Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
147

Eberhard, — jesteś zmęczony i ztąd coś ci się przywiduje.
— Widziałem go dokładnie na tle jasnego nieba. Był w swojej długiej wilczurze i w czapce futrzanej. Teraz wsunął się w cień i nie mogę go dojrzeć. Patrz, teraz jest pod piecem. Stoi tuż obok Chrystyana Berga, ale ten nie zdaje się go spostrzegać wcale. Teraz pochyla się i coś rzuca do pieca. Hu! jakże on strasznie wygląda. Strzeżcie się wy tam, w tyle!
W tejże chwili dał się słyszeć jakiś huk i iskry z pieca posypały się na kuźnię i pracujących. Nieszczęścia jednak nie było żadnego.
— Chce się zemścić! — szepnął Lövenberg.
— Ależ tyś zmysły chyba postradał! — zawołał Eberhard. — Dajże już pokój tym głupstwom!
— O czemś podobnem można myśleć i pragnąć tego, ale cóż to pomoże? Czy jeszcze go nie widzisz? stoi tam, na belce i wykrzywia się nam. Ach, jakem żyw! on młot spuszcza!
Skoczył i pociągnął z sobą Eberharda. W tejże chwili z hukiem spadł młot na kowadło. Cudem uszli śmierci Eberhard z Lövenbergiem.
— Widzisz, że nie ma władzy nad nami! — tryumfował Lövenberg, — ale zemścić chciałby się koniecznie, to widoczne.
Potem zwrócił się do Gösty Berlinga:
— Idź do kobiet, Gösto. Może i im się ukaże, a one, nienawykłe do takich widoków, łatwo mogłyby się nastraszyć. A miej się przed nim na baczności; on cię nie lubi, a może mieć do ciebie prawo