Fizjologja małżeństwa/Rozmyślanie II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Fizjologja małżeństwa
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Wydawnicze M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Physiologie du mariage
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZMYŚLANIE DRUGIE
STATYSTYKA MAŁŻEŃSKA

Od lat dwudziestu wysila się rząd, aby obliczyć, ile na cały obszar ziemi francuskiej przypada hektarów lasu, pola, winnic lub ugoru. Nie poprzestając na tem, stara się ustalić liczbę i gatunki wszelakiego bydła. Uczeni posunęli się jeszcze dalej: policzyli sągi drzewa, kilogramy mięsa, hektolitry wina, nawet ilość jaj i kartofli spożywanych codziennie przez ludność Paryża. Natomiast, rzecz dziwna, nie znalazł się jeszcze nikt, ktoby, czyto w imię honoru małżeńskiego, czy w interesie kandydatów do tego świętego stanu, lub z idealnych pobudek moralności i chęci doskonalenia instytucji, spróbował ustalić liczbę uczciwych kobiet we Francji. Jakto? więc ministerjum francuskie mogłoby, w razie potrzeby, odpowiedzieć z całą ścisłością, ilu w danej chwili posiada ludzi pod bronią, ilu szpiegów, ilu urzędników, ilu uczniów w szkołach; natomiast, gdyby kto zapytał o liczbę cnotliwych kobiet... milczenie — próżnia! Przypuśćmy, że nagle królowi Francji przychodzi fantazja, by, wśród poddanek, poszukać sobie dostojnej małżonki? Cóż wtedy?! Rząd nie byłby w stanie przedstawić, nawet w przybliżeniu, liczby białych owieczek godnych zaszczytnego wyróżnienia, tak iż trzebaby się chyba uciekać do publicznego konkursu! Śmieszne, doprawdy.
Widocznie zatem, zarówno w naukach politycznych jak i moralnych, starożytni zostaną zawsze dla nas niedoścignionymi mistrzami. Historja poucza nas, iż, kiedy Aswerus zapragnął pojąć żonę z pośród cór Persji, wybrał Ester, jako najpiękniejszą i najcnotliwszą. Musieli zatem ministrowie znaleźć jakiś sposób, aby śmietankę najprzedniejszych dziewic perskich wydzielić z całej ludności kobiecej. Niestety Biblja, zwykle tak ścisła i jasna w omawianiu kwestyj małżeńskich, tym razem nie przekazała potomności owego procederu.
Spróbujmy zatem uzupełnić owo niezrozumiałe zaniedbanie rządu, ustalając liczebne stosunki płci żeńskiej we Francji. Wzywamy wszystkich przyjaciół moralności publicznej, aby śledzili bieg naszej pracy, i poddajemy pod ich sąd nasze metody. Obliczenia będziemy się starali prowadzić ściśle, lecz bez pedanterji, tak aby każdy z łatwością mógł za nami podążyć aż do celu.
Ludność Francji obliczają powszechnie na trzydzieści miljonów.
Niektórzy przyrodnicy twierdzą, iż liczba istot płci żeńskiej przewyższa cyfrę mężczyzn — lecz ponieważ nie brak i przeciwnych zapatrywań, przeto, posługując się rachunkiem prawdopodobieństwa, przyjmiemy piętnaście miljonów jako liczbę kobiet we Francji.
Z tej ogólnej sumy, przyjdzie nam, zaraz z początku, odrzucić okrągłą liczbę dziewięciu miljonów istot, które, jakkolwiek, biorąc rzecz powierzchownie, okazują pewne podobieństwo do kobiety, jednak, po głębszej rozwadze, musiały być z tego obliczenia wyłączone.
Oto powody:
Uczeni przyrodnicy określają nazwą Człowiek jedynie pewien gatunek rodzaju Dwurękich, ustalony przez Dumérila w Zoologji analitycznej na str. 16, a który to gatunek Bory-Saint-Vincent uważał za stosowne uzupełnić, włączając weń grupę Orangów.
Jakkolwiek jednak zoologowie widzą w pojęciu Człowieka jedynie zwierzę ssące, o trzydziestu dwóch kręgach, posiadające kość gnykową i którego półkule mózgowe wyposażone są większą niż u innych ssawców ilością zwojów; jakkolwiek nie uznają w łonie tego gatunku innych różnic jak tylko różnice wytworzone działaniem klimatu a dające podstawę do podzielenia gatunku Człowiek na piętnaście różnych ras, o nazwach naukowych, których wyliczania możemy sobie oszczędzić, — to jednak sądzimy, że i fizjologowi przysługuje prawo stworzenia działów i poddziałów, a to na podstawie stopnia inteligencyj oraz pewnych specjalnych warunków moralnej i materjalnej egzystencji.
Przyznajemy zatem, iż owe dziewięć miljonów istot o których mowa, przedstawiają niewątpliwie na pierwszy rzut oka wszystkie cechy przypisywane gatunkowi ludzkiemu; stwierdzamy iż posiadają wymaganą ilość kręgów, kość gnykową, jarzmową i t. p.; nie bronimy bynajmniej panom uczonym z Ogrodu zoologicznego pomieścić je w rodzaju Dwurękich; ale widzieć w nich kobiety!... nie, na to nasza Fizjologja nie zgodzi się nigdy.
W naszych oczach i w oczach czytelnika dla którego książka ta jest przeznaczona, kobieta stanowi nader rzadką odmianę gatunku Człowieka, o pewnych odrębnych cechach fizjologicznych.
Odmiana ta jest rezultatem troskliwych i długowiekowych starań ludzkości; jest kosztownym owocem, jaki, dzięki potędze złota i dobroczynnemu ciepłu cywilizacji, udało się wyhodować. Poznać można kobietę po pewnych szczególnych właściwościach. Skóra jej jest biała, miękka i niezmiernie delikatna; toteż otacza ją drobiazgową czystością i staraniem. Palce jej lubią się przesuwać jedynie po miękkich, puszystych i pachnących przedmiotach. Podobna gronostajowi, jak on ginie niekiedy z bólu, gdy ktoś niebacznie splami jej białą tunikę. Lubi godzinami całemi gładzić długie i miękkie sploty swoich włosów i nasycać je odurzającym zapachem; lubi szlifować różowe paznogcie i wycinać je we wdzięczne formy migdałów, lubi często zanurzać w kąpieli delikatne członki. W nocy, tylko najmiększe puchy służą jej za posłanie, we dnie najcenniejsze dywany; toteż, horyzontalna pozycja jest przez nią ulubiona. Głos jej napawa dziwną słodyczą, ruchy czarują wdziękiem; wymowa odznacza się zadziwiającą płynnością. Stroni od uciążliwej pracy, a jednak mimo pozorów słabości, są ciężary które unosi i którymi igra ze zdumiewającą łatwością. Unika blasku słońca i chroni się przed nim zapomocą wymyślnych przyrządów. Chodzić — to dla niej już ciężkie utrudzenie; czy jada? to tajemnica; czy podlega innym ziemskim potrzebom? to niezgłębiona zagadka. Istotą jej ciekawość: kto potrafi ukryć przed nią choćby najmniejszą drobnostkę, ten z łatwością ujmie ją w pułapkę, gdyż dusza jej w ciągłej jest pogoni za Nieznanem. Religja jej, to miłość; podobać się temu kogo kocha, to jej myśl wyłączna. Być kochaną, oto jedyny cel wszystkich jej czynności, jak jedynym celem każdego ruchu — wzbudzać pożądanie. Stąd, myśl jej pracuje bezustanku nad odkryciem coraz nowych sposobów błyszczenia. Potrafi żyć i poruszać się jedynie w atmosferze zbytku i wykwintu; dla niej-to młoda Hinduska przędzie delikatny włos kóz tybetańskich; dla niej Tarara tka swoje przeźrocze gazy; dla niej w pracowniach Bruxelli pomykają czółenka naładowane nitkami najcieńszego lnu; dla niej Visapour wydziera z łona ziemi najświetniejszym blaskiem migocące kamienie a Sèvres złoci misternie najbielszą glinkę porcelany. Ona to, dniem i nocą, przemyśliwa nad nowym strojem; życie spędza na krochmaleniu sukien i kunsztownem mięciu chusteczek. Wyświeżona i strojna, spieszy olśniewać oczy nieznajomych mężczyzn, których hołdy pochlebiają jej dumie, których pragnienia, przez nią obudzone, napawają ją rozkoszą, jakkolwiek ich osoby są jej zupełnie obojętne. Godziny wykradzione pielęgnowaniu własnego ciała lub rozkoszy, spędza na śpiewaniu najsłodszych melodyj: dla niej-to Francja i Włochy tworzą swe cudne koncerty, a Neapol zaczarowuje w struny duszę drgającą harmonją. Oto istota która jest królową świata, a niewolnicą własnego kaprysu. Obawia się małżeństwa, gdyż grozi zepsuciem figury, ale daje mu się ująć, ponieważ wabi obietnicą szczęścia. Jeśli ma dzieci, to sprawa czystego przypadku; skoro podrosną, starannie je ukrywa.
Czyliż te rysy, zaczerpnięte na los szczęścia z tysiąca innych, znajdziemy u owych istot o rękach czarnych jak ręce małpy, o skórze stwardniałej i popękanej jak stary pergamin, o twarzy spalonej żarem słonecznym i szyi pomarszczonej jak u starej indyczki? Ciało ich okryte łachmanami, głos szorstki i chrypliwy, spojrzenie tępe, woń odrażająca; w nieustannej myśli o kawałku suchego chleba, wciąż pochylone ku ziemi, okopują, włóczą, żną, wiążą, zbierają zboże, zaczyniają chleb, drą łyka; sypiają po jamach ledwie okrytych słomą, wspólnie z mężczyznami, dziećmi i bydłem domowem; skąd się biorą dzieci, tem sobie nie zaprzątają głowy. Płodzić ich jak najwięcej, aby jak najwięcej rzucić na pastwę nędzy i trudu, to całe ich zadanie; miłość — jeśli tu można mówić o miłości — jest dla nich jedną z prac gospodarskich, lub, co najwyżej, spekulacją.
Niestety! jeśli muszą istnieć na świecie sklepikarki, spędzające dzień cały na sprzedawaniu szmalcu i łojówek; żony rolników, zaprzągnięte we wszelkich warsztatach jak bydło pociągowe, lub dźwigające na plecach motykę, kosz lub worek; jeśli istnieje na świecie aż nazbyt liczny zastęp tych poziomych istot, dla których życie ducha, wykwint kultury, rozkoszne burze serca są na zawsze niedostępnym rajem, mamyż uznać je za kobiety dlatego, iż kaprys natury wyposażył je również kością gnykową i trzydziestoma dwoma kręgami? Niechże raczej pozostaną dla fizjologa w gatunku... orangów! My przemawiamy tutaj tylko w imieniu tych i dla tych, którzy, wolni od trosk życia powszedniego, wszystek czas i siły duszy poświęcić mogą miłości; dla tych wybranych, w których beztroska i dobrobyt stworzyły szlachetny kult miłości; do tych uduchowionych którzy posiedli na własność królestwo Chimery. Przekleństwo wszystkiemu, co nie żyje życiem ducha! wszystkiemu, co nie jest młodością i wdziękiem, co nie kipi ogniem namiętności! Oto jawny wyraz tajemnych uczuć naszych filantropów, o ile umieją czytać lub mogą jeździć własnym powozem. Zapewne! prawodawca, urzędnik, ksiądz lub poborca podatkowy mogą w tych dziewięciu miljonach wyklętych przez nas istot widzieć jednostki administracyjne, wierne owieczki, podsądnych i podatników; ale człowiek uczucia, buduarowy filozof, zajadając ze smakiem pulchną bułeczkę, zasianą i zebraną przez te nieszczęsne istoty, wykluczy je jednak wraz z nami bezwarunkowo z gatunku Kobieta. Dla nas nie istnieje inna kobieta, jak tylko ta która może nas natchnąć miłością, istota którą wypielęgnowała kultura wieków i pomazała ją na kapłankę Myśli, a w której błogosławione próżniactwo rozwinęło potęgę wyobraźni; słowem tylko ta istota, której dusza, śniąc o miłości, stwarza sobie obraz zarówno najwyższych rozkoszy duchowych jak fizycznego upojenia.
Ścisłość nakazuje nam zaznaczyć, iż, pośród owych dziewięciu miljonów żeńskich Parjasów, znajduje się tu i owdzie jakieś kilka tysięcy dziewcząt, które kaprys Amora wyposażył skarbami wdzięków; — te dopływają, prędzej czy później, do Paryża lub innych wielkich centrów i niejednokrotnie uda im się tam zdobyć przyzwoitą pozycję; lecz, na te dwa lub trzy tysiące uprzywilejowanych, przypada sto tysięcy innych, które marnieją w służbie lub staczają się na dno ostatecznego upadku. W każdym razie, w obliczeniach naszych, weźmiemy w rachubę owe Pompadurki w ludowem wydaniu.
Tę pierwszą podstawę rachunku oparliśmy na statystycznym fakcie, że Francja liczy ośmnaście miljonów ludzi biednych, dziesięć miljonów mniej lub więcej zamożnych, i dwa miljony bogatych.
Istnieje zatem we Francji jedynie sześć miljonów kobiet, które są, były, lub będą przedmiotem uczuciowego zainteresowania mężczyzny.
Poddajmy teraz tę elitę filozoficznemu rozumowaniu.
Bez zbytniej obawy protestów, ośmielamy się przypuszczać, iż małżonkowie, liczący wyżej dwudziestu lat pożycia pod wspólnym dachem, śpią już zazwyczaj spokojnie, nie lękając się wtargnięcia pod ten dach miłości, wraz ze skandalicznym procesem o naruszenie wiary. A zatem, z owych sześciu miljonów należy nam odciągnąć około dwu miljonów kobiet, bardzo skądinąd interesujących, gdyż, licząc zgórą czterdzieści wiosen, niejedno na świecie widziały; ponieważ jednak zalety ich nie są zazwyczaj w stanie poruszyć niczyjego serca, nie wchodzą zatem w rachubę w obecnie nas zajmującej kwestji. Damy te, o ile nie zdołają utrzymać się na powierzchni dzięki szczególniejszym zaletom towarzyskim, stają się pastwą nudy, za którą idzie dewocja, pieski, kotki i inne namiętności, które obrażają już tylko Pana Boga.
Obliczenia, dokonane przez urząd statystyczny, nakazują nam dalej odciągnąć z ogólnej cyfry dwa miljony dziewcząt, mniej lub więcej nieletnich. Stworzenia te, śliczne i miłe jak cukierki, rozpoczynają dopiero abecadło życia i bawią się niewinnie z rówieśnikami, nie przeczuwając że ci mali mężczyźni, którzy są teraz przedmiotem ich śmiechu, staną się kiedyś przyczyną ich płaczu.
A teraz, z pozostałej cyfry dwóch miljonów, któryż rozsądny człowiek nie pozwoli nam wyłączyć stu tysięcy biednych dziewcząt, ułomnych, szpetnych, chorych, rachitycznych, skrofulicznych, ociemniałych, ubogich a starannie wychowanych, które to dziewczęta, pozostawszy w stanie panieńskim, nie mogą w żaden sposób stać się kamieniem obrazy dla świętych praw małżeństwa?
Któż nam nie ustąpi drugich stu tysięcy: szarytek, tercjarek, zakonnic, nauczycielek, panien do towarzystwa, etc? Zaokrąglimy jeszcze to świątobliwe zgromadzenie, włączając w nie dość trudną do ścisłego określenia liczbę młodych dziewcząt, które już wyrosły z niewinnych zabaw wieku dziecięcego, lecz są zbyt młode, by już obrywać płatki pomarańczowego kwiatu.
Wreszcie, z owego półtora miljona istot które ostały się na dnie probierczego tygielka, musimy odrzucić jeszcze pięćset tysięcy, która to liczba przypada na córki Baala, źródło rozkoszy dla ludzi mało wybrednych. W tę cyfrę zamkniemy, razem z niemi — i bez wielkiej obawy aby się jedne od drugich zepsuły — damy na utrzymaniu, modystki, panny sklepowe, kelnerki, aktorki, śpiewaczki, chórzystki, baletniczki, figurantki, panny służące etc. Istoty te wzbudzają wprawdzie naokoło wiele namiętności, lecz uważałyby za wysoką niewłaściwość zawiadamiać mera, rejenta, księdza i cały tłum gapiów o dniu i godzinie w której mają zamiar oddać się wybrańcowi serca. To postępowanie, słusznie potępiane przez świat, z natury wścibski i ciekawy, ma jednak tę zaletę, iż nie zobowiązuje ich w niczem względem danego mężczyzny, względem pana mera i względem Świetnego Sądu. Nie naruszając zatem w niczem publicznej przysięgi, kobiety te nie mają nic wspólnego z książką, poświęconą wyłącznie legalnemu małżeństwu.
Pomyśli niejeden z czytelników iż nazbyt skąpo obliczono ten ostatni towar; być może; ale, w takim razie, cyfra ta, zbyt umiarkowana, wyrówna pozycje które poprzednio mogły wydawać się komuś odmierzone zbyt hojnie. I tak, jeśli ktoś, z miłości do bogatej wdowy, zechce ją przemycić do pozostałego miljona, może ją śmiało urwać z pozycji Sióstr Miłosierdzia, panienek ułomnych lub figurantek Opery. Wreszcie, przyjęliśmy dla ostatniej kategorji cyfrę nie większą niż pięćset tysięcy, ponieważ, jak już mieliśmy sposobność napomknąć, liczbę tę powiększa znacznie zastęp, rekrutujący się z owych dziewięciu miljonów kobiet z prostego ludu. Z tej samej przyczyny, pominęliśmy klasę robotniczą i drobny przemysł. Kobiety tych dwu grup społecznych są jedynie wyrazem usiłowań, jakie czyni dziewięć miljonów Dwurękich rodzaju żeńskiego, aby się podnieść ku wyższym regjonom cywilizacji. Bez tej drobiazgowej ścisłości w obliczeniach, całe to statystyczne Rozmyślanie mogłoby niejednemu z czytelników wydać się czczą zabawką.
Myśleliśmy już, aby, zapomocą jakiejś stutysięcznej grupki, stworzyć rodzaj kasy amortyzacyjnej gatunku Kobieta, coś niby asylum dla kobiet które popadną w stan przejściowy, np. dla wdów; ale, po namyśle, zdecydowaliśmy się operować okrągłemi cyframi.
Nic łatwiejszego jak udowodnić ścisłość naszej analizy; wystarczy jedno zestawienie:
Życie kobiety dzieli się na trzy okresy, rozgraniczone bardzo wyraźnie. Okres pierwszy zaczyna się w kolebce a kończy wiekiem kobiecej dojrzałości; drugi obejmuje cały czas w którym kobieta zdatna jest do małżeństwa; trzeci wreszcie liczy się od krytycznego wieku, w którym natura, w sposób dość brutalny, nakazuje zmysłom milczenie. Te trzy okresy, równe mniejwięcej co do czasu trwania, dzielą oczywiście i ogólną sumę kobiet na trzy prawie równe cyfry. Jeśli zatem pominiemy ułamki, których dokładne obliczenie zostawiamy uczonym matematykom, wypadnie, iż, wśród sześciu miljonów kobiet, przypada dwa miljony na wiek od roku do ośmnastu lat, dwa miljony od ośmnastu do czterdziestu i dwa miljony kobiet starszych. Owe dwa miljony kobiet, wiekiem zdolnych do małżeństwa, podzielił kapryśny układ stosunków społecznych na trzy wielkie grupy, a mianowicie: te, które, dla wyżej wyszczególnionych przyczyn, za mąż nie wychodzą; te, o których cnotę mężczyźni niewiele się troszczą, i wreszcie ów miljon prawych małżonek, który ma być przedmiotem dalszych roztrząsań.
Widzimy zatem z tego dość dokładnego zestawienia żeńskiej ludności, iż we Francji istnieje jedynie niewielkie, około miljona liczące stadko białych owieczek, do której-to uprzywilejowanej obórki wszystkie wilki usiłują się zakraść.
Przesiejmy teraz jeszcze przez jedno sito ten miljon kobiet, tak starannie już przebrany.
Aby dojść do najściślejszego poglądu na to w jakim stopniu mężczyzna może pokładać zaufanie we własnej żonie, przypuśćmy na chwilę, iż wszystkie te mężatki będą zdradzały mężów.
Przyjmując dla naszych obliczeń tę hipotezę, musimy, zaraz z początku, odrzucić z naszego miljona jedną dwudziestą młodych osób, które, dopiero co wyszedłszy za mąż, przynajmniej przez czas jakiś zostaną wierne świętej przysiędze.
Następnie, jedną dwudziestą kobiet, w danej chwili chorych. Cyfra ta, którą potrącamy na rzecz cierpień ludzkich, z pewnością nie jest zbyt wygórowana.
Pewne skłonności, które podobno czynią kobietę obojętną na potęgę męskiego uroku, dalej zmartwienia, ciąża, brzydota okroją również jedną dwudziestą naszego miljona.
Postanowienie wiarołomstwa nie wdziera się w serce kobiety jak kula pistoletowa. Choćby nawet wzajemna sympatja zrodziła miłość od pierwszego spojrzenia, zawsze kobieta musi przebyć wewnętrzną walkę, która, zależnie od trwania, wyłączy ją na czas jakiś z ogólnej sumy niewierności. Sądzę iż obrazilibyśmy uczucia wstydu niewieściego we Francji, gdybyśmy w tym kraju, tak pełnym wojennego ducha, chcieli wyrazić czas tych rozpaczliwych walk w cyfrze jednej dwudziestej ogólnej sumy kobiet; aby więc tę pozycję zaokrąglić, przypuśćmy, iż niejedna z owych poprzednio obliczonych kobiet chorych, nawet wśród flaszeczek z lekarstwami nie rozstaje się ze swym ukochanym, i że wreszcie odmienny stan kobiety nie zdoła niekiedy odstraszyć zapamiętałego amanta. W ten sposób uzyskaną nadwyżkę oddajemy chętnie na rzecz walczących bohaterek niewieściej cnoty.
Z tych samych przyczyn, nie śmielibyśmy podsuwać, iż kobieta, opuszczona przez kochanka, znajdzie natychmiast hic et nunc drugiego; jednak ten czas ugoru, z natury rzeczy krótszy niż poprzedni, obliczymy na jedną czterdziestą.
Te wykluczenia uszczuplą ogólną sumę do cyfry ośmiuset tysięcy kobiet, które, w danej chwili, zdolne są do naruszenia wiary małżeńskiej.
A teraz, któż nie pragnąłby uwierzyć, iż te wybrane kobiety są i pozostaną cnotliwe? Czyż nie są kwiatem ludności całego kraju? czyż nie olśniewają młodością, wdziękiem, życiem i miłością? Wierzyć w ich cnotę, to nasza religja społeczna, gdyż one są ozdobą świata i chwałą Francji.
Obecnie, zadaniem naszem będzie oznaczyć w łonie tego miljona:
Liczbę t. zw. kobiet przyzwoitych;
Liczbę kobiet cnotliwych.
Zbadanie tej kwestji i oznaczenie tych dwóch kategoryj wymaga jednak osobnych Rozmyślań, które będą niejako uzupełnieniem niniejszego.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.