Gasnące ognie/Rozdział XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Gasnące ognie
Podtytuł Podróż po Palestynie Syrji Mezopotamji
Rozdział Brama bogów
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1931
Druk Concordia Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XX.
BRAMA BOGÓW

Od Bagdadu do ruin Babilonu — 54 mile angielskie nikczemnej drogi. Tak twierdzi w swoim przewodniku miss Dorothy Mackay.
Po wyjeździe z miasta samochód nasz...
Nie! Nie tak należy pisać o mieście, które nosiło w starożytności nazwy „bramy bogów“, „siedziby życia“ i „ręki nieba“!
Stanowczo — nie tak!
Niechże opowiadają o Babilonie jego królowie, kapłani, wojownicy, cudzoziemscy goście, niewolnicy, świątynie Bela-Marduka i Isztary, lwy, smoki, mury pałaców, tarasy ogrodów wiszących, — wszystko to, co nagle odżyło i nabrało barwy i ruchu, co zawładnęło mną — polskim pisarzem, kiedy wzruszony kroczyłem „świętą drogą“ ku Esagili!...
Niech opowiadają, niech świadczą te cienie, wynurzające się z otchłani przeszłości, i te mury, nagle prężące się z piasków, niby przysięga niema, w kamień zakuta...
Niech mówią tak wyraźnie i rzewnie, jak szeptały do mnie lękliwym szmerem palmy tuż obok arabskiej wioski Kwerisz, bluźnierczo przytulonej do ostatnich ruin przedmieścia stolicy „władców królów“.

∗             ∗

Działo się to w dzień Nabu miesiąca Szamasz.
Słońce po długiej ulewie, którą zesłał miłosierny Tammuz zapładniający, jeszcze nie dyszało żarem.
Na brukowanym płytami czarnego kamienia wybrzeżu Puratu (Eufratesu) tłoczył się tłum, głowa przy głowie, ciżba różnorodna, mieszanina typów, języków, strojów i nakryć głowy.
Zebrała się tu gawiedź wielkomiejska, kupcy i przekupnie, niewolnicy, poganiacze osłów i wielbłądów, żołnierze, przewoźnicy i wioślarze z promów, przybyli z okolicznych osad wieśniacy, mularze, cieśle i liczna delegacja starszyzny miejskiej i kapłanów z Nippur.
Z pośród tych ludzi z krainy Szinear i Akkad można było od pierwszego rzutu oka poznać rozmarzonych Egipcjan, ruchliwych Izraelitów, wojowników Elamu, Madaju, Armenji, Parsu, Syrji, Fenicji i setek innych, bo okrutni „królowie czterech stron świata“ — asyryjscy tyrani od czasów Sanheryba aż do ostatniego boskiego władcy — Aszurbanipala nietylko uprowadzali do niewoli jeńców wojennych, lecz przesiedlali całe narody podbite w granice swego olbrzymiego państwa.
Po upadku Aszurbanipala, Neniwa, rabowana, palona, burzona przez nienawidzących, mściwych jeńców, w zadziwiająco krótkim czasie znikła już była z powierzchni ziemi, zasypywana chmurami czerwonego piasku ze zboczy i spychów górskich.
Ludy, przymusowo przebywające w Szinear, przesiedliły się do Akkadu, szukając w Babilonie zarobku i uciech życiowych.
Teraz cały ten różnoplemienny i różnojęzyczny tłum zaległ wybrzeża Puratu i, zadzierając głowy, patrzył w północną stronę, tam, gdzie rzeka robiła nagły skręt.
Ten i ów — zniecierpliwiony zaczynał kląć głośno, że władze zmuszają ludzi tak długo czekać na zabawne widowisko.
Wtedy zbliżał się strażnik miejski i długim biczem o trzech rzemieniach walił krzykaczy, nie wybierając miejsca.
Tłum cofał się, tłocząc się jeszcze bardziej, a z dalszych szeregów rozlegały się głosy ochrypłe, złe:
— Na Nergala! Wasz mądry Nabunaid utonął w nauce i, jak Nabukadnezar nas, tak on przenosi bogów z miasta do miasta, ze świątyni do świątyni, wróży z wątroby i jelit czarnej kozy, a jego synalek, Baltazar, podatkami obdziera nas ze skóry, jak gdybyśmy byli bydlętami ofiarnemi przed ołtarzem Marduka, syna Anu!...
— Cha—cha—cha! — śmiała się gawiedź i znowu wszystkie spojrzenia kierowały się ku rzece.
Wreszcie nastała tak niecierpliwie wyglądana chwila.
Z poza zakrętu rzeki wypływały jedna po drugiej duże łodzie, barwnie przystrojone i pomalowane królewską czerwoną farbą.
Na każdej stał piękny namiot z pasiastej szkarłatno-zielonej tkaniny. Z obydwóch boków łodzi podnosiły się rytmicznie i pieniły mętną, brunatną wodę, osiem par wioseł.
Zdaleka dochodziło skrzypienie drzewa w otworach burt, głośne okrzyki i klaskanie biczy dozorców, popędzających schylonych nad wiosłami niewolników elamskich, przykutych do ław.
Wreszcie łodzie stanęły przy wysokiem nadbrzeżu. Tłum spotykał przybywających radosnym rykiem.
Wspaniały, siwobrody „tukkulum“ — tajny radca królewski, opierając się na białej lasce, witał gości.
Było ich dwunastu, otoczonych świtą, wysłaną na ich spotkanie przez Belszarusura, który imieniem ojca swego, króla Nabunaida, sprawiał rządy w Babilonie oraz w całym Akkadzie, Sumerze i Bit-Jakin.
Tukkułum, pochylając głowę, rzekł głośno:
— Niech Ramman, nasz bóg burzy, ozdobiony pióropuszem Bela-Marduka, a trzymający w dłoniach gromy, płomień i potwory skrzydlate, na linach uwięzione, miłościwy będzie dla gości dostojnych! Witam was sercem w imieniu pana mego Belszarusura, syna boskiego Nabunaida, władcy tego potężnego grodu, którego miano — dumny Babilon — młot ziemi! Kraje Akkadu, Sumeru pozdrawiają was, niech Anu, Marduk, Isztar roztoczą nad wami opiekę swoją!
Na czoło przybyłych cudzoziemców wystąpił mąż ogromny, o ciemnem, snadź oddawna palonem przez słońce obliczu, z którego przez otwór w żelaznym hełmie wyglądały tylko nos, wystające policzki i czarne oczy pod łukiem zrośniętych, szerokich brwi.
Postąpił krok naprzód i stanął oparty na długim, ciężkim mieczu.
Za nim stał pachołek, trzymający włócznię, łuk i dwusieczny topór bojowy.
Zbrojny mąż skinął ręką a z szeregów cudzoziemców wyszedł i zatrzymał się przy nim starzec w szerokich szatach i kołpaku wysokim na głowie.
Starzec ten spojrzał na sędziwego „tukkułuma“ i rzekł:
— Nasz władca — waleczny i sławny Cyrus, syn Kambiza i Mandany, latorośl boskich Achemenidów, poselstwo wysłał w osobie szlachetnego Ugbaru-Gobrjasza, nie do pana jednak twego, mężu dostojny, — Belszarusura, ino do króla tej krainy Nabunaida!
„Tukkułum“ odparł natychmiast:
— Syn Enlila, Nabunaid, przyjmie znakomitych posłów sławnego króla w pałacu swoim dziś jeszcze po ofiarach w świątyni Emah!
To rzekłszy, ruszył naprzód, a za nim — posłowie, oddział łuczników i praszczników babilońskich, dwanaście wozów bojowych i stu niewolników, niosących skrzynie i wory, wyładowane z łodzi.
Strażnicy i kilkunastu uzbrojonych jeźdźców wstrzymywało tłum, porywający się podążyć za poselstwem.
— Patrzcie, jak wyglądają Persowie i Medowie! — wołano. — Waleczne to ludy i sprawiedliwe! Nie są ciemiężcami, jak babilońscy tyrani, te szczenięta asyryjskiej wilczycy!... Precz z Nabunaidem!... Do rzeki wrzucić ścierwo rozpustnego Belszarusura, na pożarcie krokodylom oddać go!
Zaczęły śmigać w powietrzu laski strażników, długie rzemienie batów i spadać ciosy, zadawane płazem mieczy, więc tłum z wyciem i krzykiem, w zgiełku i popłochu jął się cofać na północ, ku warownemu zamkowi, zbudowanemu dla obrony Babilonu przez Nebukadnezara.
Tymczasem „tukkułum“, do którego przyłączyli się wyżsi dowódcy i kapłani, poprowadził posłów przez całe miasto, a tak mądrze, że musieli oni, chcąc — nie chcąc, poznać i zrozumieć potęgę stolicy królów babilońskich.
Posłowie z podziwem przyglądali się mocarnym, wysokim murom, po których całym pędem mknęły kwadrygi — wozy bitewne, zaprzężone w czwórki koni; wspaniałym bramom z bronzu, zdolnym oprzeć się ciosom najmocniejszych taranów, szerokiemu zwodzonemu mostowi na rzece. Ten most wprawił w zdumienie i zachwyt Gobrjasza.
— Na Ahuramazdę! Ta drogą nadwodną mógłbym od świtu do południa przeprowadzić całe wojsko!
Tłumacz powtórzył te słowa Babilończykowi.
Ten uśmiechnął się i rzekł, mrużąc oczy:
— Mój pan mógłby przeprowadzić w tym samym czasie dwa razy tyle — drogą nadwodną i podwodną...
— Podwodną?! — zawołał perski wódz.
„Tukkułum“ skinął ręką, a, gdy podano kwadryge, kazał zawieźć Gobrjasza do tunelu szerokiego na 15 stóp, a biegnącego pod łożyskiem Puratu.
Gdy Gobrjasz powrócił, ruszono dalej ulicami, otoczonemi czteropiętrowemi kamienicami mieszkańców, długiemi budynkami handlowemi, składami towarów i warsztatami, aż doszli do olbrzymiego gmachu, który nagle się wyłonił z poza wysokich domów i parków palmowych.
Przed gmachem tym stał tłum kapłanów — półnagich, mających na sobie tylko szerokie pasy wzorzyste, krótkie tuniki białe, obramowane żółtą lub zieloną taśmą i dwa sznury z kitami na końcu, spadające do kolan. Na czele kapłanów stał arcykapłan — „patessi“, książę Kiszu, strojny w niebieską szatę, obszytą czerwoną frendzlą, i przepasaną białą szarfą; dostojny mąż miał długą, czarną brodę, starannie zaplecioną w drobne warkoczyki, a na głowie — biały kołpak ze złotemi ozdobami i dwiema szkarłatnemi wstęgami, spływającemi na ramiona.
Poprzedzani przez kapłanów goście weszli do olbrzymiego gmachu, przechodząc przez bramę, strzeżoną przez dwa srebrne smoki, i obszerny dziedziniec, brukowany białym kamieniem, układanym na smole ziemnej.
Tłumacz pochylił się do ucha Gobrjasza i szepnął:
— Jesteśmy w największej świątyni niewiernego, osądzonego na zagładę narodu. Jest to Esagila!
Tymczasem mrok otoczył posłów, gdyż wchodzili już pod sklepienia świątyni.
Trzy nawy łączyły się ze sobą. W pierwszej stał Bóg Ea — cały złoty, o oczach z drogich lazurowych kamieni, wysoki na 12 łokci; w drugiej — posągi Anu i Bela, a w trzeciej — największej — złoty, ozdobiony szatą z połyskliwych kamieni i pereł Marduk, na którego wzniesienie Nabukadnezar wydał ze swojego skarbca 800 talentów złota.
Kapłani zabili na ołtarzu białe jagnię, odśpiewali krótki hymn, poczem poselstwo ruszyło dalej.
Wyszedłszy przez północną bramę, Gobrjasz i inni Persowie i Medowie wydali okrzyk zdumienia i zachwytu.
Przed nimi głowicą swoją strzeliła pod obłoki dumnie, niemal dotykając nieba, wysoka, potężna wieża.
Gobrjasz obliczył, że u swej podstawy czworokątnej wieża musiała mieć ze 700 kroków.
Pomylił się jednak, bo to nie była jeszcze sama wieża, tylko mur, otaczający ją i ukrywający trzy obszerne dziedzińce. Tam dopiero wznosiła się niebotyczna budowla, mająca osiem pięter ze świątynią na cześć Anu, Belity, Bela, Ea i Damkiny.
— Co to jest? — zapytał wojownik, dotykając ręką ramienia tłumacza.
— Wieża i świątynia Etemenanki — wysoka na 500 stóp... — objaśnił z ukłonem.
— Cudo świata! — szepnął Gobrjasz. — Musimy zawładnąć tem miastem!
— Rzekłeś, panie! — odparł tłumacz i brwi krzaczaste namarszczył. — Stanie się, jako przepowiedzieli prorocy nasi...
Wojownik spojrzał uważnie na mówiącego i szepnął:
— Tak! Ale wasi hebrajscy prorocy marzą o zburzeniu Babilonu, a ja — o panowaniu w nim króla mego i druha wojennego!
Starzec milczał.
Wreszcie wstąpili na „świętą drogę,“ wykładaną białemi płytami kamiennemi, otoczoną murami o 120 lwach, kroczących na północ, rytych w drogocennej, lśniącej emalji i upiększoną ponadto bogatym fryzem z rozet różnobarwnych.
Pośrodku drogi stała brama Isztary na 80 kroków szeroka, z kilkoma portalami i dziedzińcami, pilastrami, krużgankami i wieżycami. Wszędzie widniały byki i „sirrusu“, czyli smoki z zielonego bronzu; połyskiwały bareljefy z barwnej, świecącej się cudnie polewy, wyobrażające byki, lwy i potwory, łączące w sobie kształty lwa, byka, węża i ptaka — tych zwierząt Isztary, Bela i Rammana.
Od początku „świętej drogi“, która zaczynała się od południowego muru i biegła do „grodu królewskiego“, stały tłumy mieszkańców, witających cudzoziemskich posłów przyjaznemi okrzykami i wymachujących liśćmi palmowemi.
Wojowniczy Gobrjasz nie mógł wyjść z podziwu.
Już otrząsnął się był z zachwytu nad wspaniałością, bogactwem i potęgą miasta, które tak rozbudowała i ozdobiła mądra Nitokryzis, a syn jej Nabukadnezar uczynił ze stolicy ojców — bramę bogów, siedzibę nieba i zrobiłby z niego „rękę nieba i młot ziemi,“ gdyby nie śmierć, przerywająca obszerne, gigantyczne zamysły monarchy.
Wódz i ulubieniec Cyrusa przyglądał się tłumowi, stojącemu wzdłuż drogi królewskiej, koło świątyń i po obydwu stronach „świętej drogi,“ którą dwa razy do roku kroczyła procesja, obnosząc po mieście złoty posąg patrona miasta — Marduka.
Przecież musieli ci ludzie uświadamiać sobie, że władza Medów i Persów niesie miecz i pożogę podbitym miastom, tymczasem słyszał rwące się zewsząd radosne okrzyki, widział przyjazne spojrzenia, spotykające posłów i odprowadzające ich...
Chociaż Gobrjasz wiedział, nad czem naradzali się przybywający tajnie do Cyrusa Izraelici babilońscy i słyszał nieraz od nich, że nietylko podbite ludy — szczepy Izrael, Juda, Moab, Elamici, Kaldi, mieszkający za Eufratesem, Aramejczycy, Egipcjanie i Chetyci pogardzali obłąkanym Nabunaidem, który nie lubił Babilonu i bezcześcił jego świątynie; że cały kraj nienawidził rozpustnego, okrutnego i zawsze pijanego królewicza — Belszarusura, nazywanego przez Żydów Baltazarem, jednak nigdy nie spodziewał się poseł Cyrusa, że nienawiść zaszła tak daleko, iż pozwala ludności witać Persów, jak zbawicieli. Niezawodnie wszyscy wiedzieli, że Cyrus, dążąc od granicy Armenji, zdobył już był Ana, Hit, i zbliżał się do Siparry.
— Jeżeli tak jest — myślał Gobrjasz — Ugbaru, — to król niepotrzebnie obawia się niepowodzenia! Nic nie wstrzyma jego wojska: ani „mury Medów“, zbudowane przez Nabukadnezara za Eufratesem dla obrony od wschodu i północy, ani twierdze Babilonu, ani tamy, pozwalające zalać olbrzymią połać kraju i wstrzymać zbliżającego się nieprzyjaciela. Nienawiść ludu do niemądrych władców i złoto ze skarbca starego Astjaga otworzą naoścież mosiężne bramy Babilonu!
Szedł więc zbrojny, zakuty w mosiądz i żelazo wódz, z dumnie podniesioną głową i w duchu postanawiał, że będzie mówił z Nabunaidem ostro, śmiało i stanowczo, jak zwycięzca.
Z temi myślami przekroczył bramę Isztar.
Za nią rozpoczynała się „Aiburszabu“ — ta część, „świętej drogi,“ która prowadziła wprost do królewskiego grodu, gdzie za pierścieniem kanału i potrójnego muru wznosiły się połyskujące ściany i wieżyczki nowego pałacu, wzniesionego przez Nabukadnezara, i innego jeszcze zamku, pozostałego po królu Nabopalassarze.
Na Aiburszabu nie było już gawiedzi ulicznej, wiwatującej na cześć gości. Stały tu w surowem milczeniu sprawne szeregi wojowników, przecięte w równych odstępach przez oddziały ciężkiej jazdy.
Przy przejściu posłów wojownicy uderzali mieczami w tarcze, a znaki bojowe, stosownie do chorągwi zakończone posążkami Marduka, Hadada, ryby, byka lub sępa, pochylały się przed nimi.
Przed bramą pałacową spotkał przybywających „tartan“ najwyższy urzędnik królestwa, w otoczeniu „rabsarysa“ i „rabsaka.“
Pierwszy z nich był „wielkim eunuchem“ i ministrem dworu, drugi — podczaszym królewicza, lubującego się w winie, sprowadzanem dla niego zewsząd, a nawet z Cypru.
Z tymi dostojnikami stanęli w dwa szeregi wyżsi wojskowi dowódcy, eunuchy i niżsi urzędnicy pałacowi.
„Tartan“ ruchem ręki wskazał posłowi wejście do wnętrza i razem z nim przeszedł obszerny dziedziniec, wyłożony cegłami. Tu Gobrjasz ujrzał wznoszący się w końcu podwórza wysoki, oślepiająco biały, lśniący gmach. Jaskrawa emalja, złocone i posrebrzane oddrzwia, czworokątne wieżyczki, wejście ze lwami i smokami, zamykane podwojami z błyszczącego mosiądzu i bronzu.
Dwóch olbrzymów z włóczniami i tarczami stało przed „bramą królewską,“ nad którą widniał napis:
„Pałac Nebukadnezara, króla Babilonu, Syna Nabupalassara, króla babilońskiego.“
Na skinienie „tartana“ rozwarły się przed wchodzącymi rzeźbione, potężne podwoje.
Wódz perski, a wraz z nim inni posłowie stanęli na progu, albowiem wydało im się, że niebo roztoczyło dokoła nich swe błyski i swój błękit.
Wprowadzono ich właśnie do sali tronowej.
Miała ona sto kroków długości i 30 szerokości.
Cała — od posadzki z białych i czarnych płyt, do pułapu — z wonnych belek cedru libańskiego — lśniła się od lazurowych, szklistych cegiełek; od tego tła zuchwale odcinały się żółte kolumny — potężne o podwójnych misternych głowicach koloru turkusów parsyjskich; pod jasno-żółtym pułapem ciągnął się pas z podwójnych białych dłoniatek. Powódź żywych, radujących oko barw — niebieskiej, szafirowej, białej, czerwonej i żółtej płynęła zewsząd, szalała i niemal olśniewała.
Z trudem oderwał wojownik wzrok swój od tego przepychu ścian, kolumn, stołów, ław, posągów srebrnych, złotych i czarnych, wśród których poznał skrzydlatych ludzi i byków asyryjskich, i podniósł głowę, patrząc wprost przed siebie.
Na tronie, ozdobionym skrzącemi się kamykami, kością słoniową i perłową masą, siedział mąż, o czerwonej twarzy i bezczelnie zmrużonych oczach.
Gobrjasz drgnął, gdy uważnie przyjrzał się siedzącemu na tronie Babilończykowi.
Miał on na sobie wspaniałą mantję fjoletową ze złotem obszyciem dokoła, — niezawodną odznakę panującej osoby, lecz ten płaszcz królewski nie mógł ukryć zbroicy ze skóry i łusek mosiężnych, oraz głowni krótkiego miecza i wysokich czerwonych trzewików, nad któremi widniały nakolenniki z dwóch ruchomych blach kutych.
Gobrjasz zrozumiał, że była w tem wyraźna pogróżka, więc skłonił się hardo przed tronem i wyprostował się, czekając na rozpoczęcie ceremonji.
Wreszcie zbrojny mąż powstał i mówić zaczął:
— Ja — syn mego królewskiego i boskiego ojca — Nabunaida — jego najwyższy „tartan“ i naczelny wódz walecznego wojska, Belszarusur, rządca Babilu, zamierzam miłościwie wysłuchać cię, dostojny pośle brata naszego, króla Cyrusa, niech Isztar, Marduk i Szamasz ześlą mu długie lata szczęśliwego i sławnego panowania. Mów! Ucho moje zwróciłem ku tobie, a drogę do rozumu i serce otwarłem naoścież dla słów twoich!
Wysłuchawszy objaśnienia tłumacza, powtarzającego słowa Belszarusura, Gobrjasz podniósł głowę jeszcze wyżej i, zlekka stukając mieczem w posadzkę, rzekł dobitnym, twardym głosem:
— Mój władca, waleczny Cyrus Achemenides, nie zwykł posyłać posłów do mężów, których głów nie zdobi korona! Chcę widzieć Nabunaida i do niego będą zwrócone słowa moje, młodzieńcze!...
Pomruk zdumienia przeszedł w stojącym dokoła tronu tłumie dostojników, kapłanów, eunuchów i wojowników.
— Ten Pars nazwał królewicza młodzieńcem. Mówił do niego, jak do poganiacza osłów!..
Tymczasem „tartan“ powtórzył Belszarusurowi z wielką oględnością słowa posła.
Uśmiechając się, rzekł wielkorządca:
— Ojciec mój, boski Nabunaid — król, wróżby czyni w świątyni Emah i polecił mi przyjąć i wysłuchać posła.
Na to nic nie odrzekł Gobrjasz i stał twardy, jak skała, wyprostowany i milczący.
Długo naradzał się Belszarusur ze swoimi dworakami, lecz zmuszony był prowadzić posła do króla.
Mówił prawdę.
Nabunaid znajdował się w świątyni Isztary.
Był to dziwny król — ten Nabunaid babilończyk, któremu partja dworska, pozbawiwszy tronu Labaszi-Marduka, oddała berło Babilu.
Jedni twierdzili, że jest on obłąkańcem, który radzi się odkopywanych z ziemi kamieni najstarszych świątyń, pamiętających czasy Sargona, Lik-Baga i Hammurabi, i szuka na nich dawnych napisów sumeryjskich, które zawierają dobre wskazówki dla królów; drudzy — dowodzili, że jest on uczonym, gromadzącym i zapisującym wszystko to, do czego doszła wiedza Babilonu i Assyru, aby ją przekazać dalekim, przyszłym pokoleniom; inni znowu rozpowiadali, że Nabunaid cierpi na bezsenność i straszne przywidzenia nocne, przepowiadające prędką zagładę królestwa Nabukadnezara, więc miota się pomiędzy licznymi bogami i, to wywyższa jednych, to poniża drugich, próbując, który z nich jest potężniejszy i miłosierniejszy?
Tego dnia przyszła kolej na Isztar.
Całe poselstwo z Belszarusurem udało się do świątyni Emah, wznoszącej się przy bramie Isztary.
Król stał w ciemnej celi, przed tajemniczem schroniskiem złotego posągu bogini i wróżył z dymiącej się jeszcze wątroby i jelit białego baranka.
Stał przed kotarą, ukrywającą posąg, i mówił śpiewnym głosem:
— Nie masz wyższego nad ciebie bóstwa, rządzącego światem i królami, o wielka matko Ninmah, potężna Isztar! Bądź miłościwa dla mnie — króla, usłysz szloch mój i jęki rozpaczliwe, odpuść mi grzechy moje wielorakie i ciężkie, naucz i poratuj, gdy gniew twój ukryje się w ciemności, jako srogi lew w swem legowisku!
Kapłani i kapłanki Isztary i młode tancerki, żyjące w ohydnej rozpuście na chwałę bogini miłości i płodności, — wszyscy słuchali modłów Nabunaida i oczekiwali cudu, że oto rozsunie się kotara, ukaże się ciemne oblicze bogini, zabłysną jej zielone oczy i przemówi Isztar, być może, temiż słowy, jakiemi wołała niegdyś do Gilgamesza:

— Nuże, Nabunaidzie, bądź moim kochankiem,
Twoją miłość mi daruj, o podaruj mi ją.
Bądź moim małżonkiem, a ja twoją żoną![1]

Król zmarszczył brwi, gdy syn jego zbliżył się i oznajmił, że poseł Cyrusa żąda natychmiastowego posłuchania.
Gobrjasz już nie czekał na zezwolenie i przemówił sam, utkwiwszy czarne oczy w bladem, znękanem obliczu Nabunaida.
— Królu! — zaczął. — Mój władca wie, żeś zawarł przeciwko niemu sojusz z Egiptem, z królem Lidji — Krezusem i z księciem Pakcjuszem. Cyrus Achemenides, król Medów, Persów i Anszanu, żąda od Ciebie poddania się mu i pomocy w wojnie z krajami zachodniego morza. Pod tym warunkiem pozostawi on ciebie, królu, panem nad Akkadem i Sumerem, inaczej — biada ci, biada potomkom twoim, miastu temu i krainie twojej od kresu do kresu. Rzekłem!
Tłumacz na głos powtórzył słowa Gobrjasza.
Zapanowało ciężkie milczenie. Zmora straszliwego niebezpieczeństwa zawisła pod sklepieniem wspaniałej, tajemniczej świątyni Emah.
Nabunaid nagle uśmiechnął się uprzejmie i odparł swobodnie:
— Zaprawdę powiadam tobie, dostojny pośle, że nie jest w obyczaju moim rozmawiać z gośćmi, przybywającymi zdaleka, przed tem, niż uraczę ich ucztą wspaniałą. Wydaję ją dziś wieczorem, a po niej otrzymasz odpowiedź Nabunaida, króla babilońskiego.
Posłuchanie było skończone i posłów odprowadzono do komnat gościnnych w pałacu środkowym, gdzie przy wejściu stały olbrzymie, wykute z czarnego bazaltu lwy, pożerające obalonego człowieka.
W obszernej komnacie siedział Gobrjasz i w zamyśleniu patrzał na tłumacza — Izraelitę, który stanął przed oknem i ogarniał wzrokiem wspaniałe gmachy „grodu królewskiego“, mrucząc monotonnie i groźnie:

— „Popamiętaj, Jahwe, Synom Edomitów dzień zagłady Jeruzalemu!
— Wszak oni to wołali: obnażcie a zburzcie to miasto do samych podwalin!
— Córo Babelu! Ty — pustoszycielko!
— Nazwę tego szczęśliwym, który ci zapłaci za czyny, na nas dokonane!
— Szczęść Boże, temu, który porwie i strzaska twe, niemowlęta o skałę przydrożną![2]

— Nienawidzisz Babilończyków? — spytał Gobrjasz.
— Rzekłeś, panie!
Czy jesteś pewien Izraelitów, Joszue?
— O tak, panie! I braci moich, i Elamitów, i Kaldi, i Arabi, i nawet wszystkich biedaków, od tej wielkiej nierządnicy zrodzonych! — zawołał. — Ludzie nasi działają wszędzie... od morza — do Sipary, od wschodu — do zachodu...
— Musimy sporządzić się do uczty, — rzekł, wstając i przeciągając się, Pers.
— Czas już, panie! — kiwnął głową stary Joszue.
Wieczorem odbyła się uczta w pałacu, a gdy wszyscy, oprócz króla i posłów, idąc za przykładem Belszarasura, byli już pijani, Nabunaid ujął Gobrjasza pod ramię i razem opuścili salę.
Król prowadził Persa po wspaniałych ogrodach, tarasami podnoszących się coraz wyżej, gdzie stały piękne, oplecione winem altany w gaju palm, cyprysów, cedrów i fig. Cicho szemrały fontanny i dzwoniły strumyki, biegnące w kamiennych łożyskach.
Gobrjasz domyślił się, że widzi słynne na cały świat, wiszące ogrody.
Założył je na potężnych sklepieniach, piramidalnych pilastrach i murach o nieskruszonych arkadach, wspaniały Nabukadnezar dla swojej żony. Pochodziła ona z książęcej rodziny z krainy Medów i tęskniła do gór swej ojczyzny. Rozkochany małżonek rozkazał architektom babilońskim i greckim wznieść sztuczne góry, gaje, łąki zielone, pełne cudnych kwiatów i przedziwnych ptaków.
Król zatrzymał się przy fontannie i rzekł do posła:
— Postanowiłem być wasalem twego pana, niech tylko uszanuje miasta, osiedla i rolę ludu mego i niech nie targnie się ani na Esagilę i Etemenanki, ani na Emah, ani na żadne inne dzieło wielkiego Nabukadnezara, albowiem wtedy spotkałaby Cyrusa zemsta bogów nieba i ziemi! Powtórz te słowa moje władcy twemu, a od tej chwili — memu!
Powrócili do gości. Nabunaid jednak wkrótce wyszedł, udając się do wróżbitów, którzy przybyli tego wieczora z Nippuru.
Uradowany z udanego posłowania Gobrjasz pił na umór.
Nagle zbliżył się do niego Belszarusur i, zaglądając mu w oczy z pijaną bezczelnością, zawołał ze śmiechem:
— Parsie, synu niewolnicy naszych niewolników! Oddaj Cyrusowi ten miecz i powiedz, że jest to odpowiedź króla babilońskiego!
Odrazu otrzeźwiał Gobrjasz i, nic nie mówiąc, ponieważ rozumiał że słowo babilończyka równem jest szczekaniu psa, opuścił salę.
O tej godzinie przedświtu, gdy noc Akkadu wytęża cały mrok swój, aby złe demony mogły niepostrzeżenie zaczaić się i porwać gwiazdę Szamasza, wyłaniającą się z nieznanej wschodniej krainy, ten sam siwobrody „tukkułum“, milczący i zatroskany, żegnał posła perskiego na pokładzie dużej łodzi, mającej płynąć do Siparry.
Nie spostrzegł tajny radca królewski, że do starego tłumacza, ocierając się o niego ramionami, przychodzili niewolnicy judejscy, znosili skrzynie i toboły, należące do poselstwa, i szeptali:
— Wszystko, wszystko jest w pogotowiu... Wrota wielkich tam na rzece zatarasowane, pozostawiona tylko jedna, z pomocą której można zmienić prąd Eufratu i pozbawić Babil wody... W wylotach kanałów Arachtu i Borsippy wyłamaliśmy kraty granitowe... Dostęp do miasta będzie wolny, a wojska tam nie znajdziecie... Obrońca północnego zamku, asyryjczyk Kadasz, podda się ze swoją załogą... Zginie wielka nierządnica, okrutna, trędowata!...
Stary Joszue rękę podniósł i, grożąc oczami, odpowiedział półgłosem:
— Prorok Jeremjasz przepowiedział miastu temu, że osiądą w niem zwierzęta pustynne i szakale, strusie przebywać w nim będą i nie zamieszka Babilonu żadne pokolenie po wieki wieków!...
Gorące, namiętne westchnienia odpowiedziały tym słowom złowróżbnym, a gdy „tukkułum“ z urzędnikami pałacowymi i ładownicy zeszli na wybrzeże, plusnęły wiosła, i łódź szybko sunąć zaczęła przeciwko prądowi.
Wysłuchawszy raportu radcy tajnego o odpłynięciu posła Cyrusa, Belszarusur klasnął w dłonie i krzyknął:
— Na Sina, opiekuna nocy, na Isztar — bogini płodności! Niech spróbują Persowie zdobyć twierdzę Babilu! Połamią o nią kły te wieprze nieczyste, a wtedy wyruszymy w pogoń i wytępimy wojsko ich, otoczywszy w pustyni Rhama-Hit! Weselmy się, albowiem Bel-Marduk był mi doradcą, gdym zmienił wolę króla Nabunaida... Patessi Ninmah, rozraduj oczy nasze i rozpal serca!... Niech wejdą najpiękniejsze kapłanki boskiej Isztary!
Z okrzykami, brzękiem tympanów i śpiewkami sprośnemi wbiegły nagie kapłanki „wielkiej matki,“ kochanki Tammuza.
Zaczęły tańczyć w obłędnych skokach i w rozpustnych przegięciach i skrętach, lecz na dany przez „patessiego“ znak rzuciły się do ucztujących i padły na ich posłania, zdyszane, szepcąc słowa namiętne, obejmując ramionami i wpijając się ustami w wargi mężów i młodzieńców.
Do wielkorządcy zbliżyła się główna kapłanka Isztary. Ona to w święto wiosny, po wylewie Tygrysu i Eufratesu, publicznie na oczach stotysięcznego tłumu wchodziła na szczyt bramy swej bogini i oddawała się wyuzdanemu szałowi miłosnemu w objęciach obranego przez naród najpiękniejszego młodzieńca.
Podszedłszy do łoża Belszarusura, szepnęła:
— Wyjdźmy do ogrodu, królewiczu...
Belszarusur z trudem uniósł się z łoża i skierował się ku wyjściu, trzymając nad głową złotą paterę z wonnem winem cypryjskiem.
Nagle drgnął, a czara z brzękiem potoczyła się po kamiennej posadzce.
Rozległ się krzyk gości i wnet zapadło głuche milczenie.
Na ścianie tuż przed królewiczem raptownie poruszyła się z miejsca głowa byka, wyrzeźbionego w kamieniu, i upadła, rozpryskując się na drobne kawałki.
Z otworu w murze zjawiła się długa, blada dłoń, trzymająca cienką laskę.
Powolnym ruchem ślizgała się ona po niebieskiej emalji, jak gdyby kreśląc jakieś znaki.
Nikt nie spostrzegł, kiedy cofnęła się straszna ręka, bo spojrzenia wszystkich zostały przykute do ściany, na której dymić się zaczęły, a później płonąć zielonym ogniem trzy niezrozumiałe, tajemnicze słowa:
— Mane — Tekel — Fares...
Po chwili Balszarusur w lęku obłędnym wybiegał już z sali, a za nim z wyciem, szlochem i krzykiem przeraźliwym pędził cały tłum gości, nagich kapłanek Isztary, dostojników w bogatych szatach, wyższych dowódców wojennych, eunuchów, patessi Emah, Uru, Kiszu i Borsippy, sług i niewolników, tłocząc się, popychając i walcząc ze sobą.
Po chwili sala opustoszała.
Dwóch niewolników tylko pozostało w niej.
Jeden z nich podbiegł do otworu w ścianie i szybko umocował w nim nową głowę byka, leżącą w ukryciu za kolumnami; drugi starannie zgarnął z posadzki odłamki potrzaskanych cegiełek.
— Udało się Nachumowi! — syknął pierwszy i zaśmiał się złośliwie.
— Teraz dopiero kapłani i wieszczbiarze będą łamali sobie głowy nad tem, co znaczą te słowa! — mruknął drugi.
— Nikt ich nie odczyta, bo zapomniał Babil starej mowy Sumerów! — odpowiedział towarzysz. — Będą szukali tajemniczego znaczenia, a tymczasem Nachum napisał trzy proste słowa: „Strzeż się złota Persów!“
Zaśmiali się obaj i chyłkiem wysunęli się z sali...
W dwa miesiące później Cyrus, przeszedłszy Tygrys, rozproszył wojsko Nabunaida i ruszył ku Babilonowi. Król ukrył się w Borsippie, gdzie, otoczony wróżbiarzami i czarownikami, pytał bogów o losy wspaniałego państwa, zagrożonego śmiertelnie.
Belszarusur zamknął się w stolicy i przygotował się do oblężenia, jednak Cyrus niemal bez bitwy, zdobył miasto, w którem podniósł bunt obrońca północnego zamku, a cała ludność przyłączyła się do wybuchu przeciwko znienawidzonym Nabunaidom, witając Cyrusa, jako zbawcę uciemiężonych. Surowy Ugbaru zamordował królewicza, a gdy zbuntowana ludność Borsippy przywiodła Nabunaida przed oblicze Cyrusa, rozradowany i wspaniałomyślny król zwolnił go od więzów i wkrótce oddał mu zarząd nad Kormanją.
Z bramy Isztary heroldowie perscy oznajmili ludowi babilońskiemu, że król Medów, Persów i Elamitów, Asyrji i Babilonji darowuje mu wolność, a tym, których przemocą przesiedlono do doliny dwóch rzek, pozwala wrócić do ojczyzny.
Pociągnęli więc rzeką i lądem do rodzinnej ziemi Elamici, Kaldi południowi, Aribi z Nedżdu, Bit-Jakin, Aramu, z gór Biszri, Chetyci, Fenicjanie i — tylko możni Izraelici, którzy wzbogacili się w Babilonie i zagarnęli w nim cały handel, obdarzeni przez Persów przywilejami, długo jeszcze pozostawali w obrębie murów znienawidzonej przez nich „wielkiej nierządnicy“ i innych miast — od Siparry północnej do południowego Uruku.
A później...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

A później szedłem odkopanemi przez B. Koldeweya i jego niemieckich towarzyszy ulicami Babilonu.


BABILON. BRAMA ISZTARY I WIDOK OGÓLNY RUIN

Otacza go, znikając w górach piasku mur, — Nemitti-bel, a dalej — pagórki z piasku, usypane ręką czasu: Babil, el-Kasr, Merkez, Isan-el-Aswad, el-Ehmere...
Pagórki te są, niby wystające z grobu kości ogromnego nieboszczyka...
W nich to archeologowie odnaleźli Babilon Nabukadnezara, który wzniósł dzieło wieczyste i na tablicy, wyryć kazał dumne słowa:
— Jam jest Nabukadnezar, król Babilonu, opiekun Esagili i Ezidy, syn Nabupalassara, króla Babilońskiego. Ten pałac na mieszkanie mego majestatu wzniosłem na „irsit Babil“ w Babilonie. O pierś podziemia wsparłem silnie jego podwaliny, które wysoko, niby góry, zbudowałem z asfaltu i kamieni wypalanych. Oby na twój rozkaz, Marduku, mędrcu między bogami, napełniła mnie i potomstwo moje obfitość tego domu, który wzniosłem! Niechaj moi potomkowie panują w nim przez wieki nad czarnemi głowami![3]
Lecz Parka Atropa przecięła nić życia rodu Nabukadnezara, padł po nim krótkotrwały ród Nabunida, a Przedwieczny Sędzia w gniewie swym na nieprawość okrutnych, pysznych władców Babilonu skazał go na zagładę.
Ileż to ludów różnych burzyło i rabowało Babilon, ileż pokoleń siedliło się na ruinach grodu Marduka i Isztary, że oto okryła je gruba skorupa ziemi, resztek nędznych domostw i te kurhany mogilne, podnoszące się coraz wyżej i wyżej, usypywane podmuchami „hamsinu“?!
Kroczę płytami „świętej drogi,“ staję w podziwie przed potęgą bramy „wielkiej matki,“ patrzę na rzeźbione w niej smoki dziwne; oglądam zwaliska świątyni Emah, gdzie stał za kotarą tajemniczy posąg Isztary i gdzie w otoczeniu roznamiętnionych kapłanek wróżby czynił ni to obłąkany, ni to uczony Nabunaid, ostatni król babiloński; ze wzruszeniem patrzę na mury sali, gdzie przerażonym oczom Belszarusura zjawił się płonący, złowieszczy napis; dotykam cokołu olbrzymiego lwa bazaltowego, zdobiącego niegdyś wejście do środkowego pałacu na „irsit Babil“; zagłębiam się do kanałów podziemnych; wyobraźnią swoją usiłuję ogarnąć cały ogrom pracy cywilizacyjnej i twórczej królów Babilonu, Akkadu i Sumeru i dociec prawdy, w jaki sposób i dlaczego tak szybko zniknął ten wspaniały gród — cudo świata starożytnego, „młot ziemi“ i „siedziba bogów?“
Z tą myślą nurtującą mnie, okrążam kilkakrotnie potężne ruiny Esagili, z przejęciem wpatruję się w mocarne głazy Etemenanki, ogarniam wzrokiem niezliczone arkady i pilastry, na których zieleniły się i wołały do życia i radości barwnością klombów i kwitnących krzewów, zadziwiające, czarowne ogrody wiszące...
Pogwizduje w szczelinach i labiryntach ruin nadbiegający z pustyni „hamsin“, szeleści, zgrzyta piasek ruchomy, wiecznie niespokojny i mściwy...
Cywilizacja murów, pałaców, świątyń wspaniałych, mostów, maszyn, dróg i tunelów — wątła jest i marna, niby piękna, lecz słaba roślina egzotyczna, przeniesiona na obcą glebę. Bez pieczy i pokarmu więdnie i zanika szybko, zamienia się w chwast, który butwieje, próchnieje i znika bez śladu, pozostawiając w ziemi tylko korzenie swe, martwe i na kamień stężałe...
Jedynie lot ducha trwa wiecznie i nigdy nie ustaje... Może kreśli swój szlak zgłoskami nieznanemi w sferach wyższych i szlachetnych sił, w jakimś olbrzymim „myślozbiorze“, z którego pokolenia bezwiednie czerpią genjalne pomysły i porywy przepotężne, może przekształca i wzbogaca nowemi klejnotami skarbnicę kosmosu, uwieńczoną znakiem przedwiecznego i nieśmiertelnego „Słowa.“
Ten duch Babilonu przetrwał jego Emah, Etemenanki i wspaniałego Nabukadnezara.


BABILON. DROGA BOGÓW
Sztuka jego, nauka, rzemiosło, architektura i piśmiennictwo popłynęły szeroką strugą na zachód i pozostały, jako wzory potężne i porywające.

20 000 glinianych tabliczek, skatalogowanych w bibljotece Aszurbanipala, przemawiają do nas żywym głosem wspaniałych „królów czterech stron świata,“ wielkich uczonych, mędrców, prawodawców, tęgich budowniczych i kierowników życia społecznego.
To nie umarło i nigdy nie umrze.
Zamknięte w skorupie piasków Nedżdu wyrwało się ono po wiekach, zdumieniem i zachwytem ogarnęło ludzkość pary i elektryczności i woła do wiecznych form i praw życia, nie mieszczącego się tylko w potężnych murach Imgur-bel, nie skrępowanego bramą z bronzu na drodze królewskiej, nie onieśmielonego tajemniczym mrokiem świątyni Isztary.
A nad Babilonem przenoszą się po dawnemu chmury piasku.
W zwaliskach czają się szakale, a pod kamieniami gnieżdżą się skorpiony.
Arabscy przewodnicy szukają skarbów w postaci szklanych klejnotów, cegiełek ze znakami Nabukadnezara, a, nie znajdując ich, wypalają sami, podrabiają, aby sprzedać turystom.
Martwa cisza zalega ulice i place zburzonego grodu Marduka.
Czasami tylko głośniej odezwie się wiatr, wpadając do skrytek w murach, do szczelin w portalach bram, a wtedy słyszę wyraźnie:
— Jam Nabukadnezar, syn Nabupalassara, król babiloński, gród ten potężnym i wspaniałym uczyniłem i sławą opromieniłem po wszystkie krańce ziemi...
Westchnąłem... Gród leży w gruzach przede mną, a sława — w muzeach Londynu, Paryża, Berlina.
Rozszarpali go ludzie i roznieśli jego strzępy po świecie, niby wilki żarłoczne, porywające ochłapy ścierwa...
Śmierć śmiertelnej doczesności, ziemskiej niedoli i ludzkiego szczęścia panuje tu wszechwładnie.

Śmierć, o której mówi nieznany poeta babiloński ustami bogini:

— „O kraju bez powrotu, o kraju oddalonym pomyślała Isztar.
Ninmah pomyślała o ciemnym domu, siedzibie Irkalli,
O domu, z którego wyjść nie może wchodzący doń;
O ścieżce, która jest bez powrotu, pomyślała córa boga...

Na ruinach Etemenanki usiadł sęp...
Kwilił długo, coraz jękliwiej, coraz żałośniej.
Ciskał złe wróżby, czy może łkał?“






  1. Tablica 6-ta poematu Babilońskiego z eposu o Gilgameszu (Prof. ks. dr. W. Szczepański, „Babilon“, Warszawa 1923 r.)
  2. Psalm 137-my, w przekładzie prof. W, Szczepańskiego, „Babilon“.
  3. Prof. W. Szczepański l. c. 96.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.