Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 10.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   299   —

Tak są do głębi złemi napełnione.
Proteusz.  Więc moje w niemem pochowam milczeniu,
Bo są nieznośne, szorstkie i okrutne.
Walentyn.  Sylwia umarła?
Proteusz.  Nie, mój Walentynie.
Walentyn.  Dla świętej Sylwii niema Walentyna!
Jakaż wieść twoja?
Lanca.  Powiadają, panie,
Żeś jest bandytą.
Proteusz.  Że jesteś banitą
Od twojej Sylwii, twego przyjaciela.
Walentyn.  Już się tą straszną nakarmiłem wieścią,
I teraz, czuję, przesyt mnie jej dusi.
Czy wie już Sylwia o mojem wygnaniu?
Proteusz.  By odwołanie wyprosić wyroku,
(Który na teraz w całej stoi mocy)
Ocean pereł łzami nazywanych
U nóg dzikiego wylała już ojca,
Z niemi do jego rzuciła się kolan,
Łamała ręce, które w swej białości,
Zda się od żalu jak twarz jej pobladły;
Lecz ni klęknięcie, ni rąk załamanie,
Ni jej westchnienia, ani łzy jej srebrne
Nie potrafiły wzruszyć okrutnika.
Zginie, powtarzał, Walentyn schwytany.
Prośby jej, żeby krwawy cofnął wyrok,
Taką w nim gniewu wywołały burzę,
Że córkę skazał na ciężkie więzienie,
W którem, jak grozi, na zawsze zostanie.
Walentyn.  Skończ na tem, chyba że słowo dorzucisz,
Które w mych piersiach zgasi życia ogień.
Czy znasz to słowo? Szepnij mi je w ucho
I połóż koniec boleści bez końca.
Proteusz.  Nie płacz nad stratą, której nie poradzisz,
A szukaj raczej na twe łzy lekarstwa.
Czas wszystko dobre rodzi i kształtuje.
Choćbyś tu został, nie ujrzysz kochanki,
A dobrowolnie własne skrócisz życie.