Przejdź do zawartości

Wędzidło z muła/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Christoph Martin Wieland
Tytuł Wędzidło z muła
Data wyd. 1828
Druk Druk Józefa Mateckiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Adam Rościszewski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
WĘDZIDŁO z MUŁA
Powieść
NAPISANA PO NIEMIECKU
przez
C. M. Wielanda
podług:
FABLIAU DES CHRETIEN DE TROYES.
przełożona na polski język
PRZEZ A.... —






w KRAKOWIE.
DRUKIEM JÓZEFA MATECKIEGO.

1828.



CZĘŚĆ I.
Oto przedmowa Jest iuż gotowa,
Kto spać niemoże, Nudne mu łoże,
Niech czytać zacznie;
Ja chcę mu dowieść, Nim skończę powieść,
Że zaśnie smacznie.
WĘDZIDŁO z MUŁA.


Raz kiedy w rannéy dnia porze
Na króla Artura Dworze
Dano śniadanie, iak było przed czasy,
Hultayski bigos, smażone kiełbasy,
A wszyscy szczérze
Król i rycerze
Łykli gorzałki siadłszy w koło stołu;
W tedy królowa z pannami pospołu,
Wyglądały oknem w stronę,
Gdzie rosły trawki zielone;
Wszystkie radosne
Że miały wiosne,
W porannym stroiu, w swoie piersi śliczne
Ssały powietrze wonią balsamiczne,
Patrząc z roskoszą
Jak się gałązki unoszą:
W kwiatki
Stroyne,

J iak z nich hoyne
Lecą iak śniegowe płatki,
Gdy iedna drugą zachwieie,
Skoro naymniéyszy wietrzyk powieie —
Dobre to były wieki! któż zaprzeczéć może?
Gdy to rozkoszą było na krolewskim dworze! —

Raptem z patrzących panien iedna zowołała:
„ Patrzcie iako stroyna cała
„ Rycerka wierzchem pośpiesza,
(J paluszkiem na mieysce gdzie widzi wskazała)
„ Tam gdzie się pagórek zwiesza,
„ Po nad wałem
„ Pędzi czwałem! „„ —

Siedzący długim w koło stołu rzędem,
Zaiadaiący tak śniadanie szczerze,
Co do iednego skoczyli rycerze
Do okna pędem.
Sam król ieden cierpiący pedogryczne bole
Pozostał tylko przy stole. —

Piękna Rycerka szybko na mule przybywa;
Lecz bez rzemienia w ręku, w pysku bez wędzideł,
A każdy z Anglów zdumiał na te wielkie dziwa,
Że zwyczaiem nieznanym
Choć muł nie ochełznanym
Leci tak iako Pegaz, chociaż nie ma skrzydeł. —

Ale skoro stanęła w dziedzińcu zamkowym,
Dworne Panienki, Pazie i każden z Rycerzy,
Że dla usługi gościa zawsze iest gotowym,
Na iéy przyięcie tłumem pośpieszaiąc bieży;
Każdy zdumïał gdy zbliska spoyrzał na iéy lica,
Bo była z niéy prawdziwa wdzięków czarownica;
A takie miała maluteczkie nóżki
J że drobniéyszych nie znaydziesz u Wróżki. —
Na iéy żądanie
Wprowadzono ią do sali;
Tam gdzie na iéy powitanie
Król Artur ze swoią żoną
Dam dworskich, Rycerzy grono,
W gali
Wszyscy czekali. —

Aż tu piękna na kolana
Pada, gorzko zapłakana:
„ Ach wzięto mi, wzięto srogo,
„ J gwałtownie mi wydarto,
„ Co z oczyma równie drogo
„ Co nad samo życie cenię,
„ J nad świat więcéy iest warto.
„ Kogoż wzruszy me cierpienie?
„ Czy któren z Was cnych Rycerzy
„ Spiesznie w pomoc mi pobieży,
„ J dla mnie wszystko porzuci;

„ To co mi wzięto powróci? —
„ Jeśli nie! Bogowie wiecie!
„ Naynieszczęśliwszam na świecie!„„ —

Odezwał się król Artur pochopny w czułości:
„ Powiedz: iakieć spotkały nieprzyzwoitości?
„ Co ci wzięto?
„ Coć wydarto?
„ A ręczym tobie ieden za drugiego wszyscy,
„ Jako węzłem rycerstwa spokrewnieni bliscy,
„ Że to nam będzie pierwszą powinnością świętą,
„ Aby ieźli tylko można.
„ Jeźli chęć Twa nie iest próżna,
„ Rzecz Ci wydartą
„ Zwrócił rabuś srogi;
„ J zaklinam się na Bogi,
„ Że dopóty nie będę golić moiéy brody,
„ Aż się zadość uczyni twym żądaniom wprzódy! —

A ona z płaczem rzecze: ”Powiecie, niewcześnie
„ Że ia tylko marzę we śnie,
„ Jże nie warto pracy, iak o bańkę mydła
„ Trapić się, opłakiwać utratę — wędzidła. —
„ Ale Panowie moi!
„ Więcéy iako któren wierzy,
„ Albo kto z Was oto stoi,
„ Mnie na wędzidle zależy.

„ Wędzidło z mego muła iest mi ukradzione;
„ A czyli będzie biednéy kiedy powrócone?
„ Jeźli nie! Bogowie wiecie!
„ Naynieszczęśliwszam na Świecie! —
Dobry król mówi:
„ Zfolguy żalowi,
„ Nie zaleway oczu łzami,
„ Bo przyidziesz do straty
„ O ich miluchne bławaty,
„ Co tak panuią nad nami,
„ Że gdybym niemiał tyle, iak wiele lat liczę;
„ Gdyby nie ta pedogra, ta moia otyłość,
„ Wnet bym zapobiegł temu. — Przez wędzidła miłość
„ Sam na życie bym puścił się awanturnicze.
„ To szkoda, że wyiechał Gabin móy Siostrzeniec
„ Nie daleko o dwie mile,
„ Jednak nam zawierzay tyle,
„ Że ten cały tych zacnych rycerzów mych wieniec
„ Za szczęście sobie policzy
„ Nayprędzéy zyskać w zdobyczy
„ J oddać Ci twe wędzidło,
„ Choćby go miało w rękach piekielne straszydło. —
„ Kto mnie wróci wędzidło, ozwie się przyiemnie,
„ W nieprzymuszonyim wyborze,
„ Ten albo muła, co mnie tu przyniosł, mieć może,
„ Alko wierną kochankę aż do zgonu wę mnie!„—

Kiedy to panna wyrzekła,
Raczka spiekła,
Jak pogodnéy rannéy zorzy,
Lub świeżo rozkwitłéy róży,
Tak iey lice rumianość nayśliczniéy powlekła,
Każdemu kto ią widział, szczawiczek po zębie
J ślinka poszła po gębie,
Lecz na nieszczęście, kto temu uwierzy,
Każdy z rycerzy
(Niewiem czyli to dawnym wiekom doda chwały)
Miał iuż swoię kochankę i dla niéy był stały.
Tylko dwóch bez kochanek było w téy to chwili,
Jeden Gabin, o którym iużeśmy mówili,
A drugim był nadworny królewski Marszałek
Gryz Samochwałek. ––

Wcałym kraiu był znany Pan Gryz Samochwałek
Jako wielki Swiszczypałek
J iako Rycerz podwiązki;
Naypilniéy bowiem pełnił tego obowiązki
Między Pannami często siedząc w garderobie;
Śmiał się, ząbki wyszczerzał, i gadał o sobie.
J niby na pół żartem, w pół niby do prawdy
Cudze czyny rycerskie sobie swoił zawdy.
Ktoż zręczniéy dosiadł konia, kto tańczył tak sztucznie,
Kto zwinniéy uiąć pierścień, łamać umiał włócznie;
Sławny rycerz co zakłół smoka skrzydlatego,

Mógłby u niego służyć za szeregowego.
Także JegoMość umiał zbyt cenić swe wdzięki,
Twarz, postać, nawet gładkość cacanèy swéy ręki;
Tak dalece, że gdzie mu napotkać wypadło,
Nieominął ażeby nie zayrzał w zwierciadło. ––
A do tego tak zawsze czas używał błogo;
Że dzień nieminął, aby nie obmówił kogo;
Wtém rzemieśle tak iego gęba się wytarła,
Że czy panią, czy pannę, rycerza, czy karła
Umiał tak uszczypliwie, i zręcznie wyszydzić,
Że niewiedziano czy się z nim śmiać, czy nim brzydzić.
On plotki, gorszące wieści,
W świegotliwe usta mieści;
J gdy się we wszystko wtrąca
Chęć iego czynów gorąca,
W tych wolnych sztukach: wszystkich przewyższył ten śmiałek
Pan Gryz Samochwałek: ––

Ale pomimo iego te piękne przymioty,
Żadna z płci pięknéy nie miała ochoty
Przyiąć i iego służby, i iego wzdychania;
J gdy chciał któréy serce ofiarować właśnie,
Każda się wzbrania,
J drzwi przed nosem zatrzaśnie. ––
No teraz, myślał sobie, uymę się Jéy sprawy!
Bo, czym nie żwawy!
Pewnie szczęśliwym trafem, iednym rzutem kostki,

Wygram oraz dwie rzeczy: sławę i miłostki.
Dostać wędzidła, na to potrzebna iest chwilka;
Pewnie nie iest w niedźwiedzich łapach, w paszczy wilka.
Wa! butel z winem!
Jeźli tym czynem
Jak przez kuglarstwo, po raz drugi, trzeci,
Sama kochanka w kieszeń mi nie wleci;
J na wszystkich zawstydzenie
Z nią się ożenię.

Tak Pan Gryz rozważywszy; wyniosłémi głosy
Te dzieła co ma czynić wznosi pod niebiosy:
„ Już twoie iest wędzidło, moia śliczna Pani!
„ Daie Ci moie słowo! nie cofnę go, ani
„ Zaprę! To dzieło całe tak awanturnicze
„ Między iuż spełnione liczę.
„ Nieś mnie na mieysce, a zaraz, w téy chwili;
„ A czy jest w piekle, na ziemi lub czyli
„ Jest na xiężycu twe wędzidło skryte,
„ Przezemnie dla Cię musi bydź zdobyte!
„ Już go masz! Ciesz się! i przestań się żalić!
„ Bo ia na próżno nie lubię się chwalić! ––
„ Dla tego Lubciu, obliczaiąc ściśle
„ Tak myślę,
„ Nim mnie nadgrodzisz, gdy widzisz żem statkiem,
„ Day mnie całusek –– to będzie zadatkiem! „ „ ––

„ Panie Rycerzu, odezwie się ona,
„ Co zechcesz dla cię wszystko muł wykona
„ Letko i prędko na nim się iedzie,
„ On Cię na samo mieysce tam zawiedzie;
„ Ale bez trwogi,
„ J tylko śmiało,
„ A wszystkie drogi
„ Przębędzie z chwałą;
„ A co całusek –– ten – do zobaczenia,
„ Kiedy będzie wędzidło, spełnie Twe życzenia „ „ ––

Tém rycerz niezrażony, nową sztuczkę zbroił;
Chcąc z pierwszéy się wywinąć, niegrzeczność podwoił,
J gdy się swoiéy Pannie, wszystkim wkoło kłania,
Jak gdyby się zabierał iuż do odiechania,
Zwrócił się raptem w lewą; nie pomnąc urazy
Pocałował swą Pannę w usteczka dwa razy,
J nim ona to zgani na urazy czuła,
On wypadł, chwycił za łęg, i dosiadł Jéy muła. ––
Tym czasem, ta panienka smętne pędząc zdrowie
Pozostała w królewskiéy panieńskiéy Alkowie;
Lecz Jéy zawsze to wędzidło,
Jakby iakowe widmo, lub nocne straszydło,
Wciąż stoi przed oczyma, wciąż serce uciska,
Póki tego wędzidła znowu nieodzyska,
Niechce przysmaczków, tokayskiego wina
Biedna dziewczyna. ––

Teraz słuchaycie; iakie Pan Marszałek
Gryz Samochwałek
Miał przypadki w swéy podróży:
Zaczarowany był iego muł hoży:
Więc nie długiego potrzebuiąc czasu,
Zawiódł go do lasu. ––
Ledwo w las Pan Gryz wiechał, słychać lwów tysiące
Srogo ryczące;
Podwoione odgłos niesie
Ryki po lesie;
Które odbite o skały
Niezliczonémi się zdały.
Szum, grom, ryk, wycie Pana Marszałka tak głuszy,
Że postradał, zda mu się, słuch razem i uszy,
Jże mu pewnie pęknie głowa z tego grzmotu ––
Z boiaźni Pan Marszałek dostał iuż zawrotu,
Stanął, drzy iako listek; widząc się w téy toni
Skośniał, i zębami dzwoni;
Myśląc w duchu:
„ Jużem w lwim brzuchu!
„ Ach życie!
„ Ja cię oceniam sowicie.
„ Źle bez ciebie!
Rzekł do siebie;
„ A z lwem nie żarty,
„ J złe swawole,

„ Bo ten zażarty
„ Zdusi i połknie męża iakoby pachole;
„ A wtedy, na co przez dzięki
„ Zdadzą się i całego mnie świata panienki.! „ „ ––
Już uciekał –– ale nań lwów cała gromada
Z otwartémi paszczami naprzeciw wypada;
Wtedy nasz Pan Gryz rzetelnie
Osłabł śmiertelnie. ––

Szczęściem stał się dla niego ten muł bez wędzidła;
Na widok iego te lwów i te lwic tysiące
Jak od iakiego straszydła
Uciekały iak zaiące,
Jakby ich zdmuchnął, znikli w iednéy chwili,
Ani szladu że tu byli. ––

A gdy iuż nic nie mruknie, ani się nie rusza
Znowu weszła na nowo w Marszałka Gryz dusza;
Odetchnął –– uśmiechnął się wyszczyrzywszy ząbki,
Rzekł: ”To uydzie! iak widzę te lwy iak gołąbki,
„ A ten muł białonóżka
„ Pewnie iest wróżka! ––
J w téy wierze
Do dalszéy drogi się bierze. ––
Muł pędzi tęgim kłusem to w górę, to z góry,
Aż zaszedł w wąwóz ponury;
Wdzień pogodny brzask ledwo się weń iaki wciśnie,

Wieczny pomrók panuie w nim, słońce nie błyśnie,
Bo go zewsząd karpackie niebotyczne skały
Jakby ściany otaczały.
Strzegą ten wąwóz głęboki
Tysiączne smoki,
Które iakąś dziwną mocą
Dniem i nocą
Z otwartych paszcz iakby tchnienie
Ciągle ciemnoczerwone rzygaią płomienie.
O biada! gdzie uciekać w tym przykrým przypatku!
Panie Marszałku? ––
Gruba ćma dymu; iskier, w koło go oblekła,
Widzi obraz istny piekła;
Tu zgrzyt, świst, pisk, i syczenia,
Zgór, z krzaków słychać i z pod każdego kamienia;
To w lewą stronę, to w prawą,
Grubą iak ramie, krwisto żołtawą
Wzniesioną maiąc do niego szyię
Obchuchywaią go smrodliwe zmiie.
Zginołem! piekieł siła moc na mnie wywarła!
Boże ratuy mnie! ”Krzyczy Gryz z całego gardła.
Lecz go uniósł szczęśliwie muł (tak iako wprzódy)
Po wężach zmiiach bez szkody:
J wyszedł już na łąkę i śmiało iuż kroczy
Przez murawy zielone, i przez wonne kwiatki,
Nim się Pan Gryz ośmielił raz otworzyć oczy

W których sine z zieloném migały mu płatki.
Te równinę prześliczną do raiu podobną,
Pięknémi trawnikami, i kwieciem ozdobną,
Strumień kręty przedzielał pławiąc wody czyste,
Które w śród tak zielonych zdały się śrebrzyste;
W niéy rozrzucone drzewa stoiąc gromadami,
Różne postacią, liściem, i zielonościami,
Brzmiały śpiewem słowików, którzy jak na chóry
Dalecy bliskim mile poddawali wtóry.
A ciepły wietrzyk, który z kwiatami się pieści,
Niesie z nich woń i liściem na drzewach szeleści.
Zgoła taka równina w malarza marzeniu
Lub w rymotworcy tylko istnie przywidzeniu. ––
Pędzi nią Pan Gryz truchtem w naylepszéy otusze
Rzekł: ”Już wszystko złem przebył! – Żem się bał o duszę
Żem drzał, i niechciał by mnie smok, wilk, lew miał zdusić
To fraszka – niema świadka – a gdyby co skusić
Mogło muła, ażeby rzekł przeciw mnie, sam co;
Tobym zaparł, zowiąc go w obec świata kłamcą! ––
J gdy tak daléy iedzie, aż przed nim w ćwierć mili
Piękny zamek z pomiędzy gaiów się wychyli,
A zaraz (iako z woru wykłuwa się szydło)
Przyszła mu myśl do głowy: W tym zamku wędzidło.
Pospiesza więc. Ale go wstrzymuie w pół biegu
Rzéka bystrogłęboka. Stanąwszy u brzegu,

Nieznayduiąc żadnego promu, ani mostu,
Zgłupiał po prostu.
A widząc że tey rzéki wcale nie przebrodzi,
Szukał w góre i na dół po nad brzegiem łodzi. ––
J gdy tak szuka maiąc nader kwaśną minę,
Nadybał –– co? –– przez rzékę przerzuconą szynę.
Zadziwioném spoyrzał okiem;
Nad samym tego mostu zadrzewszy widokiem,
Niéma żadnéy iechania po nim w sobie chęci;
Stoi na lądzie, a iuż w głowie mu się kręci. ––
To rzecz prawdziwie szalona,
Chyba zły duch ią dokona;
Niechay że po nim iedzie ten kto most zbudował,
Jam na linie nie tańcował,
Ni też na szynie żaden Rycerz nieharcował. ––
O nie! swémi wdziękami nie skusi mnie ona;
Trza na to fryca pachołka;
Lecz ia maiąc rozum zdrowy,
Niechcę dostać na moście iéy zawrotu głowy;
J z mostu na łeb w wodę wywracać koziołka;
Cheiéć kochankę tak zyskać, trzebaby gorączki;
Choćby Ziemię Przemyską miała mieć na wiano,
J choćby Ukrainę całą za nią dano,
Niechcę –– upadam do nóg –– całuię Jéy rączki;
Niechay szuka innego sobie zalotnika
Bo mnie owies niedopiéka. ––

Po téy zrobionéy uwadze,
Gryz Samochwałek w całéy Marszałka powadze
W tę skąd przyiechał stronę muła zwraca,
J jak tu przybył zniczém, tak zniczém powraca.
Muł też naykrótszą drogą w cwał tak nazad zmierza
Niosąc na sobie dzielnego Rycerza,
Że znim w nayzdrowszym, w nayczyrstwieyszym stanie,
Wsam dobry czas, na obiad był iuż w Kardyganie. ––

Właśnie wtedy z okienka
Genowefa panienka
Wyglądała; iak Pan Gryz i czerstwo, i zdrowo,
Pospieszał ku zamkowi ulicą lipową.
„ Niech się święci cud Boży!
„ Patrzcie! patrzcie, taż oto
„ Pan Gryz Rycerz iak złoto,
„ Jak poiechał zdrów, hozy
„ Przed kilką godzinami,
„ Taki wraca z podróży
„ Zatęskniwszy za nami;
„ Któż więc stąd niewywroży
„ Że on zuch nad zuchami! ––
Żal się Boże dawanéy przez Ciebie zalety,
(Ozwie się Panna stęskniona,)
„ Bez wędzidła powraca nasz Pan Gryz niestety,
„ Ta iak mówisz ozdoba rycerskiego grona. ––

„ Czyliż niekażdy krawiec znim albo szewc drugi,
„ Zarówno do rycerskiéy zdatny iest usługi? „ ––

Wśród tych rozmów – nasz Pan Gryz truchtem w bramę wpada,
Staie w pośród dziedzińca, pompatycznie zsiada,
Ze wszystką czcią przyięty, odbiera honory,
Jakie wielkim Rycerzom oddawaią dwory;
Pyszny, rozdęto kroczy wstępuiąc do sali;
Paziowie rum mu robiąc, wargi przygryzali;
Na iego przywitanie przymilone bieży
Świetne grono współrycerzy;
J gdy wystawia cały dwór go na bawidło;
Ktoś się spytał. – ”Panie Gryz! a gdzie iest wędzidło? ––
„ Wędzidło? (iedna z Pań mu ślicznych dopomoże
„ W odpowiedzi) tam sobie spoczywa, gdzie może,
„ Bo jak łatwo zapomnieć taką bagatelę;
„ Ale z zaczarowanych mieysc powrócić zdrowy,
„ Tak prędko; w sam czas kiedy obiad iest gotowy;
„ To zrobić, na iednego prawie iest za wiele;
„ Na taki czyn ledwoby zdobyła się dusza
„ Półbożka Herkulesa albo Tezeusza! „ ––
Tu od końca do końca z gankiem sala cała
Śmiechem zabrzmiała! ––

Tylko nie tak szalono! Pan Marszałek krzyczy:
„ Niechay kto z Was doświadczy ieźli sobie życzy;
„ A zaraz się założę z nim o moie włócznie

„ Gdy się wróci, to śmiać się nie będzie tak hucznie. –
„ Bo względem lwów, i smoków, mniéy ważąc gadziny,
„ To z tych strachu nie miałem ani odrobiny;
„ Chociaż każdy z mych smoków (pewnie nie przesadzę)
„ Większe zgarła wyrzucał ognie, płomień, sadzę
„ Niźli Etna, Wezuwiusz w największéy wściekłości,
„ Kiedy miasta zalewa i przyległe włości. ––
„ Lecz by przebyć Tamizę po krawędzi szyny
„ Dla iedynego całuska;
„ Powiécie to nie żarty, i nie żadne drwiny;
„ To sztuka arcyfrancuska;
„ J Alexander wielki, co był męstwa wzorem,
„ Niechciałby karku łamać z tak małym honorem.

Gdy tak dotkliwe ucinki,
Płoche Pan Gryz plecie drwinki,
Płacze Panna co to iéy skradziono wędzidło;
Wniém wszystko mienie tracąc, życie iéy obrzydło;
J czuie boleść nieznaną
Jéy dusza szlachetnie harda
Że to iakaś kara Boża,
Że jest tak podle wyśmianą,
J ta ią spotyka wzgarda
Od pierwszego w świecie tchórza,
J tak na to wciąż boleie,
Że aż szaleie. ––

Na wielkie szczęście, iakby zawołany,
Gabin przyiechał w zamku pożądany;
Wsam czas dobry –– gdy ona niemogąc złe losy
Znieść, w rozpaczy drzéć chciała swoje płowe włosy,
Które zaledwie
Obieły rączki obiedwie. ––
Pospieszył –– i te rączki okrutne poimał,
J tak szlachetnie mówił, tak ie tkliwie trzymał,
Że na pierwsze spoyrzenie (przez natchnienie Boże)
Widzi w Nim męża, co iéy pewnie pomodz może.
Więc siebie, i wędzidło, bez oporu, z chęci
Oddaie iego rękom, woli, i pamięci. ––

Rzeki Pan Gabin: ”Nie umiem bydź przydługim w mowie,
„ Patrz w mą twarz śliczne dziwcze; a ona Ci powie,
„ Bo na niéy jakby węglem to iest wykreślono:
„ Wędzidło ci przyniosę! Ty będziesz mą żoną „ –

Z łzą w oku przymrużoném, i płonąca w wstydzie,
Kiwnięciem główki Panna swoia chęć przyznaie;
„ Jdź Rycerzu w los szczęsny, ratować mnie w biédzie,
„ Tobie, rzekła: mą całą spokoyność oddaię! ––

A wszystkich Pań głos wdzięczny w sali się rozszerza:
„ Winszuiemyć! –– zacnegoś dostała Rycerza! „ ––



A i mnie życzcie szczęścia moie Panie śliczne,
Jeźli opowiadaiąc, dziwne i rozliczne
Przypadki, tak ma powieść była Wam przyiemną,
Że zechcecie iéy dalszy ciąg przeczytać ze mną. ––


CZĘŚĆ II.
Czy zda się na co Męczyć się pracą
Pisząc rozumnie?
Pleść, klécić właśnie, Trzy po trzy baśnie
Lepsza rzecz u mnie.
Czy chcesz dowodu, Lub na to świadka?
To bez zachodu, Jest nim ta Gadka.
To wniéy prawidłem: Kto złe wędzidłem
Poskramia chęci; Temu się święci:
Wieczną trwałością Wdzięk i zmłodością.


”Co masz czynić, czyń zaraz, nie iak leń z uporem.„
Rzekł Pan Gabin: i słońce choć zaszło wieczorem,
Dosiadł muła, i był iuż o połtrzeciéy mili,
Gdy próżno za Nim z ganków ciekawi patrzyli. ––

Xiężyc w pełni przyświéca
Jadącemu szlakiem;
A muł iak czarownica
Pod Nim leci ptakiem.
Minął las z lwami,
Wąwóz z smokami
Przebył bez trwogi,
J w końcu
Drogi
Przy iasno wschodzącém słońcu
Zobaczył zamek, rzékę i ten most stalowy,
Co tak był wązki, tak śliski,
Że Pan Gryz dostał patrząc nań zawrotu głowy,
J był febry prawie bliski
Niedawno,
Jak wam to wszystkim jest iawno,
Choć się kazał szkalować nazwiskiem Rycerza.
Niechay więc nikt przechwałkom nigdy niedowierza.

Jnaczéy Gawin myślał, bo niebył guzdrało;
Kto diabłu chce swe oddać dusze wraz i ciało,
Niechay nie szuka wdzięków w iego rogach, nosie,
J nie czeka ażby go złe samo porwało;
Więc ruszay dziarsko choćby i po końskim włosie;
Gdy przebędziem, dość będzie czasu spoyrzéć co się
Już stało, i iak było to uczynić można;
Bo co bydź musi, myśleć nad tém rzecz iest próżna. ––

Mądrze myślał Pan Gabin, każdy go pochwali,
J rzeknie: ”My by także podobnie działali!„
Dość natém, że Pan Gabin nim trzy chwil przeminie,
Przebył rzékę, na mule w cwał pędząc po szynie.
Niech kto powie: ”Nie sztuka, łatwa była dróżka;
„ Muł go przeniósł, czy w niego przedzierzgniona wróżka!
Jechałbyś (założę się za ieden grosz o sto)
Miasto na most, do domu, tak iak Pan Gryz, prosto;
Wiara tylko moc daie, niczém bez niéy chwała,
Bez niéy prosty andryga byłby z Bucyfała,
Też z Bellefrona, co był sławny między Greki,
J z muła Machometa zdobywacza Mekki;[1]
Lecz nie każdy ma wiarę, co ich zachęcała. ––

Błogoufny Pan Gabin, iuż na drugim brzegu
Pędzi aż pod sam zamek w całym muła biegu.

Wraz brama się rozwarła, z niéy siedmiu rycerzy
Zbroynych pędem z włóczniami ku niemu wybieży;
Stanąwszy do obrony Pan Gabin, rzekł: ––”Wiecie
„ Panowie, z tego zamku nic niechcę mieć w świecie
„ Prócz wędzidła, do mego co muła należy. „ ––

A oni: ”To wędzidło będzie Twoiém, ale
„ Jeżeli go nam wydrzesz, krzyknęli zuchwale! ––
„ Wam! wszystkim waszym Braciom! – Dobywaycie miecze!
„ Czy ieden, czy dwóch, czy trzech; wszyscy siedmiu doraz,
„ Wsłusznéy sprawie ma ręka was posiecze
Oraz,
Krzyknął Gabin: ”im większa owiec iest gromada,
„ Tym większa zapalczywość wilkiem wtedy włada! „ –

Z pośmiewiskiem się ozwał ieden z siedmiu stróży:
„ Niech przyimie dobrą radę Pan co tak się sroży,
„ Niechay zostawi w naszych rękach to wędzidło,
„ Które bogday na wieki aby mu obrzydło;
„ Dość będzie dla Pana chwały,
„ Że wrócisz do domu cały,
„ Z twémi uszami i z nosem,
„ J poszczycisz się tym losem; ––
„ Bo nie ieden chcąc zacięcie
„ To dokonać przedsięwzięcie,
„ W złe się wdaiąc tu połowy

„ Odpłynął rzéką, –– bez głowy. „ ––
„ Masz odpowiedź”! rzekł Gabin gdy mułem poskoczy;
J tak go pałaszyskiem płatnął między oczy,
Że aż głownia do blachy siodłowéy dopadła,
A głowa się z tułowem na dwoie rozsiadła.
Wnet też i drugi i trzeci,
Ścięty na łeb z konia leci.
J tak wciąż siecze, płata, tak się zręcznie zwiia,
To przecina, to przebiia;
Że tu głowa, łopatka, noga, ręka, szyia,
Lecą tak podrobione szybkogęstym ciosem,
Że ci siedmiu rycerze
(Co ledwo sam uwierzę)
Stali się bigosem. ––

Kiedy po tym ciężkim boiu,
Rycerz czoło spocone ociera ze znoiu,
J chciwie powietrze świeże
Wrozognione piersi bierze,
J tém swoią krew chłodzi;
Wtedy ta krwista para co z trupów wychodzi,
Zmienia się w czarne dymy; a te, w siedem smoków;
Każdy z nich długi siedm kroków,
Zamiast zabitych Rycerzy,
Ogniem ziaie, i strach szerzy. ––

Zdumiał Pan Gabin, ale nie stracił ochoty,
Ani swéy rycerskiéy cnoty;

Znowu kole,
Znowu siecze;
Tak że przez łąki i pole,
Jucha potokami ciecze;
J muł iego nie leniwy
Tą razą wyrabia dziwy;
Przez płomienie tylko pląsa,
Włusia w grzywie mu się ieżą,
Przodem biie, wierzga zadem,
J zębami strasznie kąsa,
Tak że po za iego szladem
Zgruchotane członki leżą.
Zgoła po srogim zapasie
Wszystko znikło w krótkim czasie. ––

Więc iuż Gabin mógł wiechać do zamku bez szkody
Zdaie się Wam, gdy znikły te wszystkie przeszkody? –
Bynaymniéy. – Nową sztuczkę zły duch wyssał z palca:
Cały zamek gdyby Szwab, w koło toczy walca;
Ato tak szybko i śmiałko,
Jak żeby został wartałką.

W prawdzie w zamku iedna stała
Brama na ościerz otworem,
Lecz pokazuiąc się, zaraz znikała,
J łatwo było uwieść się pozorem;
Niewczas skoczywszy chybić bramę ową

J zginąć o mur uderzaięc głową. ––
Bo zawsze miéycie w pamięci,
Że się zamek wirem kręci. ––

Lecz Gabin śmiało ––
Gdy swą krew, ciało,
Jak złe sąsiady
Niebierze nigdy do rady;
Ale zawsze tylko słucha
Swoiego mężnego ducha,
Stanął na przeciw zamku, i gdy bramę zoczył,
Pędem wnią wskoczył. ––

Już iest w niéy, i zostanie; na złość psotnym czarom
Wprzekor złośliwym wróżkom, wbrew piekielnym marom
Zamek zaczarowany przestał się też kręcić;
Spoyrzał Gabin co będzie nowego się święcić;
Aż spostrzega na słoniu czarnego olbrzyma,
A ten pałkę tak grubą iak maszt w ręku trzyma.
Takiego odźwiernego, gdy kto w domu wprogu
Napotka, to nie powie pewnie: Chwała Bogu! ––

Gabin mniéy na to zważał – choć z zadartym nosem
Stał Olbrzym – przywitał go i rzekł wdzięcznym głosem
„ Panie Odźwierny! mała zbyt mnie fraszka wiedzie
„ Tu do zamku, a gdy ią wrócicie Sąsiedzie,
„ Gdy wzięte z mego muła wędzidło oddacie,
„ Skończymy nasz interes, i zostań zdrów Bracie! ––

„ Co? iak? czego chcesz? murzyn mu po pod nos burknie,
Aż w całéy bramie głosu chrapliwość zaturknie;
„ Wycackany Paniczyk, wymuskana lalka,
„ Chce bym mu dał wędzidło, patrzayno na śmiałka?
„ Kto słyszał rzecz podobną? co ten waryat plecie?
„ Ziakim szalonym przyszedł tu do nas zamiarem?
„ Prędzéy Tobie świat cały dam i co mam w świecie;
„ Bo co wędzidło, to Ci powiem moie dziécie,
„ Pewnie że nie tak łatwo tu odbierzesz darem. „ ––

„ To sobie sam ie wezmę móy Panie karzełku,
„ Choćby w roztopionego ołowiu kociełku
„ Było na dnie; lub węgli goreiących górze!
„ Więc gdy nic przed mą ręką schronić go nie może,
„ Przynieś więc bez odwłoki to moie wędzidło,
„ Bo się twoiéy maczugi bynaymniéy nie boię;
„ Ani też oto nie stoię,
„ Że robisz minę, iakbyś kwaśne iadł powidło. „ ––

„ Co to wcale inaczéy; łaskawy móy Panie
(Rzekł tak słodko iako Swat
Ugrzeczniony Goliat)
„ Gdy takie są stosunki, to widzę przez Bogi,
„ Że się już tobie dostanie;
„ Lecz wprzódy musisz łamać i ręce i nogi. ––
„ Ale tym czasem Pana zapraszam do sali,
„ Bo jeść iuż dali;

„ Rzućmy więc smutne myśli strudzone kłopotem,
„ Po obiedzie dość czas będzie mówić o tém. „ ––

Weszli do sali, ściany złocone,
J iuż iedzenie było zastawione;
Gospodarz wcale gościnnie
J podaie i nalewa,
J czynnie,
Do iadła, picia zagrzéwa;
By gość był dobréy myśli, i nabrał ochoty,
Przedstawia stare wina, i plecie pustoty.
Lecz nasz gość mało mówi, ié skromnie i piie,
Choć gospodarz się śmieie wrozgłos z całéy szyie,
J ledwo się stół skończył, gospodarza pyta:
„ Gdzie jest moie wędzidło? powiedz mnie i kwita! „

„ O cierpliwość Pana proszę,
Rzekł Olbrzym (wspak skrzywiwszy swą gębę potroszę)
„ Bo interesa robić a zaraz po stole,
„ Z tego spazmy, z tego bole;
„ Co mała zwłoka zaszkodzi?
„ Ta pomoże, nie zawadzi;
„ Taż tu Panu wszyscy radzi,
„ A to nigdy nie uydzie o co Mu tak chodzi. ––

Milczy Rycerz choć mu się to zdaie opacznie. ––
„ Jest tu ogród przy zamku, (murzyn mówić zacznie;)
„ Dziś gorąco – póydżmy więc w cieniu się zabawić,
„ Tam lągłszy na murawie, dobrze będziem trawić. ––

Wlecze się z nim więc Gabin –– by się go zbyć prędko
Rzucił się, jak był długi, na murawę giętką,
J spiącego udaie. ––
Tu były niedaleko z wonnych drzewek gaie,
Z których ptaszków milutkie dochodziły śpiewy;
A ciepło – balsamiczne zefiru powiewy,
J luby szelest liścia, i letkie szeplenia
Mnóstwa robaczków skrytych wśród drzewinek cienia,
J głos letko szumiący licznego owadu,
Plusk jednostaynie brzmiący zdala wodospadu,
To wszystko tak mu serce uięło stokrotnie,
Że spiącego udaiąc –– usnął też istotnie. ––

Długo trzyma Gabina snów lubych mamidło,
J słonko się schyliło iuż ku zachodowi,
Gdy się zbudził –– i mocnym głosem to przemówi:
„ A gdzie iest moie wędzidło? „ ––
Blisko murzyn leżący w trawie, tak się śmieie,
Że mu brzuch aże się chwieie;
„ Oto mi to wędzidło! rzekł, WaćPan pocześnie
„ Widzisz go nawet i we śnie! „ ––

Wtym ze salonu w ogrodzie,
Ozwie się śliczna muzyka.
„ To ku WaćPana wygodzie,
„ Ten honor Jego spotyka;
Rzekł murzyn: ”Więc proszę z sobą,
„ Ozdób koncert swą Osobą. ––

Nasz Rycerz maiąc dość świata poloru,
J gdy niedano czynić mu wyboru,
Słucha muzyki: –– Ta do końca zmierza;
Aż tu gotowa stoi iuż wieczerza. ––

Więc zasiadaią. –– Gabin przesycony,
J pełne maiąc na obiedwie strony
Uszy niezgrabnych żarcików murzyna,
Jak głuchoniemy, choć patrzy oczyma,
Lecz ani słucha, ni gada;
Tylko z nudoty straszliwie zaiada.
Pieczeń cielęcą ściął wziąwszy z połmiska,
Kość kolankowa przy gębie mu błyska,
Na któréy resztki ząbkami ogładza,
Co sucha strawa czynić mu doradza.
J dzielnym znużony czynem
Często skrapia gardło winem;
Bo można gospodarza pochwalić z téy strony,
Że na stole był czysty węgrzyn wytrawiony,
W górę iskrą pryskały potężne kieliszki,
A do nosa zapaszek zalatywał myszki. ––

„ Teraz w sam czas, dla większéy wieczerzy zalety
„ Dać możnaby, rzekł Gabin: wędzidło na wety! ––
„ Niechay tylko Pan życzliwy
„ Do iutra będzie cierpliwy.
„ Jutro? nasz się iunak spyta;

„ Już mam czekania do syta!
„ Jutro nie nasz! jutro rano!
„ Niedotrzymać obiecano. „ ––
„ Do jutra! nasz olbrzym rzecze:
„ Na moie rzetelne słowa
„ Każda zawierzyć gotowa;
„ Choć się do jutra odwlecze,
To co ma być nie uciecze. „ ––
Rad nie rad, zmęczon wybiegiem
Pozostać musiał w zamku Pan Gabin noclegiem;
Naypięknieyszy mu pokóy został wyznaczony,
Gdzie zwierciadła ogromne z każdèy mnożąc strony
Rzeźby naywytwornicysze dłuta Praxytela,
J wyborne obrazy pędzla Rafaela,
Co wszystko jakby światłem oświecone zorzy
Rzucaiacéy na biały marmor kolor róży,
Pustoty i Wdziękinie, Wenerę, Kupida,
Nie w posągach, lecz żywe widzieć mu się wyda;
A w końcu świetne łoże krzyształem, bronzami,
Z przeźroczego muszlinu, z lamy oponami,
Naypulchnieyszém usłaniem, wykwintną powłoką,
Jest otuchą spoczynku, zabawiaiąc oko. ––

Niezłudzony przepychem, wciąż Gabin iednaki
Odsyła do usługi dane mu chłopaki,
Sam został. – Wtym przez skryte letko wchodzą drzwiczki,
Cztery młodziuchne, hoże jak łanie dziewiczki;

Wszystkie ładne, a każda z nich w innym sposobie;
Wystaw Polkę, Greczynkę, i Angielkę sobie,
Czwarta zaś wyglądała iakby Roxolanka;
Każda zdatna sam kamień przemienić w kochanka. –
Ta z przedsennym napoiem stawia złotą czasę,
Srebrną nalewkę, ręcznik; ta miednicę trzyma;.
Dwie aby go rozebrać zręcznie się zakasze;
Już zrobione gdzie Gabin obróci oczyma. ––

Zapewnie to dobrze wiécie,
Jaka to była przyczyna,
Że Murzyn te dziewczęta przysłał do Gabina, ––
J bym wam ią powtarzał pewnie nie zechcecie,
Gdy to samo w oczy biie.
Dziewczęta iak z słoniowéy kości wytoczone
Maiąc piersi, rączki, szyie;
Do tego w odzież nocną będąc wystroione,
Która nie nader kryła ten wdzięk ich uroczy,
Któren zwraca chętliwie tak na siebie oczy;
A do tego śliczne łoże;
Komuż na myśl przyiść niemoże,
Co to u nie iednego poczciwca za skutki
Miałyby bez ochyby tak zdradne pobudki.
Lecz Gabin był ztych ludzi, iakich iest zbyt mało
Milczał, gdy mu panieństwo to usługiwało;
Na zastawione całkiem oboiętny sidło

Rzekł: ”Przez was trudno pewnie odzyskać wędzidło,
„ Moie Panny trudzić was niechce dłużéy wcale. „
J grzecznie gdy do wyiścia sam drzwi im otworzy,
„ Dobranoc! wypoczniycie po dziennym upale;
„ A wychodząc, niechay z was która drzwi założy! „ –
Legł na łóżku –– sen skrzydły obiął go miętkiémi,
Krzepiąc strudzone ciało pracami wielkiémi. --

Jak tylko iasny dzionek oświecił pokoie,
Wstał Gabin i przywdział zbroie.
Wkrótce też nadszedł Olbrzym, i obadwa w sali
Sniadali. ––
„ Dość iuż Panie Murgrabio! porzuć nagabania,
„ Znosić dłużéy twe drwinki cierpliwość mnie wzbrania,
„ Dosyć żartem mnieś dosiągał,
„ Dosyćeś się nauragał,
„ Oszczędź sobie próżnych mów
„ Odday wędzidło! –– Bądź zdrów! „ ––

„ Z całego serca z ochotą,
(Wyrzekł Holofernes czarny)
„ Ale musisz iednak oto
„ Podeymować trud choć marny. ––
„ Jaki? –– iestem na usługi!
(Gabin śmiałym głosem rzecze)
„ Tylko móy malutki człecze,
„ Nie bądź w mowie na zbyt długi! ––

„ Wprawdzie niebardzo wielkie są przeszkody owe ––
„ Oto –– potrzeba krótszym mnie zrobić o głowę;
„ Lubo, może kto temu wcale nie uwierzy,
„ Niewiele u nas w prawdzie na głowie zależy;
„ Jednak – nie śmiéy się – dusza moia wtém iest słaba,
„ Ludzie od wieków i wielcy i mali
„ Swe widzimi się miewali,
„ Zgłową upadłby harcab; ach! szkoda harcaba,
„ Niechce go marnie strácić, muszę choćeś krzepki,
„ Z tobą oto póyść wzałebki! „ „ ––
„ O! drwiarzu! krzyknął rycerz niecierpliwy,
„ Gdym za me grzechy tak iest nieszczęśliwy,
„ Że z takiém zwierzem mam mieć poiedynek,
„ Bierz się do broni,
„ A zaniechay drwinek. „ ––
Poganin krzyknął ogromnym głosem:
”Masz więc czego chcesz!„ -- i mocą swéy dłoni,
Potężnym machnął i tak srogim ciosem,
Że gdyby szczęśliwym losem
Niebył się zwinął Gawin iakby na talerzu,
Już by było na zawsze po naszym rycerzu.
Ale tak poszła pałka po plecach ukosem;
J nim ia Olbrzym zdołał podzwignąć do góry,
Oburącz wziął miecz rycerz tak wszermierstwie skory
J temu przechwałkowi co się zeń naśmiewa,
Uciął rękę wraz z pałką, iak gałęź od drzewa. ––

Rycząc Goliat ucieka
Widząc śmierć nad swoią głową,
J by ią zachował zdrową,
Powtarza sztuczki, które Acholous rzéka,
Wiodąc spór o Daianire z potężnym Alcydem,
Używała z własnym wstydem,
Myśląc że niémi znurzy rycerskiego człeka. ––
To się sroży, to się wścieka,
W oka mgnieniu,
Naystrasznieysze przyrodzeniu
J tysiączne postacie na się przyobleka;
Trzy długie ranne godziny
Gabin bez przerwy bóy toczy,
Choć zwycięża, to cieszyć nie ma się przyczyny,
Bo staie co raz inszy nieprzyiaciel w oczy;
Gdy go iak wielkiego węża
Zdaie się że iuż zwycięża,
Jednoróźca postać na się
Biorąc ztego wywikła się;
A gdy iak iednoroźca iuż iuż go zadławia,
To on w lwa się zmieniaiąc znowu się odnawia;
Gdy jak lew miał trupem zostać,
To przybrał Hyenny postać,
Klora petróynym rzędem takich zębów zgrzyta,
O których nie się w Kluku, w Jundzile nie czyta. ––
Przytém wszystkiém odwaga wzrastała rycerza;

Zawsze w głowę celnie, wciąż on do niéy zmierza;
J tak w końcu szczęśliwie, tak gracko, że o czém
Myślał, i co tak miał wchęci,
Gdy się wróg w gryfa przekręci,
Uciął mu łeb i zwarkoczem. ––
Padł –– a iego upadkiem okolica cała
Z grzmotem zadrzała;
Tak iako gdy dwie skały razem się zapadną
Tocząc łom niebotycznych szczytów w otchłań na dno;
J gdy Gawin ciekawie wyśledza oczyma,
Zniknął gryf, ani szladu nie widno Olbrzyma,
Tylko karzeł stoi blisko;
Ten pokornie przemówił, skłoniwszy się nisko:
„ Bóg day tobie rycerzu iak naydłuższe życie!
„ Proszę Was z sobą ieśli to sobie życzycie;
„ Pani zamku chce pospołu,
„ Zwami zasiąść iuż do stołu.

Zaprosiny na obiad przyiąć nie zawadzi,
Osobliwie gdzie nam radzi,
J do tego kto dobre poruszenie zrobił;
Tak czynić Gabinowi sam żołądek radzi,
Aby sobie sił nowych iadłem przysposobił;
Wiec się długo prosić nieda,
J szedł w szlady Ganimeda
Do sali –– gdzie iuż było na dwoie nakryte,
J pięknie zastawione iadło wyśmienite.

Nim miał czas spoyrzéć, karła nim się o co spyta,
Weszła Pani –– skłoni się –– i iego powita. ––
Choć Gabin nie był wcale z tych Paniczów grona,
Których piękna czy panna, czy to cudza żona,
Od razu całkiem zachwyca,
J z duszą w swe władzctwo bierze,
Jednak sam sobie w myśli musiał przyznać szczerze,
Jże niewidział dotąd pięknieyszego lica.
Opisać te iéy wdzięki byłaby rzecz próżna;
To się określić nie daie,
Ani opowiedzieć można,
Na co wyrazów nie staie.
Więc tyle tylko powiem: że wdzięki, powaby,
Tak śliczne w sobie złączyła,
Że niemi sto panienek upiększyć mogłaby,
A które, trafnéy sztuki, a i czarów siła
Tak przyłudą podwyższyła,
Że nasz rycerz zachwycon blaskiem wdzięków mnóstwa
Oniemiał, iak gdyby był przed obliczem bostwa.
J ledwo w téy to potrzebie,
Zdołał przecie przyiść do siebie.
Przystąpił do niéy, rączkę iéy malutką,
Jako śnieg białą, iak śliwka pulchniutką,
Całuiąc; wyrzekł te słowa:
„ Czyś wdzięków wróżka, czyliś piękności krolowa,
„ Daruy proszę, taż to iest szłuszności prawidło,

„ Każ Pani, z mego muła, oddać mnie wędzidło! ––
Na to odpowiedziała śliczna wróżka: ”Potym
„ Dość czasu mieć będziemy mówić ieszcze otém!
Rzekł Gabin: ”Tom wyrzekł w chęci,
„ By mnie nie wyszło z pamięci! „ ––
A wróżka: ”Siaday móy Panie
„ Do iedzenia, bo dzisiay zasłużyłeś na nie! „ ––
Tą razą Gabin więcéy iuż się nie naraża
Z proźbą, niechcąc natrętnym być się nieodważa,
Lecz siedząc oko w oko z tą tak śliczną Panią,
Ułożył sobie aby nie spoglądać na nią;
J gdy ciągle ponure milczenie przybierze,
Zwracał swe czarne oczy zawsze na talerze. ––

Wróżka zwyczaiem bogów, wonią się nasyca,
Nic nie ié, ale coraz smętnieysze iéy lica;
Oczy iéy łzawe,
Policzki bladawe,
A spod koronkowego piersi iéy okrycia
Widno było wzruszenie ich, i serca bicia. ––
Pan Gabin nie zważaiąc nato wciąż zaiada;
Widząc Wróżka, że smutek na nic się nie nada,
Tak iak każda z ślicznych Pań, iak są ich zwyczaie,
Że co innego czuie, inną rzecz udaie,
Wraz dowcipną, podchlebną, wesołą się staie;
J wszystkie na plac boiu przyłudy wytacza,
J w nektarze Amorka zdradne strzały macza. ––

A Pan Gabin co czyni? –– ten się cały zaiał;
Jé, piie, iakby za dwóch; iakby go kto naiął.
Ale niezapomina nic o głownéy rzeczy,
J ma ią ciągle na pieczy;
J gdy przy wetach spoyrzał na ścian malowidło,
Jako pod murami Troi
Ten się biie, ten się boi,
J gdzie Achil mieczem kinie,
Wszystko –– i sam Hektor ginie;
Jak Jażon z nim Greki suną
Zdobyć w Kolchis złote Runo;
Rzekł z westchnieniem: Gdzie się też obraca wędzidło? „

Ona z żalem nieskrytym, z zapałem wyrzecze:
„ Cóżem złegoć zrobiła, zbyt okrutny człecze?
„ Ztwéy twarzy boiaźń boska, podczciwość wygląda,
„ A masz serce –– co śmierci méy koniecznie żąda? „ ––

„ Co? ia waszéy śmierci żądam?
Was zwodzi senne mamidto.
Niechay Boga nie oglądam,
Jeźli chcę mieć co więcéy iak moie wędzidło! „ ––
”Więc widzę, że wy niewiecie,
Czego to odemnie chcecie. ––
To posłuchaycie. –– Jam tego zamczyska
Panią i wróżką; ma wielka moc w świecie,
J cała w koło okolica bliska,
Te wzniosłe gorki, okwitłe doliny,

Należą do méy dziedziny;
A gdybym chciała wyższe mieć znaczenie, blaski,
Potrafię wszystko mocą czarodzieyskiéy laski.
Młodą iestem iak widzicie
J ieżeli mnie moie zwierciadło nie zwodzi,
To poprzestać na moich wdziękach mnie się godzi;
Zgoła wszystko co w kobiecie
Mąż tylko zażądać może,
Moie mu przyniesie łoże;
Ale mam nadto przymiot od ludzi daleki;
Taką iak dzisiay iestem, zostanę na wieki. ––
A przecie tak zachciało śmieszne przeznaczenie,
To wszystko co posiadam, co tak, mocno cenię,
Jak się uprzesz nie jest moie;
Krótko, ia się Ciebie boię,
Be me szczęście i życie od Ciebie zawisły.
(J wtym takie na niego zwróciła spoyrzenia,
Że gdyby się tylko wcisły,
Toby dobyły czułość z samego kamienia.)
„ Co tę trudną zagadkę, to przez sztuki żadne
(Rzekł rycerz) w wieki wieków nigdy nieodgadnę! „
„ To ia Wam ią rozwiążę:
Móy Oyciec Wieszczków Xiąże
Schodząc z tego świata,
Niedawszy nam brata,
Zostawił mnie i z siostrzyczką

Swego majątku dziedziczką.
Siostrzyczka z urodzenia była bardzo ładna,
Ale ia! –– natura się oburza ze łzami ––
To niewyzna na siebie nigdy z kobiet żadna;
Wice to iuż zgadniecie sami. ––
Stary chcąc nie nadgrodzić natury niełaskę
Dał z bogactwy ten zamek i czarowną laskę,
A zaś siostrzyczce całéy spuścizny tytułem
Dał tylko wędzidło z mułem. ––
Lecz wędzidło ma wsobie przymiot zbyt szacowny,
Cały świat z bogactwami ani mu iest równy,
Bo ta co ma wędzidło, to z wieczną trwałością
Posiada wdzięki z młodością.
A gdy nie była piękną z postaci i twarzy,
To wędzidło ią cudną pięknością obdarzy.
Teraz obliczcie sami – wnet koniec rachunku –
Wieczna młodość! Wieczny wdzięk! – to rzecz bez szacunku
Cała wielka wszechmocność téy czarownéy laski,
Niczém iest w porównaniu z cnotami wędzidła;
Na co mnie się kray przyda, zamek, złota blaski,
Bez wędzidła ta wielkość cała mnie obrzydła ––
Z tych kilku głosek
Łatwy Panie Rycerzu, można zrobić wniosek:
Że ten celu dopnie
Co działa roztropnie.
Więc zrobiłam –– co każda zrobiłaby równie

Na mém mieyscu kobieta (nie mówiąc obmownie)
Panna Siostra i tak iest dosyć sobie ładna,
A więc dla Niéy wędzidła iest potrzeba żadna.
A chceli za to nadgrody?
Dam iéy skarb cały dla zgody,
Zamek, lasy, pola, bydło,
Wszystko iéy dam –– niech tylko posiadam wędzidło.
Ktoby mi go wydziérał; wziął by oraz życie. ––
A Wy go na sumieniu czyli mieć życzycie? ––
Ach lepiéy zostańcie ze mną!
Niż się macie utrudzać włuczęgą daremną.
Ach lepiéy zostańcie ze mną!
Zysk podzielać z wędzidła będzie mnie pryiemną;
Wszystko to wraz będzie nasze.
Ach lepiéy zostańcie ze mną!
Wszystko co mam, czém iestem, to wszystko iest wasze.

Z wdzięcznością Gabin wróżki gdy rączkę całuie,
Rzekł: daruy śliczna Pani, ma względność nie może
Być Sędzią, i rozstrzygać w tym siostrzynym sporze;
Lecz ieśli się kobieta w świecie ta znayduie,
Któraby niezłamała (gdy to się nie godzi)
Nigdy słuszności prawidła
Dla nabycia tak dla Was drogiego wędzidła,
Niech na cię rzuci kamieniem ––
Ale mnie to mniéy obchodzi, ––

„ Tu rzecz cała: Gabina honor z przyrzeczeniem!
„ Że wędzidło przyniosę, dałem moie słowo;
„ To jest tyle, iakżebym zaręczył mą głową.
„ Po wędzidło tu przybyłem,
„ Dla niego moie zdrowie wraz z życiem ważyłem,
„ J podiąłem trudów tyle.
„ Macie kogo, by ieszcze wiódł ze mną bóy oto,
„ J zaprzeczał moie prawa?
„ Staię z ochotą,
„ Niechay i on stawa.
„ Olbrzymy, czy krokodyle,
„ Lub tygrysów kupa wściekła,
„ Alboli sam diabeł z piekła;
„ Jeśli zaś nie –– to Ciebie wielowładną wróżkę
„ Całuię w twą tak śliczną iak pieścidło nóżkę,
„ J proszę, każ mi oddać to moie wędzidło.
A wróżka zapyrzona iak piwonia cała
”Przynieście to wędzidło„ z krzykiem zawołała,
Odszedł karzeł. Wróżka się odwróciwszy trocha,
Płacze, aż się zachodzi –– łkaiąc gorżko szlocha.
Wraca karzeł –– gniecie go złota ciężkie brzemie,
J rzuca czarodziéyskie wędzidło na ziemie
Po pod nogi naszego dziarskiego Junaka.
Ten go bierze natychmiast w obie ręce silne,
Jako swoiego męstwa dowody niemylne,

Miła bo zasłużona jest mu zdobycz taka,
J wraca się do wróżki. Lecz ta iuż uciekła;
Niechciała się więcéy wstydzić;
Bo przykrzéyszém iéy było niźli straszne męki;
Niźli wszystkie ognie piekła,
By on ieszcze miał ią widzieć;
Bo –– ach! ze stratą wędzidła
Wraz straciła wszystkie wdzięki,
J nader straszliwie zbrzydła. ––

Rycerz milcząc, do stayni chełznać muła spieszy;
Ten poznawszy wędzidło rząc, grzebiąc się cieszy;
Strzyże uszyma, nozdrze nadyma i pryska,
Spina się pląsa, skacze, pianę toczy z pyska.
Gdy go doskoczył Rycerz, leci iak ptak prawie,
Szladu niezostawuiac na miętkiéy murawie.
Wróżce, gdy ulubione straciła wędzidło,
Świat zdał się bydź więzieniem, wszystko iéy obrzydło;
Drapie lica i piersi, wydziera swe włosy,
Biega tam i sam; wnet ią zawiodły złe losy
Na ganek, z kad postrzega męża bez litości,
Jak pospiesza unocząc wszystkie iéy piękności.
Znieść nie może widoku; gdy na próżno krzyczy,
W wściekłéy rozpaczy prędkiéy śmierci sobie życzy;
Złe duchy podbechtuią w niey tę myśl szaloną,
A ta płytkiem żelażem....

Co zrobiła, to wie iuż rymokletów grono,
Widzę z min ich dowcipnych iak chcą wszyscy razem,
Te, co wskazuie końcówka,
Dopowiedziéć za mnie słówka;
Każdy z nich mówi pono:
”Przebiia swe łono.„
Gabin wracaiąc nazad do dworu ni szladu
Nie spotkał rzéki, mostu, lwów, smoków, ni gadu:
Wszystko znikło. –– On piękne przebył okolice,
J w kilka godzin uyrzał swéy kochanki lice;
A ta ledwo wędzidło z iego mężnéy ręki
Wśród otaczaiącego dworu odebrała,
Nowem, nieznaném światłem zabłysły iéy wdzięki,
Przymiliła zachwytnym powabem się cała;
A choć w przódy dla wdzięków wartała kochania,
Teraz śliczna iak bóstwo, iest do niepoznania.
Jaka taka z iakim takim,
Patrzy na nią z zazdrością, na niego zniesmakiem.
Śmiał się Gabin. – Rzekł: ”Jdźmy duszo! wnaszą stronę.
Wziął jak dziecko na prawą rękę swoią żonę,
Lewą ręką wędzidło pochwycił w swoją moc,
J rzekł wszystkim: ”Dobra noc.„



Com obiecáł, ułożył sobie, dopéłniłem;
Będzie więc to me dzieło publiczności miłém,
Okryie sławą wieczną w potomność me imie,
Bo mych słuchaczek grono rozmarzone drzymie. ––



DRUKIEM JÓZEFA MATECKIEGO.






  1. J z siwosza, co zbáwcę Wiednia niosł przed wieki,





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Christoph Martin Wieland i tłumacza: Adam Rościszewski.