzan, tak że przy nich zasiadło wyżej tysiąca zaproszonych.
Królowa i książę spotkali się w zamku i od tej chwili już mieli na zawsze należeć jedno do drugiego, z zachowaniem względów etykiety dworskiej. Młode pary powinny były siedzieć obok siebie przy stole, przy nich zaś królowa-matka.
Serrano i Prim chcieli skrycie wyjść z katedry, otrzymali jednak rozkaz królewski znajdowania się na uczcie weselnej. Królowa wyświadczyła im najwyższy zaszczyt, zapraszając do swego stołu przy którym zasiedli członkowie rodziny królewskiej, Narvaez, hrabia Cheste i O‘Donnel.
Topete i Olozaga zajęli miejsce w sali Filipa. Trudno spamiętać, a trudniej opisać, ogromną liczbę potraw, jaką wnosiła królewska służba. Ani ich widok, ani rozchodząca się woń po sali nie nęciły ku sobie Serrana; ale widział również z tłumionem wzruszeniem, że królowa była smutną i potraw prawie nie tykała; małżonek jej przeciwnie, jadł z wybornym apetytem podniecanym doskonałym humorem, w jakim nigdy go jeszcze nie widziano.
Przed uroczystym wyjazdem do katedry, Franciszek z Assyżu otrzymał woniejący liścik, napisany pięknym charakterem, który sprawił wielkie wrażenie na oziębłym i zużytym księciu. List ten bezimienny podany mu został przez X. Fulgencio i zawierał co następuje:
„Kochany Książę! Za kilka godzin zostaniesz mężem królowej. Osoba bliska Wam, dla Was tylko życzliwa, modli się za Wasze szczęście. Bądź W. X. Mość jutro w nocy w ogrodzie klasztoru Santa-Madre, a ta która się losem W. X. Mości szczerze zajmuje, udzieli ważnej wiadomości.“
Franciszek z Assyżu wiedział od kogo pochodzi to pismo; myślał uśmiechnięty o pięknej hrabinie genueńskiej, siedząc obok małżonki zaledwie rozkwitającej; myślał o tym powabnym a strasznym szatanie, który złamał i zatruł życie jego i który dziś jeszcze czarodziejski wpływ nań wywierał.
Po skończonej uczcie weselnej, wstawano od stołu według oznaczonego ceremoniału, to jest polonezem, który rozpoczynała królowa z swoim małżonkiem. Po ukończeniu tego tańca znalazła dopiero dawno upragnioną sposobność zbliżenia się nieznacznie do Serrany.
— Muszę pomówić z tobą. Dusza moja pragnie tego, wiele mam ci do powiedzenia; szeptała młoda królowa. Przyjdź jutro około północy do rotundy muszlowej.
— Będę posłusznym! odpowiedział Serrano zimno, nie zmieniając wyrazu twarzy. Izabella oddaliła! się pospiesznie.
Zdawało się, że tej chwilowej rozmowy nikt nie zauważył; Serrano jednak spostrzegł Narvaeza na drugim końcu sali stojącego, twarz miał prosto ku niemu zwróconą, a przenikliwy wzrok swój zatopił w młodym Serranie. Narvaez dostrzegł dobrze, że królowa czyniła młodzieńcowi jakieś zwierzenia, stanął z rękami na piersiach założonemi i zwrócił na Serranę zimne i surowe spojrzenie.
Serrano uczuł jak na twarz wystąpił mu żywy rumieniec; teraz dopiero przyszedł mu na myśl prawdziwie przez Opatrzność zesłany wypadek w gabinecie zamkowym, teraz przekonał się, że generał kapitan armji wysłał go, usunął, ażeby tymczasem swobodnie wydać królową za mąż. Serrano na kilka godzin przed rozpoczęciem uroczystości przyjechał konno do Madrytu, i zapomniał zameldować się natychmiast Komendantowi, co przedewszystkiem powinien był uczynić, nie chcąc narazić się na zaczepkę księcia Walencji.
Jeżeli kto wykroczył przeciw przepisom karności wojennej, surowy i sprężysty Narvaez nie czynił żadnej różnicy.
Serrano przeszedł przez salę; zbliżył się do księcia, który stojąc nieruchomy, jakby z kamienia wykuty, spoglądał na młodego generała, nie zmieniając ani postawy, ani wyrazu twarzy.
— Nasza sprawa pod Burgos ukończona Mości Książę, kłaniając się powiedział Serrano głosem, który zdradzał wewnętrzne wzruszenie. Szczegółowy raport będzie jutro złożony w sztabie generalnym.
— Rana twoja jeszcze nie zagojona i to tylko powoduje, że uwzględniam twoje zameldowanie się na pokojach Królewskich. A wiesz generale, że nie jestem twoim przyjacielem.
Narvaez odwrócił się i opuścił generała Serrano, stojącego z zaciśniętemi zębami i wyszedł z sali nie zaszczyciwszy go nawet ukłonem.
Don Franciszek obejrzał się wokoło siebie, w obawie czy scena ta miała świadków.
Był sam.
Tylko Prim i Olozaga, którzy znajdowali się w przyległym pokoju, spostrzegli tę krótką rozmowę księcia z generałem i zbliżyli się do pobladłego przyjaciela.
Serrano silnie ścisnął rękę Prima i natychmiast ją puścił.
— Jesteśmy z sobą na takiej stopie, że o przyszłości nic pomyślnego wróżyć nie można! powiedział.
— Kochany Franciszku, nie jesteś przyzwyczajony pieścić słodkiemi słowami takich niedźwiedzi. Oddaj każdemu co się należy.
— Temu należy się żelazo! — zawołał Serrano i gwałtownie uchwycił rękojeść szpady.
— Wiesz, że jesteśmy po twojej stronie, odrzekli przyjaciele, którzy wchodząc w położenie Serrany, nie hamowali jego gniewu, — jeżeli przyjdzie do spotkania, to możesz liczyć na nas.
— Jeżeli nie chcesz słuchać rad moich.
— Przeklęty dyplomata, z swojem gładkiem obejściem i spokojem! — zawołał rozdrażniony Serrano.
— Dobrze powiedziałeś drogi mój przyjacielu, właśnie mam zamiar zostać dyplomatą. Ponieważ nie mogę współzawodniczyć z wami moi bohaterowie, mieczem, zamieniam go na dyplomatyczny portfel. Tak, tak! nie śmiejcie się rozwijam z całą siłą dyplomatyczne żagle!
— Wierzę ci, szczęśliwy ulubieńcze kobiet! żartował Prim; my zaś pozostaniem wiernymi obranemu zawodowi.
Wzięli śmiejąc się wesoło Serranę pod rękę, a połączywszy się z dzielnym Topete, przepędzili noc na gawędce, przy iskrzącym się xeresie i szumiącym szampanie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.