Przejdź do zawartości

Eugeniusz Oniegin (Puszkin, 1902)/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Puszkin
Tytuł Eugeniusz Oniegin
Podtytuł Romans wierszem
Wydawca Księgarnia G. Gebethnera i Spółki
Data wyd. 1902
Druk W. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leopold Blumental
Tytuł orygin. Евгений Онегин
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VI.

La, sotto giorni nubilosi e brevi,
Nasce una gente a cui l’morir non dole.
Petr.

I.

Oniegin, po zniknięciu druha,
Syt zemsty, tuż przy Oldze siadł.
Nie mówi sam i jej nie słucha,
Znudzony, w zadumanie wpadł.
Ziewa z nim Olga — i oczyma
Szuka Leńskiego... Zła, że niéma
Końca kotylion... Taniec ten
Nuży ją tak, jak ciężki sen...
Nareszcie kres... Kolacyą dano...
Ścielą się łóżka... Miejsca dość...
Od sieni do czeladnej gość
Znajdzie tu nocleg... Pozostaną
Wszyscy... Oniegin jeden (snadź
Sen w domu woli), wraca spać...


II.

I zeszedł spokój: już w bawialni
Chrapie Pustiaków; ten-że błąd
Zdradza małżonka... A w jadalni
Na krzesłach równo legli w rząd
Pietuszkow, Gwoździn i Bujano w,
I niezupełnie zdrowy Flianow;
Tricke legł na podłodze tuż,
Szlafmycę, trykot włożył już...
W pokojach Olgi i Tatjany
Wszystkie panienki słodko śpią...
I tylko jedne oczy lśnią...
Tania w promieniach bladych Djany,
Siedzi przy oknie... W sercu żal...
A oczy w ciemną patrzą dal...


III.

Jego wizyta niespodziana,
Nagła serdeczność jego ócz,
Potem przy Oli nowa zmiana —
Wszystko ją dziwi... Gdzie jest klucz
Do jego dziwactw?... Nie rozumie...
Gubi się w różnych myśli tłumie...
Dręczy ją zazdrość, więcej żal...
Jakby dłoń zimna, niby stal,
Szarpała serce, jakby pod nią
Czerniała przepaść, ciągnąc w dół.

»Niech zginę — szepcze — on by czuł...
»A nie — szemranie jest już zbrodnią!
»Ginąć przez niego — szczęścia plon!
»Innego — dać nie może on!«


IV.

Pędź, mój romansie, naprzód! nuże!
Wnet nową postać wplączę weń...
Od wsi Leńskiego »Krasnogórze«,
O pięć wiorst mieszkał — po dziś dzień
Słynny śród szlachty okolicznej —
W pustyni swej filozoficznej,
Zarecki — niegdyś burda, żbik,
Krzykacz i wódz szulerskich klik,
Hultajów bóg, garkuchni mówca;
Dziś cichy rolnik, dobry pan,
Wyborny druh, z prostoty znan,
Kawaler — ojciec dzieci hufca,
Ba, nawet i uczciwy człek:
Tak to poprawia się nasz wiek.


V.

Niegdyś z pochwałą doń usłużną
Zbliżał się słodko nawet wróg...
W asa o sążni pięć nie próżno
On z pistoletu trafiać mógł!
W bitwie z odwagi raz zasłynął,
Gdyby się nie spił, byłby zginął;


Lecz z kałmuckiego konia spadł
Odważnie w błoto... Ani zbladł,
Kiedy go Francuz brał w niewolę...
Toż zakład był!... Honoru bóg,
Regulus nowy, gdyby mógł,
Przyjąłby znowu więźnia dolę,
I Aby na kredyt u Verie[1]
Codzień butelki spijać trzy!


VI.

Niegdyś szyderstwem w ludzi godził,
Z głupców zabawnie umiał drwić,
I nawet mędrców za nos wodził,
Powagą żart potrafił kryć;
Wprawdzie za tę lub ową sztuczkę
Dostał niekiedy sam nauczkę;
Wprawdzie niekiedy miewał kram,
Gdy w własne sieci wpadał sam...
Lecz się wesoło spierać umiał,
Odciąć się, czasem żarcik znieść;
Kiedy ma milczeć, kiedy pleść;
Wcale rozważny, sam rozumiał,

Skłócić przyjaciół — talent miał
I w pojedynek później pchał.


VII.

Lub godził szybko spór zażarty,
Aby śniadanie w trójkę zjeść, —

Poczem snuć skrycie kłamstwa, żarty,
Zgodzonym wieniec hańby spleść.
Sed alia tempora! Swawoli,
Jak i miłości, przejdzie kolej
Wraz z tchem wiosennym młodych burz...
Zarecki dziś, jak rzekłem już,
Pod cień kasztanów i akacyj
Od burz się ukrył, ciszy chce,
Dzieciom wskazuje A, B, C,
Kapustę sadzi, jak Horacy,
0 rozpłód gęsi bardzo dba...
Mędrzec — spokoju wartość zna.


VIII.

Rozsądny był... Oniegin tedy,
Chociaż szacunku nie miał dlań,
Lubił pogadać z nim niekiedy
1 cenił trzeźwość jego zdań;
Chętnie widywał go czasami.
Więc, gdy stukając obcasami,
Zarecki rankiem wstąpił doń,
Nie zdziwił się, wyciągnął dłoń...
Ten ledwo wita — mina sucha —
Szybko rozmowy przerwał tok —
I topiąc w nim złośliwy wzrok,
Podaje kartkę mu od druha.
Oniegin kartkę szybko wziął,
Podszedł do okna, czytać jął...


IX.

Szlachetny, miły list, a krótki:
Wyzwanie; w liście Leński mój
Grzecznie, lecz chłodno, bez ogródki,
Zapraszał przyjaciela w bój.
Oniegin ledwie okiem rzucił,
Wnet ku posłowi się odwrócił
I, jakby słów się zbytnich strzegł,
Tylko: »jam zawsze gotów« — rzekł.
Zarecki powstał... W progi rusza...
»Nie może zostać: zdarzył traf,
Że ma dziś w domu wiele spraw«...
Znikł bez wyjaśnień... Eugeniusza,
Kiedy pozostał z sobą sam,
Dręczył tej głupiej sceny kłam.


X.

I słusznie dręczył: po rozbiorze,
Na wczorajszego zajścia tle,
Odnalazł własną winę może;
Czuł, że już w tem postąpił źle,
Iż z czułych serc w minionej dobie
Tak lekkomyślnie zadrwił sobie;
Powtóre zaś: niech czuje wieszcz
Z powodu głupstwa gniewu dreszcz
I głupstwa robi... Bo to wolno
Ośmnastu latom... Ale on,

Gdy w sercu czuł przyjaźni ton,
Przesądów piłką być bezwolną
Nie wolen... Winien poryw zgnieść,
Jak mąż z honorem zgodę nieść.


XI

Mógł myślą krew swą uspokoić,
Miast się najeżyć, jako zwierz;
I młode serce mógł rozbroić
Uczuciem własnem... »Licho bierz!
Za późno teraz... Zresztą drwinkarz —
(Myśli Eugeniusz) — pojedynkarz
Wsadził w tę sprawę swoje kły...
Gaduła stary, plotkarz zły...
Prawda, jest godna dlań zapłata —
Pogarda... Ale głupców cech —
Ich szept — spojrzenia drwiące — śmiech«...
I oto wam opinia świata!
Honor — nasz bożek i nasz kat!
To, na czem dziś się kręci świat!


XII.

A Leński w domu, po swym liście,
Czeka, gorączki czując dreszcz...
Nareszcie sąsiad uroczyście
Przywiózł odpowiedź... Rad mój wieszcz...
Świąteczny dzień dla zazdrośnika!
On bał się figlów swawolnika,

Co mógł obrócić wszystko w żart,
I znaleźć pretekst (mimo hart
Swej duszy), by nie stanąć w walce...
Lecz wszystko dobrze!... Pewny — czyn:
Jutro przed świtem, gdzie jest młyn,
Zjadą się obaj, zimno palce
Na cynglach złożą... ścisną broń
I mierzyć będą w druha skroń!


XIII.

Kokietkę pragnąc znienawidzieć,
Wzburzony Leński nie chciał już
Przed pojedynkiem Olgi widzieć;
Patrzył na blask wieczornych zórz,
Na zegar — ale... ot, wypadek! —
Znalazł się wkrótce u sąsiadek.
Myślał, że jego przyjazd w dom
Uderzy w Olę, jako grom...
Gdzie tam! jak dawniej z sieni skoczy
Witać go Olga... Ten-że gest;
Tak samo jasna, świeża jest;
Tak samo przez wesołe oczy
Patrzy nadziei wietrznej wschód:
Słowem, jest taka, jak i wprzód!


XIV.

»Czemu pan wczoraj znikł tak wcześnie?«
Pierwszem pytaniem brzmi jej głos,

Leńskiemu zda się, że jest we śnie,
Milcząc, na kwintę spuścił nos.
I gniew i zazdrość znikły oto
Przed pieszczotliwą tą prostotą,
Przed jasnym blaskiem onych ócz.
I Leński myśli: »tu się ucz,
Jak z oczu tych o sercu wnosić!
Kocha mnie jeszcze!«... Żal i wstyd
I skruchę czuje... Gniewu syt,
Sam przebaczenia gotów prosić...
I drży... nie może znaleźć słów...
Szczęśliwy jest i niemal zdrów.


XV, XVI.

............

XVII.

I patrzy, patrzy w obraz miły...
Lecz znów na czoło pada cień;
Posmutniał... Biedak nie ma siły
Przypomnieć jej wczorajszy dzień:
I myśli: »będę zbawcą Oli,
Nie ścierpię, aby ze złej woli
Rozpustnik jad w nią pochlebstw wlał
I młode serce skusić miał;
By na łodydze lilii hożej,
Tocząc ją, usiadł podły czerw;

By kwiat dwóch ranków uwiądł wpierw,
Zanim listeczki swe roztworzy!«
A skryty sens tych dumań był:
Stanowczo będę z nim się bił!


XVIII.

O gdyby wiedział, jaka strzała
W płonącem sercu Tani tkwi!
Gdyby Tatjana to wiedziała,
Że jutro przed grobowe drzwi
Eugeniusz z Leńskim pójdą razem
By o nie toczyć spór żelazem:
Może jej miłość — kilka słów
Złączyłyby przyjaciół znów!
Lecz nikt nie umiał należycie
Wyczytać żaru z bladych lic;
Oniegin o tem nie rzekł nic,
Tatjana usychała skrycie;
Niania — ta wiedzieć mogła, lecz...
Zgadywać — ba, to nie jej rzecz!...


XIX.

Przez cały wieczór roztargniony
Leński to wesół był, to milkł;
Lecz kto przez Muzę jest pieszczony,
Ten zawsze taki; to jak wilk
Spojrzał — i siadł przy klawikordzie
I akord bierze po akordzie;

To w Olę oczy wlepi znów
I szepcze: »Jam szczęśliwy! mów!«
Lecz późno; jechać pora. Serce
Ból ścisnął. — Kiedy żegna ją,
Wszystkie mu struny w duszy drżą
I sam ze sobą jest w rozterce;
Więc cień na licach Oli legł...
»Co tobie?« — Nic! — I z schodów zbiegł.


XX.

Przyjechał do dom; pistolety
Zbadał, w szkatułce zamknął znów;
Legł i drogiego tom poety
Otwiera; czar Szyllera słów
Nie działa jednak... Myśl ucieka,
Nie drzemie serce, krwią ocieka;
Nad jego łożem dzierży straż
Urocza wizja: Oli twarz...
Więc książkę zamknął, pióro chwyta;
Przy świecy pisze... Cisza wkrąg...
Pełne miłosnych bredni, mąk,
Leją się dźwięki... W głos je czyta
Pełen liryzmu, ognia, sił,
Jak Delwig, gdy pijany był.


XXI.

Mam wiersze te; nie zaginęły...
Oto jak pieśń Leńskiego brzmi:

»O kędy, kędyście umknęły,
Mej młodej wiosny złote dni.
»Dzień przyszły idzie... Cóż gotuje?
»Daremnie w przyszłość wzrok szybuje,
»Bo czegóż szuka w gęstej mgle?
»Los słuszność ma, cokolwiek śle!
»Czy padnę sam, przebity strzałą,
»Czy cios mnie minie w groźnym dniu, —
»Za wszystko dank: czuwania, snu,
»Zakreślił czas granicę śmiało.
»Błogosławiony troski dzień,
»Błogosławiony nocy cień!


XXII.

»Zabłysną jutro ranne zorze,
»Jaskrawem światłem zagra dzień,
»A ja, być może, głowę złożę
»W grobowca tajemniczy cień.
cichej Letejskich wód głębinie
»Młodego wieszcza pamięć zginie.
»Świat mnie zapomni... Niechaj tak!
»Lecz ty, o dziewczę, przyjdziesz wszak —
»Łzę wylać do mej wczesnej urny
»I myśleć: dla mnie poniósł zgon,
»Jedynej mnie poświęcił on
»Świt burzliwego życia chmurny!
»Najdroższa moja!... Będę śnić
»Żem Twój małżonek... Przyjdź... o przyjdź!«...


XXIII.

Tak pisał on »niejasno — ckliwie«
(Co romantyzmem u nas zwą,
Choć ja się nazwie takiej dziwię;
Lecz co tam! Jest to kwestyą czczą).
Wreszcie przed samym świtem zaśnie;
Znużoną głowę spuścił właśnie,
Gdy pisał modny wyraz ten:
»Ideał«... Lecz zaledwie sen
Objął go głębszy nad stolikiem
I uniósł w słodkich marzeń świat,
Już do pokoju sąsiad wpadł,
Budzi Leńskiego głośnym krzykiem:
» Godzina siódma! jechać czas!
»Oniegin dawno czeka nas!«


XXIV.

Lecz mylił się; bo jak zabity
Eugeniusz w owej porze spał.
Już słońce wzgórz pozłaca szczyty,
Już kogut wiele razy piał.
Oniegin śpi. I wyżej słońce
Wznosi się... Płatki śniegu lśniące
Rozrzuca zamieć... Nikną mgły...
On leży jeszcze... Jeszcze sny
Latają nad nim... Nagle oczy
Roztwiera... Senny wyraz znikł...

Coś przypomina... Rozwarł w mig
Poły kotary... Z łóżka skoczy.
W szczelinę bije światła pas.
Widzi Oniegin: jechać czas...


XXV.

Gwałtownie dzwoni, nawołuje...
Wbiegł lokaj — Francuz, pan Guilleau.
Szlafrok, pantofle proponuje,
Bieliznę wyjął, podał ją.
Eugeniusz spieszy... (Moc kłopotów)...
Poleca słudze, by był gotów
Pojechać z nim, ażeby broń
W szkatułce wziął... Już parska koń
Przy lotnych saniach... Siedli żwawo,
Do młyna lecą... Już tam są...
Za panem niesie broń Guilleau —
Lepage’a groźne lufy. W prawo[2]
Skierował stangret sanek ruch...
Ma czekać tam przy dąbkach dwóch.


XXVI.

Wsparty o groblę Leński czeka,
Wpatrzony w dal... Zarecki siadł;
O młynie znawczy sąd wyrzeka:
W biegaczu znalazł kilka wad. —
Oniegin podszedł... wybaczenia
Za zwłokę prosi... Lecz zdziwienia

Zarecki zrobił ręką gest:
»A gdzież sekundant Pański jest?«
Klasyk i pedant w pojedynkach
Metodę kochał, chciał, by człek
Nie byle jak od kuli legł,
Lecz jak w przepisach i przyczynkach
Do owej sztuki kazał świat;
Czcił święcie prawa dawnych lat.


XXVII.

»Sekundant mój?« — Eugeniusz powie —
»On tu, monsieur Guillot, mój druh...
»Nie sprzeciwicie się, panowie...
»Dodam, gdym wasz obraził słuch,
»Że choć nieznany, bez znaczenia,
»To człek uczciwy — bezwątpienia!«
Zarecki wargi przygryzł... Ów
Do przyjaciela rzecze znów:
»Więc cóż? zaczniemy?« Wstrząsnął głową
Włodzimierz: »Owszem«... I za młyn
Szli obaj... Sekundantom z min
Czytasz, że ważną są umową
Zajęci... Odwróceni wpół
Wrogowie stoją... Oczy w dół...


XXVIII.

Wrogowie?!... Dawno-ż ich rozdziela
Krwi bratniej żądza — straszny głód?!

Dawno-ż śród słodkich chwil wesela
Dzielili uczty, myśli, trud?
A teraz gniewni i cyniczni,
Jakby wrogowie dwaj dziedziczni,
W śnie, czy w obłędzie, z zimną krwią
W pierś przyjacielską mierzyć chcą
I knują zguby plan surowo?
Czyż się nie zaśmiać, zanim dłoń
Krwią nie powala bratnia skroń?
Czy się nie rozejść pokojowo?
Ba!... świeckiej złości dziki zgrzyt
Zna jedną moc — fałszywy wstyd!


XXIX.

Już pistoletów lśni żelazo,
Słychać o stępie młotków dźwięk,
I kule w rżnięte lufy włażą,
I zabrzmiał pierwszy kurków szczęk.
I szarą strugą na panewki
Proch się posypał ze sakiewki.
A cyngiel trzyma kurka ząb
W odwodzie jeszcze... Już za dąb
Guillot się schował... Płaszcz szeroki
Odrzucił każdy z wrogów dwóch...
Zarecki, ściśle ważąc ruch,
Trzydzieści dwa odmierzył kroki...
Prowadzi druhów do ich met...
Pistolet bierze każdy wnet.


XXX.

» Teraz się schodźcie«...
Idą wrogi,
Jeszcze nie mierząc, z zimną krwią...
Wolno i równo wznoszą nogi...
Trzy kroki przeszli... Ach, to są
Trzy stopnie, które w grób prowadzą!...
Eugeniusz pierwszy, z wielką władzą
Nad sobą, ciągle krocząc w bój,
Pistolet jął podnosić swój.
Jeszcze pięć kroków przeszli... Leński
Przymruża oko... z ciężkim tchem
Celować począł... Ale wtem
Oniegin strzelił... Groźna klęski
Godzina bije... Leński dłoń
Rozwarł, wypuścił cicho broń...

XXXI.

Na pierś bez jęku składa rękę
I pada... Lecz zamglony wzrok
Śmierć wyobraził, a nie mękę.
Tak wolno w dół przez górski stok
Śnieżna lawina sunie, jeszcze
W słońcu miotając iskier deszcze...
Eugeniusz pobladł, uczuł chłód,
Spieszy na pomoc... Próżny trud!...
Patrzy i wzywa... Nadaremnie:
Jego już niema. Młody wieszcz

Kres wczesny znalazł... Chłodu dreszcz
W kwiat piękny wniknął potajemnie...
I uwiądł kwiat w jutrzniowy czas, —
I na ołtarzu ogień zgasł...


XXXII.

Leżał bez ruchu. Dziwnie była
Spokojną twarz... Śmierć starła gniew.
Kula na wylot pierś przebiła;
Dymiąc się, z rany ciekła krew...
Wcześniej o jedno okamgnienie,
A biło w sercu tem natchnienie,
Nadzieja, miłość, boleść, gniew,
Igrało życie, wrzała krew.
Teraz, jak w domu opuszczonym
Cisza i zmrok... Na pustki znak
W nim okiennice przywarł hak
Ku szybom, kredą pobielonym.
Uszła zeń pani kędyś w świat...
Gdzie jest? — wie Pan Bóg... Przepadł ślad...


XXXIII.

Mile jest sypać śmiałe żarty,
Gdy się nie umie odciąć wróg,
Mile jest patrzeć, gdy uparty
W dół schyli swój bodliwy róg
I nie śmie spojrzeć się w zwierciadło,
By się w niem poznać nie wypadło;

Milej, gdy wściekły w świetle dnia
Zawyje zgłupia: toć to ja!
I mile jest, gdy w uniesieniu
Wreszcie was wyzwie taki kiep,
Celować w jego blady łeb,
Stojąc w szlachetnem oddaleniu...
Lecz nie wiem, czyli byłbyś rad,
Posławszy go na tamten świat.


XXXIV.

A cóż dopiero, kiedy padnie
Od waszej kuli młody druh,
Że odpowiedział niedość ładnie,
Lub głupstwem wasz obraził słuch,
Drobnostką dotknął przy butelce,
Chociażby sam, rozdrażnion wielce,
Wyzwanie harde posłał wam! —
Powiedzcie sami, ile plam
Znajdziecie wówczas w swojej duszy,
Widząc, jak zachwiał się, jak padł,
Śmiertelnie w oczach waszych zbladł,
Kiedy się więcej nie poruszy,
Kiedy na ziemi stygnie w mig,
Głuchy na wasz rozpaczny krzyk —


XXXV.

Pistolet dłonią gniótł zdrętwiałą
Jakby go Harpij legion strzegł;

Eugeniusz oczy wlepił w ciało.
»No cóż? Zabity!« — sąsiad rzekł.
»Zabity!« Krzyk ten go ocucił;
Eugeniusz zadrżał, broń odrzucił,
Odchodzi — woła ludzi — znikł...
Zarecki zręcznie, jako zwykł,
Na saniach składa chłodne ciało,
Skarb straszny kryje burką swą...
Poczuwszy trupa, konie drżą,
Rozdęły chrapy, pianą białą
Bryzgają na wędzideł stal...
I już, jak strzała, lecą w dal...


XXXVI.

Wam żal poety, przyjaciele!
Los w nim naczynie drogie stłukł,
On zapowiadał nadziej wiele;
Nim złote wróżby spełnić mógł,
Uwiądł!... Gdzie teraz poryw świetny,
Gdzie wzniosły zapał, gdzie szlachetny
Uczuć i myśli młodych pęd?
Przed brudem życia piękny wstręt?
Gdzie są miłości żądze złudne?
Dążność do wiedzy, grzechu strach,
Pragnienie pracy, — i gdzież, ach!
Marzenia tęskne, widma cudne
Innego życia — i gdzież wy,
Świętej poezyi słodkie sny! —

XXVII.

Ach! może on dla dobra świata,
Lub choć dla sławy zrodzon był...
Z umilkłej harfy pieśń nie wzlata,
Co może miałaby dość sił,
By grzmieć przez wieki... Duch poety
Może do wyższej kroczył mety
Przez stopnie świata... W straszny dzień
Jego męczeński zabrał cień.
Ze sobą świętą tajemnicę...
I może przez złowrogi los
Zmilkł żywotwórczy dla nas głos,
I za mogilną już granicę
Doń nie doleci w przyszły czas
Hymn błogosławieństw wdzięcznych mas!


XXXVIII.

............

XXXIX.

A może być i tak: poecie
Zwyczajny los gotował czas;
Młodości dni-by przeszły przecie,
Ogień-by w duszy jego zgasł.
On sam-by mocno się odmienił,
Z Muzą się rozstał i ożenił,

Życie zrozumiałby w sam raz
I w haftowany szlafrok wlazł;
Na wsi szczęśliwy i rogaty
W podagrze późny żywot wiódł,
Jadł, pił, poziewał, tłuściał, chudł
I w łóżku wreszcie skończył z laty,
Pośród lekarzy, dziatwy, sług,
Bab, co się z bekiem tłoczą w próg.


XL.

Tak, czy inaczej — Muz wielbiciel,
Wsłuchany w dźwięk nadziemskich stron,
Kochanek młody i marzyciel,
Z ręki przyjaźni znalazł zgon!...
Jest miejsce: w lewo idź od sioła,
Gdzie mieszkał pieszczoch Muz — tam woła
Oracza w skwar dwu sosen cień;
Korzenie swoje jeden pień
Tam z korzeniami splótł drugiego;
Wkrąg nich owinął strugi swe
Strumień, co z gór pobliskich rwie:
Z dzbankami tam żniwiarki biegą;
Cień gęsty bije tam na twarz;
W tem miejscu prosty pomnik masz.


XLI.

Pod nim (gdy skąpe krople zlewa
Wiosenny czas na zasiew pól),

Pastuch, pstre łapcie plotąc, śpiewa
Rybaków wołżskich tęskny ból.
Mieszczanka młoda, w letniej porze
Mieszkając na wsi, po ugorze
Samotna konno mknąc co tchu,
Rzemienną uzdę ściąga tu,
Wstrzymuje konia przed kamieniem,
Odsłania woal, napis ów,
Złożony z kilku prostych słów,
Przeczyta biegłych ócz spojrzeniem;
I oczy jej przesłoni mgła,
Po miłem licu spłynie łza.


XLII.

I stępa jedzie pośród pola,
Marzenia w sercu wiodą rej...
I mimowoli wieszcza dola
Zapełnia całą duszę jej.
I myśli: »Co się z Olgą stało?
Czy długo serce jej cierpiało?
Czy krótko płacząc, zniosła cios?
I jaki jest jej siostry los?
Gdzie dziwak ów chmurnego serca,
Piękności modnych modny wróg,
Wygnaniec ze światowych dróg,
Młodego wieszcza druh-morderca?«
Czekajcie, proszę: przyjdzie czas,
O wszystkiem powiadomię was.


XLIII.

Ale nie teraz... Choć serdeczną
Do bohatera słabość mam...
Chociaż doń wrócę... Dziś konieczną
Rzeczą jest wytchnąć... Wyznam wam,
Że wiek do twardej prozy skłania,
Mój wiek figlarny rym odgania;
Za rymem — ach! nie odgadłbyś —
Leniwszym krokiem stąpam dziś.
Ochoty dawnej braknie stalce
Mazać arkusze, wiersze snuć,
Gdy moją duszę począł truć
I w ciszy wsi i w świata walce
Innej, surowszej troski jad,
Innych, zimniejszych marzeń kwiat!


XLIV.

Jam głos usłyszał innych marzeń,
Mam w sercu sroższych bólów stal,
A zwiał nadzieję bieg wydarzeń;
I dawnych smutków dziś mi żal.
O sny! gdzież wasza jest osłoda?
Gdzie wieczny rym jej: dusza młoda?
Czyż czas z jej wieńca świeżość starł
I wianek z głowy mojej zdarł?
Bez elegijnej metafory
Wypada-ż wreszcie przyznać mi,

Że znikła wiosna moich dni,
(Com żartem twierdził do tej pory),
I już mi jej nie wróci świat?
Trzydzieści-ż skończę wkrótce lat?!


XLV.

Wybił południa czas... Wyraźnie
Trzeba to przyznać... Już po śnie!
Więc pożegnajmy się przyjaźnie,
Młodości mojej lekkie dnie!
Więc dzięki wam za upojenia,
Za smutek, słodkie udręczenia,
Za uczty, burze i za gwar,
Za wszystkich darów waszych czar, —
Za wszystko dzięki ci, młodości!
Od ciebie w ciszy i śród trwóg
Jam zaznał uciech... iłem mógł!...
Jam syty! Dość!... Na szlak przyszłości
Z jasną dziś duszą wstąpić chcę,
Odpocząć po młodości śnie!


XLVI.

Niech się obejrzę!... Sadów cieniu,
Gdziem żył śród głuszy, tyle snów
Z mej duszy wysnuł, gdziem w pragnieniu,
W lenistwie pędził dni, — bądź zdrów!
Lecz ty, natchnienie młode, raźniéj
Służ postarzałej wyobraźni,

W drzemiącem sercu obudź prąd
I często zjawiaj się w mój kąt.
Nie daj ostygnąć duszy wieszczej,
Zgoryczeć, uschnąć, iżby czas
Zamienił ją na twardy głaz —
Pośród światowych uciech kleszczy,
Śród głupców, którzy blaskiem lśnią,
Pyszałków, którzy z uczuć drwią;


XLVII.

Śród tchórzów chytrych i cynicznych,
Spieszczonych dzieci z duszą czczą,
Śród łotrów nudnych i komicznych,
Służalców, co do kajdan lgną;
Pośród kokietek rozmodlonych,
Śród sędziów tępych, nieproszonych,
Pośród powszednich, modnych scen,
Miłości nikłych, jako sen;
Pośród oszczerców, błaznów, trutni,
Co w zimnych sądach szerzą jad;
Śród płaskich myśli, grzecznych zdrad,
Bezmyślnych rozmów, nędznych kłótni, —
W odmęcie tym, gdzie z wami wraz
Pogrążył mnie nasz miły czas!





  1. Verie — paryzki restaurator. (p. a.).
  2. Lepage — słynny fabrykant broni. (p. a.).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Puszkin i tłumacza: Leopold Blumental.