Fizjologja małżeństwa/Rozmyślanie I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Fizjologja małżeństwa
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Wydawnicze M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Physiologie du mariage
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZMYŚLANIE PIERWSZE
PRZEDMIOT

FIZJOLOGJO, czego żądasz odemnie?
Czy chcesz dowieść, że małżeństwo wiąże na całe życie dwoje istot zupełnie sobie nieznanych?
Że żyć — znaczy pragnąć, a żadne pragnienie nie oprze się więzom małżeństwa?
Że małżeństwo jest instytucją niezbędną dla społeczeństwa, lecz przeciwną naturze?
Że rozwód, ten cudowny balsam na niedole małżeństwa, stanie się jednogłośnem żądaniem ludzkości?
Że, mimo wszystkich braków, małżeństwo jest najistotniejszem źródłem własności?
Że stanowi doskonałą rękojmię bezpieczeństwa dla rządów?
Że jest coś wzruszającego w tem połączeniu dwojga istot dla wspólnego dźwigania ciężaru życia?
Że śmieszne jest żądanie aby jedna myśl kierowała wolą dwóch jednostek?
Że małżeństwo czyni z kobiety niewolnicę?
Że nie istnieje małżeństwo zupełnie szczęśliwe?
Że małżeństwo ukrywa stek zbrodni i że znane wypadki morderstwa nie są najcięższemi w ich liczbie?
Że bezwzględna wierność jest niemożebna, przynajmniej dla mężczyzny?
Że, gdyby dało się przeprowadzić ścisłe ocenienie kwestji, wykazałoby ono, iż zasada dziedziczenia stanowi raczej źródło rozterki niż spokoju?
Że wiarołomstwo sprawia więcej złego, aniżeli dobrego przynosi małżeństwo?
Że niewierność kobiety sięga samych początków społeczności i że to nieustające przemytnictwo nie zdołało naruszyć istoty małżeństwa?
Że prawa miłości łączą dwoje istot węzłem tak silnym, iż żadne prawo ludzkie nie zdoła go rozerwać?
Że, jeżeli istnieją małżeństwa zapisane w księgach kościelnych, istnieją inne, złączone wolą natury, harmonją lub przeciwieństwem charakterów, jak również własnościami fizycznemi; że zatem niebo i ziemia są ze sobą w ustawicznej sprzeczności?
Że zdarza się spotkać mężów niepospolitych fizycznie i umysłowo, których żony biorą kochanków brzydkich, marnych lub głupich?
Wszystkie te zagadnienia mogłyby, w danym razie, natchnąć do niejednej książki; ale książki te już istnieją a zagadnienia te oddawna przesądzono.
Czegóż więc chcesz odemnie, fizjologjo?
Czy odsłaniasz mi nowe podstawy życia? Czy chcesz stwierdzić, że kobieta powinna być wspólną własnością? Ależ to już było! Próbował tego Likurg i niektóre szczepy greckie; próbowali Tatarzy i inne dzikie plemiona.
Czy powiesz, że kobiety trzeba zamykać pod kluczem? Turcy już to zrobili, a dziś wypuszczają je na wolność.
Czy może każesz wydawać dziewczęta za mąż bez posagu i wykluczyć je od dziedziczenia?... Angielscy pisarze i moraliści udowodnili, że byłaby to, obok rozwodu, najpewniejsza rękojmia szczęścia w małżeństwie.
Czy chcesz powiedzieć, iż jakaś malutka Agar niezbędną jest w każdem stadle? Na to nie potrzeba specjalnej ustawy. Paragraf, który potępia wiarołomną żonę bez względu na miejsce zbrodni, mężczyznę zaś karze jedynie w wypadku skalania domu rodzinnego, zostawia pole dla pozadomowych przyjaciółek.
Sanchez napisał szczegółową rozprawę o małżeństwie z punktu konfesjonału; omówił każdy szczegół uciech małżeńskich, czy i o ile są one dozwolone i legalne; zakreślił wszystkie moralne, religijne i cielesne obowiązki; słowem, gdyby kto chciał dziś wydać na nowo tę olbrzymią księgę in folio, zatytułowaną De Matrimonio, dzieło to zmieściłoby się ledwie w dwunastu naszych tomach.
Bezlik jurystów zgromadził skrzętnie konflikty zachodzące w małżeństwie. Istnieją nawet dzieła o kongresie prawniczym, poświęconym temu przedmiotowi.
Legjon lekarzy ogłosił niemniejszy legjon dzieł o małżeństwie z punktu widzenia wiedzy i sztuki lekarskiej.
Czemże zatem może być w XIX wieku dzieło, poświęcone Fizjologji małżeństwa, jeśli nie mdłą kompilacją lub czczą gadaniną głupca spisaną dla głupców? Oto już sędziwi kapłani, ująwszy w rękę złotą wagę, zważyli na niej najdrobniejsze wątpliwości; starzy, uczeni prawnicy, nałożywszy najsilniejsze okulary, zbadali i rozgraniczyli wszystkie zawikłania; starzy lekarze poprowadzili pewną ręką skalpel poprzez wszystkie rany; osiwiali sędziowie, zasiadłszy na wysokich krzesłach, osądzili wszystkie sporne kwestje; pokolenia całe przeciągnęły zostawiając za sobą echo okrzyków szczęścia lub rozpaczy; wiek każdy rzucił swój glos do urny; księgi, natchnione przez Ducha Świętego, i inne, spisane przez największych poetów i myślicieli, objęły wszystko, od Ewy do wojny trojańskiej, od Heleny do pani de Maintenon, od żony Ludwika XIV do naszej własnej.
Czegóż więc chcesz odemnie, Fizjologjo?
Czy masz zamiar nakreślić szereg mniej lub więcej udanych obrazków, aby dowieść, iż pobudką małżeństwa u mężczyzny może być:
Ambicja: wypadki dobrze znane;
Brzydota: gdy mężczyzna obawia się iż kiedyś mógłby się znaleźć bez kobiety;
Cnota: jak książę de St.-Aignan, który nie mógł się zdobyć na popełnienie grzechu;
Dobroć; aby wydobyć dziewczynę z niewoli przykrej i despotycznej matki;
Energja młodej osoby, która upatrzyła sobie męża;
Fatalność; ależ zawsze!
Gniew: gdy się ktoś żeni aby wydziedziczyć spadkobierców;
Honor: gdy młoda panienka była nieco nieostrożna;
Interes: to najczęściej;
Kłopoty: znaczy spaść z deszczu pod rynnę;
Lekkomyślność niedowarzonego studenta;
Łakomstwo: aby zgarnąć majątek po starej babie;
Miłość: aby się z niej tem pewniej wyleczyć;
Naśladownictwo utartego zwyczaju;
Obowiązki względem naszych dzieci;
Proces: jako sposób ukończenia takowego;
Rozsądek... to przytrafia się jeszcze doktrynerom;
Starość: aby raz koniec zrobić;
Testament: gdy zmarły wuj obciąży sukcesję obowiązkiem poślubienia kuzynki;
Uraza do niewiernej kochanki;
Wdzięczność: przyczem oddaje się zazwyczaj więcej niż się otrzymało;
X: brakuje (może dlatego iż tak rzadko figuruje na początku wyrazu, wzięto tę literę jako symbol niewiadomej);
Yatidi, co oznacza po turecku godzinę spoczynku i wszystko co jest z nią związane;
Zakład: przykładem lord Byron?...
Ależ te wszystkie przypadki dostarczyły już tematu trzydziestu tysiącom komedyj i stu tysiącom romansów.
Fizjologjo, po raz trzeci i ostatni, czego ty chcesz odemnie?
Wszakże w tej kwestji wszystko jest wytarte bardziej niż bruk uliczny, pospolitsze niż kramy targowe. Małżeństwo, to temat tak ograny jak figura Barabasza na przedstawieniach pasyjnych; wszystkie odwieczne refleksje, jakie z niem się łączą, walają się po literaturach całego świata; nie wpadniesz na pomysł tak rozsądny ani na koncept tak szalony, któryby kiedyś nie znalazł już swego autora, wydawcy, księgarza i czytelnika.
Pozwólcie mi się odezwać do was słowami Rabelego, naszego wspólnego patrona:
„Jak się macie, dobrzy ludziska, niech was Bóg ma w swojej opiece. Gdzie jesteście? nie mogę was dojrzeć. Poczekajcie, niech nawdzieję okulary. Aha, już was widzę. Wy wszyscy, wasze żony, dzieci, jesteście w dobrem zdrowiu? To mnie bardzo cieszy“.
Ale nie dla was piszę, moi drodzy. Skoro macie już dorosłe dzieci, nic nie mamy z sobą do mówienia.
„Aha, i wy tu jesteście, opilce znamienite, zacne podagryki, drapichrusty, wy kochasie wymuskane, wy co pantagruelizujecie przez cały dzień boży, co umiecie tak ładnie odmawiać wasze sprośne godzinki: do trzech razy, do sześci, do dziewięci, na nieszpory, na jutrznię, ile tylko się zmieści“.
Nie do was to zwraca się ta Fizjologja małżeństwa, skoro nie jesteście żonaci. Czego wam i na przyszłość życzę, amen.
„Nuże, wy! liżyobrazki, nabożnisie, obłudniki, świętoszki i inne takie ludzie, które przybrały twarze w maski aby świat tumanić!... precz mi stąd, lisy farbowane! wynoście się, kapuściane głowy! Do kroćset djabłów! jeszcze was tu widzę!...“
Któż zatem zostanie ze mną, jeśli nie te dobre dusze, które jeszcze kochają starą wesołość? Nie one płaksy, które, przy lada okazji, lubią się mazać wierszem i prozą, które chcą odnaleźć własne mdłości w odach, sonetach i elegjach; nie te mydłki wykarmione na niebieskich migdałach; ale owi dawni kompani Pantagruela, którym nie trzeba dwa razy powtarzać gdy chodzi o to, by sobie nieco podpić i podworować, którzy umieją znaleźć smak w książce Rabelego O grochu ze słoniną, cum commento, albo w książce O dostojeństwie rozporka, słowem, którzy cenią jeszcze te piękne stare dzieła, nie gardzące żadnego rodzaju tłustością, „letkie w dotknięciu, śmiałe w potykaniu“.
Nie można się już śmiać z rządu, moi mili, odkąd znalazł sposób, by z nas wycisnąć tysiąc pięćset miljonów podatku. Nasi zacni opaci i biskupi, mnichy i mniszeczki nie są jeszcze dość bogaci aby warto było dobrać się do ich piwniczek; ale niechno nadciągnie święty Michał, który samego djabła przepędził z nieba, a wrócą jeszcze dawne dobre czasy. Tymczasem, zostało nam we Francji jedno tylko małżeństwo, w którem można jeszcze znaleźć przedmiot do śmiechu. Uczniowie Panurga, was tylko chcę za czytelników. Wy jedni umiecie w porę wziąć książkę do ręki i w porę ją odłożyć, nie wydziwiać próżno, w pół słowa zrozumieć o co chodzi i wyssać pożywny szpik z kości pacierzowej.
Owi ludzie patrzący przez mikroskop, którzy widzą tylko jeden punkcik, owi mądrzy cenzorzy, czyż naprawdę wszystko już powiedzieli i wszystko przepatrzyli? Czy zawyrokowali już ostatecznie, że książka o małżeństwie jest tak niemożebna do napisania, jak niepodobna ze stłuczonego garnka zrobić nowy?
— Tak, mości błaźnie. Ściskaj małżeństwo, ile ci się podoba, zawsze zeń wyjdzie tylko radość dla kawalerów a strapienie dla mężów. To wieczysty morał. Miljon zadrukowanych stronic nie wynajdzie innej treści.
Jednakże spróbuję postawić mą pierwszą tezę: Małżeństwo jest walką na śmierć i życie, przed którą oboje małżonkowie proszą nieba o błogosławieństwo, gdyż chcieć kochać się wiecznie jest najzuchwalszym z zamiarów; jakoż, walka rozpoczyna się niebawem, a zwycięstwo, to znaczy wolność, przypada zręczniejszemu z przeciwników.
— Zgoda. Ale cóż w tem nowego?
Zatem, zwracam się do mężów, świeżo, dziś lub wczoraj upieczonych; do tych, którzy, wychodząc z kościoła albo z urzędu gminnego, oddają się nadziei zachowania żony tylko dla siebie; do tych, których czy to egoizm czy jakieś nieokreślone uczucie powoduje, iż, na widok nieszczęść bliźniego, powiadają sobie: „Mnie się to nie trafi!“
Zwracam się do tych marynarzy, którzy, choć widzieli moc statków idących pod wodę, mimo to puszczają się na morze; do dziarskich chłopców, którzy, sami rozbiwszy niejedną cnotę małżeńską, mimo to odważają się żenić. A oto mój temat, wieczyście nowy, wieczyście stary!
Mężczyzna, młody lub starszy, zakochany lub nie, na mocy kontraktu wciągniętego bez zarzutu do ksiąg w kancelarji mera, w parafji i w niebiesiech, nabywa na własność młodą dziewczynę, o długim jedwabistym warkoczu, czarnych i wilgotnych oczach, mikroskopijnej nóżce, drobnych i delikatnych paluszkach, koralowych usteczkach, ząbkach lśniących jak kość słoniowa, pełnej a gibkiej kibici, wypieszczoną jak laleczka, powabną i drżącą ze wzruszenia; dziewczynę białą i niewinną jak lilja, a obsypaną przez naturę najbardziej kuszącemi ponętami. Długie, ciemne rzęsy przedziwnie łagodzą jarzący blask oczu; twarzyczka mieni się barwami białej i czerwonej kamelji; dziewicza płeć ledwie widocznym puszkiem przypomina owoc dojrzewającej brzoskwini; delikatna siatka żyłek zwiastuje ciepło krążące pod tą nieskalaną powłoką; cała postać pulsuje życiem i wabi życie ku sobie, oddycha rozkoszą i miłością, promieniuje naiwnością i wdziękiem. Młoda dziewczyna kocha męża, lub bodaj wierzy że kocha...
On, zakochany, myśli w tej chwili: „Te oczy mnie tylko widzieć będą w całym świecie, pod moim tylko uściskiem zadrżą miłośnie te słodkie usteczka, dla mnie ta drobna rączka chowa drażniące skarby swych pieszczot, ja jeden poruszę westchnieniem to dziewicze łono, ja pierwszy obudzę do życia tę uśpioną duszę. Po tych jedwabnych puklach będą się ślizgać moje tylko dłonie, ja, w godzinie upojeń, składać będę na tej drżącej główce delikatne pocałunki. Przy mem łożu każę czuwać śmierci i bronić jego nieskalanej czystości przed niegodnym rabusiem; ten ołtarz miłości opłynie krwią zuchwalca lub moją własną. Na nim spoczywa mój spokój, cześć, szczęście; od jego czystości zależy honor nazwiska i los moich dzieci; tego ołtarza bronić będę, jak lwica młodych. Biada śmiałkowi, którego stopa naruszy moje legowisko!“
Dobrze więc, odważny zapaśniku, z serca przyklaskujemy twemu postanowieniu. Do dziś, żaden geometra nie odważył się, na morzu małżeńskiego szczęścia, wykreślić geograficznej szerokości i długości. Próżno wypytywałbyś osiwiałych mężów o niezliczone mielizny, rafy podwodne, skaliste wybrzeża, wichry, prądy i huragany, na których rozbiły się ich łodzie: milczą, tak wstyd im własnego pogromu. Brak więc dotąd mapy, brak busoli pielgrzymom żeglującym po morzu małżeństwa... to dzieło niech im posłuży za mapę i busolę.
Nie mówiąc o pończosznikach i kupcach korzennych, iluż spotykamy ludzi, którzy tracą drogi czas na nieustanne odgadywanie ukrytych sprężyn, kierujących czynnościami kobiet? Czyż nie byłoby zatem aktem wysokiej filantropji ułożyć im, zgrupować w rozdziały i skatalogować wszystkie tajemne zagadki i zawikłania małżeństwa? Dobrze zredagowany spis rzeczy pozwoli im śledzić uderzenia serca własnych żon z taką samą ścisłością, z jaką tabliczka logarytmów wskazuje wyniki działań arytmetycznych.
I cóż wy na to przedsięwzięcie? Czy nie jest nowe i śmiałe? Czyż znalazł się kiedy filozof, któryby uczył jak powstrzymać kobietę od zdradzania męża? Czyż to nie będzie komedja nad komedjami? Nowe speculum vitae humanae? To już nie owe jałowe roztrząsania, których bezcelowość wykazaliśmy przed chwilą. Dziś, w dziedzinie nauk moralnych, jak w wiedzy ścisłej, świat żąda faktów, spostrzeżeń. Tych będziemy mieli zaszczyt dostarczyć.
Zacznijmy więc od stwierdzenia stanu rzeczy; od ocenienia sił każdej ze stron walczących. Nim wyprowadzimy na plac urojonego szermierza, rozpatrzmy się w cyfrze nieprzyjaciół, policzmy tych kozaków, którzy chcą zalać jego maleńką ojczyznę.
Dalej więc w drogę z nami, kto łaska! uśmieje się dosyta, komu będzie do śmiechu. Podnoście kotwicę, rozpinajcie żagle! Oto punkt wyjścia naszej podróży: mały, okrągły punkcik. Znamy go, prawda? To już wielka korzyść; nie każdy pisarz mógłby powiedzieć to samo o swojej książce.
A jeśli przyjdzie nam ochota śmiać się wśród płaczu, a płakać wśród śmiechu, jak boski Rabelais pił wśród jedzenia, a jadł wśród picia; jeśli nam się spodoba pomieszać, na jednej stronicy, Heraklita z Demokrytem; jeśli sobie zadrwimy ze stylu i z kunsztownych okresów?... Co?... niechno ktoś z załogi spróbuje szemrać!... Hola! precz mi z pokładu stare mózgownice sypiące trocinami! precz z klasykami w powijakach! do wody romantyków w śmiertelnych gzłach! i dalej! na pełne morze!...
Powie ktoś, iż przypominam owych jowialistów, którzy, krztusząc się już naprzód, mówią: „Opowiem wam historyjkę; zobaczycie, będziecie się pokładać ze śmiechu!...“ Nie, moi państwo, nie pora na żarty, gdy mowa o małżeństwie. Nie widzicie, że autor ma zamiar roztrząsać małżeństwo poważnie, jako lekką chorobę, na którą wszyscy jesteśmy narażeni, i że ta książka ma być jej monografją?
— Dobrze, panie autorze, ale, w takim razie, przypominasz conajmniej owych pocztyljonów, którzy, ledwie ruszyli, palą raz po raz z bata, dlatego jedynie iż wiozą bogatych Anglików. Nie przebiegniesz ani pół mili w tym galopie, a już będziesz musiał zleźć z kozła, aby poprawić uprząż lub dać się wydychać koniom. Pocóż zatem dąć w surmy przed wygraną bitwą?
Ejże, drodzy pantagrueliści, czyż nie wystarcza dziś nadąć się powodzeniem, aby je zdobyć w istocie? Czemże jest dziś wielkie dzieło, jeśli nie obszernie rozprowadzonym drobiazgiem? Czemuż nie miałbym sięgnąć po liście laurowe, choćby poto aby nimi ozdobić dobrze korzenną szyneczkę, po której tak miło przepłukać gardło winkiem. Chwilkę jeszcze, pilocie! Nie odbijaj od brzegu, nim się nie porozumiemy co do pewnej małej definicji.
Czytelnicy: jeśli, od czasu do czasu, nie częściej niż w życiu, spotkacie w tem dziele słowo cnota lub kobieta cnotliwa, wiedzcie iż słowo to nie oznacza tu nic więcej, prócz owej przykrej łatwości, z jaką kobieta zamężna przechowuje skarby serca wyłącznie dla męża; chyba, że to samo słowo spotkacie użyte w znaczeniu ogólnem, czego rozróżnienie zostawia się wrodzonej bystrości każdego.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.