Anielka w mieście/Stało się inaczej

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka w mieście
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


7. Stało się inaczej.


Pani Bielawska zatarła z radością dłonie i usiadła znowu na swem ulubionem miejscu przy oknie, gdzie zawsze popołudniu szyła. Dzisiaj Rejentowa słyszała, jak pani Bielawska posyłała Anielę na ulicę Górną, aby odebrać wyprasowaną bieliznę od Miszczakowej, matki Staśka. I wszystko poszło jak po maśle. Rejentowa była niezwykle serdeczna i oczywiście przyjęła zaproszenie na kawę, na jedną z następnych niedziel. A jak Rejentowa przyjdzie, to i Aptekarzowa nie da się długo prosić. Jest nadzieja, że koszule dla pana aptekarza są już uprasowane.
Aniela ma jeszcze bardzo dużo dzisiaj roboty. Ludziom nie można zawsze mówić prawdy, należy raczej podnosić przed nimi głowę do góry i udawać wielkiego pana, jak zresztą pani Bielawska zawsze doradzała za dawnych lat swojej nieboszczce matce. Czy ktoś przypuszczałby, że Rejentowa złoży wizytę blacharzowi Bielawskiemu? Przecież w każdym razie był to zaszczyt, który nie każdego może spotkać.
Pani Bielawska podniosła się mimowoli ze swego miejsca, potem usiadła na niem znowu, lecz jakoś bardziej zamaszyście i wspaniale. Trzeba się liczyć, że się ma do czynienia z najlepszemi rodzinami. Pani Bielawska powróciła na chwilę myślami do rzeczywistości i odważyła się wyjrzeć przez okno. Czy ta Aniela już wreszcie idzie? Znowu dzisiaj siedzi tak długo. Mogłaby lepiej te nici jedwabne nawlec na szpulkę, toby się chociaż nie poplątały. Właściwie specjalnie dzisiaj Aniela przydałaby się bardzo w domu. Całe szczęście, że prasowanie koszul nic nie kosztuje. Wzamian za prasowanie, Stasiek uczy się przecież blacharstwa i dostaje całodzienne utrzymanie. Ale Aniela i Stasiek mogliby przez cały dzień i noc jeść bez przerwy, pozatem cały dzień chętnieby biegali po mieście. Musi to się jednak jakoś zmienić! Pani Bielawska przestanie posyłać Anielę na ulicę Górną, tak, stanowczo przestanie. Zegar istotnie wskazywał już piątą. Co można wiedzieć, co tej Anieli znowu wpadło do głowy, ale przecież Miszczakowa też musi o tej porze wyjść z domu, bo od szóstej pracuje w restauracji. Tego już stanowczo było za wiele.
Pani Bielawska nerwowo przeciągnęła ręką po włosach i pochyliła się znowu nad swem szyciem. Pół do szóstej. Nie, to przechodzi już wszelkie pojęcie! Zdaje się, że Stasiek też jeszcze nie wrócił, bo pan Bielawski ciągle wychodzi przed sklep i wygląda.
Z nagłem postanowieniem chwyciła pani Bielawska swój wełniany ciepły szal i zarzuciła go na ramiona. Musi tych dwoje gagatków przyłapać i dać im porządną burę. Z tem mocnem postanowieniem, kroczyła pani Bielawska pewnym krokiem w stronę głównej ulicy.
Niktby się nie spodziewał, że Stasiek miał aż tak długie nogi, że sięgał niemi pod stołem nóg Anielki. Pani Bielawska jednak, która właśnie tego dnia w najwyższem zdenerwowaniu spotkała Anielkę i Staśka na moście, starała się już od tego czasu sadowić ich jak najdalej od siebie. Nawet rozmawiać z sobą nie mogli, chociażby nawet chodziło o najważniejsze sprawy, a z nauki prasowania też nic się nie zrobiło. To ostatnie właśnie najbardziej zmartwiło Anielkę. Zabroniono jej chodzić na Górną do matki Staśka, zabroniono nawet wychodzić samej na miasto. Co złego uczynili ona i Stasiek, że nie wolno im było nawet teraz z sobą porozmawiać?
Anielka czuła się teraz tak, jakby jej nagle skrzydła podcięto i jakby wyrywano kawałkami serce z piersi. Popołudnie za popołudniem, podczas całych tygodni musiała siedzieć przy pani Bielawskiej, albo też sama przy oknie, cerować koszule, fartuchy, znaczyć chusteczki i uważać, żeby każdy róg chusteczki był jednakowo wykończony. Czasami cieszyła się Anielka naprawdę, gdy jakaś robota jej się udała, ale tak ciągle obszywać róg za rogiem — nudno było. Nigdy już chyba tego nie skończy, nigdy nie osiągnie żadnego celu, a nadomiar złego w żołądku kruczało jej tak, że niejednokrotnie musiała głośno kaszleć, aby to kruczenie zagłuszyć.
Gdy czasami sama siedziała w kuchni i szyła, zdobywała się na odwagę podejścia do kredensu, zawsze jednak zastawała kredens zamknięty i przypominała sobie pełne surowości słowa pani Bielawskiej:
— Aniela powinna się odzwyczaić od tak częstego jedzenia. Nieładnie jest jeść tak dużo, to brzydkie nawyknienie, dobre tylko na wsi.
I Anielka wracała głodna do swego miejsca przy oknie, zabierając się na nowo do pracy.
Jakaż sknera z tej pani Bielawskiej! Nikomu nic nie da zadarmo. Tak samo Staśkowi kraje tak cienkie kawałki chleba, że możnaby je było zdmuchnąć ze stołu. A gdy Stasiek przy stole jeszcze raz o coś poprosi, pani Bielawska obrzuca go takiem spojrzeniem, że chłopakowi wszystko z rąk leci. Stasiek jednak rzadko się tem przejmuje i je spokojnie dalej. Ma rację.
Pewnego razu, podczas obiadu, Stasiek pod stołem trącił Anielkę w nogę, a gdy pan Bielawski wstał od stołu, zaś Stasiek przechodził koło Anielki, wcisnął jej do kieszeni fartuszka jakąś karteczkę:
„Wyjdź tylnemi drzwiami, jak będziesz miała iść do piwnicy.“
Wystarczyło to, żeby w duszy Anielki zrodziła się znowu radość.
Gdy pani Bielawska zaczęła się przygotowywać do wyjścia na miasto, oczy Anielki błyszczały taką wesołością, że musiała się nisko pochylić nad robotą, żeby majstrowa tego blasku nie dostrzegła. Stasiek również widział, że majstrowa wyszła, to też po chwili czekał już na Anielkę za domem.
— Coś ci przyniosłem, — zaśmiał się, rozwijając małą paczuszkę. — Jedz, to bardzo dobre.
I Stasiek podał Anielce dwa spore kawałki białego chleba, przełożone czerwieniutkiem mięsem. Policzki Anielki spłonęły rumieńcem.
— Tak, a ty? — zapytała, oddając mu jedne kromkę.
Wówczas Stasiek zaśmiał się pobłażliwie, połykając ukradkiem ślinę, cisnącą mu się do ust.
— Mam jeszcze dosyć od wczoraj, — odparł z dumą, — byłem znowu u matki w „Zachęcie”.
— A co to jest? — zapytała Anielka, zatapiając zęby w bielutkim, świeżym chlebie.
— Acha, tyś tam jeszcze nigdy nie była i nigdy nie widziałaś tego wielkiego budynku. Otóż artyści urządzają tam koncerty, a bogaci ludzie sprawiają sobie uczty, jedzą i piją, nawet szynkę i indyczki zajadają! Dopiero wczoraj tych specjałów spróbowałem.
— Jezus Marja! — dziwiła się Anielka i z podwójną przyjemnością zajadała chleb z mięsem. Czegoś podobnie dobrego jeszcze nigdy w swojem życiu nie jadła.
— Lubisz szynkę? — zapytał ze śmiechem Stasiek, który miał teraz apetyt coraz większy. — Głowny kucharz dał mi wczoraj cztery takie kawałki chleba do domu.
Przez chwilę spoglądał w milczeniu przed siebie.
— Jabym także wołał być kucharzem, niż tutaj, w tym warsztacie siedzieć. Takie śliczne rzeczy można na tortach rysować, można pięknie półmiski ubierać. Już jabym wiedział, jak się to robi. A czy ty umiesz rysować?
— Tak, naturalnie! — zaśmiała się Anielka, a błękitne jej oczy znowu zabłysły. — Przez jeden rok zarysowałam pajacami całą ławkę w szkole, wszystko jedno, ładnie nie wyglądała.
— Ja bardzo lubię rysować, — zapalał się Stasiek, — mogę rysować cały dzień i nigdyby mi to nie zbrzydło. Mam ci przynieść kiedyś jakiś rysunek, który sam zrobiłem?
Anielka radośnie skinęła głową i wolniej już poczęła jeść swój chleb, którego coraz mniejszy kawałek trzymała w ręku.
Tuż przed nią płynęła z szumem woda, obracająca koło młyńskie w fabryce czekolady.
— Raz to koło takiego małego kociaka przygniotło, — opowiadał Stasiek. — Taki był śliczny i bielutki. Teraz też mamy kociaka w domu, nazywa się Mruczek. Szkoda, że tobie już więcej nie wolno do nas przychodzić, tego nie mogę wybaczyć majstrowej.
Twarz Anielki była zamyślona.
— Chciałabym pójść w niedzielę na grób ojca, — postanowiła i oczy jej znowu zabłysły radością. Od chwili swego przyjazdu do miasta, Anielka ani jednej niedzieli nie miała wolnej.
— A jak mi kiedy chcesz coś powiedzieć, to trąć mnie dwa razy pod stołem, — rzucił odniechcenia Stasiek, — wówczas będę wiedział, że mam czekać na ciebie przed domem. Inaczej nie będziemy się mogli z sobą porozumiewać.
Znowu zaległa między nimi cisza, którą wreszcie przerwał pełen lęku głos Anielki:
— Spójrz, tam w więzieniu ktoś opuszcza tablicę z dachu nadół, akuratnie tuż przy oknach celi! Na tablicy widocznie jest coś napisane..
— Cale szczęście, że Bielawscy tego nie widzą, — odparł Stasiek, — bo zaraz polecieliby z językiem do naczelnika.
Jakieś drzwi się otworzyły. Dwie głowy zwróciły się w tę stronę i nagle Anielka i Stasiek odskoczyli od siebie.
Gdy pani Bielawska wróciła do kuchni, Anielka z zarumienioną twarzyczką siedziała już nad robotą. Ciekawe, czy majstrowa robotę pochwali! Dopiero przed chwilą Anielka pierwszą koszulę załatała.
Ale pani Bielawska dzisiaj innemi sprawami była zajęta.
— Na niedzielę trzeba jeszcze oczyścić srebrne nakrycia, — rzekła. — Wyjmie się także nową tacę i niklowy dzbanek do kawy. W niedzielę będziemy mieli znakomitych gości.
Gdy Anielka nic na to nie odpowiedziała, pani Bielawska powtórzyła swą przemowę głośniej i wyraźniej, poczem spojrzała zdziwiona na dziewczynkę.
— Co się Anieli stało? Co znaczą te łzy?
— Ukłułam się, — wybąkała wreszcie Anielka, wysysając kroplę krwi z zakłutego palca.
Majstrowa w swej nowej jedwabnej sukni, opuściła wreszcie kuchnię, tylko łzy Anielki płynęły dalej i dalej, tworząc dwie małe brózdy na policzkach, spływały razem z maleńkiemi kropelkami krwi z palca i z przygasłą nadzieją na nadchodzącą niedzielę. Co ją obchodzili ci wspaniali goście, którzy mieli przyjść w niedzielę? Przecież to właśnie jej, Anielce, tę niedzielę zabierali! Czyż nie miała do niej prawa? Uśmiechnęła się mimowoli na wspomnienie złośliwych słów Staśka, ktéremi wyraził się tego dnia o pani Bielawskiej. Stasiek ma słuszność, że pani Bielawska jest skąpa i że jeszcze nigdy w życiu nikomu nie sprawiła żadnej przyjemności. Cóż to Anielkę obchodzi? Wyjdzie sobie i basta! Niech pani Bielawska sama usługuje gościom!
Mimo tych postanowień, łzy znowu poczęły spływać po policzkach, bo w głębi duszy wiedziała zbyt dobrze, że wszelkie decyzje nie pomogą, że musi w niedzielę zostać w domu i posłusznie spełniać polecenia swej chlebodawczyni.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.