Artur (Sue)/Tom I/Rozdział czternasty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Artur
Wydawca B. Lessman
Data wyd. 1845
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Arthur
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział 14.
― PRZYJACIEL. ―

W pięć lub sześć dni po owym wieczorze, którego widziałem panią de Pënâfiel na Operze, pan de Cernay wszedł do mnie, z rana, cały promieniejący.
— No, — rzekł, — otóż pojechała! Wczoraj opuściła Paryż! Śród zimy, to pana zadziwia, nieprawdaż? Lecz niemogło być inaczéj; zgorszenie zdawało się też za nadto wielkiém. Świat ma prawa, którym nie można się oprzeć bezkarnie.
— Jakto? — rzekłem. — Dla czegóż to pani de Pënâfiel tak nagle opuściła Paryż?
— Bardzo jest podobna do prawdy, — odpowiedział, — że ktoś z jéj krewnych, przez uszanowanie i wzgląd familijny, litościwie ją ostrzegł, ażeby, nim przeminie niekorzystne wrażenie sprawione jéj śmieszną i nagłą namiętnością ku Izmaelowi, i śmiercią Pana de Montreuil, byłoby najprzyzwoiciéj aby pojechała na czas niejaki do któréj ze swych posiadłości; przeciwnie swemu zwyczajowi, byłaby usłuchała tych rad, aby się uleczyć ze swéj miłości na ustroniu....
— Nie przedstawiłeś jéj więc Izmaela, jak cię o to prosiła?
— Niepodobna, — odpowiedział Hrabia, — on taki dziki jak niedźwiedź, kapryśny jak kobiéta, a uparty jak muł; nie mogłem go nigdy skłonić aby mi towarzyszył do pałacu Pënâfiel, i jakém też panu mówił, sądzę że to raczéj zagniewanie niżeli wzgląd na ludzi skłonił panią de Pënâfiel do téj podróży.
Przyznam się, że ten wyjazd tak nagły, w podobnéj porze, zdawał mi się równie dziwaczny jak proźba, którą pani de Pënâfiel zaniosła do pana de Cernay, aby jéj przedstawił Izmaela. Pragnąc też, i prowadzić zarazem rozmowę co mnie zajmowała, i przytłumić pogłoski, które się stawały zarówno niezrozumiałe jak ł oburzające, rzekłem do Hrabiego;
— Cóż to za człowiek był ten Margrabia de Pënâfiel?
— Bardzo szlachetny i bardzo potężny Magnat Arragoński, Grand Hiszpański i Ambassador w Rzymie; tamto pierwszy raz zobaczył pannę de Blémur, dzisiaj panią de Pënâfiel; podróżowała po Włoszech ze swoim wujem i ciotką.
— A Margrabia byłże młody?
— Miał trzydzieści, albo trzydzieści pięć lat najwięcéj, — rzekł mi Hrabia; — przytém był bardzo piękny, bardzo przyjemny; wielki pan we wszystkiém; a jednakże, nie było to małżeństwo zawarte z miłości, lecz tylko z interessu Pan de Pënâfiel miał majątek kolosalny, panna de Blémur była także niezmiernie bogata, sierota i pani swego wyboru. Dla czego weszła w ten związek niekochając?
Niewiadomo. Margrabia zawsze miał ochotę osiąść we Francyi; skoro tylko dano sobie nawzajem słowo, udał się do Madrytu aby złożyć swoję Ambassadorską godność w ręce Króla, opuścił na zawsze Hiszpanię, i powrócił do Paryża, gdzie się ożenił z panną de Blémur. Lecz po dwu latach małżeństwa, umarł z dość długiéj choroby, któréj piekielną nazwę zupełnie zapomniałem.
— A przed tém małżeństwem, cóż mówiono o pannie de Blémur.
— Chociaż była ładna jak amorek, już zaczynała zdawać się nieznośną z powodu swéj koketeryi, swego przymuszonego ułożenia, a nadewszystko ze swych pretensyj do nauk.... godnych kobiét uczonych; gdyż przymusiła swego wuja, który był jéj opiekunem, aby jéj dał metrów astronomii, chemii, matematyki, Bóg wie czego! Dzięki też téj pięknéj edukacji, panna de Blémur sądziła że ma prawo okazywać się bardzo pogardną, bardzo szyderską, względem mężczyzn, którzy nieposiadali tak wielkich umiejętności. Łatwo też osądzić jakich przyjaciół owe bezczelne żarty musiały jéj zjednać; to jednak nieprzeszkadzało aby była pieszczoną, otoczoną, chwaloną do zbytku: bo zwykle wiele rzeczy się znosi od dziedziczki która ma cztery-kroć-sto-tysięcy dochodu rocznego, która, jak wiadomo, taki posiada charakter, że chyba z upodobania lub kaprysu pójdzie za mąż; połączenie się też jéj z cudzoziemcem, zaczynało jéj zjednywać tylu nieprzyjaciół, ile miała wzdychających do swéj ręki...
— Pojmuję to, tyle cierpliwości i wzdychań nadaremnych! Lecz zresztą nic nie było bardziéj patryotycznego jak ta nieprzyjaźń, — odpowiedziałem Hrabiemu z westchnieniem, — to małżeństwo było zresztą zawarte tylko dla samych stosunków, jak mi pan powiedziałeś, chociaż pan de Pënâfiel był bardzo przyjemny.
— Zdawali się przynajmniéj — powiedział znowu pan de Cernay, — żyć obojętnie względem siebie; tylko, podczas choroby Margrabiego, pani de Pënâfiel okazała się bardzo troskliwą o niego; lecz, między nami, cóż to dowodzi.
— To tylko, że była bardzo troskliwą, lub raczéj bardzo obłudną, gdyż, podobnie jak po owdowieniu, wiedziano że ma wielu szczęśliwych wielbicieli.
— Wnoszą przynajmniéj że ich ma bardzo wielu, i jasną jest rzeczą że się niemylą, — rzekł Hrabia, — lecz tak była przebiegła, tak zręczna! i pisała tylko poranne bilety, prawie wcale nic nieznaczące. Co do Izmaela, jest to szaleństwo najzupełniéj niepojęte, które wychodzi z granic jéj zwyczajów, i które można sobie tylko wytłómaczyć przez kaprys niepodobny do powściągnienia; mówią także o przebraniach, o małym domku, który miała, sam już nie wiem, na jakiém przedmieściu. Słowem, widoczną jest rzeczą dla wszystkich ludzi rozsądnych, że, gdyby pani de Pënâfiel miała tylko jedno i zaszczytne przywiązanie, nieukrywałaby je, gdy tymczasem, za zachroną owych tysiącznych i sprzecznych wieści, za pomocą których jeden drugiemu podaje podejrzenia, niepodpada nawet wątpliwości, iż pokryjomu zaspakaja wszystkie swoje fantazye, a potém dla czegóż jest tak wabną? dla czego tak bardzo stara się podobać? Jeśli pójdziesz do niéj, to sam zobaczysz. A kiedy kto czuje tak wielkę potrzebę, taki niejako szał okazywania się powabną, ten niepoprzestaje na bezinteressowném uwielbieniu.
— Lecz, — rzekłem do pana de Cernay, — zwycięzca tej gonitwy, który tak wielkim rozgłosem musiał nie źle połamać szyki tajemniczym przywyknieniom pani de Pënâfiel, pan de Senneterre, cóż się z nim stało?
— O! — rzekł Hrabia, — Senneterre jest poświęcony, niegodnie poświęcony; bo, na bok już usunąwszy jéj szalone miłość ku Izmaelowi, przez ducha sprzeczności, pani de Pënâfiel jest zdolna opłakiwać zmarłego, a nienawidziéć tego co pozostał przy życiu; najlepiéj to dowodzi, iż Senneterre teraz utrzymuje że się nigdy nie zajmował panią de Pënâfiel, i że ona jest najzupełniéj obcą temu wyzwaniu; tak jest powtarza teraz każdemu, kto tylko chce go słuchać, iż jedynie z podbudzenia miłości własnéj zrobił ten nieszczęśliwy zakład z panem de Merteuil. Obaj, — powiada Senneterre, — jedli śniadanie u Lorda***, i wychodząc z tamtąd, każdy zaczął zachwalać rzadkie przymioty swego konia; nieco egzaltacyi wmieszało się do tego, i to nieszczęsne wyzwanie zakończyło ich rozmowę. Nazajutrz, ochłonąwszy nieco, jak powiadają, uznali całe jego niebespieczeństwo, lecz wtenczas lękali się aby nie sądzono, iż się chronią przed niebespieczeństwem, i dla próżnéj chwalby utrzymali zakład. Wszystko to pięknie i dobrze, lecz, prócz tego że to niejest prawdą, dla mnie przynajmniéj, który wiedziałem o prawdziwéj przyczynie tego wyzwania, sam pan przyznasz, że to nawet nie jest podobném do prawdy. Zresztą, Senneterre, uwiadomiony o nieprzyjaznych pogłoskach rozsiewanych o pani de Pënâfiel, postąpił sobie jak człowiek dobrze wychowany, zaprzeczając teraz wszystkiemu.
Wiele lat uleciało już ponad temi wspomnieniami, i sam siebie pytam, jak podobne drobnostki mogły mi jeszcze w pamięci pozostać. A to dla tego, iż łącząc się z przykrym wypadkiem mego życia, uderzyły mnie także samém swém ubóstwem, jako wzór najdokładniéjszy i najsprawiedliwszy pewnego rzędu przedmiotów rozmowy, rozbioru, zaprzeczali, pochwał, zaczepek i obmów, które zajmują kolejno i bardzo na serjo próżniaków światowych. Że jeśli to potwierdzenie zdaje się przesadzoném, trzeba sobie przypomnieć rozmowę wczorajszę i dzisiejszę, a pozna się prawdę tego co dowodzę.
Lecz, wracając do pana de Cernay, ponieważ znajdował się, w niedorzecznych bajaniach, których stawał się rozgłosicielem i echem, pozór logiki, więcéj niż dostateczny aby uspokoić sumienie obmowy, nieupierałem się bronić panię de Pënâfiel przed Hrabią. — Zresztą, sądziłem przenikać cel i przyczynę uporczywego z niéj wyszydzania. Gdyż owe pogłoski, które tak mocno zajmowały całę dobrę kompaniię Paryzkę, od pięciu lub sześciu dni, najwyraźniej były jego dziełem.
Co do téj nowéj i długiéj rozmowy, dotyczącéj się dawnych miłostek i charakteru pani de Pënâfiel, dla tego ją tylko przytaczam że się najdoskonaléj zgadzała z tém wszystkiém co o niéj słyszałem opowiadanego, i że wyrażała najdokładniéj to, co świat myślał o tej szczególniejszéj kobiécie.
— Trzeba miéć nadzieję — rzekłem do Hrabiego, — że Paryż nie na długo pozbawiony będzie kobiéty tak nieocenionéj, co do dostarczenia przedmiotów rozmowy, jaką jest pani de Pënâfiel, bo trzeba jéj oddać sprawiedliwość, iż blisko od tygodnia wszystkich wyłącznie sobą zajmuje.
— Pragniesz pan jéj powrotu, założyłbym się? — rzekł pan de Cernay, badając mnie ciekawém i przęnikającém spojrzeniem.
— Chociaż go bardzo mocno nie pragnę, nie będę przed panem ukrywał że pani de Pënâfiel wzbudza, jeśli nie zupełnie zajęcie, to przynajmniéj ciekawość. — No, od ciekawości do zajęcia, to ty lko krok jeden, od zajęcia do miłości krok drugi; słowem, jestem pewny że się szalenie rozkochasz w pani de Penafiel. Ale miéj się na baczności! — rzekł mi Hrabia.
— Pomimo wszelkiego niebespieczeństwa jakie istnieć może, pragnąłbym, mocno, — rzekłem, — sprawdzić pańskę przepowiednię, bo nieznam nic szczęśliwszego w świecie jak człowieka rozkochanego, wtedy nawet, gdy kocha bez nadziei.
— Dla tego też to właśnie chciałem pana obznajmić z prawdziwym charakterem pani de Pënâfiel, abyś wiedział przynajmniéj czego się trzymać, gdy jéj zostaniesz przedstawiony; doprawdy, nie pragnąłbym aby cię uczyniła nieszczęśliwym, — rzekł do mnie hrabia z wyrazem tak doskonałéj dobroduszności, iż dotąd nic wiem prawdziwie czy była udaną czy rzeczywistą. — Pomiędzy szlachtą, — dodał, — są to przysługi, które należy sobie wzajemnie oddawać; ale szczerze mówiąc, potrzeba niewytłumaczalnego zajęcia jakie pan we mnie wzbudzasz; potrzeba całéj chęci, jaką pałam, stania mu się użytecznym, aby pana o tém uprzedzać: gdyż prawdziwie... — I Hrabia wahał się przez chwilę, potem mówił daléj tonem prawie uroczystym, w którym zdawał się przebijać odcień przyjacielskiego zajęcia:
— Co, czy chcesz pan wiedzieć wszystko co o tém myślę?
— Bez wątpienia, — rzekłem bardzo zdziwiony tym nagłym przeskokiem.
— Otóż, wiesz pan dobrze, że pomiędzy mężczyznami nic głupszego jak komplementa, jednakże nie mogę przed panem ukryć, iż masz coś w sobie co od razu przynęca, lecz niezadługo poznać można w pańskim obejściu coś przymuszonego, zimnego, skrytego, co każdego oziębia: jesteś młody, a niemasz ani pociągu, ani ufności naszego wieku. Istnieje w panu nadewszystko sprzeczność któréj nie mogę sobie żadnym sposobem wytłómaczyć. Gdy się wmięszasz do rozmowy młodych ludzi, rozmowy pustéj, wesołéj, roztrzepanéj, nieraz twarz twoja się ożywia, prawisz wtenczas daleko większe szaleństwa, i to daleko weseléj i z większą pustotą... a potém, kiedy ostatnie wymówisz słowo, rysy twoje przybierają natychmiast wyraz niewytłumaczalny, lub raczéj bardzo wytłomaczalny, oziębłości i znudzenia; masz minę jakgdybyś się na śmierć nudził, tak dalece, iż niewiadomo co myśleć o wesołości, która tak blisko graniczy z najponurszym smutkiem. Przysięgam ci też, iż djabelnie trudno pozyskać twoję ufność, jakkolwiek najmocniéj byśmy tego pragnęli.
Widoczną jest rzeczą, żem ani słowa nieuwierzył z tego, co mi Hrabia powiadał o méj potędze przyciągającéj, i niemogąc odgadnąć celu podobnego pochlebstwa, które zdało mi się tylko śmieszném i prostaczém, chciałem się pokazać przed nim w takiém świetle aby mi odtąd oszczędził podobnych zwierzeń.
— Masz pan słuszność, — rzekłem do Hrabiego, — wiem że nie łatwo musi być pozyskać moje zaufanie; gdyż będąc z natury niezmiernie skryty, i bardzo mało licząc na drugich, gdyż i oni bardzo mało na mnie liczyć mogą, musi mi być zarównie trudno, jak jest dla mnie rzeczą obojętną, wzbudzić najmniejsze uczucie pochodzące z mimowolnego pociągu.
Hrabia spojrzał na mnie zrazu z miną na prawdę zadziwioną, potém rzekł mi tonem oznaczającym dość wielkę urazę:
— Ta dyssymulącya nie jest przynajmniéj niebespieczną, kiedy się pan do niéj przyznajesz.
— Ależ ja nigdy nie myślałem być niebspiecznym, — rzekłem mu z uśmiechem.
— No, — rzekł, — gdzież pan myślisz znaleść przyjaciół po podobnych wyznaniach!
— Przyjaciół, — spytałem pana de Cernay, — a to po co?
Był zapewne w wyrazie méj twarzy, w dźwięku głosu, tak wielki pozór prawdy, iż Hrabia spojrzał na mnie z zadziwieniem: — Czy pan na prawdę mówisz? — rzekł.
— Na prawdę, przysięgam panu: i cóż tak zadziwiającego w tém co panu powiedziałem.
— I nie lękasz się pan wyznać tak najzupełniejszéj obojętności?
— Dla czegóżbym się miał lękać?
— Dla czego? — powiedział z miną coraz to bardziej osłupiałą. Potém niezadługo rzekł do mnie znowu: — No, jak widzę, pan sobie robisz igraszkę utrzymywać paradoks; jestto bardzo oryginalnie bez wątpienia, lecz jestem pewny, że w głębi duszy bynajmniéj tego niemyślisz.
— Niech i tak będzie, mówmy o czém inném, — rzekłem do Hrabiego.
— No, ależ zobaczmy na prawdę, — rzekł, — możeszże pan pytać: Na co przyjaciele?
— Na prawdę — rzekłem, — a na cóż się panu przydam? na cóż mi się pan przydasz? Gdybyśmy się jutro więcéj nie zobaczyli, cóż pan na tém stracisz? Cóż ja na tém stracę? Pan mnie zarówno tak niepotrzebujesz, jak i ja pana niepotrzebuję; a mówjąc pan i ja, uosobiszczam, upowszechniam, co do mnie przynajmniéj, te pozorne przywiązania światowe, którym nadają, imię przyjaźni.
— Zgadzam się, że można się obejść bez tych stosunków, lub raczéj, że tak łatwe są do napotkania, że, będąc pewnymi iż możemy je zawsze znaleść, nie troszczymy się bynajmniéj o ich szukanie, — rzekł do mnie pan de Cernay; — lecz przyjaźń prawdziwa, głęboka, poświęcająca się?
— Nisus i Euryal; Kastor i Polluks? — rzekłem mu.
— Tak, powiesz znowu: A to po co? ale wracając się do tych przyjaźni, gdybyś był tyle szczęśliwy i znalazł podobnę?
— Powiedziałbym bez wątpienia: A to po co? zawsze, ma się rozumieć, co się umie dotyczą?.. Bo gdybym znalazł Nisusa, nie czuję w sobie tyle wspaniałomyślnéj siły aby być Eurialem; a zbyt jestem uczciwym, abym miał przyjmować to, czego dać nie mogę. Nakoniec, ta przyjaźń tak mocna, tak głęboka, jak mówisz, chociażbym ją znalazł, byłaby mi najzupełniéj nieużyteczną, a nawet bardzo uciążliwą w chwili szczęścia, gdyż nienawidzę zwierzeń się człowieka szczęśliwego; mogłaby chyba być dla mnie użyteczną w dniu nieszczęścia? A materyalnie i matematycznie jest niepodobieństwem abym mógł być kiedy nieszczęśliwym.
— Jakto? — rzekł Hrabia coraz to bardziéj osłupiały z podziwienia.
— Z bardzo prostéj przyczyny. Zdrowie mam doskonałe, nazwisko i stosunki równają mnie ze wszystkiemi, majątek mój składa się z ziemskich posiadłości, odbieram zawsze dwa lata dochodów naprzód, nie lubię grać ani pożyczać: jakże chcesz abym był kiedykolwiek nieszczęśliwy?
— To więc takim sposobem niema w oczach pańskich innych nieszczęść jak tylko nieszczęścia fizyczne lub kłopoty materyalne?.. A cierpienia serca? — powiedział mi Hrabia z miną prawdziwie zasmuconą.
Na to odpowiedziałem, tak szczerém roześmianiem się, iż pan de Cernay zupełnie został odurzony; potém odezwał się znowu:
— Z takim sposobem myślenia, widoczny jest rzeczą że nigdy nikogo nie potrzebujemy... i tyle tylko mogę panu powiedzieć, że go bardzo żałuję. Ależ jednakże, — dodał prawie niecierpliwie, — przyznaj pan, że gdybym jutro przyszedł go prosić o wyświadczenie mi łaski, nieodmówiłbyś mi pan, choćby też tylko przez samo uszanowanie dla ludzkości; świat przecie więcéj niewymaga!
— Lecz przypuszczając żebym panu wyświadczył przysługę, cóż to dowodzi? żeś pan mnie potrzebował, a nie że ja potrzebowałem pana.
— To więc pan sądzisz być pewny że nigdy nikogo potrzebować nie będziesz?
— Tak jest, jest to mój główny zbytek, i obstaję przy nim.
— Zgoda, pański majątek jest w gruntach, jest zatém pewny, pańskie położenie równe jest położeniu wszystkich, niewierzysz w cierpienia serca, lub sam je ponosisz; lecz, naprzykład, miéj pojedynek, a będziesz przecie musiał poprosić kogoś aby ci służył za świadka; to już wielka wdzięczność! Możesz więc jeszcze kogo potrzebować.
— Kiedy mam pojedynek, idę do napierwszych koszar, biorę pierwszych dwóch podofficerów lub żołnierzy, co mi wpadną w ręce, i oto wyborni świadkowie, których żaden honorowy człowiek odrzucić niemoże.
— Cóż u djabła za człowiek z pana! — i rzekł do mnie Hrabia: — lecz jeśli zostaniesz raniony... któż cię odwiedzi?
— Nikt, Bogu dzięki! W cierpieniach fizycznych, podobny nieco jestem do dzikich zwierząt, potrzeba mi samotności i najgłębszéj nocy.
— Ale w świecie nakoniec, aby rozmawiać, aby! żyć, słowem, życiem światowém, potrzebujesz koniecznie innych.
— O! co do tego, to mi nigdy na innych nie braknie, podobnie jak im na mnie zbywać niebędzie; jest to koncert, na który są przypuszczeni zarówno najlichsi grajkowie jak najdoskonalsi artyści, i gdzie każdy musi się trzymać przeznaczonéj sobie nuty; ale stosunki te bynajmniéj nie są przyjaźnią; podobne są do roślin silnych i pełnych życia, które niemają ani miłéj woni, ani świetnych kolorów, lecz o każdéj porze są zielone, a których nigdy nie lękamy się zgnieść lub podeptać; dowodem że, po tém wszystkiém cośmy sobie powiedzieli, pozostajemy w tych samych wybornych stosunkach co i dawniéj; jutro ściśniemy się wzajemnie za rękę śród towarzystwa, rozmawiać będziemy o wielbicielach Pani de Pënâfiel, lub o czém zechcesz; a za sześć miesięcy będziemy sobie mówić mój kochany; lecz za sześć miesięcy i dzień jeden, ty albo ja, znikniemy z téj błogosławionej ziemi, a ty albo ja, będziemy najzupełniéj obojętni na to zniknięcie. I to rzecz bardzo prosta, dla czegóż miałoby być inaczéj? Jakiemże prawem wymagałbym po Panu innego uczucia? Jakiemże prawem wymagał byś go Pan odemnie?
— Ależ to, co Pan mówisz jest wyłączeniem, nie każdy podobnie jak pan myśli.
— Mam nadzieję na korzyść wszystkich, że tak niebędzie; gdyż sądzę że niepodobny jestem do nikogo, przez to samo właśnie iż podobny jestem do wszystkich.
— I zapewne z takowemi zasadami, bardzo także pogardzasz kobiétami i mężczyznami? — rzekł Hrabia.
— Nasamprzód nie pogardzam mężczyznami, — rzekłem mu, — z bardzo prostego powodu, gdy sam, który ani gorszym, ani lepszym jestem od drugich, sam nieraz w myśli, postawiłem się jako toczący walkę z jedną z owych kwestyj, które rozstrzygają raz na zawsze, czy się jest uczciwym człowiekiem, lub tylko nędznikiem.
— I cóż? — rzekł Hrabia.
— I cóż! oto że zawsze byłem bardzo szczery względem siebie, nieraz bardziéj jeszcze o sobie powątpiewałem, niżeli powątpiéwałem o innych; nie mogę więc pogardzać mężczyznami. Co do kobiét, ponieważ nie lepiéj je znam jak Pan je znasz, niepodobna mi o nich mówić także stanowczo.
— Jakto, nie lepiéj jak ja? — rzekł mi Hrabia de Cernay z miną widocznéj urazy. — Ja nie znam kobiét?
— Sądzę, że ani Pan, ani nikt w świecie, nie zna kobiét stanowczo, — rzekłem mu z uśmiéchem. — Gdzież jest człowiek w świecie, coby znał sam siebie? Któżby mógł niezawodnie zaręczyć za siebie w każdym przypadku? Tém bardziéj, któż się może pochwalić że zna, nietylko kobiéty, ale choć jednę kobiétę, gdyby nawet była jego matką, kochanką, lub siostrą? Ma się rozumieć że nie mówię o tych ogólnych zasadach, które są gatunkiem powszechnego i tradycyonalnego katechizmu, zarówno fałszywych jak głupich, a których zastosowanie równie jest rozsądne, jakby była rozsądną pomoc Podręcznika światowego wysłowienia się, gdybyśmy go chcieli używać do odpowiadania na każde zapytanie, jakie tylko przypuścićby można.
— Pod tym względem masz Pan słuszność, — rzekł mi Hrabia, — ale się bardzo cieszę, iż będę mógł Panu okazać że błądzisz, i sam siebie zbijasz, gdyż chodzi o gatunek przysługi, którą mogę Panu wyświadczyć: pragniesz Pan poznać Panię de Pënâfiel; musisz więc być winien mnie, albo komu innemu, zaprezentowanie siebie w jéj domu.
— Niepodobna być uprzejmiejszym, — rzekłem do Hrabiego; — i jakkolwiek ubogi jestem w przyjaźń, zdobędę się pewno czém odpłacić pańską tak uprzejmą ofarę; Pani de Pënâfiel jest zachwycająca, wierzę we wszystkie cudowne powieści, które mi Pan o niéj prawiłeś; wiem że jéj salon jest z największém ubieganiem się uczęszczany i ceniony; lecz najszczerzéj i jak najbardziéj na seryo proszę Pana, jakbym prosił i błagał każdego innego, abyś Pan bynajmniéj nie prosił o pozwolenie przedstawienia mnie.
— A to dla czego?
— Gdyż przyjemność jakiéjbym doświadczył z poznania Pani de Pënâfiel niewynagrodziłaby nigdy upokarzającego wrażenia, jakieby na mnie sprawiło jéj odmówienie.
— Co za dzieciństwo! — rzekł mi Hrabia. — Ostatnią jeszcze razą, Falmouth chciał jéj przedstawić młodego Księcia ***, spokrewnionego z rodziną Królów Angielskich. Otóż Pani de Pënâfiel w prost odmówiła.
— Zbyt dobrze znasz świat, kochany Hrabio abyś nie miał zrozumieć, że moje położenie nieumieszcza mnie ani powyżéj, ani poniżéj przyjętego pionu towarzystwa, a zatém niepowinienem, nie chcę, ani mogę wystawiać się na odmówienie Jest to bardzo śmiesznie, zgadzam się na to, ale tak jest w istocie, nie mówmy wiec o tém.
— Słówko jeszcze, — rzekł mi Hrabia; — chceszże przynajmniéj założyć się ze mną o dwieście luidorów, że, za jéj powrotem, przedstawiony zostaniesz i przyjęty u Margrabiny de Pënâfiel, najdaléj w miesiąc po jeé przybycia?
— Czy jak oto poproszę!
— Nie bez wątpienia, przeciwnie.
— Jakto, przeciwnie? — rzekłem Hrabiemu.
— Niezawodnie, założę się że Pani de Pënâfiel musi Pana koniecznie spotkać pośród świata, a wiedząc że niechcesz uczynić żadnego kroku aby jéj być przedstawionym, tak rzeczy nakieruję, przez ducha sprzeczności, ażebyś jéj został przedstawiony prawie pomimo własnéj twéj woli.
— Byłby to zapewne wielki tryumf, który by mi niewymownie pochlebiał i czynił mnie pysznym, — odpowiedziałem Hrabiemu; — lecz nie wierzę temu, ale to tak nie wierzę, iż przystaje na Pański zakład, to jest: że w miesiąc po powrocie Pani de Pënâfiel jeszcze nie będę jéj przedstawiony.
— Ale, — rzekł Pan de Cernay, — ma się rozumieć, że, jeśli propozycya będzie ci uczyniona z jéj strony... nieodmówisz... i że...
— Ma się rozumieć, — rzekłem do Hrabiego, przerywając mu, — że nigdy nieodpowiem na uprzedzającą grzeczność i tak bardzo dla mnie pochlebną, grubiaństwem; powtarzam więc Panu że przyjmuję jego zakład.
— Pańskie dwieście luidorów należą już do mnie — rzekł Hrabia odchodząc; — lecz, — dodał, podając mi rękę, — dziękuję Panu za szczerość.
— Za jaką szczerość?
— Żeś mi powiedział tak po prostu... co myślisz o przyjaźni; jestto rzadka poczciwość.
— Wraz z dyskrecyą, lub raczéj dyssymulacyą, są to moje dwa jedyne przymioty, — rzekłem do Hrabiego, ściskając go także jak najuprzejmiéj za rękę.
Rozeszliśmy się.

KONIEC TOMU I.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.