Dwaj panowie z Werony (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt trzeci

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Dwaj panowie z Werony
Rozdział Akt trzeci
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Two Gentlemen of Verona
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT TRZECI.
SCENA I.
Medyolan. — Przedpokój w pałacu Księcia.
(Wchodzą: Książę, Turyo i Proteusz).

Książę.  Sir Turyo, proszę, zostaw nas na chwilę,
Mamy o pewnych mówić tajemnicach.

(Wychodzi Turyo).

A teraz, powiedz, czego chcesz ode mnie?
Proteusz.  Dostojny książę, co ci mam powiedzieć,
Przyjaźni prawa każą mi ukrywać,
Lecz gdy do mojej przywołuję myśli
Niezasłużoną twoją dla mnie dobroć,
Wyznać wdzięczności uczucie mi każe,
Czego za żadne nie odkryłbym skarby.
Wiedz, książę, że mój przyjaciel Walentyn
Tej nocy wykraść córkę twą zamierza,
I mnie przypuścił do swojego spisku.
Wiem, że wybranym twym zięciem jest Turyo,
Chociaż go córka twoja nienawidzi.
Gdyby w ten sposób była ci wydartą,
Jak ciężki smutek dla twojej starości!
Tak więc, by spełnić, co powinność każe,
Skrzyżować wolę plany przyjaciela,
Niż na twą głowę smutków zwalić brzemię,
Które goryczą swą nieprzewidzianą
W gróbby przedwczesny rzuciło cię, książę.

Książę.  Dzięki ci składam za uczciwą troskę,
I póki żyję, dłużnikiem twym będę.
Ich miłość mojej nie uszła baczności,
Chociaż myśleli, że głęboko spałem.
Nieraz oddalić chciałem Walentyna
Z jej towarzystwa i z mojego dworu,
Lecz trwożny, abym błędnem podejrzeniem
Nie skrzywdził ciężko niewinnego męża,
(Porywczość, której zawsze unikałem)
Przychylne dotąd miałem dlań spojrzenia,
By odkryć prawdę, którą dziś mi stwierdzasz.
Lecz by ci dowieść mojej ostrożności,
Wiedząc, jak łatwo młode uwieść lata,
Co noc w wysokiej zamykam ją wieży,
A klucza z mojej nie wypuszczam ręki.
Wykraść ją stamtąd niełatwo mu będzie.
Proteusz.  Dostojny panie, wynaleźli sposób,
Jak się do okna komnaty jej dostać,
I po plecionej unieść ją drabinie.
Wkrótce Walentyn z drabiną tu wróci,
Byłeś chciał, książę, łatwo mu ją wydrzesz.
Racz tylko sprawą tak zręcznie kierować,
By się domyśleć zdrady mojej nie mógł,
Bom wszystko odkrył przez miłość dla ciebie,
Nie przez nienawiść ku przyjacielowi.
Książę.  Daję ci słowo, nigdy się nie dowie,
Że mi w tej sprawie dałeś ostrzeżenie.
Proteusz.  Żegnam cię, książę, Walentyn się zbliża.

(Wychodzi. Wchodzi Walentyn).

Książę.  Sir Walentynie, dokądże tak spieszysz?
Walentyn.  Posłaniec na mnie w domu moim czeka,
Co do przyjaciół mych zabrać ma listy,
Spieszę się przeto, aby mu je wręczyć.
Książę.  Czy treść tych listów tak wielkiej jest wagi?
Walentyn.  Donoszę tylko o mem dobrem zdrowiu,
I o łaskawem twem przyjęciu, książę.
Książę.  Więc nic nie nagli, zostań tu na chwilę;
Chciałbym o pewnych mówić z tobą sprawach,

Które są dla mnie niepośledniej wagi.
Nie jest ci tajno, żem chciał rękę córki
Przyjacielowi mojemu dać Turyo.
Walentyn.  Wiem o tem dobrze; byłby to małżonek
Zacny, bogaty, dobry i cnotliwy,
Pod każdym względem żony takiej godny,
Jaką jest piękna córka twoja, panie.
Czy nie pochwala twojego wyboru?
Książę.  Ani chce słyszeć. Posępna i krąbrna,
Uparta w zdaniu, głucha na powinność,
Nie chce pamiętać, że moją jest córką,
I ojcowskiego nie lęka się gniewu.
Smutna ta prawda, po długim namyśle,
Wygnała wszelką miłość z mego serca.
Tracąc nadzieję, bym w mojej starości
Znalazł pociechę przy niewdzięcznej córce,
Postanowiłem nowe zawrzeć śluby,
A ją dać temu, który wziąć ją zechce.
Niechże jej piękność będzie jej posagiem,
Gdy mną i moją pogardziła ziemią.
Walentyn.  W sprawie tej, książę, masz mi co rozkazać?
Książę.  Jest w Medyolanie dama, którą kocham,
Lecz zbyt wybredna, aż dotąd, niewiele
Na moją starą zważała wymowę.
A więchym pragnął wziąć cię dziś za mistrza,
(Umizgów bowiem dawno zapomniałem,
I oprócz tego zmieniła się moda).
Naucz mnie, w jaki potrafiłbym sposób
Przychylny promień jasnych ócz jej zyskać.
Walentyn.  Użyj podarków, gdy na słowa głucha.
Do serc niewieścich milczące klejnoty
Wymowniej mówią, niż ogniste zwroty.
Książę.  Na dary moje z pogardą spogląda.
Walentyn.  Czasem kobieta odpycha, gdy żąda.
Poślij dar nowy, nie trwóż się, że harda:
Gorętszą miłość pierwsza rodzi wzgarda.
Nie wstrętu znakiem groźne brwi marszczenie,
Chce tylko większe rozniecić płomienie.

Choć fuka, wygnać nie pragnie cię dama,
Każda z nich bowiem szaleje, gdy sama.
Ust jej groźbami nie trwóż się daremno,
Jej Precz z mych oczu! znaczy Zostań ze mną.
Przed jej wdziękami pokornie bij czołem,
Choć będzie czarną, nazwij ją aniołem.
Mąż, co ma język, niewart zwać się mężem,
Gdy tym kobiety nie podbił orężem.
Książę.  Lecz jej rodzice rękę jej przyrzekli
Młodemu panu wysokiego rodu,
A pod tak czujną trzymana jest strażą,
Że w dzień nie można do niej się przybliżyć.
Walentyn.  Tobym próbował przybliżyć się w nocy.
Książę.  Drzwi jej zamknięte, a schowane klucze;
Któżby się do niej wśród nocy mógł dostać?
Walentyn.  A któż mu broni wkraść się przez jej okno?
Książę.  Na tak wysokiem komnata jest piętrze,
Mur tak spadzisty, że ktoby chciał spełnić
Zuchwały zamiar, życiemby przypłacił.
Walentyn.  Drabina zręcznie upleciona z sznurów,
Na silnej haków żelaznych kotwicy
Do nowej Hero pewną będzie drogą,
Byle się znalazł odważny Leander.
Książę.  Jeśliś twych przodków synem nieodrodnym,
Powiedz, gdzie taką znalazłbym drabinę.
Walentyn.  A kiedy, książę, użyćbyś jej pragnął?
Książę.  Jeszcze tej nocy, bo miłość, jak dziecko,
Czego zapragnie, chce natychmiast posiąść.
Walentyn.  Więc ci przyniosę drabinę o siódmej.
Książę.  Ale sam jeden chcę się do niej dostać;
Jakże najlepiej ponieść tam drabinę?
Walentyn.  Rzecz to tak lekka, że łatwo ją będzie
Pod lada płaszczem zanieść ci samemu.
Książę.  Czy twego płaszcza starczyłaby długość?
Walentyn.  Aż nadto.
Książę.  Pozwól, niechaj go przymierzę,
Abym podobny kazał sobie zrobić.
Walentyn.  Do takiej sprawy każdy płaszcz jest dobry.

Książę.  Chciałbym spróbować, jak go trzeba nosić.
Proszę cię, pozwól wziąć go na ramiona. —
Cóż to za bilet? Do kogo? „Do Sylwii“.
A tu narzędzie, którego pragnąłem.
Pozwolę sobie przełamać pieczątkę (czyta).
„Co noc myśli me lecą do Sylwii więzienia,
Posłuszne niewolnice rozkazów słuchają;
Ach, gdybym mógł ich skrzydła przypiąć do ramienia
I spocząć, gdzie nieczułe myśli spoczywają!
Me posłanki na czystem mej Sylwii śpią łonie,
A ja, com je tam posłał w samotnym wieczorze,
Klnę łaskę, co na takim osadza je tronie,
Gdy pan sług swoich szczęścia podzielić nie może,
I klnę samego siebie, że poddanki moje,
Z mej woli, mnie należne zajęły podwoje“.
A tu co stoi?
„Tej nocy, Sylwio, wolność ci powrócę“.
Tak jest, to było drabiny tej celem.
Ha, Faetonie, (boś synem Meropsa[1]
Więc chcesz niebieskim rydwanem kierować,
I świat w zuch wałem podpalić szaleństwie?
Chcesz gwiazd dosięgnąć, bo świecą nad tobą?
Idź, niewolniku, nikczemny zuchwalcze,
Idź, sobie równym schlebiaj uśmiechami,
Idź, a pamiętaj, że przez moją dobroć,
Nie twe zasługi, wolno stąd uchodzisz!
Dziękuj mi za to, więcej niż za łaski,
Któremim tylko zbytnie cię obsypał.
Jeśli na moich zostaniesz dzielnicach
Choć jedną chwilę dłużej, niż potrzeba
By cię co prędzej unieść z mego dworu,
Pomnij, że gniew mój wszelką przejdzie miłość,
Którą dla córki miałem lub dla ciebie.
Precz stąd! Wymówek twoich nie chcę słuchać,

A spiesz się, jeśli cenisz swoje życie (wychodzi).
Walentyn.  Raczej śmierć, niźli życie śród męczarni!
Śmierć, to wygnanie od samego siebie,
A mną jest Sylwia; od niej być wygnanym,
To być od siebie: zabójcze wygnanie!
Gdzie Sylwii niema, światło światłem nie jest,
Radością radość nie jest, gdzie jej niema.
Czyż starczy myśleć, że jest przy mym boku,
Karmić się cieniem jej doskonałości?
Jeśli śród nocy niema przy mnie Sylwii,
Pieśni słowika nie mają melodyi;
Jeśli na Sylwię pośród dnia nie patrzę,
To dzień ten dla mnie bez światła i ciepła;
W niej ma istota, i przestaję istnieć,
Jeśli jej błogi wpływ mnie nie oświeca,
Nie grzeje, karmi i nie daje życia.
Nie ujdę śmierci, uchodząc z tej ziemi:
Jeśli zostanę, na śmierć tylko czekam,
A uciekając, uciekam od życia.

(Wchodzą: Proteusz i Lanca).

Proteusz.  Leć, chłopcze, leć, leć, wynajdź mi go co prędzej!
Lanca.  Łapaj! łapaj!
Proteusz.  Cóż tam zobaczyłeś?
Lanca.  Tego właśnie, za którym gonię. Niema włosa na jego głowie, któryby nie był Walentynem.
Proteusz.  Walentyn!
Walentyn.  To nie on.
Proteusz.  Któż więc? Duch jego?
Walentyn.  Ani to.
Proteusz.  Cóż więc?
Walentyn.  Nic.
Lanca.  Czy nic może mówić? Mamże go, panie, palnąć?
Proteusz.  Kogo chciałbyś palnąć?
Lanca.  To nic.
Proteusz.  Nędzniku, uchowaj cię, Boże!
Lanca.  Chciałbym nic palnąć, pozwól, dobry panie.

Proteusz.  Daj pokój, mówię. Walentynie, słowo.
Walentyn.  Uszy me głuche na dobre nowiny,

Tak są do głębi złemi napełnione.
Proteusz.  Więc moje w niemem pochowam milczeniu,
Bo są nieznośne, szorstkie i okrutne.
Walentyn.  Sylwia umarła?
Proteusz.  Nie, mój Walentynie.
Walentyn.  Dla świętej Sylwii niema Walentyna!
Jakaż wieść twoja?
Lanca.  Powiadają, panie,
Żeś jest bandytą.
Proteusz.  Że jesteś banitą
Od twojej Sylwii, twego przyjaciela.
Walentyn.  Już się tą straszną nakarmiłem wieścią,
I teraz, czuję, przesyt mnie jej dusi.
Czy wie już Sylwia o mojem wygnaniu?
Proteusz.  By odwołanie wyprosić wyroku,
(Który na teraz w całej stoi mocy)
Ocean pereł łzami nazywanych
U nóg dzikiego wylała już ojca,
Z niemi do jego rzuciła się kolan,
Łamała ręce, które w swej białości,
Zda się od żalu jak twarz jej pobladły;
Lecz ni klęknięcie, ni rąk załamanie,
Ni jej westchnienia, ani łzy jej srebrne
Nie potrafiły wzruszyć okrutnika.
Zginie, powtarzał, Walentyn schwytany.
Prośby jej, żeby krwawy cofnął wyrok,
Taką w nim gniewu wywołały burzę,
Że córkę skazał na ciężkie więzienie,
W którem, jak grozi, na zawsze zostanie.
Walentyn.  Skończ na tem, chyba że słowo dorzucisz,
Które w mych piersiach zgasi życia ogień.
Czy znasz to słowo? Szepnij mi je w ucho
I połóż koniec boleści bez końca.
Proteusz.  Nie płacz nad stratą, której nie poradzisz,
A szukaj raczej na twe łzy lekarstwa.
Czas wszystko dobre rodzi i kształtuje.
Choćbyś tu został, nie ujrzysz kochanki,
A dobrowolnie własne skrócisz życie.

Oddal się z laską kochanków — miłością,
I walcz nią przeciw myślom rozpaczliwym.
W nieobecności zastąpią cię listy;
Przesłane do mnie złożę bez zawodu
Na mlecznem łonie twej pięknej kochanki.
Nie pora teraz na prośby i skargi.
Idźmy, za bramy miasta cię powiodę,
A przed rozstaniem obmyślimy środki,
Jak twej miłości usłużyć najlepiej.
Przez wzgląd na Sylwię, jeśli nie na siebie,
Uciekaj teraz przed niebezpieczeństwem.
Walentyn.  Proszę cię, Lanco, szukaj mego pazia,
Wypraw go za mną do północnej bramy.
Proteusz.  Idź, nie trać czasu. Śpieszmy, Walentynie!

(Wychodzą: Walentyn i Proteusz).

Lanca.  Głupi ze mnie człowieczyna, to prawda, dość mam jednak rozumu, żeby się domyśleć, że kawałek hultaja z mego pana, a bodaj czy nie cały hultaj. Żadna żywa dusza nie wie jeszcze, że i ja też zakochany, a przecie jestem zakochany, tylko że i czwórką koni nie wyciągniesz ze mnie tego sekretu, ani się dowiesz kogo kocham, choć to kobieta, ale jaka kobieta, tego samemu sobie nie powiem, choć to pewna garderobiana, tylko że nie panna, bo dużo już o niej gadano, a przecie panna, bo jest pani swojej panną i służy za zasługi. Ma ona więcej przymiotów niż wyżeł, co jest niemało dla biednej chrześcijanki. (Dobywa papier) A oto katalog jej przymiotów: Imprimis: może znaleźć i przynieść, toć i koń więcej nie potrafi; ba! i nawet koń nie może znaleźć, może tylko przynieść; więc ona więcej warta od szkapy. Item, umie doić; uważaj tylko, co to za słodka cnota w pannie z umytemi rękoma. (Wchodzi Spieszak).
Spieszak.  Witaj, mości Lanco. Co tam nowego na dworze?
Lanca.  Jak widzisz, na deszcz się zbiera.
Spieszak.  Widzę jak zawsze po staremu przekręcasz słowa. Cóż więc nowego w twoim papierze?
Lanca.  Najczarniejsze nowiny, o jakich kiedykolwiek słyszałeś.
Spieszak.  A jak czarne?
Lanca.  Czarne jak atrament.
Spieszak.  Pokaż, niech je przeczytam.
Lanca.  A to znowu, cielątko! wszak ty czytać nie umiesz.
Spieszak.  Kłamiesz, bo umiem.
Lanca.  Zobaczymy. Odpowiadaj. Kto cię począł?
Spieszak.  Toż mi pytanie! Syn mojego dziadka.
Lanca.  O ośle dardański! Począł cię syn twojej babki. To mi dowodzi, że nie umiesz czytać.
Spieszak.  Skończ twoje błazeństwa, a weź mnie na próbę na twoim papierze.
Lanca.  Więc czytaj, a niech ci święty Mikołaj dopomoże![2]
Spieszak.  Imprimis, umie doić.
Lanca.  Niewątpliwie.
Spieszak.  Item warzy dobre piwo.
Lanca.  Stąd przysłowie, że dobremu piwu nie potrzeba wiechy.
Spieszak.  Item umie szyć.
Lanca.  Co dowodzi, że potrafi mężowi uszyć buty.
Spieszak.  Item umie cerować.
Lanca.  Więc trudno, żeby jej mąż nie miał zawsze dobrej cery.
Spieszak.  Item umie myć i szorować.
Lanca.  Rzadka cnota, byle zaczęła od siebie.
Spieszak.  Item umie prząść doskonałe.
Lanca.  Więc wszystko jej pójdzie jak z kłębka.
Spieszak.  Item posiada niemało innych cnót bezimiennych.
Lanca.  To jest cnót bękartów, które nie znając swoich ojców, nie mają nazwiska.
Spieszak.  Tu następują jej wady.
Lanca.  W trop za jej cnotami.
Spieszak.  Item nie trzeba jej całować na czczo dla jej oddechu.
Lanca.  Tej wadzie łatwo zaradzić śniadaniem. Kontynuj.
Spieszak.  Item smaczną ma buzię.
Lanca.  To wynagradza niesmaczny oddech.
Spieszak.  Item gada przez sen.
Lanca.  Mniejsza o to, byle nie spała gadając.
Spieszak.  Item mówi z trudnością.
Lanca.  A ty hultaju! Wpisywać to między jej wady! Mówić z trudnością jest jedyną kobiecą cnotą. Wykreśl mi te słowa co prędzej, a zapisz je jako najpierwszą jej cnotę.
Spieszak.  Item jest dumna.
Lanca.  I to mi wykreśl, bo to Ewy spuścizna, której niepodobna jej odebrać.
Spieszak.  Item nie ma zębów.
Lanca.  Nie troszczę się o to; lubię przylepkę.
Spieszak.  Item jest zjadliwa.
Lanca.  Na szczęście nie ma zębów, żeby kąsać.
Spieszak.  Item zakrapia się często likworem.
Lanca.  Dobrze robi, jeśli likwor jest dobry. Gdyby nie ona, to jabym się nim zakropił, boć dla użytku stworzył Pan Bóg dobre rzeczy.
Spieszak.  Item jest za szczodrą.
Lanca.  Nie może być szczodrą językiem, bo stoi zapisane, że mówi z trudnością; nie będzie szczodrą sakiewką, bo będę trzymał sakiewkę pod kluczem; co do reszty, niech sobie będzie i szczodrą, trudno temu poradzić. Kontynuj!
Spieszak.  Item ma więcej włosów niż mózgu, więcej wad niż włosów, więcej pieniędzy niż wad.
Lanca.  Poczekaj! Biorę ją. Była moją i niemoją, dwa lub trzy razy w tym artykule. Odczytaj go raz jeszcze.
Spieszak.  Item ma więcej włosów niż mózgu.
Lanca.  Więcej włosów niż mózgu; być może, zaraz ci tego dowiodę. Solniczka osłania sól, musi więc być większa od soli; włosy osłaniają mózg, musi ich być więcej niż mózgu, bo co obejmuje większe od tego co objęte. Co dalej?
Spieszak.  Więcej wad niż włosów.
Lanca.  To rzecz potworna! Gdyby tego nie było w regestrze!
Spieszak.  A więcej pieniędzy niż wad.
Lanca.  Te słowa dodają wdzięku wszystkim wadom. Na tem więc stanęło, — biorę ją. Jeśli więc przyjdzie do ślubu, a niema w tem nic niepodobnego —
Spieszak.  To co?
Lanca.  To ci powiem, że twój pan czeka na ciebie u północnej bramy.
Spieszak.  Na mnie?
Lanca.  Na ciebie, tak jest; cóż to ty za jeden? Czekał on nieraz na lepszego od ciebie.
Spieszak.  A ja mam iść do niego?
Lanca.  Musisz do niego lecieć, bo zmarnowałeś tu tyle czasu, że iść tylko nie będzie dosyć.
Spieszak.  A czemu nie powiedziałeś mi tego wcześniej? Niech dyabli porwą twoje miłosne listy! (wychodzi).
Lanca.  Niewątpliwie dostanie plagi za czytanie mojego listu. Nieokrzesany niewolnik, co chce zaglądać w cudze tajemnice! Pójdę za nim, żeby się uradować widokiem plag tego chłystka (wychodzi).

SCENA II.
Medyolan. — Pokój w pałacu Księcia.
(Wchodzą: Książę i Turyo, za nimi Proteusz czas niejaki w głębi teatru).

Książę.  Nie troszcz się, Turyo, pokocha cię teraz,
Kiedy z jej oczu wygnany Walentyn.
Turyo.  Gardzi mną bardziej od czasu wygnania,
Śmieje się ze mnie, ucieka przede mną:
Zyskać ją wszelką straciłem nadzieję.
Książę.  Miłości wycisk jest to posąg z lodu,
Godzina ciepła na wodę go topi,
Dawną mu formę na zawsze odbiera.
Krótki czas stopi lodowe jej myśli,
Pójdzie w niepamięć niegodny Walentyn. —
Ha, Proteuszu, powiedz, czy twój rodak
Opuścił miasto wedle mych rozkazów?
Proteusz.  Tak jest.
Książę.  Ten odjazd zasmucił mą córkę.
Proteusz.  Czas, mości książę, umorzy ten smutek.
Książę.  To moje zdanie. Turyo tak nie myśli. —

Dowody twego do mnie przywiązania
Taką mi ufność ku tobie natchnęły,
Że pragnę teraz zasiągnąć twej rady.
Proteusz.  Koniec wierności mej dla ciebie, książę,
Niech będzie końcem mojego żywota.
Książę.  Wiesz, jak gorącem mojem jest życzeniem,
By córka moja żoną była Turya.
Proteusz.  Wiem.
Książę.  A zapewne i to ci wiadome,
Że Sylwia mojej opiera się woli.
Proteusz.  Stawiała opór, póki był Walentyn.
Książę.  W swej przewrotności trwa zawsze upornie.
Co począć, żeby dziewka zapomniała
O Walentynie, a kochała Turya?
Proteusz.  Będzie najlepiej rzucić nań pozory
Fałszu, tchórzostwa i podłości rodu:
Są to trzy wady kobietom obrzydłe.
Książę.  Sylwia pomyśli, że to tylko potwarz.
Proteusz.  Zapewne, gdyby wróg mu je zarzucał.
Trzeba więc, by jej dowodnie to stwierdził
Ten, co jej sądem jest mu przyjacielem.
Książę.  Więc ty go musisz przed Sylwią potwarzać.
Proteusz.  Poselstwo takie nie jest mi do smaku,
Bo jest to urząd niegodny szlachcica,
A cóż dopiero mówić przyjaciela.
Książę.  Gdzie dobre słowo nie może mu pomódz,
Tam mu nie może i potwarz zaszkodzić;
Na prośbę przeto twego przyjaciela
Poselstwa tego podejm się bez troski.
Proteusz.  Niech i tak będzie. Jeżeli potrafię
Słów moich jadem na umysł jej wpłynąć,
Niedługo miłość z serca jej uleci.
Lecz nie wynika stąd, by Turyo zajął
Osierocone miejsce Walentyna.
Turyo.  Więc odmotując miłość jej dla niego,
By się daremnie nici nie splątały,
Na mnie je zaraz nie omieszkaj zwijać.
Dokażesz tego, wielbiąc mnie o tyle,

O ile będziesz zniżał Walentyna.
Książę.  Z tem większą o to proszę cię ufnością,
Iż z ust słyszałem twego przyjaciela,
Żeś jest miłości wiernym już czcicielem,
Więc zmienić myśli nie zdołasz tak prędko.
Od tej też chwili otwarty masz przystęp,
Gdzie będziesz wolno z Sylwią mógł rozmawiać.
Smutna, stroskana, z radością cię przyjmie,
Choćby przez pamięć twego przyjaciela.
Łatwo ci będzie do serca jej wcisnąć
Miłość dla Turya, wstręt do Walentyna.
Proteusz.  Zrobię, co będzie w mojej mocy, książę.
Lecz i ty, Turyo, nie dość masz zapału;
Musisz z swej strony sidła na nią stawić,
W czułych sonetach niechaj dźwięczne rymy
Tłómaczą całą uczuć twych głębokość.
Książę.  Potężną niebios córą jest poezya.
Proteusz.  Mów, że na czystym wdzięków jej ołtarzu
Składasz łzy twoje, westchnienia i serce;
Pisz, a gdy wszystek wypiszesz atrament,
Zastąp go łzami, niech piękne natchnienie
Całą twych uczuć szczerotę maluje.
Wiesz, że Orfeusz dźwiękiem złotej lutni
Miękczył nieczuły kamień i żelazo,
Lwy obłaskawiał, kazał lewiatanom
Rzucać mórz głębie i na piaskach pląsać.
Po twoich smutnych i płaczliwych tonach
Skradnij się w nocy pod pani twej okna,
A przy muzyki uroczystym dźwięku
Zanuć płaczliwe a serdeczne pieśni;
Głębokiej nocy poważne milczenie
Doda uroku twojej serenadzie.
Tą drogą tylko możesz serce podbić.
Książę.  Z słów twoich widać, że wiesz, co jest miłość.
Turyo.  Tej nocy jeszcze za twą pójdę radą.
Teraz, kochany mój nauczycielu,
Idźmy do miasta; tam, przy twej pomocy,
Wybiorę kilku biegłych muzykantów,

A na początek mam już w pogotowiu
Sonet zupełnie wedle twej recepty.
Książę.  A więc do dzieła!
Proteusz.  Nic nam nie przeszkadza
Aż do wieczerzy zostać z tobą, książę,
A po wieczerzy zobaczym, co robić.
Książę.  Nie, nie, natychmiast; macie pozwolenie. (Wychodzą).





  1. Jesteś drugim Faetonem przez swoją śmiałość, ale nie masz do niej równego prawa, bo nie jesteś synem boga; ojcem twoim jest w rzeczy samej Merops, którego niesłusznie uważano za ojca Faetona.
  2. Święty Mikołaj był patronem studentów.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.