Album (1926)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anton Czechow
Tytuł Album
Pochodzenie Partja winta
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1926
Druk Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Mieczysław Birnbaum
Tytuł orygin. Альбом
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Album.

Radca tytularny Kraterow, chudy i cienki jak tyczka, wystąpił naprzód i, zwracając się do Żmychowa, tak rozpoczął:
— Ekscelencjo! Do głębi poruszeni długoletnim kierownictwem waszej ekscelencji i iście ojcowską opieką jego...
— ...w ciągu przeszło lat dziesiątka, — podpowiedział Zakusin.
— ...w ciągu przeszło lat dziesiątka, my podwładni waszej ekscelencji, w dzisiejszym, znamiennym e... ee... dniu, e... mamy zaszczyt ofiarować waszej ekscelencji w dowód głębokiego szacunku i wdzięczności album z naszemi podobiznami i życzymy waszej ekscelencji nieporzucania nas przez całe, znakomite, nieskończenie długie życie, aż do samej śmierci...
— ...i ojcowską radą na drogę prawdy i postępu... — dodał Zakusin, ocierając pot, który przy tych słowach wystąpił mu na czole; Zakusin widocznie, pragnąc mówić, najprawdopodobniej przygotował przemówienie. — I oby długo jeszcze, bardzo długo — zakończył — powiewał zwycięski sztandar genjuszu waszej ekscelencji na polu pracy i świadomości społecznej!
Po bruzdach lewego, zmarszczonego policzka Żmychowa pełzła łza.
— Panowie! — odpowiedział Żmychow drżącym głosem. — Nie spodziewałem się w żadnym razie, nie przypuszczałem, że panowie uczczą mój skromny jubileusz... Ja... wzruszony jestem... do głębi nawet... Tej chwili nie zapomnę do grobowej deski i... wierzajcie mi... wierzajcie, przyjaciele, że nikt wam tak dobrze nie życzy, jak ja... A jeśli nawet coś kiedyś miało miejsce, to tylko dla dobra panów.
Żmychow, rzeczywisty radca stanu, pocałował się z Kraterowem, radcą tytularnym, który nie spodziewał się tak wielkiego zaszczytu i zbladł z zachwytu. Następnie naczelnik zrobił ruch ręką, który miał oznaczać, że mówić ze wzruszenia więcej nie może i... rozpłakał się, jakkgdyby mu drogiego albumu nie ofiarowano, lecz przeciwnie, odebrano.
Potem, uspokoiwszy się nieco i wypowiedziawszy jeszcze kilka słów serdecznych, pozwolił wszystkim uścisnąć sobie dłoń i wśród owacyjnych okrzyków zeszedł nadół, wsiadł do karety i, błogosławiony na drogę, odjechał. Siedząc już w karecie, zmożony został nagle nawałem niedoznawanych dotąd uczuć radosnych i raz jeszcze rozpłakał się.
W domu czekała nań nowa radość. Tam bowiem rodzina, przyjaciele i znajomi urządzili mu taką owację, że zaczął wierzyć, iż istotnie wielce zasłużył się ojczyźnie i że gdyby nie on, to bodaj kruchoby z nią było. Obiad jubileuszowy składał się z samych toastów, przemówień, pocałunków i łez. Słowem, Żmychow nie mógł się spodziewać, że zasługi jego będą tak gorąco przyjęte do serca.
— Panowie! — mówił przed deserem jubilat — dwie godziny temu otrzymałem zadośćuczynienie za wszystkie udręki, przypadające w udziale urzędnikowi, który kieruje się obowiązkiem, nie zaś formą i martwą literą prawa. Przez cały czas służby mojej bezwzględnie trzymałem się zasady: nie publiczność dla nas, lecz my dla publiczności. I oto dzisiaj obdarzony zostałem najwyższą nagrodą! Moi podwładni ofiarowali mi album... Ten oto! Jestem wzruszony.
Uroczyste fizjognomje nachyliły się nad albumem i zaczęły go oglądać.
— Piękny album! — oświadczyła córeczka Żmychowa, Ola. — Kosztuje chyba z 50 rubli. Wspaniały! Tatku, daj mi ten album. Dobrze? Schowam go. Taki śliczniusi. — Po obiedzie, Oleńka zaniosła album do swego pokoju i schowała do szuflady. Nazajutrz powyjmowała zeń fotografje urzędników, rozrzucając je po podłodze, i powstawiała podobizny swoich koleżanek z pensji. Galowe mundury urzędników ustąpiły miejsca białym pelerynkom pensjonarskim. Kola, synek ekscelencji, pozbierał walających się na podłodze urzędników i zamalował im mundury czerwoną farbą. Bezwąsym dorobił zielone wąsy, a bezbrodym — brązowe brody. Gdy już nie było co malować, wyciął z fotografji figurki, przekłuł im szpilkami oczy i zaczął się bawić w żołnierzy. Wyciąwszy radcę tytularnego Kraterowa, przymocował go do pudełka od zapałek i zaniósł w tym stanie ojcu do gabinetu.
— Tatku! Popatrz! Pomnik!
Żmychow roześmiał się serdecznie, nachylił się i ucałował mocno synalka.
— No idź-że, łobuzie, i pokaż mamie. Niech mamusia też zobaczy.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Anton Czechow i tłumacza: Mieczysław Birnbaum.