Czarny karzeł/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Walter Scott
Tytuł Czarny karzeł
Wydawca Red. "Tygodnik Mód i Powieści"
Data wyd. 1875
Druk Drukarnia Emila Skiwskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. The Black Dwarf
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ  XII.

Poszukiwania Izabeli zostały, może tylko dla pozoru, nazajutrz ponowione z równie niepomyślnym skutkiem, i towarzystwo późno w wieczór powracało do zamku Elisława.
— To osobliwsza rzecz, — mówił Mareschal do Rateliffa, — żeby czterech jeźdźców i niewiasta ciągnęły przez okolicę, nie zostawiając za sobą najmniejszego śladu przebytéj drogi. Zdawałoby się, że przez powietrze, albo pod ziemią drogę przebywali.
— Nabywamy czasem, — odpowiedział Rateliff, — wiadomości o tém co jest, przez odkrycie tego co nie jest. Przeglądaliśmy już każdą ścieżkę, każdą drogę, każdy ślad, wychodzący od zamku na wszystkie kierunki kompasu, oprócz jednéj tylko, bardzo mozolnéj krętéj drogi, która ku południowéj stronie Westburnfiat przez oparzysko prowadzi.
— A czemuż téj nie przeglądaliśmy? — zapytał Mareschall.
— O na to pan Vere lepsze potrafi dać tłomaczenie, odpowiedział Rateliff bez ogródki.
— Zapytam go w ten moment, — powiedział Mareschall, i obracając się do Elisława, rzekł: — słyszę, że jeszcze jedna jest droga ku Westburnflat, którejśmy dotąd nie śledzili.
— O, — odpowiedział sir Fryderyk z uśmiechem, znamy bardzo dobrze posiadacza Westburnflata, swawolny to ptaszek, który niewielką czyni różnicę między swoją i sąsiada własnością, ale dobre ma zasady i niczego nie dotknie co jest własnością Elisława.
— Prócz tego, — mówił Vere uśmiechając się z miną pełną tajemnicy, — miał wczorajszéj nocy inną przędzę na swojéj kądzieli. Alboż nie wiecie, iż młodemu Eliotowi w Hanghoot dom spalono i bydło zabrano, jedynie tylko dla tego, że się wzbraniał wydania oręża kilku godnym mężom, którzy chcą powstać za królem.
Większa część zgromadzenia spojrzała na siebie ze znaczącym uśmiechem, słysząc o zdarzeniu ich własnym zamiarom przyjaznym. Mimo to, — znowu odezwał się Mareschal, — uznaję za właściwe, abyśmy się puścili konno w tę stronę, inaczéj słusznie nas o niedbalstwo posądzą.
Gdy żadnym rozsądnym zarzutém téj porady zbić nie można było, wybrali się zaraz ku Westburnflat. Jeszcze niedaleko zajechali, gdy usłyszeli tentent koni i w moment potém ujrzeli kilku jeźdźców, którzy im drogę zastąpili.
— Oto jedzie Ernseliff, — zawołał Mareschall, — znam jego pięknego konia z białą gwiazdką.
— Córka moja przy nim, — zawołał Vere z zajadłością, — któż teraz jeszcze nazwie moje podejrzenie bezzasadnem i krzywdzącem? Moi panowie, moi przyjaciele! dopomagajcie mi waszem ramieniem w ocaleniu mego dziecięcia.
Dobył zaraz kordelasa; sir Fryderyk i drudzy poszli za jego przykładem, chcąc uderzyć na nadjeżdżających; większa zaś część wahała się.
— Wszak oni spokojnie jadą, — powiedział Mareschall, wysłuchujmy pierwéj jakie nam dadzą objaśnienia. Jeżeli Miss Vere od Ernseliffa najmniejszéj doznała obrazy, albo zniewagi, ja pierwszy do pomsty. Ale wysłuchajmy pierwéj co powiedzą.
— Krzywdzisz mię twojem podejrzeniem Mareschallu, odrzekł Elisław, — po tobie najmniéj się tego spodziewałem.
— Sam sobie ubliżasz Elisławie, twoją popędliwością, jakkolwiek ją okoliczności wymawiają.
Potém wyprzedziwszy ich cokolwiek, zawołał donośnym głosem:
— Zatrzymaj się panie ErnseliffieObwiniają cię, żeś wykradł Izabelę z ojcowskiego domu; widzisz nas pod bronią, gotowych przelać krew dla wybawienia jéj, żądamy objaśnienia bez żadnych wykrętów.
— A któż bardziéj gotów do tego nade mnie panie Mareschal? — odpowiedział Ernseliff z dumą, — nade mnie, co miałem szczęście uwolnić ją dziś rano z więzienia, i teraz odprowadzam do zamku Elisława.
— Czy tak jest w istocie Miss Vere? — zapytał Mareschall.
— Tak w istocie, — odpowiedziała Izabela z żywością, — i dlatego, na Boga! schowajcie wasze miecze, gdyż na wszystko co święte zaprzysiądz mogę, że gwałtém zostałam porwaną przez rozbójników, których osoby i pobudki zarówno mi są nieznajome, i że jedynie pośrednictwu tego pana winnam moje uwolnienie.
— Któż więc tego mógł się dopuścić i w jakim zamiarze? — pytał daléj Mareschall, — nieznałaśże miejsca, do którego cię prowadzono? Ernseliffie gdzieżeś znalazł Izabelę?
Ale nim odpowiedź na jedno z tych pytań nastąpić mogła, nadjechał Elisław, i wsuwając swój miecz do pochwy, raptem przerwał rozmowę.
— Panie Ernseliff, — rzekł z niechęcią, — jakkolwiek cieszę się z powrotu mojéj córki, ale wtenczas dopiero będę ci mógł wdzięczność moją okazać, jak się dowiem dokładnie wszystkich szczegółów i powodów dopełnionego na nią powodu. A teraz składam ci tylko podziękowanie, że moje dzieci wróciłeś strapionemu ojcu.
Na ukłon pełen dumy złożony sobie, Ernseliff z równą odkłonił się dumą. Elisław potém powrócił ze swoją córką tą samą drogą ku zamkowi, i zdawał się tak zatapiać w rozmowie z nią, że reszta towarzystwa uznała za właściwe jechać od nich w pewnem oddaleniu. Ernseliff dotknięty takiem obejściem, żegnając się z resztą szlachty, towarzystwo Elisława składającéj, odezwał się głośno:
— W mojém postępowaniu nie ma wprawdzie nic, coby mnie w podejrzenie podać mogło, ale widzę, że pan Vere zdaje się mniemać, żem do gwałtownego porwania wpływał. — Upraszam was przeto panowie, przyjąć niniejszem moje oświadczenie, że to hańbiące obwinienie zupełnie jest bezzasadne, i że chociaż rozdzierającém sercem uczuciom ojca w takich chwilach pobłażać mi wypada, to jednak gdyby ktoś, — mówił daléj, rzucając bystre spojrzenie na sir Fryderyka Langlej, — powątpiewał o rzetelności mego i panny Izabeli zeznania i świadectwa przyjaciół, mieniąc go być niedostateczném na moją obronę, to takiemu mam zaszczyt oświadczyć, że za szczęście, za wielkie szczęście sobie poczytam, bronić się z orężem jak przystoi mężowi, który honor wyżéj ceni nad życie.
— A ja go wesprę, — przydał Szymon Hakburn, — ja i dwóch z was na siebie wezmę, wyższego lub niższego rodu, panicz lub chłop, Szymonowi wszystko jedno.
— Któż ten nieokrzesany pachołek? — odezwał się sir Fryderyk Langlej, — cóż go obchodzić mogą waśnie pomiędzy szlachtą?
— Ja wieśniak z Teviot, — odpowiedział Szymon, wolno mi waśnić się z kim chcę, wyjąwszy króla i dziedzica, pod którym żyję.
— Zgoda panowie! — odezwał się Mareschall. — Bez kłótni! panie Ernseliff, jakkolwiek na niektóre rzeczy zgodzić się nie możemy, sądzę wszelako, że przystoi nam być przeciwnikami nawet nieprzyjaciółmi, nie uwłaczając sobie szacunku dla rodu, honoru i osoby. Uważam pana w téj sprawie tak niewinnym jak mnie samego, i ręczę za to, że mój stryj Elisław ochłonąwszy ze smutku i przerażenia, pośpieszy z ocenieniem ważnéj przysługi jakąś mu wyświadczył.
— Przysłużyć się pańskiéj kuzynce, już samo w sobie dostatecznie mnie wynagrodziło, — odpowiedział Ernseliff, — dobréj nocy panowie, widzę, że już większa część waszego towarzystwa wybrała się w drogę ku Elisław.
Potém pozdrowiwszy Mareschalla uprzejmie, drugich zaś obojętnie, zwrócił się ku Hanghoot dla pomówienia z Halbertém Eliot o środkach, jakich jąćby się należało, w celu odzyskania jego narzeczonéj, któréj powrót jeszcze wiadomym mu nie był.
— Oto pędzi jak wiatr, — odezwał się Mareschall, śliczny to chłopiec, zacny i odważny! Na poczciwość, radbym się z nim choć raz spróbować. W szkołach nie ustąpiliśmy sobie na florety, ciekawym jakby to było na pałasze.
— Mojém zdaniem, — odpowiedział sir Fryderyk Langlej, — bardzo źle zrobiliśmy, żeśmy go z jego konwojem puścili, bez odebrania im oręża. Zobaczycie, jak stronnictwa polityczne w Anglii hurmem garnąć się będą pod jego chorągwie.
— Wstydź się sir Fryderyku! — zawołał Mareschall, alboż myślisz, że honor Elisława byłby dopuścił, aby Ernseliffa zdradziecko napastowano, i to w chwili, gdy ten mu przez powrót córki wyrządził tak wielką przysługę? Alboż rozumiesz, że ja i drudzy moi przyjaciele byliby się odważyli wspierać cię w takiem przedsięwzięciu? Nie, nie, imię nasze i staréj Szkocyi byłoby na zawsze shańbione! Kiedy miecze ostrzą, nie ostatni wezmę się do broni, ale póki jeszcze w pochwie spoczywają, postępujmy jako ludziom szlachetnym i sąsiadom przystoi.
W końcu téj rozmowy zatrzymali się przed zamkiem, a Elisław, który już kilka minut przybył, zeszedł po schodach do nich na dziedziniec.
— Jak się ma córka? — pytał Mareschall popędliwie, czy dowiedziałeś się przyczyny jéj porwania?
— Udała się do swych pokoi, bo nadzwyczajnie zmordowana, a dopiero gdy przyjdzie do siebie, wypytam się ją o wszystkie szczegóły doświadczonéj przygody, — odpowiedział ojciec. — Oboje winniśmy ci wielką wdzięczność Marschellu. jako też innym moim przyjaciołom za podjęte trudy. Lecz na niejaki czas muszę przytłumić serce ojcowskie, poświęcając się wyłącznie ojczyźnie. Wiecie, że to dzień przeznaczony do spełnienia naszego zamiaru. Czas schodzi. Nasi przyjaciele zejdą się, ja zaś otworzyłem mój dom nietylko szlachcie, ale też i niższym stronnikom, których nam potrzeba, mało zatém czasu pozostaje. Przejrzyj ten opis Mareschallu, czytaj ten list sir Fryderyku, wszystko już dojrzało, czeka tylko sierpa i nie potrzeba nic więcéj jak tylko zwołać żniwaków.
— Z całego serca, — odpowiedział Mareschall, — im większy nieład, tém większa pustota.
Na twarzy sir Fryderyka malował się smutek i zniechęcenie.
— Idź ze mną, — rzekł Elisław do ponurego baronetta, — mam ci samemu coś radosnego powiedzieć.
Gdy weszli razem do zamku, Rateliff i Mareschall pozostali sami na dworze.
— Twoi stronnicy, — odezwał się Rateliff do Mareschalla, — tak wierzą w niewątpliwy upadek istniejącego rządu, że nawet nie starają się pokrywać swoich knowań przyzwoitym pozorem.
— Na honor panie Rateliff, — odpowiedział Mareschall, — czyny i zdania twoich przyjaciół, potrzebują może tajemnicy, ale co do moich, to cieszę się, że w każdéj sprawie z otwartém mogę wystąpić czołem.
— Czyż podobna, — odezwał się Rateliff, — że ty, który pomimo twojéj niebaczności i zapału, — daruj mi panie Mareschall, że mówię otwarcie, że ty mówię, który pomimo tych wad masz rozum i wiadomości, tak ślepo puścić się możesz na rozpaczliwe przedsięwzięcie? Czy masz dwie głowy do stracenia, czyż nie czujesz, że ta jedyna którą posiadasz, spaść może z wielką łatwością w sprawie któréj się poświęcasz?
— Że spaść może łatwo, — odpowiedział Mareschall, to nie podlega żadnéj wątpliwości, ale ja nie stworzony z tak obojętnego materyału, jak mój stryj Elisław, który prawi o zdradzie stanu, jakby to była piosneczka dziecinna, i który przy porwaniu i wróceniu swojéj córki, mniéj okazuje uczucia, niż ja, gdyby mi zaginął lub dostał się napowrót młody charcik. Mój umysł wcale nie jest tak nieugięty, ani moja nienawiść na istniejący rząd tak wkorzenioną, żeby mię okryła ślepotą na niebezpieczeństwo tego przedsięwzięcia.
— Dla czegóż tedy w takowe się plączesz? — zapytał się Rateliff.
— Bo kocham z całego serca tego biednego wygnanego króla, a mój ojciec oddawna był przywiązanym do Stuartów. Radbym także zapłacić dworakom, co frymarczyli starą Szkocyą, któréj korona tak długo była niepodległą.
— I dla tych to Szkotów, — odpowiedział przestrzegający przyjaciel, — zamierzasz pogrążyć twoją ojczyznę w klęski wojenne i siebie samego w nieszczęście?
— Ja? bynajmniej! Ale, jeżeli raz ma być wojna, to czem prędzéj tém lepiej; w czekaniu nie stajemy się młodszymi. Uspokój się, a co się tyczy szubienicy, nie widzę, mówiąc z Falstafem w Henryku VII Szekspira, — dlaczego ciało moje nie ma przypaść krukom tak do smaku, jak czyje inne?
— Panie Mareschall! lękam się o ciebie, — odpowiedział Rateliff.
— Mocnom obowiązany panie Rateliffie, — ale nie życzę, abyś oceniał nasze przedsięwzięcie ze sposobu w jaki je popieram. Mędrsi ludzie ode mnie należą do niego.
— I mędrsi od ciebie mogą w wielkie wpaść błędy, odpowiedział przyjaciel napominającym tonem.
— Może, ale oni nie mają płochliwego serca. I abyś panie Rateliffie twojemi napomnieniami go bardziéj nie obciążał, żegnam się z tobą aż do objadu, na którym naocznie się przekonasz, że moje obawy apetytu wcale nie umniejszyły.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Walter Scott i tłumacza: anonimowy.