Emilka ze Srebrnego Nowiu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Emilka ze Srebrnego Nowiu
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia B-ci Wójcikiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Rafałowicz-Radwanowa
Tytuł orygin. Emily of New Moon
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

29.
ŚWIĘTOKRADZTWO.

Tej zimy zdarzył się cały szereg utarczek pomiędzy ciotką Elżbietą a Emilką. Zazwyczaj odnosiła zwycięstwo ciotka Elżbieta. Było w niej dążenie do przeprowadzenia swej woli nawet w najdrobniejszych, najmniej ważnych szczegółach. Ale razu pewnego znowu spotkała się z tą granitową warstwą w naturze Emilki, której nic skruszyć nie mogło, nic przełamać. Marja Murray była również cichą, uległą istotą, jak świadczyły kroniki rodzinne z przed stu lat. Ale i w niej był ten rys niezłomności, jak o tem świadczyło owo: „Tu pozostanę”, od którego nie odstąpiła. Gdy ciotka Elżbieta próbowała zwalczyć w Emilce ten moment, zawsze źle na tem wychodziła. Zamiast wyciągać stąd wnioski na przyszłość, ponawiała za każdym razem niebezpieczny eksperyment. Czasami rozumiała, że Emilka zaczyna wychodzić z lat dziecięcych i tem bardziej dążyła do okiełznania tej natury dziewczęcej, bujnej i niezależnej, przypominającej aż nadto indywidualność zmarłej Julki Murray-Starr. Elżbieta Murray przeświadczona była, że Emilka postąpi tak, jak postąpiła jej matka, o ile nie będzie trzymana „w ryzie”.
Jedną z kwestyj spornych, jaka się wyłoniła w tym okresie, było odkrycie, dokonane przez ciotkę Elżbietę, że Emilka wydaje na papier więcej pieniędzy, osiąganych ze sprzedaży jaj, niżby pochwalała ciotka. Co Emilka robi z taką ilością papieru? O to się poróżniły, aż wreszcie ciotka Elżbieta wykryła, że Emilka pisuje powieści i nowele. Emilka przez całą zimę pisywała nowele „pod nosem” ciotki Elżbiety, a ciotka Elżbieta nie domyślała się tego. Przypuszczała stale, że Emilka pisuje ćwiczenia szkolne. Ciotka Elżbieta wiedziała, że Emilka tworzy jakieś głupie rymy, które nazywa „poezjami”, ale to jej nie przeszkadzało. To było głupie, ale nieszkodliwe, przytem Emilka niezawodnie wyrośnie z tego. Jimmy także napsuł trochę papieru taką niepotrzebną tandetą. I Jimmy byłby z tego wyrósł, z pewnością, gdyby nie ten wypadek; Elżbieta zawsze czuła ból w sercu, gdy to sobie przypominała: ten wypadek sprawił, że stał się na całe życie kaleką umysłowym poniżej poziomu dziecka.
Ale pisanie powieści, nowel, było inną sprawą. Ciotka Elżbieta była zgorszona. Wszelka fabuła, fikcja była w jej oczach rzeczą okropną. Elżbieta Murray została wychowana w tych pojęciach i wytrwała w nich do późnego wieku. Była pewna, że w tem jest coś złego, coś grzesznego, tak, jak w grze w karty, lub tańcu, albo w chodzeniu do teatru, w pisaniu lub czytaniu nowel. A tu zachodził wypadek szczególnie ważny: w Emilce objawiał się w tym „grzechu” rys dziedziczny, obarczenie skłonnościami Douglasa Starra. Żaden Murray ze Srebrnego Nowiu nie splamił się nigdy pisaniem powieści, nigdy żadnemu przez myśl to nie przeszło. To był obcy chwast, który należało wyplenić z całą bezwzględnością. Ciotka Elżbieta wystąpiła do boju; nie spotkała się z powojem, lecz z granitem, z ową warstwą nie do skruszenia, którą już znała z kilku utarczek poprzednich. Emilka zachowała się grzecznie i rozsądnie, przestała kupować papier za pieniądze, osiągnięte z jajek; ale oświadczyła ciotce Elżbiecie, że nie może zrezygnować z pisania powieści i pisywała je nadal na odwrocie listów handlowych, nadsyłanych przez firmy rolnicze na ręce kuzyna Jimmy.
— Czy nie wiesz, że źle jest pisać powieści? — spytała ciotka Elżbieta.
— Och, ja jeszcze nie pisuję powieści — odrzekła Emilka — nie mam dosyć papieru. Pisuję przeważnie krótkie opowiadania, lub nowelki. I to nie jest nic złego. Ojciec lubił powieści.
— Twój ojciec... — zaczęła ciotka Elżbieta i urwała. Przypomniała sobie, że Emilka „wyprasza sobie” wszelkie ujemne wyrazy pod adresem swego ojca. Ale sam fakt, że musiała urwać w środku zdania, drażnił Elżbietę, która przez całe życie mówiła, co jej się podobało, wszędzie, a zwłaszcza w Srebrnym Nowiu.
— Nie będziesz już więcej pisywać tego rodzaju historji — rzekła ciotka Elżbieta gwałtownie. — Zabraniam ci, pamiętaj, zabraniam ci tej pisaniny.
— Ależ ja muszę pisać, ciotko Elżbieto — rzekła Emilka poważnie, składając swe smukłe, piękne ręce ponad stołem i patrząc prosto w twarz ciotki Elżbiety. Miała to stanowcze, mocne spojrzenie, które ciotka Ruth nazywała niedziecięcem. — Widzisz, to jest we mnie. Nie mam na to rady. Ojciec kazał mi pisać wytrwale. Nie przestań nigdy pisywać, powiedział przed śmiercią. Przepowiadał, że zczasem będę sławna. Czy nie chciałabyś mieć sławnej siostrzenicy, ciotko Elżbieto?
— Nie będę się wdawać w dyskusje na ten temat — odparła ciotka Elżbieta.
— To nie jest dyskusja, to jest wyjaśnienie. — Emilka była drażniąco uprzejma. — Pragnę tylko, żebyś zrozumiała, dlaczego ja muszę pisywać nowele, nawet wbrew twej woli, co mnie bardzo martwi.
— Jeżeli nie zaprzestaniesz tych niedorzeczności, Emilko, w takim razie...
Ciotka Elżbieta urwała znowu, bo nie wiedziała, co się stanie w takim razie. Emilka była za duża, aby się dać zastraszyć, albo dać się zamknąć w śpiżarni. A zagrozić Emilce: „W takim razie wypowiem ci dom w Srebrnym Nowiu”, tego ciotka Elżbieta powiedzieć nie mogła. Nie byłaby bowiem mogła rozstać się z Emilką, chociaż ta świadomość była dopiero w jej uczuciowości i nie przeniknęła jeszcze do jej umysłu. Czuła tylko, że jest bezsilna i to ją gniewało; Emilka zaś pozostała panią sytuacji i w dalszym ciągu pisywała nowele. Gdyby ciotka Elżbieta była zażądała, żeby Emilka przestała haftować, albo szydełkować, dziewczynka byłaby usłuchała, chociaż przepadała za temi zajęciami, ale zrezygnować z pisania!... nie! I dlaczego? Z równem powodzeniem mogłaby ciotka Elżbieta zażądać, od niej aby przestała oddychać. Dlaczegóż nie mogła jej zrozumieć? Emilce wydawało się to czemś tak prostem i naturalnem.
— Tadzio nie może nie rysować, a Ilza nie może nie deklamować, podobnie i ja nie mogę nie pisywać poezyj i nowel. Czy nie wnikasz w to, ciotko Elżbieto?
— Jedno wiem tylko, to mianowicie, że jesteś niewdzięcznem i nieposłusznem dzieckiem — odrzekła ciotka Elżbieta.
To zabolało strasznie Emilkę, ale nie mogła ustąpić. W dalszym ciągu trwały nieporozumienia i tarcia między nią a ciotką Elżbietą, zatruwające istnienie dziewczynki, tak wrażliwej na nastrój domowy i uczucia swego otoczenia. Emilka odczuwała niechęć na każdym kroku, z wyjątkiem tych chwil, kiedy zajęta była pisaniem swych nowel. Wówczas zapominała najzupełniej o całym świecie, udawała się w zaczarowaną krainę, zawieszoną pomiędzy słońcem a księżycem. Widziała tam cuda, które usiłowała oddać piórem, a potem schodziła do kuchni, gdzie migotała smutno świeczka łojowa i doznawała uczucia człowieka, nagle przeniesionego na ziemię z zaświatów.
Nawet ciotka Laura nie była jej podporą w tym wypadku. Uważała, że w takim drobiazgu powinna Emilka ustąpić, aby zrobić przyjemność ciotce Elżbiecie.
— Ależ to nie jest drobiazg — rzekła Emilka z rozpaczą. — Jest to dla mnie najważniejsza rzecz na świecie, ciotko Lauro. Och, myślałam, że ty zrozumiesz!
— Rozumiem, że ty lubisz pisać, kochanie, i uważam to za nieszkodliwą rozrywkę. Ale Elżbiecie robi to przykrość, więc powinnaś jej ustąpić. To nie jest coś naprawdę istotnego, to jest rzeczywiście strata czasu.
— Nie, nie — rzekła Emilka, zmartwiona. — Zczasem będę pisywać prawdziwe książki, ciotko Lauro, i zarobię dużo pieniędzy — dodała, czując instynktownie, że materjaliści-Murayowie mierzą większość walorów możliwościami gotówkowemi.
Ciotka Laura uśmiechnęła się pobłaźliwie.
— Obawiam się, że na tej drodze nie dojdziesz nigdy do majątku, kochanie. Mądrzej byłoby przygotowywać się przez ten czas do jakiejś pożytecznej pracy.
To było niesłychanie drażniące, oszaleć można było! Można było oszaleć wobec tej słodyczy i tej głupoty, tak jest, głupoty ciotki Laury.
— Ach — myślała Emilka z goryczą — gdyby ten wydawca „Tygodnika” był wydrukował moje poezje, wszyscy uwierzyliby, że mam talent.
— W każdym razie — radziła ciotka Laura — ukrywaj się przed Elżbietą z tem, że piszesz.
A jednak Emilka nie mogła w danym wypadku usłuchać tej mądrej rady. W różnych okolicznościach zawierała przymierze z ciotką Laurą dla obejścia surowych zasad ciotki Elżbiety. Ale teraz czuła, że to jest niemożliwe. To musiało być jawne, musiało być. Ona musi pisywać nowele, a ciotka Elżbieta musi o tem wiedzieć. Wszystko jedno, co nastąpi. Nie mogła być nieszczerą w stosunku do siebie samej, tu szło o rzeczy zasadnicze.
Napisała o tem wszystkiem swemu ojcu, wylewając przed nim swą gorycz, swą rozpacz, przedstawiając mu swoje kłopoty. Nie domyślała się, że pisze do niego po raz ostatni. W starej otomanie nagromadził się teraz stos papierów, gdyż Emilka napisała do ojca dużo listów, nieprzytoczonych w niniejszem opowiadaniu. Było tam dużo ustępów, dotyczących ciotki Elżbiety, przeważnie dość ujemnie o niej świadczących. Gdy pierwsza gorycz mijała, byłaby Emilka nieraz pragnęła przekreślić te wyrazy, ostre i często niesłuszne, a prawie zawsze przesadnie surowe. W chwilach wielkiego napięcia opisywała zazwyczaj, wzruszenia, które szukały ujścia. To też pióro jej maczane było w truciźnie. Emilka była mistrzynią stylu subtelnie złośliwego, kiedy chciała być dokuczliwą. Kiedy się tak wypisała, za każdym razem było jej lżej na duszy. Przestawała myśleć o swem zmartwieniu.
Pewnego poranka wiosennego znalazła ciotka Elżbieta wszystkie listy Emilki do ojca, sprzątając gruntownie cały dom. Usiadła i przeczytała listy, nie opuszczając ani literki.
Elżbieta Murray nigdyby nie była czytała listów, należących do osoby dorosłej. Ale nie przeszło jej przez myśl, że może być coś niewłaściwego w czytaniu tych listów, w których Emilka, samotna i tak często niezrozumiana, otwierała serduszko przed ojcem, tak gorąco ukochanym i kochającym ją za życia tak wyłącznie, tak mądrze. Ciotka Elżbieta uważała, że ma prawo znać wszystkie myśli, czyny i zamiary swej wychowanki. Przeczytała listy i dowiedziała się, jak na nią patrzy Emilka, na nią, Elżbietę Murray, bezwzględną autokratkę, której nikt nie śmiał nigdy powiedzieć ani jednego słowa niepochlebnego o niej samej. Takie doświadczenie jest równie gorzkie, gdy się ma lat 60, jak w wieku lat 16. Gdy Elżbieta Murray składała ostatni list, ręce jej drżały, drżały z gniewu, ale na dnie jej duszy był nietylko gniew, było jeszcze coś innego, mało jej znanego.
— Emilko, ciotka Elżbieta życzy sobie mówić z tobą, czeka w saloniku — rzekła ciotka Laura, gdy Emilka wróciła od pani Kent, gdzie bawiła się z Tadziem. Ton ciotki Laury, jej spojrzenie pełne wyrzutu, ostrzegały Emilkę, że dzieje się coś niepomyślnego. Emilce do głowy nie przyszło, co tu zachodzi, nie przypominała sobie, szukając najskrupulatniej, żadnego przewinienia popełnionego w ciągu ostatnich dni, któreby przytłaczało jej sumienie. Nie mogła się domyśleć, dlaczego jest wezwana przed trybunał ciotki Elżbiety. Bo dla przyczyn sobie tylko znanych odbywała ciotka Elżbieta wszelkie sądy nad bliźnimi w tym właśnie saloniku. Może instynktownie odczuwała, że wiszące dokoła portrety zmarłych Murrayów są jej tarczą i podporą moralną poniekąd, są jej sprzymierzeńcami. Z tej samej przyczyny niecierpiała Emilka tego saloniku. Czuła się tam zawsze, jak mała myszka, otoczona wielkiemi kotami.
Emilka przebiegła przez hall i weszła do saloniku. Ciotka Elżbieta siedziała wyprostowana na fotelu pradziadka Murraya. Emilka spojrzała najpierw na jej surową, zagniewaną twarz, a potem na jej ręce.
Zrozumiała.
W rękach ciotki Elżbiety ujrzała swe bezcenne listy. W mgnieniu oka przyskoczyła do ciotki i wyrwała jej całą paczkę papierów. Następnie stanęła nieruchomo przed Elżbietą Murray i patrzyła jej prosto w oczy z wyrazem oburzenia i urazy. Popełnione zostało świętokradztwo, sprofanowano najtajniejsze sanktuarjum jej duszy.
— Jak śmiesz? — zawołała — jak śmiesz dotykać moich prywatnych papierów, ciotko Elżbieto?
Ciotka Elżbieta nie była przygotowana na to. Spodziewała się skruchy, zawstydzenia, trwogi, wszystkiego wreszcie, tylko nie tego oburzenia, jakgdyby ona, oskarżająca, była winowajczynią. Wstała z fotela.
— Oddaj mi te listy, Emilko.
— Nie, nie oddam — rzekła Emilka, blada z gniewu i przycisnęła papiery do piersi. — To jest własność moja i ojca, nie twoja. Nie masz do nich prawa. Nigdy ci nie przebaczę!
Ciotka Elżbieta była tak zaskoczona, że nie wiedziała, co mówić, co począć. Co najgorsza, pod wpływem tego gwałtownego oskarżenia, pełnego powagi i mocy, zaczynała wątpić o słuszności swego postępowania. Po raz pierwszy w życiu zdarzyło się Elżbiecie Murray, że zastanowiła się nad samą sobą i zadała sobie pytanie, czy nie błądzi. Po raz pierwszy w życiu zawstydziła się. Ten wstyd przyprawił ją o istną wściekłość. Nieznośną była ta sytuacja, w której ona zmuszona była się wstydzić.
Przez chwilę patrzyły na siebie wzajemnie nie jak ciotka i siostrzenica, nie jak dziecko i dorosła, lecz jak dwie istoty ludzkie, przepełnione nienawiścią jedna dla drugiej: Elżbieta Murray, wysoka i ponura, o wąskich, zaciśniętych ustach; Emilka Starr, blada z gorejącemi oczami, z drżącemi ramionami, tulącemi do piersi cenne listy.
— Więc to jest twoja wdzięczność — rzekła ciotka Elżbieta. — Byłaś sierotą bez grosza... ja wzięłam cię do mego domu... dałam ci dach nad głową i utrzymanie, wychowanie i dobroć... a oto mam podziękowanie.
Gniew i uraza znieczuliły Emilkę na upokorzenie zawarte w tych słowach ciotki.
Nie, byłaś zmuszona wziąć mnie do siebie — odrzekła. — Kazałaś mi ciągnąć losy i wzięłaś mnie dla tego, że los padł na ciebie. Wiedziałaś, że ktoś musi mnie przygarnąć, bo jesteście dumnymi Murrayami i nie możecie umieścić waszej krewnej w przytułku. Ciotka Laura pokochała mnie, ale ty mnie nie kochasz. Dlaczegóż więc miałabym cię kochać?
— Niewdzięczne, niedobre dziecko!
— Nie jestem niewdzięczna. Usiłowałam być dobrą... Usiłowałam być posłuszną i zaskarbić sobie twoje względy, dokładałam wszelkich starań, aby być pożyteczną i tem samem płacić za moje utrzymanie. A ty nie masz prawa, ani powodu czytać moich listów do Ojca.
— To są kompromitujące listy i muszą zostać zniszczone — rzekła ciotka Elżbieta.
— Nie — Emilka przycisnęła je mocniej do łona. — Raczej spalę siebie samą. Nie dostaniesz ich, ciotko Elżbieto.
Ściągnęła brwi mocno, czuła w swej twarzy Murrayowskie spojrzenie, wiedziała, że zwycięży.
Elżbieta Murray była coraz bledsza, o ile to było jeszcze możliwe. To spojrzenie druzgotało jej wolę. Drżała... wiła się... ustąpiła.
— Zatrzymaj twe listy — rzekła z goryczą — i lżyj w nich nadal starą kobietę, która ci otworzyła drzwi swego domu.
Wyszła z saloniku. Emilka była panią sytuacji. W jednej chwili zwycięstwo zamieniło się w sromotną porażkę w jej odczuciu.
Poszła do swego pokoju, ukryła listy w szafie, poczem rzuciła się na łóżko, wtuliła twarz w poduszkę. Jeszcze nurtowało w niej upokorzenie, ale już świtała inna bolesna świadomość.
Coś w niej cierpiało, bo ona zadała cierpienie ciotce Elżbiecie, bo pewna była, że ciotka Elżbieta cierpi. To dziwiło Emilkę. Byłaby raczej przypuszczała, że ciotka Elżbieta potrafi być oburzoną, zagniewaną, posępną, ale nie zmartwioną z przyczyn uczuciowych.
— Och, och! — jęczała Emilka. Łkała coraz głośniej, tłumiąc to łkanie instynktownie, wciskając twarz w poduszkę. Tak była zrozpaczona, że nawet nie analizowała własnych uczuć i nie rozkoszowała się dramatycznością swego przeżycia, co u Emilki było dowodem strasznego cierpienia. Ciotka Elżbieta nie zatrzyma jej w Srebrnym Nowiu po takiej burzliwej rozmowie, jak dzisiejsza. Każe jej stąd odjechać. Emilka była o tem przeświadczona. Jak ona wyżyje bez Srebrnego Nowiu? Zdala od ukochanego domku, od ciotki Laury, od przyjaciół?
— A może mi przyjdzie żyć lat 80 — jęknęła Emilka.
Ale najgorsze było uprzytomnienie sobie tego spojrzenia ciotki Elżbiety.
Uczucie doznanej zniewagi, świętokradztwa popełnionego na jej własności, ustępowało na drugi plan, gdy myślała o tem spojrzeniu. Rozmyślała o swych ujemnych sądach o ciotce Elżbiecie; były to uwagi ostre, nieżyczliwe, pełne goryczy, czasami niesprawiedliwe. Czuła, że nie powinna była tego pisać. Prawdą było, że ciotka Elżbieta jej nie kochała, że niechętnie wzięła ją do Srebrnego Nowiu. Ale ją wzięła; uczyniła to z obowiązku, nie z uczucia, ale fakt pozostawał faktem. Nic nie pomogło powtarzać sobie, że przecież listy nie były pisane do osoby żyjącej, a zatem nie miały charakteru obmowy, nikt ich nie czytał wszakże. Dopóki była pod dachem ciotki Elżbiety, dopóki zawdzięczała jej żywność i odzież, którą nosiła, nie wolno było Emilce mówić źle o ciotce, nawet do ojca! Córka Starra nie powinna była tego uczynić.
— Muszę iść i poprosić ciotkę Elżbietę, żeby mi przebaczyła — pomyślała Emilka. Wszelka uraza znikła z jej duszy, pozostał tylko żal i skrucha. — Zapewne mi nie przebaczy nigdy, zawsze mnie będzie nienawidzieć. Ale muszę iść.
Odwróciła się. W tej samej chwili drzwi się otworzyły i stanęła na progu ciotka Elżbieta. Przeszła przez pokój i zbliżyła się do łóżka. Tu zatrzymała się i patrzyła na tę twarzyczkę zalaną łzami, która w półmroku wydawała się teraz dziwnie dojrzała, jakby wyrzeźbiona.
Elżbieta Murray była zimna i ponura. Głos jej brzmiał głucho, ale z ust jej padły zdumiewające wyrazy:
— Emilko, nie miałam prawa czytać twych listów. Przyznaję, że to było niewłaściwe. Czy mi przebaczysz?
— Och! — Był to nieomal głośny krzyk. Ciotka Elżbieta znalazła wreszcie drogę do zdobycia Emilki. Dziewczynka zeskoczyła z łóżka, objęła ramionami szyję ciotki Elżbiety i rzekła urywanym głosem:
— Och, ciotko Elżbieto... żałuję... tak bardzo żałuję... Nie powinnam była pisać tego wszystkiego, ale pisałam tak o tobie, gdy byłam podrażniona, strapiona... i nie wszystko myślałam naprawdę... tego, co najgorsze z pewnością nie myślałam. Czy mi wierzysz, ciotko Elżbieto?
— Chcę w to wierzyć, Emilko. — Dreszcz przeszył wysoką, sztywną postać. — Ciężką mi jest myśl, że ty mnie nienawidzisz, ty, dziecko mojej siostry, dziecko naszej Juleczki...
— Och, nie mów... nie mów tego... — szlochała Emilka. — Ja cię pokocham, ciotko Elżbieto, o ile pozwolisz... o ile tego chcesz. Mnie się zdawało, że nie dbasz o to. Droga ciotko Elżbieto!
Emilka przytuliła się mocno do ciotki i ucałowała gorąco blady, lekko pomarszczony policzek. Ciotka Elżbieta złożyła na jej czole pocałunek niemal uroczysty i rzekła, jakby zamykając ostatecznie cały ten rozdział:
— Umyj twarz i zejdź na kolację.
Ale jeszcze coś winno być wyjaśnione.
— Ciotko Elżbieto — szepnęła Emilka. — Nie mogę spalić tych listów, one należą do ojca, wiesz? Ale powiem ci, co zrobię. Przejrzę je dokładnie, umieszczę gwiazdkę przy każdem spostrzeżeniu, ciebie dotyczącem i dodam na dole stronicy notatkę, tłumacząc twoje pobudki, lub zaznaczając, że się omyliłam.
Emilka spędziła dużo czasu, pochylona nad listami do ojca i zaopatrzyła w odnośne notatki wszystkie ustępy, poświęcone osobie ciotki Elżbiety. Ale gdy zasiadła do pisania nowego listu, spostrzegła, że już nie może pisywać do ojca. Znikło mianowicie poczucie bliskości zmarłego, poczucie rzeczywistości, kontaktu. Może już wyrosła z tych błogich złudzeń. Może dzieciństwo przechodziło stopniowo w wiek dziewczęcy, może gorzka scena z ciotką Elżbietą wstrząsnęła nią tak dalece, że odszedł od niej na zawsze ów duch wiary, podtrzymujący jej wątłą duszyczkę dziecięcą aż do chwili wzbogacenia jej nowemi wartościami. Faktem jest, że nie mogła już nadal pisywać listów do ojca. Brakowały jej strasznie, a jednak nie mogła wrócić do nich.
Zatrzasnęły się przed nią wrota, których nie można otworzyć ponownie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Maria Rafałowicz-Radwanowa.