Przejdź do zawartości

Czarnoksiężnik (Calderón, tłum. Budziński, 1861)/Akt III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Czarnoksiężnik
Data wyd. 1861
Tłumacz Stanisław Budziński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT  III.
SCENA I.
Lesiste wzgórze; w głębi jaskinia.
CYPRYAN (wychodzi z jaskini).

O piękności moja sroga!
Oto się zbliża chwila szczęścia błoga,
Cel nadziei pożądany,
Kres méj miłości i twéj ciągłéj zmiany:

Dziś koniec mego męczeństwa,
Nad twą pogardą dzień mego zwycięztwa!
Pośród téj góry wysokiéj,
Co się jak zamek wznosi pod obłoki,
I w téj jaskini podziemnéj,
Co dwóm żyjącym była jak grób ciemny,
Ciężką ja szkołę przetrwałem;
Jam się tu magii poświęcał z zapałem,
Wszech tajni doszedł osnowy
Tak, żem już mistrza nauczać gotowy.
A widząc, że dziś słońce nowy obrót bierze,
I śród ciągłéj wędrówki w nowéj staje sferze,
Opuszczam me więzienne ponure mieszkanie,
Chcąc poznać śród światłości com dokonać w stanie.

Niebiosa jasne, prześliczne!
Słuchajcie, gdy zaklęcia wyrzeknę magiczne;
Powietrze! lube twe wianie
Wstrzymaj, gdy mój głos straszny poruszy otchłanie;
I ty, skał olbrzymie stromy,
Wzrusz się w posadach na mych dźwięków gromy;
Pnie, w zielone strojne wdzięki,
Omroczcie ich pogodę, słysząc moje jęki;
Krzewy, kwitnące wspaniale,
Zadrżyjcie, gdy was echem dojdą moje żale;
I wy ptaszki, piewcy leśni,
Lękajcie się mych cudów, uciszcie swe pieśni;
Dziki zwierzu, porzuć knieje,
Podziwiaj moje trudy, patrz co się tu dzieje!
I w ślepocie i w obłędzie,
Zmieszane, przelęknione, przerażone wszędzie,
Niebo, powietrze, zwierzęta i skały,
Rośliny, mą będziecie sztukę podziwiały.
Bo nie próżno przez Cypryana
Sztuka piekielna została zbadana.

SCENA II.
CYPRYAN i DJABEŁ.

Djabeł. Cypryanie!
Cypryan. Co, mój mistrzu?
Djabeł. Dla czego zuchwale,
Na mą naukę nie zważając wcale,
Ośmielasz się wyjść z pod ziemi,
Patrzéć w oblicze słońca z promieńmi świetnemi?

Cypryan. Bo widzę, że ma potęga
Grozą, i przerażeniem głębi piekieł sięga;
Żem zdołał wiedzę rozszerzyć
Tak, że mistrz ze mną w magii nie może się mierzyć;
Nic mi już nie jest tajemno,
Wszystko już dla mnie w magii otworem przedemnaą;
Negromancyi linie ciemne
Odkrywają mi groby umarłych podziemne;
Ziemia, posiadać ich chciwa,
Z łona swego ich ciała na głos mój dobywa;
Nieboszczyka postać blada
Posłusznie na pytania moje odpowiada:
Słońce w szybkim biegnąc pędzie,
Samo tém się przeraża, gdy w dziwnym obłędzie
Nagle z drogi się zwraca, wsteczny bieg poczyna,
I spełnia kres przeznaczeń: wybiła godzina;
Dzisiaj ma boska Justyna,
Ukochana, upragniona,
Rzuci się w moje ramiona:
Szczęście dawno pożądane.
Wiedz o tém, że na żadną zwłokę nie przystanę.
Djabeł. Więc pismem ziemskie obszary,
I wiatrów wiew swawolny przez zaklęć swych czary,
I wszystkie natury siły
Przymuś, by twéj miłości przyjaznemi były.
Cypryan. Ujrzysz co władza moja dokona,
Kiedy niebo i ziemia będzie przerażona.

(Odchodzi).
SCENA III.
DJABEŁ (sam).

Zezwalam i zamiar chwalę;
O, bo z mojéj nauki nie tajno mi wcale,
Że, powolne na zaklęcie,
Piekło może Justynę rzucić w twe objęcie.
Chociaż moja potęga nawet cuda tworzy,
To jednak wolnéj woli gwałtem nie ukorzy;
Lecz gdy przed duszą roztoczy
Krąg niepojętych rozkoszy uroczy,
Co, przemocy się nie uda,
Tego dokona chytréj pokusy ułuda.

SCENA IV.
DJABEŁ i KLARYN (który wychodzi z jaskini).

Klaryn. Kochanko moja nieczuła,
Coś żelaznym puklerzem serce twe okuła,
Nadeszła chwila, w któréj mam nadzieję,
Zbadać czy serce twoje miłością goreje;
Bo oto z wielkim mozołem
Poznałem całą magię, wszystko w niéj pojąłem.
Więc teraz, o ja biedny! teraz będę świadom,
Czyś się jakim z Moskonem nie oddała zdradom.
Słuchajcie moich zaklęć, o nieba wodniste,
A jak tamten powiada, o nieba przeczyste!
O góry!...
Djabeł. Co to znaczy?
Klaryn. O mój mistrzu wielki!
Zródło-m magii wyczerpał do dna, do kropelki;
W dniu przeznaczeń chcę, żeby jéj wszechmocna władza
Odkryła, czy mi Libia wierna, czy też zdradza.
Djabeł. Porzuć tę czczą gadaninę,
Idź w tych skał niebotycznych lesistą gęstwinę:
Jeżeliś cuda magii widzieć taki chciwy,
Poszukaj twego pana i patrzaj na dziwy,
Gdzie już koniec jego trudów;
A ja tu sam chcę zostać.
Klaryn. Lecę do tych cudów.
Dotąd jeszczem nie zasłużył,
Bym z twą pomocą tajnéj sztuki użył,
Dlatego, żem ci jeszcze cyrografu nie dał,
W którymbym krwią mą własną duszę ci zaprzedał.
Więc teraz oto na kawałku płótna....

(Dobywa chustki od nosa).

(Nie dziw się, że tak mokra, gdy myśl ciągle smutna)
Gdy pięść po nosie uderzy,
Strumień czystéj krwi pobieży;
Będzie taki samiuteńki,
Jak gdybym go wypuścił z piersi albo z ręki.

(Puściwszy sobie krew z nosa, pisze na chustce, wymawiając uroczyście następne wyrazy).

„Ja wielki Klaryn mówię, gdy Libię posiędę,
Djabłu z duszą na wieki zaprzedany będę”.
Djabeł. Jużem tobie powiedział, żebyś mię zostawił,
I żebyś się tymczasem z twoim panem bawił.

Klaryn. No, nie gniewaj się daremnie;
Lecz kiedy cyrografu nie chcesz wziąć odemnie,
Napisanego z całą formą urzędową,
Robisz mi wielki zaszczyt: chcesz wierzyć na słowo.

SCENA V.
DJABEŁ (sam).

Daléj piekielna głębino!
Niech dzikie twe potęgi prądem tu popłyną;
Wypuść z twojego więzienia
Duchów rozpusty i zezwierzęcenia;
Niechaj zamienią w zwalisko
Świątynię cnót Justyny, dziewicze ognisko;
I myśli jéj niewinne, niebem jaśniejące,
Niech otoczy plugawych widziadeł tysiące;
Do miłości niech ją wzywa
Kwiat swą wonią i ptaszek niech miłość jéj śpiewa;
Gdzie tylko wzrok swój obróci,
Niech zaraz łup miłości jéj myśli zakłóci;
Co tylko ucho usłyszy,
Niech lubym dźwiękiem uczuć i miłością dyszy;
Żeby jéj wiara żadną nie była obroną,
Żeby przyszła się rzucić na Cypryana łono,
Jego słowami zaklęta,
I w chytre ducha niego uplątana pęta.
Zacznijcie! ja zamilknę jakby oniemiały,
Gdy śpiewy wasze czary będą rozlewały.
Głos z głębi. Gdzie szczęście żywota gości?
Chór. W miłości, tylko w miłości.

(W czasie śpiewu djabeł odchodzi).
SCENA VI.
(Pokój Justyny).
JUSTYNA (wchodzi z niepokojem).

Głos. Wszędzie w życiu miłość płonie,
Wszędzie ogień swój rozżarza;
I człek żyje, nie gdy stwarza,
Lecz gdy w płomień jéj utonie:
I śni błogo na jéj łonie,
Drzewo, ptaszek i roślina,

Ledwie życie swe poczyna.
Gdzież blask życia i wdzięk gości?
Chór. W miłości, tylko w miłości!
Justyna. Dziwne mary i widziadła!
Czemu pieszcząc tak dręczycie?
Zkąd mię wasza moc owładła?
Taka troska przez me życie
Nigdy w sercu nie osiadła.
Co istnieniem mojém całém
Wstrząsa coraz większym szałem?
Czém ten obłęd, mar zawiłość?
Czém ten ból co czuję ciałem
I mą duszą?
Chór. Miłość, miłość!
Justyna. Ach! odpowiedź na to słyszę,
O słowiczku! w twojém pieniu,
Co miłością taką dysze
Do kochanki, gdy w marzeniu
Na gałązce się kołysze.
Ucisz, ucisz twoje pieśni,
Bo co w duszy méj się nie śni,
To w niéj piosnka twa rozbudzi;
Gdy tak czują ptacy leśni,
Jakież czucie jest u ludzi!

Tu winorośl za pniem goili,
W zieleń chwyta go ponętnie;
To igrając niby stroni,
Aż obejmie go namiętnie,
Jedno tętno w nich zadzwoni.
Winorośli! niechaj twojéj
Szał miłości się ukoi:
O! bo czuję zakłócona,
Gdy krzew z krzewem tak się spoi,
Jakże ludzie gdy w ramiona!

A tam bujne widzę kwiecie,
Zwraca lice swe do słońca,
Z blaskiem łzawy liść swój plecie;
Jaka barwa pałająca,
Gdy w światłości płynie świecie!
Strzeż się, kwiatku: któż ocali,
Gdy tęsknota ciebie spali,
W proch obróci blask uroczy?
Ach! gdy listek tak się żali,
Jakże tęskne płaczą oczy!

Ptaszku, ucisz pieśń tęsknoty,
Wino opuść twoje sploty,
Kwiatku strzeż się niestałości.
Zkąd ta siła, że jak groty
Mnie razicie?
Chór. Ach z miłości!
Justyna. Miłość, dotąd mnie nieznana,
Czczém widziadłem się zdawała:
Lelia, Flora i Cypryana
Jam z pogardą odtrącała;
A dziś zkądże taka zmiana?
Ach! ten Cypryan śród boleści
Przepadł, zginął gdzieś bez wieści,
Żem dla niego była srogą.
Był u ludzi w takiéj cześci!
Gdy go wspomnę, zdjętam trwogą:
Cóżto znaczy? żal współczucia?
Wszak i tamci żalu godni;
Dla mnie cierpią śród okucia,
Jakby winni jakiéj zbrodni:
W zimnym lochu dla uczucia!
Przestań myśli, bo w obłędzie
Głos twój taką moc zdobędzie,
Że Cypryana się odważę
Szukać; pójdę za nim wszędzie!

SCENA VII.
JUSTYNA i DJABEŁ (który nagle jéj ukazuje się).

Djabeł. Pójdź! ja drogę ci pokażę.
Justyna. Kto jesteś, co w me ustronie
Wchodzisz, gdy zewsząd zamknięte?
Czyś widziadłem w snów osłonie,
Marą szału? Strachem zdjęte
Serce w dziwny obłęd tonie.
Djabeł. Jam nie marą, co myśl zwiewa,
Więc się próżnéj oprzéj trwodze;
Gdy cię miłość pokonywa,
Ja na pomoc ci przychodzę:
Wieść, gdzie Cypryan twój przebywa.
Justyna. Chociaż w przyjaźń się ustroją
Twoje słowa, choć mię drażnią;
Chóć pokusy niepokoją,

I owładly wyobrażnią:
Nie owładną wolą moją.
Djabeł. Coś w twéj myśli utworzyła,
To objawić musisz w czynie.
Woli twojéj marna siła;
Grzech już ciebie nie ominie:
Tyś pół drogi już zrobiła.
Justyna. Mnie twa mowa nie przekona:
Choć myśl czynu jest początek,
Lecz w czyn jeszcze nie wcielona;
Dłonią przerwę jego wątek,
Bo w niéj czynu moc złożona.
Myślą tylko dłoń nie włada.
Zanim wola co dokona,
Pierwéj ciału ruchy nada;
Jéj potęga niewzruszona,
Bo kto nie chce, nie upada.
Djabeł. Myśli twoje nie zaginą,
Tak, bo sztuka niepojęta
W swoje więzy wnet, Justyno,
Tak przemożnie cię opęta,
Że z nią chęci twe popłyną.
Justyna. W wolnéj woli ma moc cała;
Ona będzie mą obroną.
Djabeł. Mnieżby oprzeć się zdołała?
Justyna. Wolną byłażbym stworzoną,
Gdybym przemódz ci się dała?
Djabeł (usiłując napróżno ją uprowadzić).
Pójdź, gdzie rozkosz ciebie wzywa.
Justyna. Rozkosz drogo opłacona.
Djabeł. O! tam błogość jest prawdziwa!
Justyna. Przepaść, w któréj wolność kona.
Djabeł. Tam jest szczęście.
Justyna. Śmierć straszliwa.
Djabeł. Próżno walczyć chcesz zuchwała;
Mknij za mocy méj podnietą.

(Ciągnie ją gwałtem).

Justyna. Boże! Tobiem zaufała.
Djabeł (puszczając ją). Zwyciężyłaś mię, kobieto,
Boś zwyciężyć się nie dała.
Choć nad tobą swą prawicę,

Przeciw mnie Bóg rozpościera,
Zawsze moją złość nasycę:
Gdy żyjąca się opiera,
To widziadło jéj uchwycę;
Duch niedługo się ukaże,
Co twą postać przyobleknie;
Człek uwierzy téj czczéj marze,
I od ciebie cześć ucieknie,
I splugawią cię potwarze.
Dwa tryumfy odnieść muszę,
Gdy twa cnota obronioną:
Gmach twéj sławy z gruntu wzruszę,
I pod czarów mych osłoną
Grzechem drugą zgubię duszę.

(Znika).
SCENA VIII.
Justyna (sama).

Boże! błagam Cię, o Panie!
Niech ta hańba się rozwieje,
Niech zeń śladu nie zostanie
Jak z płomienia gdy zgoreje,
Z kwiatu w srogich wichrów tanie!
Więc nie zdołasz... O mój Boże!
I do kogóż ja to prawię?
Tu był człowiek... Czyż być może?
W śnież to było, czy na jawie?
Nie, to mara! Cóż się trwożę?
Urojenie się rozwiało.
Nie! widziałam na me oczy:
Postać ludzka, żywe ciało,
Dreszcz mię przejął, strach mię mroczy.
Ojcze! Libio!

SCENA IX.
JUSTYNA, LIZANDER, LIBIA.
(Lizander i Libia wchodzą z dwóch przeciwnych stron).

Lizander i Libia. Cóż się stało?
Justyna. Ach! powiedzcie, co to znaczy:
Ztąd mężczyzna szedł przed chwilą.
Dziwna! któż mi wytłumaczy?

Lizander. Co? mężczyzna?
Justyna. Mnie nie mylą
Moje oczy.
Libia. To sen raczéj:
Nie widziałam tu nikogo.
Justyna. Jam widziała.
Lizander. Moje dziecię
Próżną się nie zdejmuj trwogą:
Tu zamknięto zewsząd przecie.
Libia (na stronie). Oj, ten Moskon! on mi drogo
To zapłaci; on zapewne,
Będąc w stancyi méj zamknięty,
Tutaj wyszedł.
Lizander. Smutki rzewne
Myśl rzucają twą w odmęty,
Gdzie się snują kształty wiewne,
Gdzie świadomość jawu ginie,
W postać ludzką pył się składa,
Co w promieniu słońca płynie.
Libia. Tak, to słusznie pan powiada.
Lizander. Rzucisz smutki, to strach minie.
Justyna. To nie postać, co sen stwarza,
W kształty żywe przyodziéwa;
Oh! ból serce me rozżarza,
Na kawałki je rozrywa,
I przyszłością mię przeraża.
Moce piekieł, jakieś czary,
Snadź się na mnie poprzysięgły,
I ziściłyby zamiary,
Tylko co mię nie dosięgły;
Lecz Bóg łaskaw jest bez miary,
On nademną weźmie pieczę,
I moc wszelką zgnębi inną,
Co odemnie precz uciecze;
Na pokorną i niewinną
Mąk niesłusznych nie wyrzecze.
Libio, płaszcz mój! Do kościoła
Pójdę w takim duszy stanie,
Gdzie przed panem korzym czoła
Śród podziemi chrześcianie.

(Libia podaje jéj płaszcz).

Kościół jeden tylko zdoła
Zgasić ogień, co mię pali.

Lizander. Idę z tobą, moje dziecię.
Libia (na stronie). Idźcie sobie jak najdaléj!
Ja odetchnę jak wyjdziecie.
Justyna. Pan nademną się użali.
Boże! moja sprawa Twoją:
Tobie w modłach się polecę.
Lizander Pójdźmy.
Justyna. Panie bądź mi zbroją:
Czyliż przeciw Twéj opiece
Te pokusy się ostoją?

(Lizander i Justyna odchodzą).
SCENA X.
LIBIA i MOSKON (który wchodząc ogląda się wokoło).

Moskon. Czy już wyszli?
Libia. Już ich niema.
Moskon. Trwoga zdjęła mię niemała.
Libia. Czy cię rozum się nie trzyma:
Wyjść, by pani cię widziała.
Moskon. A broń Boże! jam ze drżeniem
Skrył się zaraz śród schowania,
I siedziałem tam kamieniem;
Za cóż Libia mi przygania?
Libia. Zkądże wziął się tu mężczyzna?
Moskon. Chyba djabeł. Co u licha?
Niechże Libia prawdę wyzna,
Czy dlatego ciągle wzdycha?
Libia (wzdychając). Nie dlatego.
Moskon. Czemuż, miła?
Libia. To dopiero jest pytanie!
Całym dzień mu poświęciła,
I zrozumieć nie jest w stanie.

(Płacze).

Klaryn.... tak go kocham czule,
Bo w nim rozkosz moja cała;
W łzach się dzisiaj nie utulę,
Jam go wczoraj nie płakała.
Umiem stawić się na słowie:
Nieobecność przez pół roku

Mnie nie skłoni wbrew umowie
Do żadnego w życiu kroku.
Jeśli z tobą nieszczęśliwa
Aż pół roku ciągle bawię,
On niech ze mną rok przebywa,
Ciebie przez ten czas odprawię.
Moskon. O niewdzięczna! To frasunek!
W rozpacz taka mowa wtrąca,
Z uczuć robić chcesz rachunek:
Jakżeś zimna i szydząca!
Libia. Choć w rachunki-m te się wdała,
Przy nich przyjaźń się nie zmienia.
Moskon. A więc, kiedyś taka stała
To do jutra, do widzenia!
Libia. Wszak ja krzywdy twéj nie żądam,
Więc już dziś cię nie zobaczę;
Lecz niech jutro nie wyglądam,
Na spóźnienie, niech nie płaczę.

SCENA XI.
Las w górach.
(CYPRYAN wchodzi zamyślony, za nim KLARYN).

Cypryan. Więc się zapewne pobuntowały
Gwiezdziste nieba orszaki,
Ciągnąc samopas w niebieskie szlaki,
Stawiąc mi opór zuchwały.
A i moc wszelka wgłębi podziemi
Niema na moje rozkazy;
I wiatry tysiąc i jeden razy
Zadrżały klątwy mojemi;
I tyleż razy pismem tajemném,
Pokryłem ziemi przestrzenie;
I nie ziszczone moje pragnienie,
I wszystko dotąd daremném!
I moim oczom się nie ukaże
To niebo moje żyjące,
Ani nie wzejdzie żywota słońce,
Za którém gonię i marzę.
Klaryn. Oto tysiąc jeden razy,
Kreślę linie i figury,
Oto groźne me wyrazy,
Straszą wiatry, biją w chmury;

Jednak Libia nie przychodzi.
Piękna sztuka, kiedy zwodzi!
Cypryan. Ten raz jeszcze ją, zawołam,
Może cudu dopiąć zdołam.
Przyjdź, Justyno!

SCENA XII.
CYPRYAN i widziadło JUSTYNY.
(Ukazuje się widziadło w postaci i odzieniu Justyny).

Justyna. Na wezwanie
Biegłam przez las, gór bezdroże;
Czego żądasz, mów Cypryanie,
Czego żądasz?
Cypryan. Tak się trwożę!
Justyna. A więc skoro.....
Cypryan. Ja drżę cały!
Justyna. Tu przybyłam....
Cypryan. Jam struchlały!
Justyna. Zkąd mię miłość.....
Cypryan. Cóż się boję?
Justyna. K’tobie woła...
Cypryan. Milcząc stoję.
Justyna. Wypełniwszy twoje czary,
Biegnę teraz w gór obszary.

(Zasłania twarz płaszczem i szybko odchodzi).

Cypryan. Stój Justyno, moja droga!
I cóż dumam? Zkąd ta trwoga?
Daléj! może ją dogonię.
Jakże spieszy! jeszcze blizko.
W zmierzchu liści to ustronie
Dziwne da nam widowisko
(Łożem ślubném by się stało).
Téj miłości, któréj w świecie
Niebo nawet nie widziało.
Ludzie, wy jéj nie pojmiecie!

SCENA XIII.

Klaryn. To mi piękna narzeczona,
Nie wiem zkąd ją dymem słychać,

Aż się duszę, muszę kichać?
A! rozumiem, pewno ona
Czarem była przymuszona
Lecieć tutaj wprost od prania,
Lub od jadła gotowania;
Ależ płaszczem jest okryta:
Kto tam zgadnie co kobieta......

(Ogląda się wokoło).

Ale oto ją dogania,
Tu z nią, pędzi na dolinę:
Jak się w ręku jego słania!
Sposobności nie ominę:
Będę świadkiem całéj sprawy,
Bom ja zawsze jest ciekawy.

(Ukrywa się).
SCENA XIV.
CYPRYAN (gwałtem wprowadza widziadło, które płaszczem twarz sobie zasłania).

Cypryan. O prześliczna ma Justyno!
Tu w ustroniu tém lesistém,
Blaski słońca gdzie nie wpłyną.
Ni powietrze tchnieniem czystém,
Jesteś czarów mych zdobyczą:
Zbrojny sztuką tajemniczą,
Byle tylko cię posiadać,
Jam przeszkody nie znał żadnéj.
Ach! twój urok tak wszechwładny,
Że dlań duszę chcę postradać;
Lecz ta strata jakże mała,
Gdy nagroda tak wspaniała!
Bóstwo moje, rzuć zasłonę:
Maż się słońce kryć za chmury,
Odziać jasność w strój ponury?
Okaż blaski twe złocone.

(Zdziera z niéj zasłonę i spostrzega skielet).

Co ja widzę, nieszczęśliwy?
Skielet zimny dłoń mą ściska,
Martwem próchnem wzrok mu błyska!
Niepojęta, straszne dziwy!
Zkądże w potwór taki blady,
Tak szkaradny i grobowy,
Jedna chwila purpurowéj
Krasy mogła zatrzeć ślady;

A tak życiem lśniła młodém,
Jak zaranie słońca wschodem!
Widziadło. Z wszelkim blaskiem, o Cypryanie,
Na téj ziemi tak się stanie.

(Przepada się w ziemi).
SCENA XV.
KLARYN (wybiega nagle z ukrycia i wpada na Cypryana).

Klaryn Choć odważny-m, wyznać muszę,
Na ramieniu miałem duszę.
Cypryan. Zaczekajcie martwe cienie,
Mam cel inny.
Klaryn. Co on prawi,
Czym ja trupem? Czy dotknienie
O tém cię nie przekonało?
Cypryan. Więc kto jesteś?
Klaryn. To mię bawi!
Sam w tém kwestyę mam niemałą.
Cypryan. Czy widziałeś, jak się w mgnieniu
Skrył ten skielet, w ziemi łono,
Czy téż w wiatru zginął tchnieniu,
Piękność świetnie uwdzięczoną
(Ach! cudniejszéj nie ujrzymy)
Rozwiewając w proch i dymy?
Klaryn. Więc ty wiesz, żem się za katy
Na te smutne wybrał czaty?
Cypryan. Lecz gdzież ona?
Klaryn. Gdzieś zginęła.
Cypryan. Trzeba szukać, więc do dzieła;
To oszustwo wykryć muszę.
Klaryn. Co ja, to się ani ruszę.

SCENA XVI.
CIŻ i DJABEŁ (który wchodzi nie widząc ich).

Djabeł. I cóżto znaczy, o nieba srogie?
Wszak były czasy dla mnie tak błogie,

Żem miał i wiedzy i łaski dary,
Gdym był bez zmazy. Pychą bez miary
Straciłem łaskę. Cóż gwałt robicie,
Że wydzieracie wiedzy użycie?
Cypryan. Mądry mój mistrzu, o Lucyferze!
Klaryn. Cicho! to pewno drugi trup idzie.
Djabeł (do Cypryana). Co chcesz odemnie?
Cypryan. W moc twoją wierzę:
Strach mię ogarnął, wszystko w ohydzie!
Rozwiąż te czary, o to cię proszę.
Klaryn. Nie chcę być przy tém, więc się wynoszę.

(Odchodzi).
SCENA XVII.
CYPRYAN i DJABEŁ.

Cypryan. Ledwiem nad ziemią wyrzekł zaklęcie,
Nagle zjawiła się tu Justyna,
Mój cel, nadzieja, rozkosz jedyna;
Zdała się piękną nad wsze pojęcie....
Lecz wiesz to dobrze, cóż się rozwodzę?
Zbliżam się do niéj, chwytam w ramiona,
Chcę ujrzeć lice, spada zasłona:
I w miejsce cudnych wdzięków znachodzę
Skielet, co w prochy wiatr wnet rozgania.
Trup rzekł te słowa śród pożegnania:
„Z wszelkim blaskiem, o Cypryanie,
Na téj ziemi tak się stanie”.
Więc mi wytłumacz, bom zrazu sądził,
Żem w dziele czarów w czemkolwiek zbłądził.
Lecz jam był baczny; błędu-m nie zoczył,
W znakach, w zaklęciach, w niczém nie zboczył;
Więc ty mię zwiodłeś, dając mi mary,
Gdym chciał żyjącą dostać przez czary.
Djabeł. W tém ani moja, ni twoja wina:
Ty pewnoś w niczém się nie omylił,
Jam też ci wiedzę mą dać się silił:
Ten cud zrządziła wyższa przyczyna.
Lecz mniejsza o to, przyrzekam tobie:
Wkrótce cię panem Justyny zrobię,
Znajdzie się na to droga pewniejsza.
Cypryan. Już o to nie dbam, o to mi mniejsza.
Ten cud mię trwogą nabawił taką,

Że gardzę twoją sztuką wszelaką:
Nie chcę już widzieć twego oblicza.
Czyto przez podstęp, czy skutkiem trafu,
Twa obietnica była zwodnicza:
Dość, że zerwana nasza umowa,
A więc zwrócenia chcę cyrografu.
Djabeł. A ja ci mówię, że czcze twe słowa:
Wszakżem dopełnił to com obiecał,
Jam cię w nauce tajnéj oświecał,
Byś mógł Justynę głosem przyciągnąć;
Wiatr ją tu przyniósł na twe zaklęcie,
Cóż zatém jeszcze pragniesz osiągnąć:
Nasza umowa więc stoi święcie.
Cypryan. Ty mi przyrzekłeś, że owoc zbiorę
Z ziarna nadziei, com zasiał w porę
W tych dzikich wzgórzach.
Djabeł. Miéj na uwadze,
Żem tylko przyrzekł, iż ją sprowadzę.
Cypryan. Tyś dać ją przyrzekł.
Djabeł. Czyś ją w ramiona
Nie obejmował?
Cypryan. To tylko złuda,
To jéj widziadło!
Djabeł. To były cuda!
Cypryan. Czyje?
Djabeł. On przyjął ją w swą opiekę.
Cypryan. Więc powiedz, czyje?
Djabeł (ze drżeniem). Nie chcę, uciekę.
Cypryan. Więc na cię sztuki twojéj użyję;
Zaklinam ciebie: powiedz mi, czyje?
Djabeł. Boga, co wziął ją w swoją obronę.
Cypryan. Wszak bogów tłumy są niezliczone.
Djabeł. On nad innemi wszechmocnie włada.
Cypryan. Więc przed nim siła innych upada,
Więc przy nim władztwo ich jest zwodniczém?
Djabeł. Nie wiem o niczém, nie wiem o niczém.
Cypryan. Zrywam umowę, wszystko się maże,
I w imię Boga tego ci każę
Powiedzieć, czemu chciał ją ratować?
Djabeł (z przymusem). Aby bez zmazy cześć jéj zachować.

Cypryan. Dobro najwyższe! On nie pozwala
Wyrządzać złego, od krzywd ocala:
Lecz cóż Justyna mogłaby stracić,
Będąc przed ludźmi tutaj ukryta?
Djabeł. Czciąby to swoją mogła przypłacić:
Tłum się wszystkiego chytrze dopyta.
Cypryan. Więc wszystko widzi, rządzi wszechwładnie,
Że nawet przyszłą krzywdę odgadnie;
Lecz czyż czar takim silnym być może,
Że ten Bóg władzą swą go nie zmoże?
Djabeł. Nie, On wszechmocny!
Cypryan. Któż jest tym Bogiem,
Bogiem wszechmocnym i wszechwiedzącym,
Najwyższém Dobrem, od krzywd broniącym?
Tylem lat znaleźć Go nie był w stanie.
Djabeł. Ja nie wiem.
Cypryan. Powiedz!
Djabeł. Powiem ze drżeniem:
To Bóg, którego czczą chrześcianie!
Cypryan. Czemuż Justynę strzegł swém ramieniem?
Djabeł. Ona chrześcianką.
Cypryan. Tak swoich broni!
Djabeł (ze wściekłością).
Lecz już zapóźno, próżno Go wzywać
I z méj niewoli chcesz się wyrywać,
A Jemu służyć. On nie osłoni.
Cypryan. Jam twój niewolnik?
Djabeł. Mam słowo twoje.
Cypryan. Cyrograf dałem ci warunkowo,
Więc go odbieram; precz z tą umową!
Djabeł. Jakto?
Cypryan. Natychmiast zwróć pismo moje!

(Dobywa szpady i uderza nią djabła, lecz nie może go ranić).

Djabeł. Próżno się miotasz wściekłości szałem,
Nie zadasz ciosu twojém żelazem;
W rozpacz cię wtrącę jednym wyrazem:
Jeszcze ci tego nie powiedziałem,
Komu ty służysz: czart twoim panem!
Cypryan. Co mówisz? powtórz.
Djabeł. Jam jest szatanem!

Cypryan. Straszna wiadomość! Ja w służbie czarta,
Co zbrodnią, żyje, wiecznie nieprawy?
Djabeł. Tak, tyś jest moim. Nie wygrasz sprawy,
Bo przeciw tobie świadczy ta karta!

(Pokazuje, mu cyrograf).

Cypryan. Jakim sposobem zmazać mą winę?
Żadnéj nadziei! Więc pewno zginę?
Djabeł. Tak jest.
Cypryan. Ha! cóż się waham i smucę?
Mam to żelazo. Rozstać się z światem?
Tak, w jednéj chwili życie me skrócę,
Samego siebie stanę się katem!...
Ten co Justynę od krzywdy zbawił,
I Mnie bez pomocy czyżby zostawił?
Djabeł. Przeciwko tobie są twoje winy,
On broni cnotę, nie grzeszne czyny.
Cypryan. Jeśli wszechmocnym On panem świata,
To w Nim nagroda z łaską się brata.
Djabeł. Nagroda z karą.
Cypryan. Lecz ja się korzę:
Któż karze, jeśli żałujem szczerze?
Djabeł. Kto moim, Jemu służyć nie może.
Cypryan. Idź precz: do Boga ja już należę!
Djabeł. Więc obietnica twa nic nie warta
I krwią twą własną pisana karta?
Cypryan. Tak jest: Bóg przez swą wszechmocną wolę,
Gdy zechce zmoże moją niedolę.
Djabeł. A w jaki sposób?
Cypryan. On w swéj mądrości
Wié jak rozwiązać pęta twéj złości.
Djabeł. Ja pierwéj z ciebie duszę wywlekę.
(Walczą).
Cypryan. O Boże chrześcian! w Twoją opiekę....

(Wyrywa się z rąk djabła).

Djabeł. On dał ci życie.
Cypryan. Obdarzy bardziéj:
Ja Go szukałem, wiéc mną nie wzgardzi.

(Odchodzą każdy w inną stronę).
SCENA XVIII.
(Sala w pałacu rządcy Antyochii).
Wchodzi RZĄDCA z FABIUSZEM i orszakiem.

Rządca. Jakże ci się to udało?
Fabiusz. Gdy ukryci w swym kościele
Boga swego czczą nie śmiele,
Ja ze strażą, moją całą.
Wpadam, cały dom okrążę;
Wnet w podziemiu ich znachodzę,
A oddanych wielkiéj trwodze
Wszystkich chwytam w krępy wiążę
I do ciemnych lochów sadzam.
Ależ szczęsna ta godzina:
Był tam Lizandr i Justyna,
Których tobie przyprowadzam.
Rządca. Chcesz na wyższym być urzędzie,
Wziąść co tylko skarb mój mieści?
Za pomyślne takie wieści
Wszystko co chcesz twojém będzie.
Fabiusz. Sługa łaskę pana ceni;
Lecz ma prośbę, jeśli pora...
Rządca. Więc mów.
Fabiusz. Wolność Lelia, Flora,
Co tak dawno uwięzieni.
Rządca. Chociaż niby w takiéj karze
Chciałem przykład dać krajowi,
Wszakże dziś przyjacielowi
Prawdę wyrzec się odważę:
Chcąc uchronić mego syna,
Rok w więzieniu trzymam obu.
Mścić się niéma więc sposobu,
Flora groźna mi rodzina;
O to miałem téż obawę,
By młodzieńcy zapaleni,
I miłością oszaleni,
Znów nie wpadli w starcie krwawe;
Osłaniałem też me plany,
By tymczasem się Justyny
Pozbyć z jakiéjbądź przyczyny,
I oddalić w kraj nieznany.
A gdy teraz obłudnica
Z gruntu poznać nam się dała,

Dziś wygnanie, kara mała:
Krwią, przypłaci ta zwodnica.
Więc niech będą, uwolnieni,
Niech się stawią tu za chwilę.
Fabiusz. Panie! do stóp twych się chylę;
Sługa łaskę twoją ceni.

(Odchodzi).
SCENA XIX.
RZĄDCA i orszak.

Rządca. Ha! więc teraz żadna siła
Jéj z rąk moich nie wychwyci,
Ona zemstę mą nasyci
Za niepokój co zrządziła:
W krwawym ręku kata zginie!

(Do straży).

Przyprowadzić ją tu macie!

(Niektórzy ze straży odchodzą).

Widowisko miastu dacie:
Śmierć i hańba jéj nie minie.

SCENA XX.
CIŻ SAMI, oraz LELIUS, FLORUS i FABIUSZ.

Fabiusz U stóp twoich, jakeś kazał,
Obaj więźnie kornie stoją.
Lelius. Ojcze! obym winę moją
W twéj pamięci wkrótce zmazał;
Bo jak syn przed ojcem gniewnym,
Nie jak zbrodniarz przed sędziego
Staję; żalu łzy mi biegą.
Florus. Przebaczenia i ja pewnym,
Choć jam kary nie zasłużył,
Lecz przed tobą schylam głowę.
Rządca. Choć wyroki me surowe,
Wszakże prawa-m nie nadużył.
Ja nie mogłem wam darować:
Byłbym ojcem nie urzędem,
Co pod każdym winien względem
Ściśle władzę swą sprawować.
Zaniechajcie téj niechęci,

Zawiść zacnym nie przystoi;
Usłuchajcie rady mojej:
Rzućcie przeszłość niepamięci,
Dajcie sobie bratnie dłonie.
Lelius (do Flora) Więc bądź moim przyjacielem.
Florus. Odtąd już się nie rozdzielem.

(Ściskają się).

Rządca. Więc wam razem być nie bronię:
Jakżem z tego ucieszony,
Od miłości żeście wolni,
I do szaleństw już nie zdolni.
Djabeł (za sceną). Uciekajcie! to szalony.
Rządca. Kto tu krzyczéć śmié, zuchwały!
Lelius Ja zobaczę.

(Odchodzi).

Rządca. Na mym dworze
Taki hałas zkąd być może?
Florus. Snadź wypadek to niemały.
Lelius (wraca). To rzecz dziwna! słuchaj, panie:
Cypryan, zdawna zaginiony,
Wraca teraz, lecz szalony:
Straszne cierpi obłąkanie.
Florus. W taki smutny stan młodzieńca
Wtrąca myśli zaciekanie:
Tak je kochał niesłychanie.
Głosy (za sceną). Uciekajcie od szaleńca.

SCENA XXI.
CIŻ SAMI i CYPRYAN (który wchodzi na półnagi; za nim tłum ludu).

Cypryan. Nigdym nie był przytomniejszy,
Wyście wszyscy w szale raczéj.
Rządca. I obecność ma nie zmniejszy
Zuchwałości; co to znaczy?
Cypryan. Słuchaj ziemi téj pretorze,
Namiestniku Cezarowy,
Przyjaciele, Leliu, Florze,
Patrycyusze i rycerze,
Wielki ludzie! kilku słowy

Dziwne rzeczy wam powierzę:
Jam jest Cypryan; szkół podziwem,
Byłem nauk wszech zaszczytem,
I nie było nic mi skrytém
Niby mędrcu nad mędrcami;
Jednak jakże pozór mami,
Ach! to światło me fałszywem!
Bo cóż w końcu tam zdobyłem?
To zwątpienie, co bez przerwy
Ciemną moją myśl pożera;
Wtem Justyna licem miłém
Mnie odrywa od Minerwy,
Panią moją już Wenera;
Lecz Minerwie jeszcze wierny,
Toczę z sercem bój niezmierny.
Raz gdy morza nawałnica
Do stóp moich gościa rzuca,
Strasznie wspomnieć tę godzinę,
Miłość duszę tak zakłóca,
Wdzięcznem licem tak zachwyca,
Żem dał duszę za Justynę;
Bo ten gość mię oczarował,
Bo me serce obietnicą,
Umysł wiedzy błyskawicą
On przemożnie opanował.
I ot śród tych gór zarośli
W paśmie, które najwyniośléj
Pod obłoki grzbiet swój ściele,
Był mym mistrzem śród podziemi;
I dał wiedzy mnie tak wiele,
Że przenosić mogę góry;
Lecz me cuda bezsilnemi,
By téj ziemi pięknéj córy
Stać się panem, by ją słowo
Ciągło siłą magnesową,
A przyczynę temu wiecie?
Ot jest jeden Bóg na swiecie,
Który ją od złego strzeże;
Więc ja w Boga tego wierzę,
I wszechmocnym Go uznaję:
Jedno on ma panowanie,
Jemu tylko cześć oddaję;
Tego Boga czczą chrześcianie!
Choć się piekłu zaprzedałem
Krwią mą własną z duszą, z ciałem,
Chociaż rozpacz mię przenika;
Lecz Bóg może nie ukarze,

Może winy krwią, mą zmażę:
Ja chcę śmierci męczennika.

(Do rządcy Antyochii).

Jeśli twoja władza krwawa
Ścigać chrześcian nie ustawa,
To wiedz o tém, żem ich bratem:
Starzec pośród gór sędziwy
Dał mi wiary uświęcenie.
I cóż zwlekasz? Bądź mi katem,
Władco pogan sprawiedliwy;
Niech mię zemsta twa ogarnie!
Każ ściąć głowę; lecz to — mgnienie!
Lepiéj długie daj męczarnie;
Wszystko przenieść chcę cierpliwie,
Nawet srogich mąk tysiące;
Strachem ciszy méj nie zmącę:
Bo Bóg jeden jest prawdziwie,
Bóg, któregom szukał długo.
Człeku nie lśnić swą zasługą,
Wszelka sława ludzka zginie,
Jako marny dym przeminie,
Ludzkie sprawy czczym popiołem!

(Upada bezsilny twarzą ku ziemi).

Rządca. Słysząc ciebie, ażem zdumiał;
Za przebraną zuchwalstw miarę,
Z kar najsroższych jedną karę,
Nie wiem, czybym wybrać umiał:
Wstawaj!

(Potrąca go nogą).

Florus. Sztywny, z sił wyzuty,
Jak z żelaza posąg kuty.

SCENA XXII.
CIŻ SAMI i JUSTYNA, (którą straż przyprowadza).

Jeden ze straży. Oto, panie, masz Justynę!
Rządca. Z żywym trupem ją zostawić!
Może, razem tu zamknięci,
Zmienią myśli, ujrzą winę;
Wtedy mogą się wybawić,
Jeśli błędy swe porzucą,
Do mych bogów się nawrócą;
Lecz jeżeli śmierć ich nęci,

To już muszą zginąć marnie,
I straszliwe znieść męczarnie.

(Odchodzi z orszakiem i ludem).

Lelius. Śród miłości i śród trwogi
W zawieszeniu myśl się chwieje.

(Odchodzi).

Florus. Nie wiem sam nad czém boleję,
Tak mnie gnębi los złowrogi.

(Również oddala się).
SCENA XXIII.
JUSTYNA i CYPRYAN.

Justyna. I tak samą porzucacie,
Nie wyrzekłszy ani słowa?
Czemuż śmierci mi nie dacie,
Kiedym na nią tak gotowa?

(Idąc za odchodzącymi potyka się o Cypryana).

A! pojmuję! więc ta cisza
I te cztery nieme ściany
Wolne dadzą mi konanie;
A mam w trupie towarzysza.
O! szczęśliwy nadspodzianie,
Coś w początek niezbadany
Twego życia już powrócił,
Jeśliś tylko błędy rzucił
I umierał w wierze świętéj.
Cypryan. (Wracając do przytomności).
Pyszny władco gniewem zdjęty,
Czemu zwlekasz? Życie złożę....

(Spostrzega Justynę i wstaje).

Tu, Justyna? Wielki Boże!
Justyna. Cypryan? Oczom nie dam wiary!
Cypryan. Nie! Myśl z wiatru tworzy czary.
Justyna. Tak, powietrze to widziadło
Stwarza, aby mną owładło.
Cypryan. To wcielenie wnętrznych wrażeń
Justyna. Mglista postać moich marzeń!
Cypryan. Czego żądasz tu odemnie?
Justyna. Poco ścigasz mię daremnie?
Ja nie myślę już o tobie.

Cypryan. Wcale ciebie nie szukałem;
Lecz cóż robisz tu, w téj dobie?
Justyna. W więzach! A ty co, Cypryanie?
Cypryan. I ja także. Lecz ty?, kałem.
Żadną winą, nie zmazana,
Znosisz to prześladowanie?
Zkąd wznieciłaś gniew tyrana?
Justyna. Zanim pogan złość zacięta
W swym się gniewie upamięta,
W imię święte, w Boga imie
Muszą cierpieć chrześcianie:
Niech w ofierze śmierć mą przyjmie!
Cypryan. Bóg cię z sieci zdrad wyrywa,
Więc w twéj duszy jest otucha;
O Justyno! tyś szczęśliwa!
Spraw niech modłów mych wysłucha,
Miłosiernie niech przebaczy.
Justyna. On próśb szczerych słuchać raczy.
Cypryan. Ja Go z wiarą błagam szczerze,
Ale wątpię: strach mię bierze,
Za me winy niesłychane.
Justyna. Jego łaski nieprzebrane.
Cypryan. Więc przebaczy?
Justyna. Niezawodnie!
Cypryan. Nawet taką wielką zbrodnię,
Żem w układy wszedł z szatanem,
By twych wdzięków stać się panem;
Że mu duszę zaprzedałem?
Justyna. Tyle gwiazd na niebie całém,
Tyle piasku nie ma w morzu,
Ptaków w jasnych chmur przestworzu,
Pyłku w świetnym blasku słońca,
Iskier w ogniu gdy wybucha:
Ile łaska wszechmogąca
Win przebacza gdzie jest skrucha.
Cypryan. A więc ufam, w łaskę wierzę;
I już na śmierć chętnie bieżę.

SCENA XXIV.
CIŻ SAMI, nadto FABIUSZ, który wprowadza jako więźni, Libię, Moskona i Klaryna.

Fabiusz. Służba panów los niech dzieli:
Daléj, będzie wam weseléj!
Libia. Więc, że oni chrześcianie,
Jakaż nasza w tém jest wina?
Moskon. Słudze zawsze się dostanie,
Gdy pan krzywo cóś poczyna.
Klaryn. Tom się tęgo wykierował,
I pod rynnę z deszczu schował.

SCENA XXV.
CIŻ i SŁUŻĄCY.

Służący. Pretor władca nasz, Aureli
Zwie Justynę i Cypryana.
Justyna. Dusza moja się weseli.
Chwilo zgonu pożądana!
Pójdź Cypryanie ze spokojem.
Cypryan. Wiara, cisza w sercu mojém!
Ono nad tém już nie boli,
Że mam umrzeć: śmierć od piekła
Prześladowań mię wyzwoli.
Gdy się dusza czartu dała,
Mamże Bogu nie dać ciała?
Justyna. W śmierci-m kochać cię przyrzekła.
Rusztowanie nas zjednoczy,
Gdy kat głowy nasze stoczy;
Dziś dopełnię obietnicy.

(Justyna, Cypryan, Fabiusz, służący odchodzą).
SCENA XXVI.
LIBIA, MOSKON i KLARYN.

Moskon. Czyście kiedy to widzieli?
Tak wesoło na śmierć spieszą.
Libia. Ale nam — żyć jest weseléj.

Klaryn. Niech się państwo tak nie cieszą,
Bo mam z wami coś na pieńku,
Czas potemu; pomaleńku
Rzecz tę całą rozbierzemy.
Moskon. O co idzie? nic nie wiemy.
Klaryn. Przez rok méj nieobecności...
Libia. I cóż daléj?
Klaryn. Do jejmości
Moskon smalił precz cholewki!
A umowa — nie przelewki!
Ale, choć się coś odwlecze,
To, jak mówią, nie uciecze:
Na rok biorę cię w mą pieczę.
Libia. Więc ty myślisz, żem tak zmienna.
O! jam zawsze jest sumienna:
Wszak gdy koléj twoja była,
Tom dzień cały łzy roniła.
Moskon. Święta prawda, co tu słyszę;
Chętnie na to się podpiszę.
Klaryn. Czemuż, gdy dziś do jéj domu
Wszedłem nagle po kryjomu,
Nie płakała ani chwili,
Pędząc z tobą czas najmiléj.
Libia Bo to nie był dzień pokuty.
Klaryn. Jam nie taki łeb zakuty!
Dzień gdym zginął, był mój właśnie.
Libia. Gdzie tam!
Moskon. Ja was w tem objaśnię:
Rok przestępny, dzień parzysty,
Błąd Klaryna oczywisty.
Klaryn. Nie mam kłócić się ochoty;
Trudno wszystko wytłumaczyć,
A więc zgoda. Co ma znaczyć?
Czy słyszycie? Burza, grzmoty!

(Nagle powstaje nawałnica).
SCENA XXVII.
Wchodzą przerażeni RZĄDCA z orszakiem, a następnie FABIUSZ, LELIUS i FLORUS.

Libia. Patrzcie! cały gmach się wali.

Moskon. Przestrach! wszyscy potruchleli!
Rządca. Wstrząsa się niebios posada,
Zda się, że na ziemię spada.

(Grzmoty i błyskawice).

Fabiusz. Ledwie, że na rusztowanie
Kat Justyny i Cypryana
Mieczem krwawe strącił głowy,
Piekieł wstrząsły się otchłanie,
Ziemia z drżeniem to uczuła,
Wicher zerwał swe okowy.
Lelius. Lazur nieba wnet zasuła
Burza ciemnych chmur całunem.
Z ognistego chmury łona
Błyskawicą i piorunem
Oto zieje rozszalona!
Florus. A na wężu tam skrzydlatym
Zakłębionym i łuszczatym
Mknie potwora obrzydliwa;
Do milczenia zda się, wzywa.

(Odsłania się głąb sceny: rusztowanie na którém leżą zwłoki Justyny i Cypryana; nad niemi unosi się djabeł na wężu skrzydlatym).

Djabeł. Posłuchajcie śmiertelnicy,
Co w obronie téj dziewicy
Z woli niebios wam objawię:
Oto imię jéj w niesławie,
Choć jéj dusza jest bez zmazy!
Jam jest ten co wiele razy,
Przybierając kształt stokrotny,
Wdzierał się w jéj dom samotny,
Żeby cnotę jéj zniesławić.
Cypryan, co dziś z nią przebywa,
Gdzie nic szczęścia nie przerywa,
Stał się moim niewolnikiem;
Lecz choć wielkim był grzesznikiem,
Z więzów zdołał się wybawić:
Bo krwią swoją chrześciańską
Tę umowę zmył szatańską.
I oboje się unoszą
W lepsze światy śród przestworzy,
W sfery czyste przed tron Boży,
Gdzie cześć Stwórcy hymnem głoszą.
Aż się cały w wściekłość wprawiam,
Że to wszystko wam objawiam
Wedle Boga woli jawnéj,
Choć do fałszu-m tylko wprawny!

(Zapada się w ziemię).

Lelius. Straszne rzeczy!
Florus. Istne dziwy!
Libia. Niepojęte!
Moskon. Cud prawdziwy!
Rządca. Czarnoksiężnik przy swym zgonie
Sztuką swą te czary sprawił.
Florus. Czym na jawie czy sny gonię?
Czy cud zmysłów mię pozbawił?
Lelius. Jam podziwem cały zdjęty!
Klaryn. Ja wiem co to wszystko znaczy,
Cała rzecz się tak tłumaczy:
Że kto takie cuda działa,
Tego niebios moc wspierana.
Moskon. Chociaż spór o Libię wszczęty,
Jeszcze nie jest rozstrzygnięty;
Dajmy pokój podziałowi,
I przestańmy się frasować:
Tylko raczcie dziś darować
Błędy czarno-księżnikowi.

KONIEC.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Stanisław Budziński.