Gösta Berling (Lagerlöf, 1905)/Tom III/Małgorzata Celsing

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Gösta Berling
Tom III
Rozdział Małgorzata Celsing
Wydawca Józef Sikorski
Data wyd. 1905
Druk Józef Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Klemensiewiczowa
Tytuł orygin. Gösta Berlings saga
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


MAŁGORZATA CELSING.

Na kilka dni przed Bożem Narodzeniem zjawiła się majorowa nad jeziorem Löb, ale dopiero w sam wieczór wigilijny dotarła do Ekeby. Przez cały czas podróży chorowała; przechodziła zapalenie płuc i miała bezustanną gorączkę, ale mimo to nie widziano jej nigdy weselszą, nigdy z ust jej nie wychodziły serdeczniejsze słowa.
Córka proboszcza z Broby, która bawiła przy niej od października, chętnie pośpieszałaby, ale nie mogła zabronić staruszce zatrzymywać konia i przywoływać do siebie każdego, kto tylko szedł tą drogą, aby opowiedzieć, co zaszło nowego.
— Jakże wam idzie? — pytała majorowa.
— Dobrze! — brzmiała odpowiedź. — Nadchodzą lepsze czasy. Szalony proboszcz i jego żona nas wspomagają.
— O, teraz zbliżają się dobre czasy — mówi inny, — Sintrama już niema. Rezydenci z Ekeby zabrali się do pracy. Znaleziono pieniądze proboszcza z Broby, Ekeby znowu się podniosło, a jeszcze się coś zostanie na chleb dla głodnych.
— Nasz stary pleban ocknął się, przybyło mu sił i życia — mówił trzeci. — Co niedzielę rozmawia z nami o królestwie niebieskiem. Ktoby też miał ochotę grzeszyć? Zaczyna się panowanie dobra.
A majorowa zwalniała coraz bardziej i pytała dalej każdego przechodnia:
— Jakże wam się teraz powodzi? Brak wam czego?
I gorączka i kłócie ustawały gdy jej odpowiadano:
— Mieszkają tu dwie bogate, a dobre panie: Maryanna Sinclaire i Anna Stjaernhök, które pomagają Göście Berlingowi od domu do domu chodzić i baczyć, aby nikt nie cierpiał głodu. A kocioł wódki nie pochłania teraz wszystkiego ziarna.
Zdawało się, jakgdyby majorowa siedząc w saniach odprawiała modły dziękczynne za wszystko, co widziała i słyszała. Stare, pomarszczone twarze rozjaśniły się, gdy zatrzymywani przez nią opowiadali o czasach obecnych. Chorzy zapominali cierpień swoich, wysławiając dni radości.
— Wszyscy staniemy się tacy, jak kapitan Lennart — mówili. — Będziemy dobrzy, będziemy o wszystkich dobrze myśleli — nikomu nie wyrządzimy krzywdy. To przyspieszy przyjście królestwa niebieskiego.
Wszyscy byli ożywieni jednym duchem. Po dworach rozdawano żywność; kto miał jakie roboty do wykonania, wykonywał je obecnie, a w siedmiu hutach żelaznych majorowej odbywała się robota w najlepsze. Nigdy też ona nie czuła się szczęśliwszą, jak gdy tu siedziała i chorą piersią wdychała zimne powietrze. Nie mogła przejechać obok żadnego folwarku, aby nie przystanąć i nie zapytać o powodzenie.
A zawsze otrzymywała jednobrzmiącą odpowiedź:
— Teraz wszystko dobrze! Panowała tu wielka bieda, ale panowie z Ekeby dopomogli nam. Pani majorowa się zdziwi, zobaczywszy, co oni tam zrobili! Młyn już niemal gotowy, kuźnia w najlepszym ruchu.
Widocznie bieda i wstrząsające wypadki wszystkich ich zmieniły. Majorowa czuła, że mogłaby przebaczyć rezydentom i wdzięczna była za to Bogu.
Gdy nakoniec dotarła do Ekeby i rezydenci wybiegli, aby jej pomódz wysiąść, zaledwie ją poznali, gdyż była równie łagodna i miła, jak ich młoda hrabina. Starsi, którzy ją znali dawniej, szeptali sobie na ucho: — To nie majorowa z Ekeby, lecz Małgorzata Celsing wróciła.
Radość rezydentów była wielka, gdy ją ujrzeli taką słodką, bez cienia żądzy zemsty, ale zmieniła się w smutek, gdy spostrzegli, jak ciężko jest chora. Trzeba ją było natychmiast przenieść do sypialni i położyć do łóżka. Na progu odwróciła się i powiedziała do nich:
— Boska nawałnica przeszła przez tę krainę ale teraz dopiero widzę, że to wszystko było na dobre.
Po tych słowach zamknęły się za nią drzwi jej pokoju i już jej więcej nie zobaczyli.
Kiedy nad kimś wisi śmierć, zazwyczaj chciałoby mu się jeszcze tyle powiedzieć! Słowa cisną się na usta, gdy się wie, iż w przyległym pokoju leży ktoś, czyje ucho niebawem zamknąć się ma na wieki.
Majorowa leżała w gorączce wysokiej i głosy rezydentów nie mogły do niej dotrzeć. Czyż nigdy nie dowie się, jak pracowali, jak jej pracę podjęli i ocalili honor Ekeby? Czyż nigdy o tem się nie dowie?
Wkrótce potem zeszli rezydenci do kuźni, gdzie pracę zawieszono. Oni sami dorzucili węgla i surowiec włożyli do pieca. Nie wzywali robotników, którzy się rozeszli do domów na święta, lecz wzięli się do roboty, wzdychając:
— Żeby tylko majorowa dożyła jeszcze tej chwili, gdy młot będzie w ruchu, onby u niej najlepiej przemówił za nimi!
Noc zapadła i zastała ich przy pracy. Kilku z nich przypomniało sobie, jaka to przecież dziwna rzecz, iż znów wigilię spędzają w kuźni. Wielki uczony Kevenhüller, który prowadził budowę młyna i kuźni z Chrystyanem Bergiem, siłaczem, stali przy piecu, pilnując ognia. Gösta z Juliuszem podawali węgle. Z reszty siedzieli jedni na kowadle pod młotem, w górę podniesionym, inni znaleźli sobie miejsce na taczkach z węglami i stosach sztab żelaznych. Lövenberg, stary mistyk, rozmawiał z wujem Eberhardem, filozofem, siedzącym na kowadle.
— Tej nocy umrze Sintram.
— Dlaczego właśnie w nocy? — zapytał Eberhard.
— Przypominasz sobie może układ, któryśmy z nim zawarli przed rokiem?
— Nie uczyniliśmy nic nierycerskiego, a zatem on przegrał zakład.
— Jeżeli wierzysz w tego rodzaju rzeczy, to przypomnij sobie, żeśmy właśnie dużo takich rzeczy popełnili, które nie były zgoła rycerskiemi. Po pierwsze, nie poparliśmy majorowej wobec jej męża, powtóre zabraliśmy się do pracy, a potrzecie, przecież wcale niehonorowo postąpił Gösta, nie odbierając sobie życia jak poprzysiągł.
— Zastanawiałem się nad tem — odparł Lövenberg — ale zdaje mi się, że się mylisz. Było zakazane działać podle dla własnej korzyści, ale nie wbrew temu, co nakazuje miłość, honor lub myśl o naszem zbawieniu. Ja jestem przekonany, że Sintram przegrał. Tak, nie ulega wątpliwości. Cały wieczór słyszałem dźwięk jego dzwonków przy sankach — chociaż — nie były to wcale prawdziwe dzwonki, ujrzymy go tu zapewne wkrótce.
I drobny człowieczek wpatrywał się w otwarte drzwi kuźni i w skrawek błękitnego nieba, z nielicznemi na niem gwiazdami. — Nagle zawołał:
— Widzisz go! Skrada się! — szeptał. — Nie widzisz go we drzwiach?
— Nie nic nie widzę — odpowiedział wuj Eberhard, — jesteś zmęczony i ztąd coś ci się przywiduje.
— Widziałem go dokładnie na tle jasnego nieba. Był w swojej długiej wilczurze i w czapce futrzanej. Teraz wsunął się w cień i nie mogę go dojrzeć. Patrz, teraz jest pod piecem. Stoi tuż obok Chrystyana Berga, ale ten nie zdaje się go spostrzegać wcale. Teraz pochyla się i coś rzuca do pieca. Hu! jakże on strasznie wygląda. Strzeżcie się wy tam, w tyle!
W tejże chwili dał się słyszeć jakiś huk i iskry z pieca posypały się na kuźnię i pracujących. Nieszczęścia jednak nie było żadnego.
— Chce się zemścić! — szepnął Lövenberg.
— Ależ tyś zmysły chyba postradał! — zawołał Eberhard. — Dajże już pokój tym głupstwom!
— O czemś podobnem można myśleć i pragnąć tego, ale cóż to pomoże? Czy jeszcze go nie widzisz? stoi tam, na belce i wykrzywia się nam. Ach, jakem żyw! on młot spuszcza!
Skoczył i pociągnął z sobą Eberharda. W tejże chwili z hukiem spadł młot na kowadło. Cudem uszli śmierci Eberhard z Lövenbergiem.
— Widzisz, że nie ma władzy nad nami! — tryumfował Lövenberg, — ale zemścić chciałby się koniecznie, to widoczne.
Potem zwrócił się do Gösty Berlinga:
— Idź do kobiet, Gösto. Może i im się ukaże, a one, nienawykłe do takich widoków, łatwo mogłyby się nastraszyć. A miej się przed nim na baczności; on cię nie lubi, a może mieć do ciebie prawo z powodu owego niedotrzymanego ślubu — kto to może wiedzieć.
Później dowiedziano się, że istotnie mistyk miał słuszność, Sintram umarł tej nocy. Niektórzy mówią, że się powiesił w więzieniu. Inni twierdzą, że stróże sprawiedliwości sami go cichaczem uprzątnęli, bo dowodów winy było za mało, a trudno było go wypuścić znów na zgubę całej ludności. Jeszcze inni utrzymują, że widzieli, jak pewien ponury pan, w czarnym powozie, zaprzężonym w czarne konie, przyjechał, aby go wydobyć z więzienia. Lövenberg nie był jedynym, któremu się ukazał tej nocy; widziano go i w Forsie, przyśnił się także i Ulryce Dillner. I później opowiadano też, że się ukazywał, póki Ulryka Dillner zwłok jego nie przeniosła do kościoła w Broby; odtąd przestano go widywać. Żona jego rozpędziła też niegodziwą służbę Sintrama i zaprowadziła w Forsie chrześciańskie rządy. Teraz tam nie straszy wcale.


Opowiadają, że zanim Gösta dotarł do dworu, zjawił się tam jakiś nieznajomy i oddał list dla majorowej. Nikt nie znał posłańca; odebrano jednak list i złożono go na stole przy chorej. Wkrótce potem nastąpiło niespodziewane polepszenie, gorączka zelżała i bóle się zmniejszyły, więc mogła list przeczytać. Był to dokument pisany krwią na czarnym papierze. Rezydenciby go poznali — pisali go przeszłej Wigilijnej nocy w kuźni.
„Czytała tedy majorowa, że ponieważ jest czarownicą i dusze rezydentów wysyłała do piekła, skazują ją na utratę Ekeby i te i tym podobne błazeństwa, przypatrywała się dacie i podpisom, a pod nazwiskiem Gösty znalazła następujący dopisek:
Ponieważ majorowa wyzyskała moją słabość, i aby mnie odwieść od uczciwej pracy i zatrzymać jako rezydenta na Ekeby, ponieważ mnie uczyniła zabójcą Ebby Dohna, zdradzając mnie, że jestem złożonym z urzędu proboszczem, podpisuję“ i t. d.
Chora powoli złożyła papier i wetknęła go do koperty, potem leżała bez ruchu, rozmyślając nad tem, co przeczytała. Z boleścią zrozumiała, że takie jest o niej powszechne mniemanie. Czarownicą i guślarką była dla wszystkich tych, którym wyświadczała dobrodziejstwa, którym dawała chleb i pracę. To jej cała nagroda — to jej sława!
Co ją jednak obchodzą prostacy, tak bardzo od niej daleko stojący! Ale ci biedni rezydenci, którzy z jej łaski żyli i doskonale ją samą znali — i oni także uwierzyli, lub przynajmniej udawali, że wierzą, aby mieć powód do zagarnięcia Ekeby. Myśli błyskawicą przelatywały przez jej mózg rozgorączkowany — dziki gniew, gorąca żądza zemsty gorzały w jej oczach.
Kazała córce proboszcza z Broby, która czuwała przy niej z hrabiną Elżbietą, posłać do Högforsu po pełnomocnika i inspektora. Chciała spisać testament.
Poczem znów opadła na poduszki i dumała. Brwi jej się ściągnęły, twarz ból wykrzywił.
— Pani jest bardzo chora, majorowo — odezwała się hrabina cichutko.
— Tak, bardziej, niż kiedykolwiek.
Znów zaległo milczenie, potem jednak rzekła znów majorowa ostrym, twardym głosem:
Dziwne to jednak pomyśleć, że i hrabina Elżbieta, tak przez wszystkich kochana, nie dochowała wiary swojemu mężowi.
Młoda, kobieta drgnęła.
— Jeżeli nie w czynach, to myślami i pragnieniem, a to nie stanowi różnicy.
— Wiem o tem, pani majorowo.
— A przecież teraz jesteś szczęśliwą. Możesz tego, którego kochasz, nazywać swoim bez popełnienia grzechu — czarny upiór nie będzie stał pomiędzy wami. Możecie i w obec świata należeć do siebie. Możecie iść przez świat ręka w rękę.
— Ach, droga pani majorowo!
— Jak śmiesz przy nim przebywać? — zawołała staruszka ze wzrastającą gwałtownością. — Czyń pokutę! Póki czas, czyń pokutę! Pojedź do swojego ojca i do swojej matki, zanim oni tu przyjadą, by cię przekląć! Śmiesz Göstę Berlinga nazywać mężem swoim? Porzuć go! Ja mu daruję Ekeby, dam mu władzę i majątek — czyż odważyłabyś się wszystko to z nim dzielić? Czy miałabyś odwagę przyjąć na siebie szczęście i zaszczyty? Ja się na to zdobyłam! Pamiętasz, jak mnie się powiodło? Przypominasz sobie przeszłoroczną ucztę na Ekeby? Przypominasz sobie więzienie w Munkerud?
— Ach, pani majorowo, my przecież obok siebie żyjemy, nie wiedząc, co to szczęście. Ja czuwam, aby ono u nas nie zagościło. Czy pani majorowa sądzi, że nigdy nie tęsknię do domu? Przeciwnie, bardzo pragnę znaleźć spokój i opiekę pod dachem rodzicielskim, ale to życzenie nigdy się nie spełni. Muszę tu pozostać niepewna i drżąca, czy to, co czynię, nie prowadzi do grzechu, czy gdy jednemu pomagam, nie szkodzę jednocześnie drugiemu. Za słaba na to ciężkie życie, muszę je jednak znosić, gdyż jestem związana wieczną pokutą.
— Takiemi myślami obałamucamy tylko nasze serca — zawołała majorowa — a to jest słabość. Nie chcesz go porzucać — w tem rzecz cała.
Zanim hrabina zdążyła odpowiedzieć, wszedł do pokoju Gösta Berling.
— Chodź tu bliżej, Gösto! — rzekła majorowa, a głos jej brzmiał jeszcze surowiej i ostrzej. — Chodź tu ty, którego wielbi cała okolica. Chodź tu ty, który chcesz, aby cię po śmierci nazywano zbawcą, ludu. Posłuchaj, co się działo ze starą majorową, której pozwoliłeś tułać się po kraju i żebrać jałmużny i dachu nad głową.
— Najpierw muszę ci opowiedzieć, jak mi się powodziło u mojej matki, do której dotarłam tej wiosny — bo trzeba, abyś znał koniec historyi.
— W marcu stanęłam w miejscu rodzinnem. Wyglądałam zupełnie jak żebraczka. Gdym przybyła, dowiedziałam się, że matka jest w mleczarni. Poszłam tam i długo stałam u drzwi w milczeniu. Naokół ścian, na długich deskach stały lśniące, miedziane misy z mlekiem. Matka, licząca przeszło dziewięćdziesiąt lat, zdejmowała jednę miskę po drugiej i zbierała z nich śmietanę. Robiła to wcale zręcznie, ale zauważyłam, jak ciężko jej było sięgać po miski z mlekiem. Nie wiem, czy mnie dostrzegła, ale po chwili odezwała się do mnie dziwnie ostrym głosem:
— A więc tak ci się powiodło w życiu, jak ci życzyłam?
— Chciałam mówić, prosić ją o przebaczanie, ale na nic wszystko. Nie słyszała ani słowa, głucha była zupełnie. Po chwili powiedziała: Możesz mi pomódz. Podeszłam więc bliżej i zbierałam śmietanę. Brałam miski porządkiem, stawiałam je na swoje miejsca, czerpałam dość głęboko — słowem, zadowoliłam ją. Zbierania śmietany nie mogła powierzyć żadnej z dziewek — ja wiedziałam, jak lubiła, ażeby to było zrobione.
— Tę robotę możesz objąć teraz — rzekła i to mi dowodziło, że mi przebaczyła.
— Od tej chwili nagle utraciła siły. Siedziała spokojnie całemi dniami w karle i przeważnie spała. Kilka tygodni przed Bożem Narodzeniem umarła. Byłabym wcześniej wróciła, Gösto, ale nie mogłam opuścić starej.
Majorowa umilkła na chwilę, oddech miała ciężki, ale opanowała się i ciągnęła dalej:
— Prawda, Gösto, że chciałam cię tu mieć przy sobie na Ekeby. To już tak jest, że wszyscy pragną twojego towarzystwa. Gdybyś był mógł zostać porządnym człowiekiem, byłabym ci dała władzę w rękę. Miałam nadzieję, że dostaniesz żonę dobrą. Najpierw zdawało mi się, że będzie nią Maryanna Sinclaire, gdyż wiedziałam, że kochała cię jeszcze wtedy, gdyś żył w lesie. Potem sądziłam, że to będzie Ebba Dohna; pojechałam pewnego razu umyślnie do Borgu i prosiłam ją, żeby cię poślubiła, a ja uczynię cię w takim razie swoim spadkobiercą. Jeżelim tu zawiniła, musisz mi wybaczyć.
Gösta klęczał przy łóżku z czołem przytulonem do jego krawędzi — wzdychał ciężko.
— Powiedzże mi, jak zamierzasz żyć teraz? Jakim sposobem wyżywisz żonę? Powiedz — wiesz przecież, że zawsze pragnęłam jedynie dobra twego.
A Gösta odpowiedział jej z uśmiechem, chociaż serce omal nie pękało mu z bólu.
— Swojego czasu, kiedy próbowałem pracować, darowała mi pani majorowa dom, abym miał gdzie mieszkać — posiadam go jeszcze. Tej jesieni wszystko tam urządziłem; z pomocą Lövenberga pomalowaliśmy sufit, wytapetowaliśmy ściany. Tylny pokoik nazwał on buduarem hrabiny. U chłopów wyszukał mebli, które skupują po licytacyach we dworach; mamy więc już krzesła o wysokich poręczach i komódki z okuciami metalowemi. W pierwszym dużym pokoju stoją krosna mojej żony i mój warsztat tkacki. Tam też mamy sprzęty domowe i inne rzeczy. Spędziliśmy tam już niejeden wieczór z Lövenbergiem, rozmawiając o tem, jak hrabina i ja będziemy sobie żyli w tym małym domeczku. Ale moja żona dowiaduje się o tem dopiero teraz; mieliśmy jej opowiedzieć wszystko przy opuszczaniu Ekeby.
— Mów dalej, Gösto.
— Lövenberg oddawna wciąż mówił, że będziemy koniecznie musieli przyjąć jakąś dziewczynę do pomocy. W lecie jest tu ślicznie — mówił — ale w zimie będzie bardzo smutno. Musisz trzymać służącą, Gösto. Uznawałem, że ma zupełną słuszność, ale nie wiedziałem, zkąd wezmę na to środków. Pewnego razu patrzę, a on wlecze tam swój stół, na którym ma wymalowane klawisze. — Chyba na tem się kończy, że ty będziesz naszą służącą? — zażartowałem. Odpowiedział, że przyda nam się z pewnością — czyż chciałbyś, aby hrabina sama gotowała i nosiła wodę i drzewo?
— Nie — powiedziałem — ona nie będzie nic robiła, póki ja posiadam parę zdrowych rąk, któremi mogę pracować. On jednak upiera się przy swojem, że najlepiej się stanie, gdy będzie nas dwóch, wtedy ona będzie sobie mogła cały dzień spokojnie siedzieć i haftować. Utrzymuje on, że ja nie mam wcale pojęcia, ile usług potrzebuje takie małe kobieciątko.
— Mów dalej — rzekła majorowa. — To koi moje cierpienia. Sądziłeś więc, że twoja młoda hrabina będzie chciała mieszkać w nędznym domku?
Zdziwił go jej ton szyderski, ale mówił dalej:
— Ach, pani majorowo, nie śmiem przypuszczać, lecz byłoby tak pięknie, gdyby zechciała! Ztąd jest pięć mil do najbliższego lekarza. Ona, która ma taką lekką rękę i takie serce tkliwe, znalazłaby dość zajęcia w opatrywaniu ran i leczeniu gorączki. Przypuszczałem, że wszystkie matki znałyby drogę do tej delikatnej pani z robotniczego domku. Tyle jest nędzy pomiędzy ubogimi, której ulżyć mogą dobre słowa i serdeczne współczucie!
— A ty sam, Gösto Berlingu?
— Ja będę heblował i toczył. Muszę zarabiać na życie. Jeżeli moja żona nie będzie chciała pójść ze mną, będę musiał się z tem pogodzić. Chociażby mi teraz ofiarowano wielkie skarby świata, nie skuszą mnie, chcę żyć z własnej pracy. Chcę odtąd żyć jako biedny człowiek między chłopami i wspomagać ich, o ile to będzie w mojej mocy. Potrzeba im kogoś, kto przygrywałby im na weselach i do zabawy, kogoś, kto pisałby im listy do synów bawiących w świecie, a ja to przecież potrafię. Ale muszę być ubogim, pani majorowo.
— Będzie to dla was smutne życie!
— O nie, pani majorowo, nie będzie, jeżeli nas będzie dwoje razem. Bogaci i weseli zarówno szukać nas będą, jak ubodzy. W domku naszym będzie panowała radość. Gości nie będzie to raziło, że w ich oczach będzie się urządzało przyjęcie, lub że będą musieli jeść z jednego talerza.
— I jakaż korzyść z tego będzie, Gösto? Cóż za wielki honor?
— Dość mi będzie honoru, gdy w kilka lat po mojej śmierci ludzie o mnie jeszcze będą pamiętali. Dość pożytku bym przyniósł, gdybym przed każdym domem zasadził kilka jabłek, gdybym nauczył grajka kilku melodyj dawnych naszych mistrzów, gdyby pastuch w lesie umiał sobie zaśpiewać kilka ładnych piosenek. Niech mi pani majorowa wierzy, pozostałem tym samym szalonym Göstą Berlingiem z dawnych czasów. Chłopskim grajkiem być mogę najwyżej — ale dość mi tego. Dużo złego muszę naprawić, lecz płacze i żale nie dla mnie. Chcę biedaków rozweselać — oto pokuta moja!
— Gösto, takie życie jest za marne dla człowieka z twojemi zdolnościami — rzekła majorowa — Daruję ci Ekeby.
— Ach, pani majorowo — zawołał przerażony. — Niech mnie pani nie wzbogaca! Niech mnie pani nie obarcza takim obowiązkiem! Niech mnie pani nie rozłącza z biednymi!
— Dam tobie i rezydentom Ekeby — powtórzyła majorowa. — Jesteś przecież bardzo dobrym człowiekiem i ludowi przynosisz błogosławieństwo. Powtórzę za matką moją: — Tę robotę możesz objąć teraz.
— Nie, pani majorowo, tego nie możemy przyjąć, my, którzyśmy tak nie umieli ocenić łaski pani majorowej i taką krzywdę jej wyrządziliśmy!
— Ale ja chcę wam dać Ekeby! Czyż nie słyszysz?
— Mówiła to głosem twardym, bez uprzejmości.
Opanowała go straszna trwoga.
— Niech pani nie wystawia starców na taką próbę, znowu staliby się lekkomyślnymi biesiadnikami. Biedni rezydenci! Co się też z nimi stanie, Boże!
— Dam ci Ekeby, Gösto, ale wzamian musisz mi przysiądz, że zwrócisz wolność swojej żonie. Nie dla ciebie taka wielka dama. Za dużo cierpiała tu, w tym dzikim kraju, tęskni do swojej ojczyzny słonecznej. Pozwól jej odjechać. Za to dam ci Ekeby.
Teraz uklękła i hrabina Elżbieta u łoża majorowej.
— Już nie tęsknię więcej. On, który jest moim mężem, rozwiązał zagadkę i znalazł sposób życia dla mnie. Nie mogę być surową i twardą, nie mogę mu wciąż przypominać skruchy i pokuty. Ubóstwo, niedola i ciężka praca już to za mnie spełnią. Do biednych i chorych mogę chodzić bez grzechu. Nie lękam się już tego życia tu na północy. Lecz niech go pani majorowa nie czyni bogatym, inaczej nie mogłabym przy nim pozostać.
Majorowa przysiadła na łóżku.
— Wszystkiego szczęścia pragniecie dla siebie! — zawołała, grożąc im zaciśniętą pięścią. — Wszystkiego szczęścia i błogosławieństwa. Nie, niech rezydenci mają Ekeby i niechaj się tem zgubią! Mąż i żona niechaj się rozłączą, aby zginęli oboje! Czarownicą i guślarką jestem i chcę was nakłonić do wszystkiego złego. Za jaką uchodziłam, taką chcę być.
To mówiąc, chwyciła list i rzuciła go w twarz Göście. Czarny papier spadł na ziemię. Gösta go poznał.
— Zgrzeszyłeś przeciw mnie, Gösto. Nie poznałeś się na tej, która ci była drugą matką. Śmiesz wahać się terać przyjąć karę z rąk moich! Powinieneś przyjąć Ekeby, a ono stanie się zgubą twoją, gdyż jesteś słaby. Odeślij żonę do domu, abyś nie miał nikogo, ktoby cię mógł ocalić. Umrzesz z imieniem tak znienawidzonem, jak moje. O Małgorzacie Celsing po śmierci jej powiedzą, że była czarownicą, guślarką, o tobie niechaj mówią: Był marnotrawcą i katem ludzi!
Opadła na poduszki i zaległo milczenie. Wtem wśród ogólnej ciszy dał się słyszeć głuchy huk, potem drugi i trzeci — to młot w kuźni rozpoczął swoją pracę.
— Słuchaj! — zawołał Gösta. — Oto brzmi chwała Małgorzaty Celsing. To nie figle pijanych rezydentów. To pieśń zwycięzka pracy, która brzmi na cześć starej, wiernej sojuszniczki. — Dzięki zdaje się śpiewać, dzięki za dobrą pracę, dzięki za chleb, który dałaś biednym, dzięki za drogi, które wytknęłaś, dzięki za mieszkania, które stawiałaś, dzięki za wesele, któremu otwarłaś pokoje swoje! Dzięki! spoczywaj w spokoju, dzieło twoje będzie żyło i trwało. Dom twój na zawsze pozostanie siedliskiem pracy przynoszącej szczęście! Dzięki, a nie potępiaj nas, którzyśmy zbłądzili. Ty, która dążysz teraz w krainę wiecznego spokoju, myśl bez gniewu o nas, którzyśmy tu pozostali.
Gösta przestał mówić, a młot huczał dalej. Wszystkie głosy, przemawiające do majorowej z miłością i serdecznością, mieszały się z dźwiękiem młota. Powoli rysy jej złagodniały, obwisły i zdało się, jakby śmierć już rozpostarła nad nią swoje skrzydła.
Wtem cicho weszła Anna Liza, donosząc, że panowie z Högforsu przybyli. Majorowa odesłała ich... nie chciała spisać testamentu.
— Gösto Berlingu, ty mężu czynu, raz więc jeszcze zwyciężyłeś! Pochyl się, abym cię mogła pobłogosławić.
Gorączka wróciła z podwojoną mocą. Zaczęła się agonia. Ciało musiało jeszcze przenieść wielkie męki, ale dusza niebawem nic już o nich nie wiedziała. Zaczęła spoglądać w niebo, otwierające się przed tymi, którzy są skonu blizcy.
Tak upłynął jakiś czas, poczem skończyła się śmiertelna walka. I leżała taka spokojna i piękna że wszyscy, którzy ją widzieli, czuli się wzruszeni głęboko.
— Moja droga majorowo — rzekł Gösta Berling. — Taką cię już raz widziałem. Teraz wróciła do życia Małgorzata Celsing i nie ustąpi już nigdy majorowej z Ekeby.


Gdy rezydenci wyszli z kuźni, dowiedzieli się o śmierci majorowej.
— A słyszała nasz młot? — zapytali.
Słyszała i czuła się zadowoloną.
Później usłyszeli też, że chciała im zapisać Ekeby, ale że testamentu nie sporządzono. Uważali to za wielki zaszczyt dla siebie i przez całe życie o tem pamiętali. Nikt jednak nie słyszał ich narzekających kiedykolwiek, że ich ominął tak ogromny majątek.
Opowiadają też, że Gösta Berling tej samej wigilijnej nocy, mając przy boku swoim młodą żonę, wygłosił ostatnią przemowę do rezydentów. Smucił go ich los, ponieważ wszyscy musieli obecnie opuścić Ekeby. Czekały ich przykrości podeszłego wieku. Kto jest stary, stetryczały, ten gdziekolwiek się pokaże, przyjmują go ozięble. Biedny rezydent, zmuszony iść na mieszkanie do chłopów, pożegnać się musi z wesołemi chwilami — zdala od przyjaciół i przygód usycha w samotności.
Tak mniej więcej mówił do nich, do tych ludzi nie znających troski, których zahartowały zmienne koleje losu. Jeszcze raz nazwał ich wszystkich bogami i rycerzami, którzy zjawili się, aby wprowadzić wesele w krainę żelaza i w wiek żelazny. Żałował tylko, że ogród, w którym buja radość o motylich skrzydłach, nawiedzony został zarazą, tak, że wszystkie jej owoce zmarniały.
Wie on dobrze, iż radość jest drogocennym skarbem dla dzieci ziemi tej i że jest niezbędną. Ale jako trudna zagadka, ciąży wciąż nad światem pytanie, jak człowiek może być dobrym i szczęśliwym jednocześnie. Inni tej zagadki nie rozwiązali dotąd. Mniema jednak, że znaleźli rozwiązanie obecnie, w tym roku radości i smutku, szczęścia i niedoli.

KONIEC



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Józefa Klemensiewiczowa.