Grzesznica/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Grzesznica
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo „Najciekawsze Powieści“
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Drukarskie Wacława Piekarniaka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VIII.
Uwięziona.

Apasz ani na chwilę nie wypuszczał ręki dziewczyny z uścisku. Ta szła milcząc, z pochyloną głową, jakby po nieudanej wyprawie, wszystko ją przestało obchodzić. Stąpała, zamyślona, w kałuże dżdżu, które z chlupaniem rozbryzgiwały się pod jej nogą.
On również nie odzywał się ani słówkiem, a tylko wciąż poruszające się usta, świadczyły, że żuje przekleństwa. Długo kluczyli przeróżnemi uliczkami, zanim znaleźli się na Czerniakowskiej. Słota i ciemność sprzyjały ucieczce. Wreszcie spoceni i zmoknięci — nie zatrzymywani przez nikogo — znaleźli się w zacisznem mieszkanku pani Jengutowej.
— No? — zagadnęła baba, spozierając ponuro na przybyłych, gdyż ich zewnętrzny wygląd świadczył, że „robota“ nie poszła pomyślnie.
— Cholera, nie jenteres! — krótko rzucił apasz.
— Kapa?
— Kapa nie kapa! Ale ta gospodyni, co miała być taka uśpiona, kulkami nas powitała, matka... Ledwiem znogowali...
Zezowate oko wiedźmy z niedowierzaniem spoczęło na dziewczynie.
— Napuściła na wodę?
— A kto ci inny!...
Dziewczyna, gdy tylko weszła do izby, opadła bezsilnie na krzesło. Zmarszczywszy czoło, w zamyśleniu patrzyła przed siebie, całkowicie obca temu co się dokoła działo jak i słowom, które padały.
— Swojom prowadziła kombinacje! — tłomaczył dalej — my ostali, jak głupie!... I forsiaki w biurku nie migały wcale...
— Nie było forsy?
— Nic... ino papiery...
Stara zbliżyła się do dziewczyny i szarpnęła ją silnie za ramię.
— Gadaj, panna, co znaczy?
Przy szorstkich słowach Jengutowej, niby obudziła się ze snu.
— Ach! — zawołała z rozpaczą — Dla czegoś ty mi przeszkodził, Józek! Jeszcze chwila, a miałabym dokumenty! Ale odciągnąłeś mnie siłą...
— A kulki? Każdemu życie miłe....
— Lepsze było dostać kulą i zabrać papiery, niźli tak powrócić z niczem...
— Z frajerstwa tobie rozum pomieszało...
Apasz chodził po izbie, sapiąc gniewnie i roztrącając sprzęty. Nagle zatrzymał się i krzyknął groźnie, patrząc jej prosto w oczy.
— Powiadaj zara, kto ty?
Widoczne zmięszanie odbiło się na ładnej twarzyczce.
— Jakto, kim jestem? Wiesz dobrze! Felka!...
— Taka ty Felka, jak ja cysarz amekański... My z Jengutową tylko udawali, że ci wierzym... Wyznaj prawdę!
— Powtarzam, Felka....
— Nie łżyj!...
Poczuła, że znalazła się w niebezpiecznej sytuacji. Jeśli przedtem żywili podejrzenia, to ze względu na zamierzoną wyprawę nie wypowiadali ich szczerze. Obecnie chcą dowiedzieć się wszystkiego...
Co robić?
Powstała raptem z miejsca, powziąwszy postanowienie.
— Słuchajcie! — rzekła — W rzeczy samej nie jestem Felką! Moje prawdziwe nazwisko nie wiele was objaśni! Ale względem was postępowałam uczciwie! Nie moja wina, że nie udała się wyprawa! Tak samo naraziłam się na niebezpieczeństwo, może śmierć... Zresztą jej wynik jest dla mnie stokroć przykrzejszy, niźli dla was...
— No to co?
— Pragnę obecnie was opuścić! Może jutro, pojutrze powrócę z lepszą „robotą“...
— Kcesz odejść?...
— Tak!...
Apasz uśmiechnął się dziwnie.
— A ja tobie powiadam, że się ostaniesz...
— Pocóż mam zostać?
Ujął ją za ramię i podmignął okiem.
— Uważaj no, ty! Nie takie my frajery, jak se myślisz... I ciebie też my przejrzelim!
— Mnie?...
Apasz skinął głową.
— Na durch...
— Cóż wy o mnie wiecie?
Teraz cicho, ale dobitnie wyrzucał ze siebie słowa.
— Pannaś ty z bogatej rodziny, a nie żadna z ferajny... A bez te papirki chcesz kombinacje odwalić...
— Choćby...
— To my z tego musim mieć swoją dole i tak ciebie nie puścim... Wszystko wyznaj... Co jest z papirami i co znaczą one?...
— Tego nie dowiecie się nigdy!
— Nie gadasz?
W tonie apasza zabrzmiała pogróżka, ale i oczy dziewczyny zabłysły.
— Jak wszystko szczęśliwie zostanie zakończone, to was wynagrodzę! Powtarzam, przyjdę jutro...
— Te, widzisz hrabina!
Kierowała się do wyjścia — ale on brutalnie pochwycił ją za rękę.
— Puść...
— Nie puszczę...
— Siłą chcesz mnie zatrzymać?...
Ściskając jej ramię coraz mocniej — syknął:
— I o papirkach zaśpiwasz... i żebym panne na fest trzymali... będziesz mojom kochanką.
— Ja... twoją... kochanką?
Niekłamane oburzenie zadźwięczało w głosie dziewczyny. Ale w oczach apasza wyczytała, że ten bynajmniej nie żartuje.
Grały w nich zwierzęce błyski.
Ogarnął ją lęk.
Samochcąc w dobrą wpadła pułapkę. Lecz któż mógł przewidzieć, że „wyprawa“ przyjmie podobny obrót. Gdyby wszystko poszło pomyślnie, gdyby zdobyto pieniądze — napewno, doręczywszy papiery, pozostawiłby ją w spokoju.
Tymczasem...
Obecnie chce się „odegrać“ i zabezpieczyć. „Robota“ nie udała się. Próżno tracił czas. Rozumie, że jeśli ona odejdzie nigdy więcej jej nie zobaczy i domniemany zysk na zawsze przepadnie. Chce ją posiąść, aby przykuć do siebie. Domyśla się, że pochodzi z bogatej i porządnej rodziny. Skoro zostanie jego kochanką, może od rodziny uda mu się za nią wydostać okup, lub od niej — za milczenie. Sądzi, że opanowawszy ją całkowicie, dowie się co znaczą te papiery i w jaki sposób na nich zarobić można...
Świetnie wszystko obmyślił. Teraz się nie cofnie! Mieszkanko leży na odludziu. Jengutowa, na pewno, nie stanie w jej obronie. Co robić? Nawet krzyk nie pomoże — zresztą czyż wolno w tę całą historję mieszać ludzi postronnych? Tak, weźmie ją siłą. Boże! Co robić?
Takie to myśli, niczem błyskawice, krzyżowały się w głowie dziewczyny, podczas gdy apasz prawie już obejmował ją ręką.
— Przenigdy! — zawołała gwałtownie, sama nie wiedząc ani co mówić, ani co począć, aby wybrnąć z matni — Przenigdy, nie będę należała do ciebie...
— Wiela ja sie bede pytał...
— Precz!
Odepchnęła go siłą — zatoczył się o parę kroków, ale ten nagły opór podniecił apasza jeszcze bardziej.
— Te, matka! — krzyknął w stronę megery — Ostaw nas samych... Bendzie wesele!...
Jengutowa bez słówka wyszła do kuchenki, zamykając drzwi za sobą. I ona pojęła, że cała przygoda zysk przynieść może, o ile Józek postąpi z dziewczyną, jak zamierzył postąpić... A scena taka, jaka miała za chwilę się odbyć, scena brutalnego owładnięcia kobietą, aby z niej uczynić posłuszne narzędzie — czyż to dla niej pierwszyzna?...
Dziewczyna stojąc w kącie pokoju, ze skrzyżowanemi na piersiach rękami, poczęła nagle prosić:
— Józek! Co ci z tego przyjdzie? Jeśli chodzi o pieniądze... Mogę dać zapewnienie... Opamiętaj się!... Zechciej być człowiekiem!...
Lecz apasz zamienił się w pełne chuci zwierzę.
— Jak ciebie, dziewucha, mocno wyściskam to poznasz, że ze mnie człowiek...
Wszelkie prośby są obecnie daremne...
Czyż z nikąd nie pospieszy ratunek?
A za chwilę znajdzie się we wstrętnych objęciach. Już owiewa zapach źle domytego ciała i przepoconej bielizny. Mocne, żelazne łapy obejmują ją wpół i niosą tam... do sypialni... Źle ogolony podbródek drapie policzki, a cuchnące alkoholem i tanim tytoniem usta, szukają jej ust.
Jeszcze usiłuje błagać...
— Józek... puść...
Uścisk staje się coraz mocniejszy... Parę kroków... tam w głębi łóżko... Nie... nie... nie... niemożebne... Toć to chyba zły sen?... Jej ciałem ma się rozkoszować ten brudny, wstrętny drab...
— Ratunku! — pada niespodziewanie przeraźliwy okrzyk...
— Drzyj się, drzyj panna!... Ile kcesz!... Nikt nie przyleci...
— Ra... a... tunku... Ratunku...
— Frajerka...
Nawet nie usiłuje zatkać jej ust. Wie, że w tym domu wołanie o pomoc nie zadziwi nikogo i nikt nie zechce wsadzać nosa w cudze „jenteresy“.
Już zaciągnął ofiarę na łóżko...
Padli na nie oboje...
Dziewczyna zamilkła. I ona zrozumiała, że krzykiem nic tu się nie poradzi.
Ale walczy zawzięcie. Rzuca się, pragnie wywinąć z żelaznego uścisku, kopie, drapie...
Lecz cóż znaczy jej opór, wobec tego silnego, muskularnego draba.
Powoli, bawiąc się niczem kot z myszą, unieruchamia ją całkowicie.
W pokoju słychać tylko dwa świszczące oddechy — kobiety i mężczyzny.
— No? Czegoś się stawiała, głupia... Rychtyk dopasowana z nas para...
Przyciska ją z całej mocy...
Nagle oczy dziewczyny, które dotychczas trzymała zamknięte, otwarły się; dziwny uśmiech wykwitł na jej twarzy, a z ust wydobył się cichy szept:
— Ty mocny... ty silny... Och, jak... teraz pragnę należeć do ciebie.
Spojrzał zdziwiony. Choć w podobnych chwilach różne czułe słówka słyszał z ust przygodnych bogdanek, nie spodziewał się takiej zmiany w zachowaniu się ofiary.
Zagrała w nim duma zwycięskiego samca...
Zacharczał głosem, stłumionym przez namiętność:
— Uch! Morowa dziewucha!... Fajno się pokochamy...
— Czekaj Józek... czekaj... — mówiła słodko — Uczynisz ze mną co zechcesz... Ale nie tak... brutalnie.... Inaczej...
— No... no...
— Przódy chciałabym cię popieścić, wycałować...
— Czego nie?... Możem sie wycałować...
Trzymając ją zmiażdżoną prawie w żelaznym uścisku i przytłaczając ciężarem swego ciała, jakby umyślnie usuwał nieco głowę. Teraz pochylił się ku niej...
— Daj usta...
Wżarła się w jego wargi... Później pobiegła ustami wzdłuż jego policzka. Poddawał się chętnie tym objawom czułości dziewczyny, gdy wtem drgnął, wyraz bólu wykrzywił twarz, a z piersi wydarł się nieludzki okrzyk.
— Ścierwo, psia mać...
Puścił ją i porwał się na nogi.
Ze zranionego policzka obficie spływała krew i zwisał wyszarpnięty kawał ciała.
— Ścierwo!... ścierwo!... — ryczał — Ugryzła... jak suka... ugryzła...
Oszalały z cierpienia, bił pięściami przed siebie na oślep.
Ale zaledwie parę słabszych ciosów, dosięgło dziewczynę. Zwinnie, ześlizgnęła się z łóżka i skoczyła w róg pokoju.
Tam na komodzie leży torebka. Umyślnie, nie zabrała tej torebki na wyprawę, nie chcąc mieć zbytecznego balastu. A w torebce znajduje się browning. Jeśli wydobędzie go, zanim drab powali ją uderzeniem na podłogę — jest uratowana.
On, na szczęście, chwilowo zaniechał myśli o zemście i ponownem prześladowaniu. Krew z rany broczyła coraz silniej. Wie, że i tak dziewczyna mu się nie wymknie.
— Poczekaj no ty.. swołocz... Ja się odegram!...
Wypadł do sąsiedniego pokoju, wołając na Jengutową:
— Prędzej, matka... Ugryzła, cholera... Dawać wode i gałgan...
Wiedźma, spojrzawszy na zalanego krwią Józka aż jęknęła z oburzenia i pośpiesznie poczęła się krzątać.
On tymczasem stojąc nad miednicą, szybko wydawał rozkazy:
— Przymknij ścierwo na klucz!... Jeno sie troche ogarne, zara to draństwo rozumu naucze... Za włosy po izbie potaskam...
Jengutowa natychmiast spełniła zlecenie. Podeszła do drzwi pokoju, w którym wciąż wtulona w kąt, stała dziewczyna — i obrzuciwszy ją złym, zawziętym wzrokiem, przekręciła klucz, mrucząc:
— Już Józek tobie równo ziobra porachuje, suko!...
Tego jej tylko było potrzeba. Drzwi są zamknięte. W woreczku odnalazła browning. Zanim Józek zdąży zatamować krew, upłynie dobrych parę minut!
Nie namyślając się, zbliżyła się do okna.
Jengutowa mieszka na pierwszem piętrze... Ale to jedyna droga ucieczki. Nie przewidują oni, że na podobną odwagę się zdobędzie i z pierwszego piętra wyskoczy...
Och, wielu rzeczy oni nie przewidują, do jakich jest zdolna...
Palce dziewczyny gorączkowo pochwytują z komody serwetę, a z łóżka prześcieradło. Szybko więc je kręci — sznur gotów.
Cichutko otwiera okno... lekki skrzyp... sekunda oczekiwania....
Nie, tamci nie posłyszeli nic. Stłumiły skrzyp — plusk wody i głośne przekleństwa apasza.
Acha! Niedoczekanie! Po raz drugi nie dostanie on jej w swe łapy!...
Improwizowany sznur zawisł na haku, znajdującym się przy oknie.
Pochwytuje palto, kapelusik, torebkę...
Wyrzuca je na podwórze — i padają tam prawie bez hałasu, na wilgotną i rozmiękłą od słoty ziemię...
Znów chwila oczekiwania...
Wszystko idzie dobrze...
Teraz wskakuje na parapet... Sznur zwisa już na dół... Odwagi!...
Nie, to wcale nie takie straszne!...
Drobne rączki mocno uczepiły się zręcznie sporządzonej liny... Opuszcza się coraz niżej... Jeszcze i jeszcze... Rychło dosięgnie ziemi... Lecz linka się kończy... Co robić? Och, taki skok zaryzykuje...
Dziewczyna upadła na jakieś oślizgłe kamienie — ale wnet poderwała się na nogi. Nic się nie stało — tylko trochę boli ramię... Zapewne, duży siniak najwyżej...
A czas nagli...
Szybko wdziała jedwabne palto i nasunęła kapelusik na główkę. W rączce trzyma torebkę — w niej są — browning i pieniądze...
Te utorują drogę do wolności...
Zerknęła poza siebie...
Przez otwarte okno, widać jasno oświetlony pokój, z którego wydostała się przed chwilą. Jest pusty — nie zauważono jej ucieczki.
Jeśli dalej się uda...
Biegnie do bramy. Wie, gdzie mieszka dozorca. Puka i szepce cichutko:
— Proszę otworzyć! Pani Jengutowa zachorowała! Lecę po doktora!
Wyjrzał zaspany stróż. Prędko wsunęła mu dwa złote do ręki. Nie zdziwiła go bynajmniej podobna hojność, gdyż „tacy“ lokatorzy mieli zwyczaj opłacać się sowicie.
Uf! Nareszcie...
Ledwie zatrzasnęły się za nią drzwi, pobiegła szybko Czerniakowską w stronę śródmieścia, rychło ginąc w nocnym mroku.
Jedno niebezpieczeństwo minęło... Lecz jakże do celu daleko!
Kiedy, w parę minut może później, apasz obandażowany i drżący z wściekłości, zajrzał do więzienia, w którem spodziewał się zastać ofiarę — aż usta otworzył ze zdziwienia. Otwarte jednak okno i sznur skręcony z serwety i prześcieradła, wnet go objaśniły o prawdziwym stanie rzeczy.
Wybiegł do dozorcy.
— Wychodziła ta panna, co to mieszka u Jengutowej? — rzucił.
— A tak! — posłyszał odpowiedź — Do apteki! Po likarstwo dla starej...
— Likarstwo... likarstwo... psia mać! — mruknął. — Ja jej dam likarstwo!... Z pod ziemi wykopie...
Nie wszczął jednak poszukiwań. Rozumiał, że obecnie, po nocy, będą bezowocne...
Głośno klnąc, powrócił na górę.
Długo wślad za nim patrzył pan dozorca, nie pojmując, czemu przeklina „pannę“ że poszła po lekarstwo i czemu ma obandażowaną głowę...
Do tylu jednak niezwykłych spraw już przywykł w tym domu na Czerniakowskiej...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.