Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
151

dachem rodzicielskim, ale to życzenie nigdy się nie spełni. Muszę tu pozostać niepewna i drżąca, czy to, co czynię, nie prowadzi do grzechu, czy gdy jednemu pomagam, nie szkodzę jednocześnie drugiemu. Za słaba na to ciężkie życie, muszę je jednak znosić, gdyż jestem związana wieczną pokutą.
— Takiemi myślami obałamucamy tylko nasze serca — zawołała majorowa — a to jest słabość. Nie chcesz go porzucać — w tem rzecz cała.
Zanim hrabina zdążyła odpowiedzieć, wszedł do pokoju Gösta Berling.
— Chodź tu bliżej, Gösto! — rzekła majorowa, a głos jej brzmiał jeszcze surowiej i ostrzej. — Chodź tu ty, którego wielbi cała okolica. Chodź tu ty, który chcesz, aby cię po śmierci nazywano zbawcą, ludu. Posłuchaj, co się działo ze starą majorową, której pozwoliłeś tułać się po kraju i żebrać jałmużny i dachu nad głową.
— Najpierw muszę ci opowiedzieć, jak mi się powodziło u mojej matki, do której dotarłam tej wiosny — bo trzeba, abyś znał koniec historyi.
— W marcu stanęłam w miejscu rodzinnem. Wyglądałam zupełnie jak żebraczka. Gdym przybyła, dowiedziałam się, że matka jest w mleczarni. Poszłam tam i długo stałam u drzwi w milczeniu. Naokół ścian, na długich deskach stały lśniące, miedziane misy z mlekiem. Matka, licząca przeszło dziewięćdziesiąt lat, zdejmowała jednę miskę po drugiej i zbierała z nich śmietanę. Robiła to wcale zręcznie, ale zauważyłam, jak ciężko jej było sięgać po miski z mlekiem. Nie wiem, czy mnie dostrze-