Babskie szczęście

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anton Czechow
Tytuł Babskie szczęście
Pochodzenie Partja winta
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1926
Druk Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Mieczysław Birnbaum
Tytuł orygin. Женское счастье
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Babskie szczęście.

Za chwilę miał się odbyć pogrzeb generała dywizji Zapupyrkina. W kierunku domu żałoby, przed którym grzmiała już muzyka pogrzebowa i padały słowa komendy, cisnęły się tłumy ciekawych, żądnych niezwyczajnego widoku. W ciżbie znajdowali się urzędnicy państwowi: Probkin i Swistkow. Obaj w towarzystwie żon.
— Państwo wybaczą, tu niema przejścia! — zagrodził im drogę zastępca komisarza o miłym i sympatycznym wyrazie twarzy, gdy stanęli przed policyjnym kordonem. — Nieee mooożna! Proszę się cofnąć! Proszę państwa przecież to nie zależy odemnie! Proszę się cofnąć! Zresztą, niech i tak będzie: panie mogą przejść, ale panowie...? Nieee! W żadnym wypadku!
Panie Probkinowa i Swistkowowa aż się zarumieniły z ukontentowania. Kordon zamknął się za niemi i tyle je widziano! Mężowie pozostali po drugiej stronie tego żywego muru i oddali się mało ciekawej obserwacji pleców pieszych i konnych stróżów bezpieczeństwa.
— Przelazły! — ze złością i prawie z nienawiścią powiedział Probkin, patrząc w ślad za żonami. — Zawsze baby mają szczęście. Mężczyzna zawsze jest upośledzony w porównaniu z damską połową rodu ludzkiego. Co u licha widzą ludzie w tych babach?! Kobiety, że się tak wyrażę, najzwyklejsze, z przesądami, — mimo to przepuszczono je, a nas, choćbyśmy nawet radcami stanu byli, nie puszczą za nic na świecie.
— Dziwne jest zaiste rozumowanie pana — oświadczył zastępca komisarza, patrząc z wyrzutem na Probkina. Gdyby was wpuszczono, zaraz zaczęłoby się rozpychanie. Wnieślibyście zamieszanie, damy zaś, przez wrodzoną delikatność, nigdy sobie na nic podobnego nie pozwolą!
— Co też pan plecie? — rozgniewał się Probkin. — W ścisku kobieta zawsze się pcha. Mężczyzna stoi i patrzy w jeden punkt, a baba wymachuje rękoma, wszystkich rozpycha, aby jej, nie daj Boże, nie pognietli toalety. Tu niema o czem gadać. Kobietom zawsze dobrze się powodzi. Nie służą w wojsku, nie płacą wejścia na tańcujące wieczorki i nie podlegają karze chłosty... A za jakie, pytam, zasługi? Niewieście spadła chusteczka — podnoś bracie, wchodzi do pokoju — wstawaj i ustępuj jej krzesło, wychodzi — wyprowadzaj... A w urzędach? Żeby się dosłużyć rangi, dajmy na to radcy stanu, musimy całe życie orać, a kobieta w pół godziny, szast prast, wyszła za mąż za radcę stanu i masz! już jest poważną osobistością. Żeby zostać hrabią lub księciem, musiałbym cały świat zawojować. Szybkę zdobyć, kilka razy być ministrem, a jakaś tam pierwsza lepsza Wareńka lub Katieńka jeszcze jej mleko pod nosem nie wyschło, powierci się przed hrabią, poświdruje oczkami — i proszę! już jaśnie oświecona. Ot ty, naprzykład: jesteś sekretarzem gubernjalnym... śmiało rzec można, żeś tę rangę własną krwawicą zdobył, a twoja żona? Za jakie zasługi, pytam została panią sekretarzową? Córka popa i odrazu znalazła się w sferze urzędniczej. A coby taka robiła w urzędzie? Spróbuj no ją tylko wpuścić do biura, a zaraz ci w dzienniku podawczym wciągnie korespondencję wchodzącą do wychodzącej.
— Ale za to rodzi w bólach — wtrącił Swistkow.
— Wielkie mi rzeczy! Niechnoby stanęła tylko przed zwierzchnością, wtedyby się jej te bóle przyjemnością wydały. Wszędzie, ale to wszędzie przywileje. Jakaś gąska albo dama z naszej sfery wyrżnie czasem nawet generałowi takie kazanie, jakiegobyś nie ośmielił się wypalić chociażby egzekutorowi. Tak... Twoja żona może się przejść pod rękę nawet z radcą stanu. A spróbuj no ty radcę stanu wziąć pod rękę! Ośmiel się! W naszym domu, tuż pod nami, mieszka profesor w randze generała. Ma Annę pierwszej klasy. Cóż to jednak znaczy dla jego żony? Przez cały dzień wymyśla mu. Tak... Chociaż prostaczka i pochodzi z łyków awansowała go na... idjotę. Zresztą ślubna — więc słuszne jej prawo... Jak świat światem ślubne żony wymyślają mężom, ale teraz nie ustępują im, proszę ja ciebie, i nieślubne. Na co te sobie pozwalają, to przechodzi ludzkie pojęcie! Do końca życia nie zapomnę pewnej historji, która mnie omal o zgubę nie przyprawiła. Chyba tylko modlitwy rodziców wyciągnęły mnie z opresji. Pamiętasz? W zeszłym roku nasz generał, wyjeżdżając na urlop, wziął mnie do siebie na wieś. Miałem prowadzić korespondencję... Roboty prawie żadnej. W godzinem wszystko „odwalił“. Po pracy na spacerek do lasu lub do kredensu na ploteczki... Jak ci wiadomo, nasz generał tkwi dotychczas w kawalerskim stanie. Prowadzi dom bogato. Służby, jak psów, a żony niema. To też gospodarstwo kulało. Służba rozpuszczona jak bicz dziadowski, nieposłuszna... a wszystkiem rządzi jędza gospodyni, Wiera Nikitiszna. Ona herbatę z samowaru nalewa, obiad dysponuje, pokrzykuje na lokajów... Baba, jednem słowem, obrzydliwa, sekutnica i wilkiem jej z oczu patrzy. Gruba, czerwona, jak rak, i wiecznie rozwrzeszczana... Jak krzyknie na kogo, to ci takiego wrzasku narobi, że najchętniej byś z domu uciekł. Ten jej wrzask był najbardziej drażniący. Boże Święty! Nikomu folgi nie dała. Wszystkim do oczu skakała, jak kot. Nie dość jej było służących. Dobiera się szelma do mnie!... No, myślę sobie, pokażę ja ci, gdzie raki zimują! Wybiorę stosowną chwilę i wszystko generałowi wyśpiewam; on po uszy pogrążony jest w sprawach służbowych i nie widzi, jak go okradasz i ludziom się naprzykrzasz. Poczekaj! Otworzę ja mu na wszystko oczy! I jakbyś wiedział! Takiem ci mu oczy otworzył, żem ledwie moich na zawsze nie zamknął. Brrr!... Jeszcze teraz na samo wspomnienie tej awantury zimno mi się robi. Przechodzę pewnego razu przez korytarz i słyszę wrzask. Myślałem, że świnię zarzynają. Ale gdzie tam! To był głos Wiery Nikitiszny, która wymyślała: „Zwierzę, bydle jesteś! Djabeł!“ Zaciekawiło mnie, komu się też taka porcja dostaje. I wtem, rzecz wprost nie do uwierzenia, oto com ujrzał: otwierają się drzwi, a przez nie, jak bomba wypada nasz generał, czerwony jak piwonja, oczy wybałuszone, a włosy w takim stanie, jakby się nimi sam Lucyper zaopiekował. A ona mu w ślad: „Ty bydlę! Ty z piekła rodem!“
— Et, łżesz.
— Klnę się na wszystkie świętości, że prawdę mówię! Spociłem się, jak ruda mysz. Generał pobiegł do swego mieszkania, a ja stoję w korytarzu, jak bałwan. Zupełniem zgłupiał. Taka ordynarna chamka, kuchta, takie nic i tyle sobie pozwala! Nareszcie! — pomyślałem, — Generał ją wygnał, a ona, szelma, korzystając, że rozmowa toczy się bez świadków, wygarnęła na całego... „Wsio ryba! I tak mnie odprawią“. Aż mną poderwało... Wszedłem do jej pokoju i tak prawię: „Jakeś śmiała, ścierko jedna, tak się odzywać do wysoko postawionej osoby? Cóż ty sobie myślisz, że jak on stary i słaby, to już nikt się za nim nie ujmie? Jak ci ją przytem nie zamaluję w nalany sadłem pysk! Ze dwa razy oberwała. A ona jak się zacznie wydzierać! Mówię ci, narobiła takiego wrzasku, że się aż mury trzęsły. Zatkałem uszy i w nogi. Dopiero po upływie dwu godzin znalazł mnie w lesie jakiś wyrostek: „Pan woła“ — powiada. Idę. Wchodzę. Siedzi napuszony, jak indyk i nie patrzy na mnie.
— Cóż pan tu — mówi — w moim domu wyprawia?
— Jakto wyprawiam — pytam. — Jeżeli wasza ekscelencja ma na myśli Nikitisznę, to przecież ja się tylko za waszą ekscelencją ująłem. „Nie wtrącaj się pan do cudzych spraw rodzinnych“. Rodzinnych! Rozumiesz? I wypalił ci mi takie pater noster, któregom ledwie nie przypłacił życiem. Prawił, gadał, zrzędził, aż tu nagle, zupełnie bez powodu, parsknie śmiechem. Że też pan sobie z nią poradził! Żeś się pan na coś podobnego ważył? Dziw nad dziwy! Mam jednak nadzieję, mój drogi, że cała ta historja pozostanie między nami... Rozumiem pańskie uniesienie, jednakże po tem, co zaszło, pańska obecność w moim domu jest niemożliwa“. Ot tak... Pojmujesz? Nie mógł wyjść z podziwu, żem się odważył gruchnąć tę nastroszoną samicę. Zupełnie go zawojowała. Radca tajny, ma order Orła Białego, nie uznaje żadnej zwierzchności nad sobą, a baba go trzyma w niewoli... Kolosalne przywileje mają kobiety!... Zdejmuj no czapkę!... Niosą szczątki generała! Boże! Jaka masa orderów! No, powiedz, po kiego licha puścili tam baby? Czy się chociaż troszkę rozumieją na orderach?
Rozległy się posępne tony marsza żałobnego.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Anton Czechow i tłumacza: Mieczysław Birnbaum.