Elektra (Sofokles, tłum. Węclewski, 1884)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Sofokles
Tytuł Elektra
Wydawca J. M. Himmelblau
Data wyd. 1884
Druk A. Koziański
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Zygmunt Węclewski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

Wydanie dosłownych tłómaczeń klasyków greckich Himmelblaua T. IV.


SOFOKLESA
ELEKTRA
W DOSŁOWNYM PRZEKŁADZIE
przez
W. Z.

Cena 30 centów

KRAKÓW.
Nakładem księgarni J. M. Himmelblaua.
1884.


Osoby dramatu.


Pedagog.
Orestes.
Elektra.
Chrysotemida.
Klytemnestra.
Egist.

Chór dziewic.

W drukarni A. Koziańskiego.


PEDAGOG, ORESTES.

Pedagog. Synu dawnego wodza w Troi, Agamemnona, teraz możesz obecnie na to spojrzeć, gdy żądasz tego. Bo starożytny Argos, które pragniesz, jest oto, gaj ukłutéj od osy córki Juacha, tamto jest rynek Lykejski, boga zabójcy wilków, na lewo jest sławna świątynia Hery, zaś dokądeśmy przybyli wiedz, że widzimy Myceny, bogate w złoto; tu pełny mordu dom Pelopsa, gdziem cię niegdyś od twéj siostry rodzonéj otrzymał i po morderstwie twego ojca zaniósł, uratował i wychował na takiego młodzieńca, któryby mógł pomścić ojca. Teraz bowiem Orestesie, i ty drogi Pyladesie radźcie szybko co trzeba czynić, bo już budzi głośno słońca promień śpiewy poranne ptaków i ciemna noc znikła. Nim kto z domu wystąpi, pomówcie ze sobą, bośmy przyszli tam, gdzie nie trzeba już zwlekać, ale czynić.
Orestes. O najlepszy ze sług! jakże dobrze mi okazujesz, żeś jest nam wierny. Bo jak koń dzielny choć stary, w niebezpieczeństwie nie traci odwagi lecz uchem strzyże, tak téż ty nas zachęcasz i towarzyszysz wśród pierwszych. Więc ci oznajmię mą myśl, ty zaś uważaj dobrze na me słowa, gdy zaś nie powiem co dobrze, to popraw mnie. Gdym przybył do wyroczni pytyjskiéj, aby się dowiedzieć, jakbym mógł pomścić śmierć ojca na tych, którzy go zamordowali, rzekł mi syn Feba to co słuchaj: Nie uzbrojony tarczą i wojskiem, sam podstępem wykonam słuszny mord ramieniem. Gdyśmy usłyszeli taki wyrok, to idź ty, gdy cię pora stosowna prowadzi w to domóstwo, dowiedz się wszystkiego co się dzieje, byś nam to dokładnie oznajmił. Bo cię w twym wieku i po tak długim czasie nie poznają i nie powezmą podejrzenia względem tak siwego człeka. Mów zaś tak, żeś jest cudzoziemcem z Fokis od Fanoteusa posłany, bo ten jest jéj przyjaciel. Powiedz potém, że Orestes zginął w skutek nieszczęścia spadłszy na pytyjskich igrzyskach z toczącego się wozu, tak mów zatém, my zaś, jak Febus polecił, idźmy do mogiły ojca, by go uczcić ofiarami i uciętymi lokami z głowy, potem znów wrócimy ze spiżowym dzbanem w rękach, który jak wiész, ukryty w zaroślach, byśmy, kłamiąc, miłą wieść im przynieśli, że me ciało spalone i zwęglone tam jest. Cóż mnie to obchodzi, gdy jestem martwy słowem, czynem zaś jestem zdrów i chwałą opromieniony? Sądzę, że żadna mowa korzystna nie jest zła. Ty zaś ojcowski kraju i wy domowi bogowie weźcie mnie dobrze z tych dróg. I ty, domie ojcowski, jako twój mściciel przychodzę, gnany od bogów, i oddalcie mnie ztąd nie bez chwały, ale jako gruntującego bogactwo i dom na nowo. Wszystko powiedziałem. Ty zaś starcze idź i staraj się pilnować potrzeby. My zaś odchodzimy. Bo jest czas stosowny, a ten najlepiéj prowadzi ludzi do każdego czynu.
Elektra. Biada mi, biada.
Pedagog. Lecz sądzę, że z drzwi słyszę jedną ze służebnic, która tam jęczy, o dziecię.
Orestes. Może to nieszczęśliwa Elektra? Czy chcesz, byśmy tu czekali i słuchali jéj jęki?
Pedagog. Żadną miarą. Nie mamyż wpierw Apolla rozkazów słuchać i zacząć wylaniem ofiary ojcu. To da nam zwycięztwo i pomoc do dalszego działania.
Elektra. O święte światło i ty na ziemi równo rozszerzone powietrze, jak długo słyszeliście me jęki i wiele wrogich uderzeń na mą pierś skrwawioną, gdy noc minie ponura. Dom zaś znienawidzony wie ile łez wylewam za nieszczęsnym ojcem, bo nie w cudzym kraju krwawy Ares gościnnie został przyjęty, ale temu moja matka i wspólnik łoża Egist, jak rębacz olchę, głowę rozrębali morderczą siekierą. I żadną skargę nikt prócz nas nie podnosi o ciebie mój ojcze, któryś zginął tak haniebnie. Lecz nigdy nie porzucę skarg i żalów jękliwych, jak długo jasny blask gwiazd i dzień oglądam. O domie Hadesa i Perrefony! o podziemny Hermesie i ty władczyni Aro, i wy godne Erynie przybądźcie, pomóżcie, pomścijcie śmierć naszego ojca i przyszlijcie tu brata, bo nie mogę dłużéj znosić ciężącego narzekania.
Chór. O dziecię nieszczęśliwéj matki, o Elektro, co wysyłasz bez końca narzekania o Agamemnonie, który od długiego czasu od chytréj matki w bezbożny sposób w jéj sidła wpadłszy, od morderczéj ręki został zdradzony. Oby zginął ten, co to uczynił, gdy mogę to mówić.
Elektra. O dzieci szlachetne, przychodzicie pocieszyć mnie w smutku, wiem i poznaję to, lecz nie mogę pominąć, bym nie opłakiwała nieszczęśliwego ojca. Ach boleści pełna Niobe, ciebie czczę jako boginię, bo na samotnéj skale łzy przelewasz.
Chór. Nie tobie saméj dziecię, u śmiertelnych okazał się żal, w skutek którego więcéj narzekasz niż oni, z którymi krwią i rodem jesteś pokrewna, jak Chrysotemis i Ifianassa i smutny w ukrytéj młodości, szczęśliwy, gdy kiedy sławny kraj Mycen opanujecie Orestes, wracający z dzielnym orszakiem Zeusa.
'Elektra. Nań czekam bezustannie, bez dzieci i męża żyję we łzach znosząc ten swój los przykry. On zaś zapomina o tém co zniósł, jak i o tém co mu doniesiono. Bo jakież poselstwo nie było fałszywe?
Chór. Bądź spokojna, dziecię. Jest jeszcze Zeus potężny w Olimpie co widzi wszystko i kieruje tym. Czas zaś jest potężną boginią i ani nie jest agamemnoński syn, kryzy, pasący woły kraj zamieszkany, ani bóg, władający Acherontem.
Elektra. O dniu najbardziéj z widzianych nienawidzony więcéj od innych. O nocy, o wielki smutku strasznéj biesiady, który widziałam jako haniebną śmierć mego ojca z rąk ich, którzy mię życia pozbawili i zamordowali zupełnie; oby im bóg potężny Olimpijczyk, dał ścierpieć straszny ból; oby nie używali ci nigdy radości popełniwszy taki czyn.
Chór. Pomnij i nie mów daléj. Czy nie widzisz z jakiego złego w jakie nieszczęście tak haniebnie się strącasz? Bo bezliczne nieszczęścia zwaliłaś na siebie wypowiadając sobie wojnę, twym niemiłym umysłem; a do możnych potrzeba się zbliżać bez walki.
Elektra. Nieszczęście mnie zmusza, wiem i nie kryję swéj żywości. Ale w nieszczęściu nie powstrzymam się od narzekań jak długo żyć będę.
Chór. Ależ mów więcéj spokojnie, jak matka dobrze usposobiona; i nie pomnażaj swych nieszczęść.
Elektra. Jak się da zmierzyć to me nieszczęście? powiedz jak się godzi nie dbać o zmarłych? Komuż jest to u ludzi wrodzone? Ani byłby on czczony w takich okolicznościach, ani, gdy jestem w posiadaniu czego dobrego nie mogłabym być spokojną, gdybym powstrzymywała lot ostrych jęków i nie uczciła rodziców.
Chór. Przyszłam o dziecię, tak pomnąc o tobie jak i o sobie, gdy zaś nie mówię tego co się godzi, możesz zwyciężyć a potem wszystkie razem słuchajmy.
Elektra. Wstydzę się niewiasty, że się wyda, że dla was, w skutek mych narzekań będę przykrą do zniesienia. Lecz, bo przemoc mnie zmusza, przebaczcie mi. Bo jak sądzisz, mogłaby zacna niewiasta nie tak czynić, gdy boleść ojca widzi przed sobą? I jak myślisz, ja żyję, widząc Egista na tronie ojca w te same szaty obleczonego i przy domowém ognisku składającego ofiary, a matkę, gdy ją mogę tak nazwać, razem z nim nie bojącą się Erynii, jak w tym miesiącu, w którym zabiła ojca, zabija jagnięta na ofiarę dla bóstw pomocnych. A ja, co czekam ustawicznie, czy Orestes, mający koniec temu położyć, nie przychodzi, jestem pogrążona w nieszczęściu. Bo zwlekając z uczynieniem czego, zniszczył on me nadzieje bliższe i dalsze. W tych okolicznościach, o przyjaciołki, nie jest możliwe być pobożnym, lecz w złem leży przymus do czynienia złego.
Chór. Więc powiedz mi, czy mówisz mi to w obecności Egista czy téż odszedł z domu?
Elektra. Tak jest. Nie myśl żebym wyszła przed dom, gdyby on był w pobliżu, teraz zaś niedawno wyszedł na pole.
Chór. Pewnie. Zapytam cię teraz co mi powiesz o bracie, czy przybywa czy zwleka, bo chcę to wiedzieć.
Elektra. Tak mówi w istocie, lecz słowami nic nie działa z tego, o czém mówi.
Chór. Mąż lubi zwlekać, gdy wielkie dzieło zamierza.
Elektra. Lecz zaiste, ja go uratowałam nie zwlekając.
Chór. Nie mów daléj, bo oto widzę twą rodzoną siostrę, Chrysotemidę, córkę tego samego ojca i matki, która niesie ofiarę grobową w ręce, jakich się używa dla zmarłych.
Chrysotemida. Poco podnosisz znów stojąc przed drzwiami domu twoje wołanie, o siostro? Nie chcesz się nauczyć w tak długim czasie, nie czepiać się znikomości długim smutkiem? Pewnie tyle znam się samą, że boleję nad naszém obecném położeniem, tak, że gdybym miała siłę, okazałabym swoje ku nim usposobienie. Teraz zaś uważam za słuszne wśród bólów żeglować ze zwiniętymi żaglami, by nie okazało się jakieś przedsięwzięcie. To téż życzę sobie, byś i ty czyniła. Choć nie jest to słuszném, jak ja mówię, lecz jak ty osądzisz. Lecz gdy mam żyć wolno, muszę we wszystkiem podlegać władzy.
Elektra. Haniebném by było, byś ty córko twego ojca, który cię zrodził, tak zapomniała na siebie i uważała na matkę. Bo twych upomnień dla mnie nauczyła cię owa, a nie mówisz ich ze siebie. Wybierz więc jedno z dwojga, albo być złéj myśli albo dobrze myśleć, lecz nie pomnąc na miłość swą, jakeś to właśnie powiedziała, że gdybyś moc miała, okazałabyś swą nienawiść ku niéj; a gdy ja się trudzę nad pomszczeniem ojca, nie pomagasz mi, lecz odradzasz.
Chór. Nie w gniewie, na bogów, gdyż w mowach obu korzyść leży, gdy ty nauczysz ją ich używać, ona zaś ciebie.
Chrysotemida. Jużem przywykła, o niewiasty, do takich mów, i nicbym nie mówiła, gdybym nie słyszała o wielkiém nieszczęściu które na nią naciąga i powstrzyma jéj skargi.
Elektra. Więc powiedz mi o tém straszném nieszczęściu, bo gdy powiesz mi o boleści większéj nad tę, nie będę się sprzeciwiała.
Chrysotemida. Więc ci powiem wszystko, o ile wiem. Chcą cię, gdy nie przestaniesz narzekać, tam wysłać, gdzie nigdybyś promienia słońca nie ujrzała, żyjąc w wydrążonéj grocie, zdala od téj ziemi i tambyś swe bole opłakiwała. Przeto rozważ i nie gardź mną w przyszłości gdy cierpisz, teraz zaś pora, być roztropnym.
Elektra. To w istocie uczynić mi postanowili?
Chrysotemida. Tak jest, jak tylko Egist powróci.
Elektra. Oby dlatego już więcéj nie wrócił.
Chrysotemida. Czego, nieszczęsna błagasz temi słowy?
Elektra. By ów przybył, gdy ten chce to zrobić.
Chrysotemida. Byś co zcierpiała? gdzie się podziały twe zmysły?
Elektra. Obym od was jak najprędzéj uszła.
Chrysotemida. I nie pomnisz na twe teraźniejsze życie?
Elektra. Piękne zaiste jest do podziwiania me życie.
Chrysotemida. Tak by téż było, gdybyś umiała być roztropną.
Elektra. Nie ucz mnie działać źle przyjaciołom.
Chrysotemida. Nie uczę cię tego, ale ulegania możnym.
Elektra. Pochlebiajże sobie tak; nie mówisz według mego sposobu.
Chrysotemida. Lecz nie jest pięknie z nierozumu upaść.
Elektra. Chcę upaść, gdy trzeba, aby ojciec został pomszczony.
Chrysotemida. Ojciec, wiem to, przebaczy mi.
Elektra. Chwalić to może tylko tchórz.
Chrysotemida. Nie ulegniesz mi?
Elektra. Nie, nie mogłabym być tak nieroztropną.
Chrysotemida. Więc idę, gdziem została posłaną.
Elektra. Dokąd idziesz? co za ofiarę tu niesiesz?
Chrysotemida. Matka mnie posyła ofiarować na grobie ojca.
Elektra. Co mówisz? dla niéj najbardziéj nienawidzonemu?
Chrysotemida. Poruszona nocném widziadłem, jak sądzę.
Elektra. O groby ojcowskie, pomóżcie choć teraz.
Chrysotemida. Czy nie masz żadnego uwolnienia od téj obawy?
Elektra. Gdy mi mówisz o widziadle, więc powiedz jakie to?
Chrysotemida. Jest wieść, że widziała się połączoną z naszym ojcem który wrócił na ziemię; ten wdział berło, które kiedyś dzierżył i wsadził na ognisku, a ztamtąd wyrosło drzewo, które ocieniło Myceny. To usłyszałam od wykładacza snów, który był obecny. Więcéj nadto nie wiem prócz tego, że mnie wysłała w skutek téj obawy. Na bogów rodu naszego cię proszę, chodź zemną i nie giń z głupoty. Bo gdy mnie teraz odepchniesz, powrócisz do mnie w boleściach.
Chór. Dobrze mówi dzieweczka, ty zaś gdy chcesz być mądrą, uczyń to samo.
Elektra. Uczynię to. Bo słuszność nie cierpi walczyć z drugim, ale się spieszyć i czynić.
Chrysotemida. Gdy ja to dzieło uskutecznię, na bogów przyjaciółki, zachowajcie milczenie, bo gdyby matka usłyszała, przepłaciłabym to poważenie się gorzko.
Klitemnestra. Znów bez przeszkody błąkasz się tu, bo nie ma Egista, który cię zawsze powściągał, żeś nigdy przed domem nie kalała swoich. Teraz, gdy go tu nie ma, nie troszczysz się o mnie, ale, jakeś mnie tu przed wielu łajała, że panuję bez prawa i ciebie i twoich wyszydzam. Twój ojciec, miałaś przedtém wymówkę, umarł przezemnie. Przezemnie, wiem to i nikt nie zaprzeczy. Bo Dike go porwała, nie ja sama, którejbyś mogła pomódz, gdybyś miała rozum, bo ten twój drogi ojciec, którego ustawicznie opłakujesz, twą rodzonę siostrę sam między Helenami mógł bogom ofiarować. Lecz niech tak będzie. Ale mi powiedz, komu wyświadczając łaskę ofiarował ją? Powiesz może: Argiwom? Albo zabił ją dla swego brata Menelausa i nie ma za to mi zapłacić. Nie miał on dwoje dzieci, które więcéj zasługiwały zginąć niż moja? Albo czy znikła całkiem miłość ojca ku dzieciom? Czy to nie okazuje głupiego i złośliwego ojca? Tak sądzę, choćbym mówiła inaczéj niż myślisz. Niechby to powiedziała i umarła gdyby otrzymała mowę. Zatem nie czuję wyrzutów za ten czyn; gdy zaś sądzisz że błądzę, to najpierw staraj się dobrze poznać sprawę, a potém gań drugich.
Elektra. Nie powiesz przynajmniéj że ja rozpoczęłam sama te zarzuty ci czynić, a potem dopiero usłyszała ciebie.
Chór. Widzę, że Elektra gniewem dysze, czy zaś się gniewa słusznie, na to sądzę, nie zwrócono uwagi.
Klytemnestra. Na co mam zwracać uwagę na nią tu, która w ten sposób hańbi swą matkę i w takiéj młodości? Czy nie wiesz, że ona w swym bezwstydzie każdego czynu się czepi?
Elektra. Wiedz że wstyd mnie z tego powodu napełnia, choć ci się może tak być nie zdaje; wiem, że płocho czynię i tak jak mi nieprzystoi. Ale zaiste, twa zuchwałość i twe postępowanie ze mną, zmuszają mnie do czynienia tego. Bo i złe rzeczy uczą nas dobrego.
Klytemnestra. O bezwstydna córko! Zaiste, ja, me słowa i moje czyny upoważniają cię za wiele do mówienia tego.
Elektra. To mówisz ty, a nie ja, bo ty czynisz, a czyny znajdują słowa.
Klytemnestra. Zaiste, na boginię Artemidę, zapłacisz mi za taką zuchwałość, jak tylko powróci Egist.
Elektra. Czy widzisz że cię gniew porywa, boś mi pozwoliła mówić co chcę, a nie możesz teraz mnie wysłuchać.
Klytemnestra. Czyż więc ani razu nie ścierpisz, bym ofiarowała z pobożną mową, pozwoliwszy ci mówić wszystko?
Elektra. Znoszę to, chcę, ofiaruj, nie obwiniaj mych słów, gdyż nie mogę dalej mówić.
Pedagog. O obce mi niewiasty, czy mógłbym się dokładnie dowiedzieć, czy ten dom jest domem Egista?
Chór. Tak jest o cudzoziemcze, sameś to dokładnie odgadł.
Pedagog. Czy widzę także i jego małżonkę w osobie téj? Bo jest wspaniałą dla wzroku, jako księżniczka.
Chór. Całkiem dobrze. — Właśnie jest nią ona.
Pedagog. Bądź pozdrowioną, pani, przychodzę do ciebie, razem i do Egista przynosząc wesołą wiadomość od przyjaciela.
Klytemnestra. Niech błogą będzie nowina, lecz wpierw chciałabym wiedzieć, kto z ludzi cię tu posłał.
Pedagog. Panoteus Focyjczyk, szląc wam wielką wieść.
Klytemnestra. Jaką o cudzoziemcze? — Mów, od przyjaciela przychodząc, sądzę że wesołą powiesz wiadomość.
Pedagog. Orestes zginął, krótko mowiąc, ogłaszam.
Elektra. Biada, ja nieszczęśliwa, ginę tego dnia.
Klytemnestra. Co mówisz, co mówisz, cudzoziemcze? Nie uważaj na nią.
Pedagog. Nie żyje, Orestes, mówiłem i mówię.
Elektra. Nie żyję, nieszczęśliwa, nie żyję już więcej!
Klytemnestra. Ty rób swoje i powiedz mi o cudzoziemcze całą prawdę, jakim sposobem zginął?
Pedagog. Zostałem w tym celu posłany i powiem wszystko. Gdy ten przybył na świetne zapasy Hellady, po delficką nagrodę, i głośno brzmiący głos Herolda, który oznajmiał bieg bo było pierwszą walką, wstąpił ten w szranki na podziw dla wszystkich i gdy drogę biegu przebył, wystąpił z najwyższą nagrody oznaką. I bym z wielu mało powiedział: nie znam takiego męża w czynie i sile. To jedno wiedz, że wszystkie nagrody odniósł i został pochwalony, wywołany jako Argejczyk nazwiskiem Orestes. Lecz gdy bóg jaki chce szkodzić, to ani silny się nie oprze. Bo na drugi dzień gdy z brzaskiem dnia walka szybkonogich koni odbyć się miała, wystąpił on z wielu woźnicami. Gdy już stali, gdzie im los miejsce wyznaczył, rzucili się z uderzeniem trąby zarazem wołając na konie, potrząsali biczem i cały plac napełnił szum trzeszczących wozów i proch powstał. Na końcu zaś pędził Orestes trzymając się ostatka ufając celowi, gdy zaś ujrzał w tyle onego, popędził za nim ostry dźwięk wydając z trąby na szybkonogie konie i równym krokiem biegli tak, jarzmo koło jarzma, a raz jeden raz drugi wypuszczał naprzód konie. I już nieszczęśliwy przebył całą drogę, silnie stojąc na wozie, gdy w tem niespodzianie zawadził o brzeg słupa i pękła oś, on zaś wypadł z wozu i zaplątał się między rzemienie. Gdy zaś ten upadł, rozbiegły się konie na placu. A kiedy lud ujrzał że z wozu wypadł, podniosły się jęki za młodzieńcem, co takich czynów dokonał a teraz takiego doznał nieszczęścia, raz wleczony po ziemi raz zwracając nogi do nieba, aż go woźnice z trudem zatrzymawszy uwolnili, skrwawionego, że go żaden z przyjaciół nie mógł poznać, a gdy go prędko spalono, przynoszą w małéj urnie spalone na popiół ciało wybrani mężowie z Fokis, aby został złożony w rodzinnéj ziemi. Tę wieść tu ci przynoszę, już bolesną słowami, lecz dla nas którzyśmy widzieli, najboleśniejszy z widzianych widoków.
Chór. Biada mi biada, zatem jak się zdaje nasz starożytny ród królewski zupełnie wymarł.
Klytemnestra. Zeusie, co mam powiedzieć? Czy mam to nazwać szczęściem czy nieszczęściem zyskownem? Bo jest bolesne gdy mam własnem cierpieniem życie uratować.
Pedagog. Więc daremnie jak się zdaje tu przybyliśmy.
Klytemnestra. Wcale nie nadaremnie, jak możesz to nazwać nadaremnem? gdyś przybył przynosząc mi pewną wieść o śmierci tego, który był wprawdzie synem mego serca, lecz wygnany od piersi i miłości żył w obczyźnie, i mnie odkąd odszedł z tego kraju nie widział i który, oskarżając o morderstwo ojca, straszną zemstę postanowił tak, że ani w nocy ani we dnie słodki sen mnie nie ogarniał. Teraz zaś bo w tym dniu jestem zwolnioną od obawy i od niego, będę też mogła w spokoju resztę życia przepędzić.
Elektra. Biada mi, o ja nieszczęśliwa! bo muszę teraz Orestesie ciebie opłakiwać, gdyż cię twa własna matka zbeszcześciła. Czy jest to piękne?
Klytemnestra. Nie dla ciebie lecz dla onego stan rzeczy jest piękny.
Elektra. Słuchaj mnie o Nemezis zmarłego niedawno.
Klytemnestra. Słyszała co miała słyszeć i uczyniła.
Elektra. Szydź teraz, teraz jesteś szczęśliwą. —
Klytemnestra. Zatem ani ty ani Orestes mi nie przeszkodzicie.
Elektra. Nam przeszkodzono, byśmy ci przeszkodzili.
Klytemnestra. Wielkiej wart jesteś nagrody cudzoziemcze, gdyś jéj tę szydzącą mowę zakończył.
Pedagog. Więc mogę odejść, gdy wszystko jest w porządku.
Klytemnestra. Wcale nie, bobyś czynił wbrew mnie i przyjaciela który cię tu przysłał. Co więcéj chodź do domu, ją zaś zostaw przed domem, niech wrzeszczy nad swojem i jej przyjaciół cierpieniem.

(Odchodzi z Pedagogiem.)

Chór. Gdziesz są błyskawice Zeusa, gdzie błyszczący Helios, gdy patrząc się na to cierpliwie się kryją?
Elektra. Ach biada, biada.
Chór. O dziecię, czemu narzekasz?
Elektra. Ach biada.
Chór. Nie mów słów straszliwych.
Elektra. Ty mnie zabijasz.
Chór. Jakto?
Elektra. Ach biada, biada!
Chór. Tak biada, niszczycielko.
Elektra. Została ukaraną.
Chór. W każdym względzie.
Elektra. Wiem, wiem, bo okazał się mściciel jego, dla mnie zaś żaden nie pozostał.
Chór. Pełna żałości o żałośnem się dowiadujesz.
Elektra. Ja także wiem to.
Chór. Widzieliśmy to co opłakujesz.
Elektra. Więc nie chcesz mnie więcéj poruszać, gdzie nie....
Chór. Co sądzisz?
Elektra. Podpory nadziei z moim ze szlachetnego rodu pochodzącym bratem rodzonym zginęły.
Chór. Wszyscy śmiertelni umrzeć muszą.
Elektra. I we walce na bieg, jak ów nieszczęśliwy wpadłszy między sploty cugli.
Chór. Zguba nie ma granic.
Elektra. Jakżeby nie? gdy on w cudzym kraju zdala od mych rąk....
Chór. O boleści.
Elektra. Umarł, ani pogrzebany od nas, ani nie opłakiwany.
Chrysotemida. Przyjemność o droga, pobudza mnie nieuważając na stan rzeczy tu przybyć szybko. Przynoszę miłość i uwolnienie od trosk które cię przedtem ogarniały.
Elektra. Gdzie możesz znaleść ocalenie od trudów moich, dla których nie widać wybawienia?
Chrysotemida. Bo jest tu Orestes, wiedz o tem, słysząc o tem, żywy, jak mnie tu widzisz.
Elektra. Jesteś szaloną, nieszczęsna, a ty szydzisz naszym bolem.
Chrysotemida. Nie, na ognisko domowe, nie szydzę, lecz ten jest tu w istocie.
Elektra. Biada mi, nieszczęśliwéj i kto ze śmiertelnych ci to mówił, czemuś tak zawierzyła?
Chrysotemida. Od siebie a nie od innego, widząc dobre znaki, ufaj mym słowom.
Elektra. Jakiż znak pewny nieszczęsna widziałaś? Na cóż patrzyłaś, że tak bezbożną gorączką pałasz?
Chrysotemida. Na bogów, słuchaj abyś dowiedziawszy się dokładnie nazywała mnie rozumną a nie głupią.
Elektra. Mów zatem, jeżeli ci te słowa sprawią przyjemność.
Chrysotemida. Powiem ci więc wszystko, cokolwiek widziałam. Gdym mianowicie doszła do grobu ojca, widzę na mogile płynącą świeżo rzekę mleka i w około uwieńczony grób ojca kwiatami, ile ich kwitnie. Widząc to zdziwiłam się i oglądnęłam, aby się człowiek żaden nie zbliżył do nas. Gdym zaś zupełnie spokojnie obejrzała grób, przystąpiłam bliżéj i oto widzę na brzegu grobu ucięte włosy. I zaraz, gdym nieszczęsna to ujrzała, przypomniał się duchowi obraz miły, Orestesa najlepszego z ludzi; i chwytając to rękoma wstrzymuję się od niepobożnych oznak, zaś oko napełniają łzy radośne. I teraz jak przedtem wiem pewnie, że ta ozdoba nie pochodzi od innego, jak od niego. Przeto, o droga, nabierz odwagi. Przy boku jednego człowieka nie stoi jeden bóg. I gdy był przedtem wrogiem, dzień dzisiejszy wielkiego szczęścia staje się powodem.
Elektra. Biada twéj głupocie, jakże oddawna już ciebie żałuję.
Chrysotemida. Co to jest, czy nie zwiastuję ci przez to radości?
Elektra. Nie wiesz, gdzie jesteś, ani gdzieś się w swym umyśle dostała.
Chrysotemida. Jakżeż nie mam wiedzieć tego, co widziałam?
Elektra. On zginął, nieszczęsna, i ratunku dlań nie ma.
Chrysostemida. Biada mi biednej, kto z ludzi ci to powiedział?
Elektra. Człowiek który był w bliskości jego zgonu.
Chrysotemida. Gdzie jest on? podziw mnie ogarnia.
Elektra. W domu, miły matce i wcale przyjemny.
Chrysostemida. Biada, ja nieszczęśliwa, któż zaś składał ojcu na grobie ofiary?
Elektra. Ja co do mnie sądzę, że ktoś za zmarłego Orestesa ją złożył.
Chrysotemida. O ja biedna. Spieszyłam wesoło tu z tą wieścią nie wiedząc jak daleko jesteśmy w nieszczęściu, a teraz gdym przyszła, widzę tak dawny jak i nowy ból.
Elektra. Tak się z tem rzecz ma, lecz gdybyś mnie posłuchała, mogłabyś się uwolnić od boleści.
Chrysotemida. Czy mogę może zmarłego wskrzesić?
Elektra. Nie to, co mówię, bo tak bez zmysłów nie jestem.
Chrysotemida. Cóż zatem chcesz, co bym mogła zrobić?
Elektra. Gdybyś się odważyła wykonać mą radę.
Chrysotemida. Jeżeli w ogóle pomoże, nie odrzucę jéj.
Elektra. Więc słuchaj, jakem postanowiła. Wiesz dobrze, że żadnéj pomocy nie mamy od przyjaciół, lecz że Hades ich porwał a my same pozostały. Jak długo słyszałam że żyje brat, sądziłam że kiedyś przybędzie jako mściciel naszego ojca; teraz zaś, gdy już umarł, patrzę tylko na ciebie czy nie wzdrygniesz się zamordować sprawcę mordu, Egista, bo niczego więcéj nie będę ukrywała. Jak długo chcesz zwlekać gnuśnie? jakiéj nadziei się spodziewać? A gdybyś méj rady usłuchała, najpierw byś zyskała sobie wdzięczność zmarłego ojca i brata, potem byś, urodzona wolną, wolną została nazwana i szlachetnie wyszła za mąż. Każdy lubi patrzeć na szlachetne. Czy nie widzisz daléj jaką byś sławę sobie i mnie zjednała słuchając mnie? Jakiż obywatel lub cudzoziemiec kiedy patrząc na nas, nie powie do nas chwaląc: Patrzcie, przyjaciele, te siostry, które ocaliły dom ojcowski, te nie oszczędzają życia swych szczęśliwych wrogów przyprawiły o zgubę. Tak powie każdy że i w życiu i śmierci nasza sława nie zginie. Przeto, ma droga, słuchaj mnie, pomóż ojcu i bratu, wybaw mnie z trudów, uratuj i siebie pomnąc na to, że haniebne życie hańbą jest dla szlachetnych.
Chór. W takich sprawach musi mówiący i słuchający dobrze natężyć uwagę.
Chrysotemida. Nim ona jeszcze powiedziała, o niewiasty, mogłaby gdyby nie miała zamąconych pojęć, zachować dobrą myśl, jakiej teraz nie zachowuje. Bo na co patrzysz, gdy się z taką śmiałością uzbrajasz i każesz mi stać po twej stronie? Czy nie widzisz? kobietą nie mężczyzną jesteś, nie jesteś potężną tak jak przeciwnicy. Los im sprzyja dzień w dzień a nam niedola. Któż wyjdzie cało, kto chce takiego człowieka obalić? Przeto proszę cię wstrzymaj swój gniew, nim całkiem i zupełnie zginiemy. O twoich słowach zamilknę i przechowam nie wykonawszy, a ty zastanów się i ulegaj potężnym.
Chór. Słuchaj. Rozum jest najlepszy zysk dla ludzi i mądre serce.
Elektra. Mówiłam, jak myślałam, wiedziałam dobrze że odrzucasz me słowa. Więc muszę na własną rękę działać bo nie zostawię tego nie wykonawszy.
Chrysotemida. Obyś miała to usposobienie, gdy ojciec umarł, wtedybyś wszystko wykonała.
Elektra. Miałam ten sam zamiar lecz wolę za słabą na to.
Chrysotemida. Miej taką wolę całe życie.
Elektra. Niechcąc mi pomagać tak mnie upominasz.
Chrysotemida. Kto złe rzeczy przedsiębierze, źle cierpi.
Elektra. Obwiniam twą myśl, a dla tchórzostwa nienawidzę cię.
Chrysotemida. Wysłucham spokojnie, gdy mnie będziesz chwaliła.
Elektra. Tego nigdy nie doznasz odemnie.
Chrysotemida. Przyszłość jest za długa, byś mówiła stanowczo.
Elektra. Oddal się, bo nie znalazłam u ciebie pomocy.
Chrysotemida. Ona jest, ale ty nie masz zdrowych zmysłów.
Elektra. Idź i powiedz o tem twéj matce.
Chrysotemida. Nie grożę ci taką nienawiścią.
Elektra. Lecz pomyśl jak haniebnie ze mną postępujesz.
Chrysotemida. Więc mam się poddać twemu wyrokowi?
Elektra. Gdy sądzisz mądrze, możesz mnie przewyższyć.
Chrysotemida. Dziwnem jest, pięknie mówisz, a źle} działasz.
Elektra. Nie na hańbę ale na dobre.
Chrysotemida. Mówisz dobrze, jakiemu złemu ulegasz.
Elektra. Jak to? nie sądzisz, że mówię to słusznie?
Chrysotemida. Lecz zdarza się że i dobre szkodę przynosi.
Elektra. Według tych praw nie chcę żyć.
Chrysotemida. Lecz gdy to uczynisz, oddasz mi słuszność?
Elektra. Pewnie to uczynię, nie zlęknę się ciebie.
Chrysotemida. Na prawdę? inaczéj się nie namyślisz?
Elektra. Czy nie ma rzeczy więcéj nienawistnéj nad złą radę?
Chrysotemida. Zdajesz się nie zważać na me słowa.
Elektra. Idź, nie usłucham ciebie, nawet gdybyś chciała tego koniecznie, bo głupstwem jest, szukać niczego.
Chrysotemida. Jeżeli chcesz być mądrą, myśl o tem, a gdy się znajdziesz w nieszczęściu, pochwalisz me słowa.
Chór. Nikt by nie mógł, żyjąc sam nieszczęśliwie, bezimiennie sławę jéj szlachetności hańbić, o dziecię, dziecię. Tak wybrałaś ty pełny łez wszystkim wspólny los, aby złośliwość zbrojnych rąk zrzuciwszy, podwójne naraz odnieść zwycięztwo, i być nazwaną mądrém i dobrém dzieckiem. Obyś mogła zwycięzko mocą i bogactwem przewyższyć twych wrogów jak teraz żyjesz im ulegając, gdy widzę, że wprawdzie w nieszczęściu kroczysz, lecz w tem co jest prawne, odnosisz zwycięztwo największe wskutek pobożności względem Zeusa.
Orestes. O kobiety, czy dobrześmy słyszeli i idziemy dokąd dążymy?
Chór. Co chcesz wiedzieć i jakie pragnienie cię tu wiedzie?
Orestes. Gdzie mieszka Egist, pytam już od dawna.
Chór. Dobrze zmierzasz, i ten co ci powiedział, nie uwiódł ciebie.
Orestes. Któż zaś by mógł mnie oświecić że my, wyglądani jesteśmy blisko?
Chór. Ta tu, gdy potrzeba, aby natychmiast obwieściła.
Orestes. Idź o kobieto i powiedz, że kilku Focyjczyków szuka Egista.
Elektra. Biada, ja nieszczęśliwa, może przynosicie potwierdzenie wieści, którą słyszeliśmy?
Orestes. Nie wiem o żadnéj wieści, ale mi polecił stary Strofios o Orestesie wiadomość przynieść.
Elektra. Co to jest, o cudzoziemcze? jakaż obawa mnie opada.
Orestes. Przynosimy tu resztki jego, gdyż zmarł, w małéj urnie jak to widzisz.
Elektra. O ja nieszczęśliwa. Więc to jest właśnie owa wiadomość, widzę teraz, jak się zdaje, mój ból przed oczyma.
Orestes. Jeżeli płaczesz nad dolą Orestesa to wiedz, że to naczynie zawiera jego ciało.
Elektra. O cudzoziemcze dozwól, na bogów, jeżeli ta urna kryje jego zwłoki, wziąść ją do rąk bym się zarazem i ród wraz z tym popiołem opłakiwała i narzekała.
Chór. Śmiertelnymi był twój ojciec, Elektro, śmiertelnym i Orestes, więc nie jęcz za wiele.
Orestes. Biada, co mam mówić, do kogo zwraca nieporadny swe słowa? Bo nie mogę więcéj językowi rozkazywać.
Elektra. Jaka boleść cię opanowała, na cóż to mówisz?
Orestes. Więc to jest postać téj sławnéj Elektry?
Elektra. Ja jestem i do tego nieszczęśliwa.
Orestes. Biada tego pełnego zgrozy losu.
Elektra. Czemu jęczysz, cudzoziemcze, tak nademną?
Orestes. Biada twemu wolnemu i nieszczęsnemu życiu.
Elektra. Czego patrzysz tak na mnie i narzekasz?
Orestes. Więc nie znałem dotąd mego bolu.
Elektra. Jakie z mych słów cię o tem pouczyło?
Orestes. Gdy cię widzę wśród takich nieszczęść.
Elektra. O zaiste małą część ich widzisz.
Orestes. Jakżesz by można widzieć coś gorszego?
Elektra. Bo żyję razem z mordercami.
Orestes. Czyimi? Skąd złe pochodzi o którem mi mówisz?
Elektra. Z mordercami ojca, jestem ich niewolnicą zmuszoną.
Orestes. Kto z ludzi do tego cię zmusza?
Elektra. Matką jest zwana, lecz nie jest do matki podobna.
Orestes. Przez co? jaką siłą lub głodem?
Elektra. Tak siłą, jak i innymi nieszczęściami.
Orestes. I nikogo nie było co by pomógł, co by się oparł?
Elektra. Nikt, bo popiół tego przyniosłeś który by mógł pomódz.
Orestes. O nieszczęśliwa, jakże boleję przy twoim widoku.
Elektra. Jedynym z ludzi jesteś który się nademnę litujesz.
Orestes. Jedyny przychodzę pełny boleści wskutek twych cierpień.
Elektra. Może przychodzisz jako mój krewny z daleka?
Orestes. Powiedziałbym to, gdyby te nam sprzyjały.
Elektra. Te nam sprzyjają, więc możesz mówić.
Orestes. Więc stawiam urnę bym mógł ci powiedzieć.
Elektra. Na bogów cudzoziemcze nie rób tego.
Orestes. Mów dobrze i nie narzekaj.
Elektra. Jak nie mam opłakiwać śmierć brata?
Orestes. Nie godzi się tak mówić.
Elektra. Czyż nie godną jestem zmarłego?
Orestes. Jesteś godną każdego, lecz to nie do ciebie należy.
Elektra Jakto, jeżeli niosę trupa Orestesa?
Orestes. Ależ to nie Orestes tylko z nazwiska.
Elektra. Gdzież jest więc grób nieszczęśliwego?
Orestes. Nie ma wcale, bo żywy nie ma grobu.
Elektra. Jak mówisz, przyjacielu?
Orestes. Prawdą jest co mówię.
Elektra. Więc żyje Orestes?
Orestes. Gdy sam jestem przy życiu.
Elektra. Więc jesteś owym?
Orestes. Widzisz na mym ręku pierścień ojca i poznaj że mówię prawdę.
Elektra. O najdroższy promieniu!
Orestes. Najdroższy, zgadzam się.
Elektra. O drogi głosie, więc przybyłeś?
Orestes. Nie zkąd inąd go słyszałaś.
Elektra. Więc mam cię w ramionach?
Orestes. Obyś mnie zawsze trzymała.
Elektra. O drogie niewiasty, o współobywatelki, widzicie Orestesa co przez zdradę umarł i zdradę ocalił.
Chór. Widzimy go dziecię, i dla pomyślnego obrotu sprawy oczy nasze we łzach pływają.
Orestes. Przestań już mówić ani mi powiadaj, jak matka jest zbrodniczą, ani jak Egist, dobro ojcowskie spożywa i bez pożytku rozprasza. Bo ta mowa pozbawiłaby cię życzliwości. Co zaś mi jest pomocne w obecnej chwili, okaże jakbyśmy mogli otwarcie lub skrycie szydzących wrogów pokonać. Jednak tak, aby matka nie zauważała twéj wesołéj miny, gdy oboje wstąpimy do domu; ale narzekaj nad źle tobie obwieszczoną dolę. Gdy zaś czyn nam się powiedzie, będziemy mogli oddawać się radości i weselu.
Elektra. O mój bracie, zachowam się jak ci przyjemność sprawi, bo tę radość nie ja, lecz tyś mi zgotował. Lecz wiesz, co masz czynić — bo jakżebyś nie? gdyś słyszał że Egista nie ma w domu, zaś matka jest wewnątrz, i nie bój się, że ujrzy twarz mą rozweseloną śmiechem; bo dawna nienawiść zbyt się wryła głęboko. Ty niespodziankę uczyniłeś, tak, że gdyby ojciec żywy przybył, nie uważałabym tego za cud, lecz sądziła, że go widzę. Gdyś zaś tak do nas się dostał, idź sam naprzód, gdy chcesz.
Orestes. Napominam cię do milczenia, bo oto słyszę że ktoś wychodzi.
Elektra. Idźcie do domu, cudzoziemcy, a razem przynieście jéj to, czegoby ani zaprzeczyć, ani przyjąć nie mogła.

(Pedagog wychodzi.)

Pedagog. O wy głupcy i zapamiętalcy, nie baczycie więcéj na wasze życie, albo czy wrodzony rozum znikł u was, że nie widzicie się koło, ale we wielkiem nieszczęściu? Zaprawdę, gdybym nie uważał oddawna u bramy, wtedy by wasze zamiary weszły pierwéj do domu niż ciała, ja zaś dokładnie uważałem i zapobiegłem. Teraz zatem dajcie pokój długim mowom i okrzykom radości i idźcie do środka, bo zwlekanie przy takich sprawach nie przynosi korzyści a czas jest raz rzecz tę skończyć.
Orestes. Powiedziałeś więc jak sądzę, żem umarł.
Pedagog. Wiedz że u nich jesteś jednym ze zmarłych.
Orestes. Cieszą się pewnie z tego? cóż powiedzieli?
Pedagog. Po dokonaniu czynu powiem. Jak zaś się rzecz ma, czy dobrze się dzieje wszystko?
Elektra. Co to za jeden bracie? Na bogów, powiedz.
Orestes. Nie przypominasz sobie?
Elektra. Nie mogę wcale.
Orestes. Nie wiesz więc, komu mnie oddałaś?
Elektra. Komu? co mówisz?
Orestes. Ten to właśnie, nie pytaj mnie więcéj.
Pedagog. Zdaje mi się to dostatecznem. Jeszcze wiele nocy i dni w równym biegu minie, które cię Elektro o tem co jest, we środku dokładnie pouczą. Wam obojgu zaś, co tu stoicie powiadam, że teraz jest stosowna pora do czynu, teraz jest Klytemnestra sama, a żaden mężczyzna; gdy będzie zwlekać pomyślcie, że z tymi i innymi jeszcze, roztropniejszymi od nich i liczniejszymi będziecie mieli walczyć.
Orestes. Nie mamy teraz już czasu do mów długich, Pyladesie, lecz jak najprędzéj chodźmy błagając bogów ojcowskich, którzy w tych komnatach mieszkają.
Elektra (sama). Władco Apolinie, wysłuchaj ich łaskawie i mnie przy nich, bo często ze swego imienia, szczodre składając ofiary, do ciebie przystępowałam. Teraz zaś Lycyjczyku, jak mogłam wzywam i proszę ciebie na klęczkach, pomagaj nam o dobroczynny w tem przedsięwzięciu, i okaż jaką nagrodę za złe bogowie ludziom dają.

(Odchodzi.)

Chór. Patrzcie, dokąd Ares podąża, pałając mordem niepowściągnionym. Już weszły do domu psy pędzące za zbrodnią nie uniknioną, tak że nie długo zwlekać będzie méj duszy obraz. Bo zbliża się do domu, do staréj bogatéj siedziby ojca niosąc broń morderczą w rękach. Syn Mai go wiedzie, otaczając winę nocą i wcale nie zwleka.
Elektra (wychodząc). O drogie niewiasty, ci mężowie dokonują teraz dzieła, lecz milczcie.
Chór. Jakto? co czynią teraz?
Elektra. Ona ozdabia urnę do grobu, a ci stoją koło niej.
Chór. Pocóżeś ty wyszła tutaj?
Elektra. Aby pilnować, by Egist niepostrzeżenie nie wrócił.
Klytem. Biada, dom bez przyjaciół, a morderców pełny.
Elektra. Ktoś krzyczy wewnątrz, słyszycie kobiety?
Chór. Słyszę, okropność, tak, że ja biedna drżę cała.
Klytem. O ja nieszczęśliwa! Egiście gdzież bawisz?
Elektra. Słuchaj, znów ktoś woła.
Klytem. Biada jestem zraniona.
Elektra. Uderz raz jeszcze, jeżeli potrafisz.
Klytem. Biada mi już mówić.
Elektra. Oby ciebie i razem Egista.
Chór. Już powracają, a ręce ich zlewa ofiara Aresa, ja zaś nie mogę już mówić.
Elektra. Jakżeż więc Orestesie?
Orestes. Względem sprawy rzecz ma się dobrze, gdy Apollon dobrze obwieścił.
Elektra. Ta nieszczęśliwa zginęła.
Orestes. Nie bój się, by cię złość matki miała pokonać.
Elektra. O przyjaciele, nie wracajcie.
Orestes. Gdzie jest jéj mąż?
Elektra. Wesoło powraca do nas z pola.
Chór. Idźcie co prędzéj do domu, i jak tamto dobrzeście zrobili, wykonajcież dobrze i to.
Orestes. Bądź spokojna, zrobimy już.
Elektra. Więc idź szybko, dokąd zamierzasz.
Orestes. Już odchodzę.
Elektra. Tutaj ja troskę zniosę.

(Orestes, Pylades i Pedagog odchodzą.)
Chór. W ucho temu mężowi kilka słów nieco przyjaznych włożyć, mogłoby być pożyteczne, by bez uwagi wpadł w paszczę zemsty.

Egist. Kto z was wie gdzie są focyjscy cudzoziemcy, którzy, jak mówią, przynoszą wieść, że Orestes pod szczątkami wozu życie utracił? Ciebie to, ciebie się pytam, która była przedtém najbardziej upartą, bo ciebie to jak sądzę najbardziéj obchodzi.
Elektra. Wiem to bo jakżeby nie? Czyż mam być obcą losowi moich najdroższych dla mnie?
Egist. Gdzie są ci cudzoziemcy. Powiedz mi?
Elektra. Wewnątrz; dobrą gościnę znaleźli w tym domu.
Egist. I zwiastowali pewnie śmierć jego.
Elektra. Nie, lecz dowód przynieśli a nietylko słowa.
Egist. Niech mi będzie wolno własnym okiem spojrzéć.
Elektra Tak, to jest dozwolone, lecz widok jest niemiły.
Egist. Pewnie wiele mi miłego mówisz wbrew zwyczajowi.
Elektra Możesz się cieszyć, gdy ci to jest miło.

(Drzwi się otwierają. Orestes z towarzyszami wychodzi.)

Egist. Zeusie, widzę obraz tego, co nie bez gniewu runął, gdy zaś to jest zbrodnią, nic nie mówię, zdejmcie zasłonę, niech jako pokrewny łzy odemnie otrzyma.
Orestes. Podnieś ją sam, nie moją jest rzeczą, lecz twoją, na to spojrzeć i przyjaźnie pozdrowić.
Egist. Radzisz mi dobrze, więc cię usłucham, ty zaś zawołaj mi Klytemnestrę, która jest w domu.
Orestes. Jest blisko ciebie, nie szukaj jéj gdzie indziéj.
Egist. Biada mi, co widzę.
Orestes. Przedczém się trworzysz? kogo nie poznajesz?
Egist. Biada mi, rozumiem to. Pewnie Orestes do mnie mówi.
Orestes. Dobry z ciebie wieszcz, tak długo byłeś ślepy.
Egist. Zginąłem nieszczęsny. Dozwól mi rzec słówko.
Orestes. Idź szybko do domu, tu nie ma walki na słowa, ale chodzi o twoje życie.
Egist. Czemu mnie wiedziesz do domu? Pocóż, gdy czyn sprawiedliwy, szukasz ciemności? Czemużeś nie gotów mnie zabić?
Orestes. Nie mów dłużéj, idź tam gdzieś zabił ojca, byś na tém samem zginął miejscu.
Egist. Więc musi ten dom widzieć teraźniejszy i przyszły ból Pelopidów.
Orestes. Pewnie twój. To dobrze ci wywróżę.
Egist. Mówisz wiele i zwlekasz drogę. Idźże.
Orestes. Idź sam naprzód.
Egist. Może, bym ci nie uszedł?
Orestes. Nie, bo nie swą wolą zginiesz; muszę gorycz dla ciebie zachować. Musi bezwłocznie każdy ponieść karę, kto wbrew prawom działa. Wtedy by nie było tyle zbrodniarzów.
Chór. O domie Atreusa, o po jak długiem cierpieniu się podniosłeś z trudem, dzisiéjszym napadem utwierdzony.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Sofokles.