Babunia (Němcová, 1905)/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Božena Němcová
Tytuł Babunia
Wydawca Wydawnictwo „Katolika“
Data wyd. 1905
Druk Wydawnictwo „Katolika“
Miejsce wyd. Bytom
Tłumacz Paweł Rybok
Tytuł orygin. Babička
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XI.

Księżna odjechała, a z nią księżniczka Hortenzya i pan Proszek.
Odleciały i szczebiotliwe jaskółki z pod strzechy „Starego Bielidła“, gdzie było przez kilka dni jak po pożarze. Matka płakała, a dzieci, widzące matkę płaczącą, płakały z nią.
— Nie płacz, Teresko, — pocieszała Babunia córkę, — bo to się na nie nie zda. Wszak wiedziałaś, co cię czeka, nim za niego wyszłaś, więc znoś teraz wszystko cierpliwie.
— A wy, dzieci, uspokójcie się także, módlcie się za ojca, aby go Pan Bóg utrzymał przy zdrowiu, bo gdy za pomocą Boską doczekamy się wiosny, ojciec znów wróci do nas.
— Jak jaskółki przylecą, nieprawda? — zapytała Adelka.
— Tak jest, — odpowiedziała Babunia, — i dzieci przestały płakać.
W okolicy „Starego Bielidła“ robiło się smutno i cicho. Las stał się przejrzysty. Gdy Wikcia schodziła w dolinę, było ją już z daleka widać. Wzgórze zżółkło, wiatr i woda unosiły suche liście, Bóg wie najlepiej, w które strony świata. W ogrodzie kwitły już tylko astry, nogietki i nieśmiertelniki. Na łące za tamą rumieniły się rozsiadki, a w nocy wyprawiały tam świetlaki swoje tańce.
Gdy Babunia się z dziećmi na przechadzkę wybrała, chłopcy zabierali ze sobą papierowe latawce, które potem na wierzchu wzgórza puszczali w powietrze. Adelka goniła za nimi, chwytając na pręd nici babskiego lata, które w powietrzu latały. Baśka zbierała czerwone kaliny i tarki dla Babuni do przyrządzenia lekarstw i rwała głóg dla domowej potrzeby, urywała jarzębiny i robiła z nich korale dla Adelki. Babunia rada siedziała z dziećmi na wzgórzu po nad zamkiem położonem. Ztamtąd bowiem było widać całą dolinę i zielone łąki, na których popasało pańskie bydło; było widać miasteczko i zamek, położony na małym pagórku w pośrodku doliny i okolony starym, pięknym parkiem.
Zielone zaluzye w oknach były spuszczone, na balkonie nie było kwiatów, róże około kraty z białego piaskowca powiędły, miasto wystrojonych lokai i państwa chodzili po ogrodzie robotnicy, przykrywali chojnami grzędy, na których nie było już różnobarwnego kwiecia, ale w ziemi spoczywał już zasiew piękniejszych jeszcze roślin, które miały rozweselić oko księżny, gdy wróci na przyszły rok do swej siedziby. Rzadkie, zagraniczne drzewa, pozbawione zielonej odzieży, były owinięte słomą, fontanna, wytryskająca srebrne promienie wody w powietrze, była przykryta deskami i mchem, a złote rybki skryły się na dno rybnika, w którym woda, zwykle tak czysta i przezroczysta, była całkiem porośnięta liściem, żabincem i zielonawą wstężycą. Dzieci spoglądały na rozportarty u ich nóg krajobraz, wspominały dzień, w którym chodziły z Hortenzyą po ogrodzie, śniadały w salonie i pomyślały w duchu:
— Gdzież księżniczka jest dzisiaj?
Babunia spoglądała z ulubieniem po ślicznem wzgórzu, wsiach, lasach, gajach, stawach, borach; wzrok staruszki sięgał het w strony nowego miasta, Opoczna do Dobruszki, gdzie mieszkał jej syn. Za Dobruszką, wśród gór, była mała wioska, w której mieszkało tyle miłych staruszce ludzi. Gdy zwróciła oczy na wschód, ujrzała przed sobą piękne półkole olbrzymich gór, od długiego grzbietu Hejszowiny aż do sięgającego w obłoki „Snieżnika“.
Babunia wskazując ręką na Hejszowiny, rzekła do dzieci:
— Tam znam każdą ścieżkę, tam w tych górach jest Kłodzko, gdzie się wasza matka urodziła, tam są Wambrzyce i Warta, tam w tych okolicach spędziłam kilka szczęśliwych lat.
Staruszka umilkła i zamyśliła się głęboko, lecz wtem Baśka nagle zapytała:
— Nieprawda, we Warcie siedzi Sybilla na marmurowym koniu?
— Ludzie mówią, — odpowiedziała Babunia, — że to jest w okolicy Warty na pewnym pagórku. Tam siedzi Sybilla, wyciosana z marmuru, na marmurowym koniu, z podniesioną w niebo ręką. Gdy się cała w ziemię zapadnie, tak że nie będzie ani końca palców widać, wtedy wypełnią się jej proroctwa. Mój ojciec ją widział i mówił, że koń był już po piersi w ziemi.
— A kto była Sybilla? — zapytała Adelka.
— Sybilla była mądra niewiasta, która umiała przyszłość przepowiadać.
— A cóż takiego przepowiedziała? — zapytały dzieci.
— Już wam to nie raz opowiedziałam, — rzekła Babunia.
— Lecz my już wszystko zapomnieli! — rzekły dzieci.
— Mówiłam wam, ażebyście sobie spamiętały!
— Ja sobie długo spamiętałam, Babuniu, — odezwała się Baśka, która się zawsze Babuni najuważniej przysłuchiwała.
— Nieprawdaż, Sybilla przepowiadała, że przyjdzie na czeską ojczyznę dużo biedy, że będą wojny, głód i mór, lecz najgorzej będzie wtenczas, gdy ojciec syna, syn ojca, brat brata nie będzie rozumiał, gdy nie będzie ważne ani słowo, ani przyrzeczenie, bo wtedy ziemia czeska na kopytach końskich będzie rozniesiona.
— Dużo spamiętałaś, lecz nie daj Boże, aby się to kiedy stać miało! — westchnęła Babunia.
Baśka klęcząc u nóg Babuni, złożyła rączki na kolanach staruszki i niebieskiemi wiernemi oczami patrząc w poważną twarz staruszki, zapytała:
— Jakie to są proroctwa, któreście nam opowiadali; wiecie, o Blanickich rycerzach, o świętym Wacławie i świętym Prokopie?
— To jest proroctwo ślepego młodzieńca, — odpowiedziała Babunia.
— Ach, Babuniu, ja się poniekąd tak boję, że wam tego ani opowiedzieć nie mogę; nie prawda, wy byście także nie chcieli, ażeby czeska ziemia na końskich kopytach była rozniesiona?
— Jakaś ty nie mądra! Miałabym takiego nieszczęścia chcieć, gdy się codzień modlimy za szczęście czeskiej ojczyzny; wszak to jest nasza matka! Więc gdybym matkę w nieszczęściu widziała, miałoby mi to być obojętne? Cóż byście wy zrobiły, gdyby ktoś chciał waszą matkę zabić?
— Krzyczelibyśmy i płakali, — zawołali chłopcy i Adelka.
— Jesteście jeszcze dziećmi, — rozśmiała się Babunia.
— Musielibyśmy jej bronić, nieprawdaż babuniu? — rzekła Baśka, a oczy jej się iskrzyły.
— Tak jest, dziewczyno! Bo sam krzyk i płacz na nic się nie zda, — rzekła staruszka, kładąc ręce na głowę wnuczki.
— Ale, Babuniu, my jeszcze mali, jakby my więc pomódz mogli? — odezwał się Janek, który się gniewał, że Babunia za mało na niego liczyła.
— Czy nie wiecie, com wam opowiadała o Dawidzie, który Goliata pokonał? Widzicie z tego najlepiej, że i mały i słaby wiele może, gdy ma silną wiarę w Boga! Pamiętajcie to sobie! Gdy dorośniecie i dostaniecie się w świat, poznacie tam złe i dobre, będą was zwodzić, kusić. Wtedy przypomnijcie sobie, co wam Babunia na przechadzkach mówiła. Wiecie dobrze, żem porzuciła wygodne życie, jakie mi król pruski ofiarował, i wołałam pracować do upadku, aniżelibym sobie dała dzieci wynarodowić. Kochajcie i wy czeską ojczyznę nadewszystko, jak waszą matkę; pracujcie dla niej jako godne dzieci, a proroctwa, których się obawiacie, nie wypełnią się. Ja się was dorosłych już nie doczekam, ale mam nadzieję, że nie zapomnicie słów Babuni waszej, — skończyła Babunia wzruszonym głosem.
— Nigdy nie zapomnę, — rzekła Baśka, tuląc się do Babuni.
Chłopcy nie rzekli ani słowa, bo nie zrozumieli jeszcze doniosłości słów staruszki tak, jak Baśka; Adelka zaś tuląc się do Babuni, z płaczem zawołała:
— Ale Babuniu, wy jeszcze nie umrzecie; wszak tak, że nie umrzecie?
— Wszystko jest na świecie do czasu, kochane dziecko i mnie Pan Bóg odwoła, — odpowiedziała staruszka.
Dzieci umilkły, Babunia się zamyśliła, malce nie wiedziały co robić.
Wtem usłyszeli ponad sobą szum skrzydeł, a gdy podnieśli oczy ku niebu, ujrzeli nad sobą klucz ptaków.
— To są dzikie gęsi, — rzekła Babunia, — nie ciągną one nigdy wielką gromadą, tylko zawsze gniazdami, w locie mają odrębny porządek. Patrzcie, dwie lecą naprzód, dwie w tyle, reszta jedna za drugą, wdłuż albo w szerz, rzadko kiedy się zdarzy, że zatoczą półkole. Kawki, wrony, jaskółki lecą wielkiemi kupami; kilka ich leci naprzód i szukają miejsca dla spoczynku, w tyle i po bokach leci straż, która w chwili niebezpieczeństwa broni samiczek i młodych, bo często spotykają się nieprzyjacielskie gromady i wtenczas rozpoczyna się pomiędzy niemi wojna.
— Ale, Babuniu, jak to ptaki wojnę prowadzić mogą, kiedy nie mają rąk, aby trzymać szable i strzelby? — zapytał Wilemek.
— Prowadzą wojnę na swój sposób i przyrodzoną bronią. Uderzają na siebie dziobami i biją się skrzydłami tak okrutnie, jak ludzie ostrą bronią. Po każdej takiej potyczce spada ich wielka ilość na ziemię.
— To dopiero głupcy! — rzekł Janek.
— Tak, kochany chłopcze, ludzie mają rozum, a biją się o drobnostkę, często o nic, aż się zabiją, — odpowiedziała Babunia, podnosząc się i nawołując dzieci do powrotu.
— Patrzcie, dzień już na schyłku, słońce zachodzi czerwono, będzie jutro deszcz. — A spojrzawszy na odległe góry, Babunia dodała:
— Śnieżnik ma czepiec, będzie deszcz na pewno!
— Biedny pan Beyer nie mało ucierpi, gdy będzie musiał pójść do boru, — rzekł litościwie Wilemek, przypomniawszy sobie leśniczego z gór olbrzymich.
— Każdy stan ma swoje uciążliwości, a kto, sobie raz zawód obrał, musi już złe z dobrem pogodzić, choćby czasem i o życie chodziło, — rzekła Babunia.
— Ja i tak leśniczym zostanę i z radością do pana Beyera w naukę pójdę, — zawołał Janek, i puściwszy latawca w powietrze, pędził prędkim biegiem w dolinę. Wilemek pobiegł za nim, bo się odezwały dzwonki bydła, wracającego z pastwiska, a dzieci cieszyły się nie mało, że krowy, kroczące na samym przodzie, miały różnobrzmiąca dzwonki na czerwonych, skórzannych naszyjnikach, a było po bydlęciach poznać, że to odznaczenie zrozumiały w zupełności, bo podnosiły dumnie głowy, skręcały karki to w lewo, to w prawo, aby kołysające się w ten sposób dzwonki wesoło pobrzmiewały.[1]
Baśka z radości zaśpiewała:

Hu, hu, ha! Krowa idzie
Mleko i śmietana będzie!

Babunia zatrzymała się na chwilę i obejrzała się za Adelką, która wciąż jeszcze stała na wierzchołku wzgórza i spoglądała w obłoki, tworzące na zachodzie najpiękniejsze obrazy. Na jasnem tle występowały ciemne góry w ogromnych zarysach, przedziwnych kształtach; tu rozpościerały się długie grzbiety gór, porośniętych lasami, tam podnosiły się z doliny niskie pagórki, uwieńczone zamkami i kaplicami; z równiny sterczały smukłe słupy i łuki bram ku niebu jakoby greckie świątynie, a cała zachodnia część nieba była czerwona i oblamowana złotymi hieroglifami i arabeskami. Góry, lasy, budowle rozstępowały się nagle i znikały, a w miejsce ich wstępowały jeszcze dziwniejsze obrazy. Zjawiska te tak się dziewczynie podobały, że wołała Babunię do siebie; lecz staruszka nie chciała już wrócić na wzgórze i wymawiała się, że to za wielka dla niej fatyga, więc Adelka chcąc nie chcąc, musiała wracać do domu.

W dzień „wszystkich świętych“ rano poszły dzieci jak w każdą niedzielę Babuni idącej z kościoła naprzeciwko i mówiły w drodze do siebie:
— Dziś nam przyniesie Babunia z kościoła świece!
I Babunia przyniosła świece.
— Gdy nie będziemy mogli pójść na cmentarz ofiarować za dusze zmarłych, zaświecimy świece w domu, — rzekła Babunia.
Tak obchodziła staruszka co rok dzień zaduszny z dziecmi w domu. W „zaduszki“ wieczorem przylepiła Babunia zapalone świeczki na stole, wymieniając przy każdej duszę, za którą świeczkę ofiarowała. W końcu przylepiła jeszcze kilka świec bezimiennych i rzekła:
— Te się niech świecą za duszyczki, od wszystkich opuszczone, które znikąd pomocy nie mają!
— Babuniu, zaświecę jedną świecę za nieszczęśliwe wesele w hertyńskim lesie, — rzekła Baśka.
— Zaświeć, dziewczyno, zaświeć, może modlitwa nasza będzie dla nich zbawienna! — odpowiedziała Babunia.
Zapalono więc jeszcze jedną świecę. Potem Babunia uklękła z dziećmi około stołu i tak modlili się wszyscy za dusze zmarłych, póty świece nie zgorzały.
— A światłość wiekuista niechaj im świeci, niech odpoczywają w pokoju wiecznym, — zakończyła Babunia modlitwę za umarłych.
— Na wieki wieków, amen! — odpowiedziały dzieci.
Gdy za tydzień po zaduszkach Babunia rano budziła dzieci, oznajmiła malcom, że święty Marcin przyjechał na białym koniu. Dzieci czemprędzej wyskoczyły z łóżek, pobiegły do okna — i o dziwo! wszystko było białe. Nie było śladu zielonego liścia na wzgórzu, ani na wierzbach nad rzeką, ani na olszach nad potokiem. W lesie tylko zieleniały się jodły i sosny, konary ich uginały się pod ciężarem śniegu. Na jarzębiu obok „Starego Bielidła”, na którym jeszcze kilka zmarzniętych jarzębin wisiało, siedziała wrona, a drób w podwórzu patrzał z zadziwieniem na zmienione otoczenie. Tylko wróble świergotały wesoło i zbierały resztę zasypanego drobiu ziarna. Kotka, wracając z łowu nocnego, otrząsała za każdym krokiem łapki ze śniegu i pospieszała za ciepły piec do kuchni. Tylko psy aczkolwiek zmoczone po kolana, biegały wesoło po śniegu.
Śnieg, śnieg; ha! to dobrze: będziemy jeździć na sankach — wołały uradowane dzieci, witając z szczerą radością zimę, z którą nastały dla nich nowe zabawy.
Święty Marcin przyniósł malcom świeże rogalki, a po św. Marcinie rozpoczęło się darcie pierza. Dzieci by się były więcej ucieszyły kołowrotkom, bo przy przędzeniu miały więcej swobody. Lecz, gdy kobiety i dziewczyny zasiadły do darcia pierza w kuchni za wielkim stołem, znalazła się niebawem wysoka kupa pierza na nim, jak zawieja śnieżna, a od tej chwili trzymała Babunia Adelkę i chłopców ustawicznie w pewnej oddali od stołu. Zdarzyło się bowiem raz, że Janek, który się krzątał pomiędzy dziewczynami przy stole w taką świeżo nasypaną kupę pierza wpadł. Jaki zamąt wskutek tego powstał, snadno pomyśleć. Odtąd mawiała Babunia, że nie radzi przypuszczać dzieci do stołu. Ba! dzieci nawet porządnie biegać nie śmiały, ani dmuchać, ani drzwi otwierać, bo wnet ich łajano. Jedyną radością dla dzieci były przy darciu pierza orzechy i opowieści o strachach i zbójnikach, o świetlakach i ognistych mężach.
Podczas długich i mgławych wieczorów, kiedy kobiety chodziły do przędzy lub darcia pierza od chałupy do chałupy, często nawet od wsi do wsi, można było często nowinę słyszeć, jak:
— Wczoraj straszyło tu, przedwczoraj tam, — a gdy zaczęto o tych zdarzeniach mówić, nie było już opowiadaniom końca, albowiem każda kobieta, każda dziewczyna wiedziała o podobnym przypadku. I kramlowscy złodzieje, którzy z wiosną szli do kryminału, a z początkiem zimy wracali do domu, ludzie o nich mówili, że „wracają ze studyów“, bo się tam za każdą razą coś nowego nauczyli, byli często przedmiotem różnych opowiadań. Potem mówiono o złodziejach wogóle, a nareszcie o leśnych rozbójnikach.
Dzieci siedziały jak przykute, nie odzywały się ani słówkiem i tak się bały, żeby za nic w świecie nie były wyszły za drzwi. Dla tego Babunia nie była rada podobnym opowiadaniom, ale nie była w stanie zmienić raz zaprowadzonego zwyczaju.
Po św. Marcinie był w mieście jarmark. Pani Proszkowa wybrała się z Elźbietą i Urszulą do miasteczka, aby zakupić różnych zasobów na przyszłą zimę. Dzieci nie mogły się matki doczekać, która im corocznie z jarmarku przyniosła jaką zabawkę i smacznego marcepanu; Babunia zaś dostała co rok wełniane pończochy, ciepłe filcowe trzewiki i pół tuzina sznurków do kołowrotka.
Staruszka, kładąc sznurki do półskrzynka, rzekła do Janka:
— Gdyby ciebie nie było, starczyłby mi jeden sznur.
Adelce przyniosła matka tego roku z jarmarku drewnianą tablicę, z pięknie wymalowanem abecadłem.
— Gdy jutro przyjdzie pan nauczyciel, możesz rozpocząć naukę, bo i tak się nudzisz, gdy się ci inni uczą, a kiedy spamiętałaś „Ojcze nasz“ i pieśni kościelne, spamiętasz sobie i „a, b, c, d, i t. d.“ — rzekła matka.
Dziewczynka aż podskoczyła z radości i spoglądała uważnie na litery. Usłużny Wilemek ofiarował się siostrzyczkę nauczyć: i, e, a, o, u, lecz Adelka, kryjąc tabulkę za plecy, rzekła:
— Nie chcę od ciebie nic wiedzieć, bo ty tego tak nie umiesz, jak pan nauczyciel.
— Jakaś ty głupia! nie umiałbym abecadła, a już czytam z książki! — zawołał rozgniewany i obrażony chłopiec.
— Ale w książce to nie jest tak! — odparła siostrzyczka.
— Jej! jej! jakaś ty głupia! — parsknął chłopak i klasknął niecierpliwie w ręce.
— Niech tam! — rzekła Adelka i poszła z tabulką do okna.
Podczas, gdy ci dwaj się o mądrość sprzeczali, wyprawiał Janek w kuchni psom koncert, trąbił na trąbce i bębnił zarazem na bębnie, który mu matka na jarmarku kupiła. Psom nie była ta muzyka bardzo przyjemna, bo podniosły pyski w górę, Sułtan szczekał, a Tyras wył, aż groźno słuchać było. Babunia była z córką w komorze, gdzie układała zakupione na jarmarku przedmioty. Usłyszawszy przeraźliwą muzykę i szczekanie psów, natychmiast staruszka do kuchni przybiegła, wołając:
— Zaraz sobie pomyślałam, że to jest ten lucyper, w tobie ani jednej żyłki dobrej nie ma, chłopaku! Będziesz zaraz milczał!
Janek odjął trąbkę od ust, lecz jakby nie był słyszał, co Babunia powiedziała, wybuchnął głośnym śmiechem i rzekł:
— Patrzcie, Babuniu, jak się te psy złoszczą, że im koncert wyprawiam!
— Gdyby lepszy rozum miały, powiedziałyby ci, że takiej muzykiby ani stary kozioł nie słuchał, rozumiesz! Zaraz mi to odłóż! Wierz mi, jeżeli się nadal tak źle prowadzić będziesz, powiem św. Mikołajowi, ażeby ci nic „nie nakładł“, — odgrażała się Babunia, pokazując Jankowi drogę do izby.
— To dopiero będzie! a w mieście opowiadali, że św. Mikołaj zakupił pełen wóz podarków i że będzie tego roku dla dzieci szczodrobliwszy, niż po inne lata, to jest dla dzieci posłusznych! — odezwała się Urszula, gdy usłyszała słowa Babuni.
Gdy nazajutrz pan nauczyciel przybył, wyciągnęła Adelka swoją tabulkę i przysiadła do starszych dzieci. Uważała dobrze, a po lekcyi przybiegła do Babuni i z wielką radością oznajmiła staruszce, że już umie wszystkie litery na pierwszym rządku i zaraz je Babuni z wielką radością na pamięć powiedziała razem ze znakami, jakie pan nauczyciel dopisał dla lepszego spamiętania.
Matka i Babunia były z niej zadowolone, zwłaszcza, że i na drugi dzień wszystko jeszcze pamiętała, a ponieważ co dzień litery Babuni pokazywała i często chciała być przez staruszkę przesłuchaną, umiała je w końcu Babunia tak dobrze, jak wnuczka.
— Patrzcie, — mówiła często Babunia, — nie myślałam, żebym się jeszcze kiedy mogła nauczyć abecadła, a teraz na stare lata mi się to przydało! Ale tak to bywa: chcesz wychować dzieci, musisz się niekiedy sam stać dzieckiem!
Pewnego dnia wpadł Janek do izby, krzycząc:
— Dzieci, dzieci, chodźcie podziwiać! Babunia zniosła kołowrotek z góry!
— Czy to jaki cud? — łajała matka dzieci, widząc, że wszystkie, nie wyjąwszy Baśki, do drzwi się pchały.
Nie był to cud, ale matka ani pomyślała, jaką radość Babunia z kołowrotkiem do izby przyniosła. Bo za kołowrotkiem przyszły prządnice, a z niemi zawitały do „Starego Bielidła“ piękne opowieści i wesołe piosenki.
Pani Proszkowej nie zajmowały wprawdzie ani opowieści, ani piosenki, wolała bowiem siedzieć w swoim pokoju i czytać książki z biblioteki zamkowej, a gdy Babunia się odezwała:
— Opowiedz nam też raz, Teresko, coś z tych kronik zamkowych, — a matka rzeczywiście opowiadała, nie zajmowało to ani dzieci, ani nikogo z dorosłych tak bardzo, jak gdy pani Proszkowa o Wiedniu opowiadała. Wtedy wszyscy z upodobaniem słuchali, a przędnice mawiały:
— Tam musi dopiero być pięknie, w takiem wielkiem mieście!
Dzieci zaś w duchu pomyślały:
— Gdybyśmy były wielkie, wszystko byśmy to już teraz widzieć mogły!
Ale nader miło im było wszystkim oprócz pani Proszkowej, gdy Babunia opowiadała bajki o księżniczkach z złotemi gwiazdami na czole, o rycerzach i księciach zaklętych w lwy i psy, lub nawet w kamienie, o orzechach, w których złożone są całe drogocenne szaty, o złotych zamkach i o morzach, na dnie których piękne wodne wróżki mieszkają. Matka ani się domyślała, gdy Baśka często przy robieniu pończoch zamyślona oknem patrzała na gołe podgórze i śniegiem pokryte doliny, że dziewczyna tam widziała rajskie ogrody, pałace z drogich kamieni, ptaki z przepysznemi piórami, panie złotowłose, że zamarznięta rzeka zamieniła jej się we wzburzone morze, na którego falach kołysały się śliczne morskie panny.
Sułtanowi, który wyciągnięty jak długi chrapał na podłodze, ani się śniło o zaszczycie, jaki mu chłopcy przypisywali, uważając go za jakiegoś księcia zaklętego.
A przytem było tak miło w izbie, gdy zmrok zapadał! Urszula zamknęła okiennice, na kominku trzaskały smolne szczapy, w pośrodku izby ustawiono wysoki, drewniany świecznik, w żelazne ramiona tegoż nałożono zapalone łuczywa, w koło ustawiono ławy i stołki dla przędznic, oprócz tego ustawiła Babunia na dorędziu słomiankę suszonego owocu, dla „odwilżenia języka”, jak mówiła.
Z jaką niecierpliwością czekały dzieci, prędko-li drzwi od sieni zaskrzypią i prządznice się ukażą w pokoju! bo Babunia nie opowiadała prędzej, aż się wszystkie nie zgromadziły.
Przez dzień śpiewała staruszka adwentowe pieśni.
Póki dzieci Babuni jej dobrych i złych kolei życia, które przeszła, jeszcze tak dobrze nie znały, były przekonane, że każdej chwili od niej bajkę wydusić mogą.
Lecz Babunia poniekąd prędko się z niemi uporała, bądź to, że zaczęła opowiadać o pasterzu, który pasł trzysta owiec, i prowadząc je na pastwisko, przyszedł nad rzekę, przez którą tak wązki most prowadził, że owce tylko jedna za drugą przechodzić mogły.
— Teraz musimy poczekać, aż przejdą, — rzekła Babunia i umilkła.
A gdy po chwili dzieci zapytały:
— Babuniu, czy już owce przeszły przez most? — odpowiedziała staruszka:
— Co wy myślicie, wszak dobre dwie godziny potrwa, zanim przejdą!
Dzieci wtedy wiedziały, co to orzeczenie znaczy.
Bądź też tak Babunia mówiła:
— Gdy już koniecznie chcecie, będę wam opowiadać. Wyobraźcie sobie, że mam siedemdziesiąt kieszeni, a w każdej kieszeni jedną bajkę; z której kieszeni więc mam opowiadać?
— Niech będzie z dziesiątej! — zawołały dzieci.
— Więc z dziesiątej, dobrze. W dziesiątej kieszeni jest taka bajka:

Był pewien król,
Miał za piecem dół,
A w tym dole kocura, —
Słuchajcie, bajka będzie długa!

I znów było po bajce. Najgorsze było, gdy Babunia wspomniała o „czerwonej czapeczce”. Tej bajki dzieci wcale słuchać nie chciały i wnet ich w izbie nie było.
Wiedząc, że się Babunia uprosić nie da, czekały cierpliwie na przędznice.
Najpierwszą była zawsze Krystyna, za nią przychodził Mila, potem Cilka Kudrnowa z dworu, za tą znajomki Elżbiety i Urszuli, często i pani matka z młyna z Andzią lub żona leśniczego, a raz na tydzień przyprowadziła Krystyna ze sobą młodą Tomaszową, a wtedy się i Tomasz regularnie stawił.
Nim się niewiasty ogrzały i do kołowrotków usiadły, rozmawiały o tem i owem. Miała która jakąś przygodę w gospodarstwie lub słyszała jakąś nowinę, zaraz o tem mówiono. Nadeszło święto, z którem połączony był obrządek ludowy, to i o tem mówiono. Naprzykład w wieczór przed św. Mikołajem zapytała Krystyna Adelkę, czy pończochę za okno zawiesiła, bo św. Mikołaj się już w okolicy pokazał.
— Babunia zawieszą, jak spać pójdą; — odpowiedziało dziewczę.
— W takim razie nie dawaj twojej małej pończoszki, lecz poproś Babunię, ażeby ci swej wielkiej pożyczyła, — radziła Krystyna.
— To nie uchodzi, — zaprzeczył Janek, — bo my byśmy byli oszukani.
— Tobie i tak św. Mikołaj włoży tylko rózgę, — szydziła Krystyna.
— Wszak św. Mikołaj wie, że Babunia ma rózgę jeszcze z przeszłego roku, i że nas nią nigdy nie bije, — rzekł Janek; a Babunia oznajmiła, że Janek częściej na rózgę zasłużył.
Dzień Łucyi był dla dzieci bardzo niemiły.
Było bowiem podanie, że w tę noc chodzi Łucya, biała, wysoka, rozczochrana niewiasta i straszono dzieci, że je zabierze ze sobą, gdy będą nieposłuszne.[2]
— Bojaźń to niemądrość, — mawiała Babunia i nie lubiła, gdy dzieci niepotrzebnie straszono. Staruszka bowiem dzieci pouczała, ażeby się niczego nie bały prócz gniewu Bożego; ale nie umiała im wybić z głowy niektórych zabobonów, jak to pan Proszek potrafił, gdy mu dzieci zaczęły opowiadać o utoplcu, o złych duchach, świetlakach, ognistych mężach, którzy poniekąd człowieka jak snop słomy przed sobą kulają, a którym w dodatku za takie „poświęcenie w drodze“ jeszcze pięknie podziękować potrzeba. Wiary w te podania u dzieci zachwiać Babunia nie była wstanie, bo sama w nie wszystkie mocno wierzyła.
Dla niej była cała przyroda ożywiona dobrymi i złymi duchami, wierzyła i w złego ducha z piekła, którego Pan Bóg na świat poseła, aby kusił lud Boży, ale nie bała się, bo miała w sercu mocną, niezłomną wiarę w Boga, w którego mocy jest cały świat, niebo i piekło, a bez którego woli człowiekowi włos z głowy nie spadnie.
Tę silną wiarę usiłowała zaszczepić także w serca swoich wnuków.
Gdy więc Urszula w dzień Łucyi zaczęła mówić o białej niewiaście, Babunia zaraz na służącą krzyknęła, objaśniając, że Łucya jest tylko zmyśloną postacią.
Najlepiej się Mila z dziećmi obchodzić potrafił. Wyrzynał chłopcom sanki, pługi, wózki, lub robił łuczywa i chłopcy go nie odstępowali przez cały wieczór. Gdy była mowa o czemś strasznem i Wilemek się ze strachu do Tomasza tulił, mawiał tenże:
— Nie bój się Wilemku; na czarta weźmiemy krzyż, na strachy kół i wymłócimy ich porządnie.
To się chłopcom podobało i byliby z Milą poszli o północy, dokądby był zechciał. Babunia zadowolona przytakiwała Tomaszowi, mówiąc:
— Co mężczyzna, to mężczyzna!
— Prawdę mówicie, Babuniu, — odezwała się Tomaszowa, — a i Jakób się ani czarta, ani rządzcy nie boi, który jest gorszy od czarta!
— A jakże Jakóbie, że właśnie mowa o rządzcy, czy masz nadzieję dostać się do służby dworskiej? — zapytała Babunia.
— Gdzie tam! Myślę, że nic z tego nie będzie, bo idą na mnie z dwóch stron, a wtrącają się jeszcze do tego różne złośliwe kobiety, i te mi dadzą resztę.
— Nie mów tak; może się to jeszcze da naprawić, — odezwała się smutnie Krystyna.
— Pragnąłbym tego sam, ale nie wiem. Córka rządzcy się okrutnie na mnie gniewa, żeśmy Włochowi tego figla wypłatali. Miała zamiar za niego wyjść, a gdy go księżna nagle z obowiązków zwolniła, wpadło wszystko w wodę. Teraz rządzcy ustawicznie brzęczy w uszy, ażeby mnie do dworskiej służby nie przyjmował. To macie pierwszą, drugą jest sołtysowa Łucya. Ta mnie kazała prosić abym był „w długą noc” jej królem, a ponieważ jej tej przysługi uczynić nie mogłem, sołtys się na mnie gniewa i da Bóg na wiosnę będę, zdaje się, śpiewał:

„Gaj — gaj — gajeczku zielony,
Już jestem na wojnę chwycony!“

Mila zaśpiewał, dziewczyny mu wtorowały i tylko Krystyna płakała.
— Nie płacz, dziewczyno; do wiosny jeszcze daleko; kto wie, co Pan Bóg zrządzi, — pocieszała Babunia.
Krystyna otarła wprawdzie łzy, ale tego wieczoru już się nie rozweseliła.
— Nie myśl o tem, — rzekł Mila, — może to ojciec jako naprawi.
— A nie mógłbyś tym królem być? Wszak nie potrzebujesz się wiązać? — zapytała Babunia.
— A i owszem Babuniu! Wszak niektórzy chłopcy u nas chodzą do dwóch i trzech dziewczyn, zanim sobie nareszcie jedną wezmą za żonę, a dziewczyny postępują tak samo. Nie byłbym ja Łucyi pierwszym zalotnikiem i nie musiałbym być ostatnim; lecz u nas jeszcze tego nie było, ażeby młodzieniec do dwóch dziewczyn naraz chodził; a gdy się idzie za króla, to znaczy tyle, że się pójdzie na ślub.
— W takim razie dobrze zrobisz, jak nie pójdziesz, — rzekła Babunia.
— Co sobie Łucya umyśliła, że tylko ciebie chce, jakoby nie było dość innych chłopaków we wsi, — odezwała się rozgniewana Krystyna.
— Pan ojciec by rzekł: Co do upodobań, nie można się sprzeczać, — rzekła Babunia z uśmiechem.
Przed świętem Bożego Narodzenia były wieczory jeszcze więcej urozmaicone. Opowiadano bajki, śpiewano pasterki, rozprawiano o pieczeniu strucli i jasnej mące i maśle. Dziewczyny mówiły o laniu ołowiu, dzieci cieszyły się na orzechy, świeczki i Dzieciątko!




  1. Przypis własny Wikiźródeł Odgadnięty nieczytelny początek słowa.
  2. I u Słowieńców jest podanie, że Łucya, niewiasta rozczochrana, owinięta w chustkę, z rzeszotem na głowie, chodzi po wsi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Božena Němcová i tłumacza: Paweł Rybok.